Fundacja
Mamy i Taty uruchomiła portal RatujRodzine.pl i przyznam, że sama idea wydaje
się być słuszna, ale jest właśnie to... „ale”. Otóż Fundacja, jak to wynika z
jej własnych deklaracji, prowadzi kampanie społeczne i przygotowuje raporty związane
z rodziną. Nie twierdzę, że taka działalność jest zła sama w sobie, w moim
odczuciu, jest kompletnie chybiona. Jeśli ktoś myśli, że małżeństwo w kryzysie będzie szukać kampanii
społecznych, albo czytać raporty o stanie polskiej rodziny, to chyba komuś coś
się pokręciło.
Ta
Fundacja istnieje od dziesięciu lat, a na stronie jej portalu jest aż szesnaście artykułów z czego jeden
jest reklamą, jeden zbiorem adresów poradni diecezjalnych, trzy się powtarzają,
trzy mają rzekomo radzić, jak utrzymać dobre małżeństwo (kto ma odrobinę czasu,
polecam lekturę – na wszystkie wystarczy dwie minuty), reszta, czyli połowa
jest straszeniem przed skutkami rozwodów, innymi słowy taki emocjonalny szantaż
dla tych, którym przyjdzie na myśl chęć rozstania. Mnie ten schemat coś
przypomina, ale tym podzielę się na koniec.
Jeden
artykuł mnie bardziej zbulwersował niż poruszył, spełniający warunki
klasycznego szantażu „na dziecko”. Nie mam tu na myśli panny, która oznajmia
chłopakowi, że jest w ciąży, w nadziei, że ten zdecyduje się na ślub. Znam te
metodę z czasów młodości, wątpię czy dziś byłaby skuteczna. Według autorów artykułu
„Konsekwencje rozwodu dla dzieci”1 dzieci z powodu rozwodu odczuwają
lęk o przyszłość, bezradność, smutek i zgubienie oraz wstyd przed
rówieśnikami(?). Trudno się z tym nie zgodzić (poza tym wstydem), ale to jest
tylko połowa prawdy i to tylko ta, która właśnie opiera się na szantażu. W dalszej
części artykułu jest jeszcze lepiej, bo mamy kilka „wybranych” cytatów dzieci(?), mających tezę autorów potwierdzić:
„Strasznie się wstydziłam, że jestem dzieckiem rozwodników i ukrywałam to. W dzieciństwie byłam bardzo zestresowana i wycofana, mająca bardzo mało przyjaciół.” (kobieta, 27 lat)”;
„Ten brak poczucia wartości…Przez lata go budowałam, nawet chodziłam na taki kurs budowania własnej wartości.” (kobieta, 49 lat)”.
Zastanawiam się, co tu jest grane? Kobieta lat 49 dzieckiem? Ja w takim wieku złamanego grosika bym nie dał za to, że pamiętam jakie miałem poczucia w dzieciństwie. Pamiętam do dziś pewne wybrane fakty, ale to, co sobie wtedy myślałem, jest już projekcją mojej dzisiejszej wyobraźni. A czy ta pani lat 27 wie, co to znaczy przyjaźń wieku dziecięcego? Raczej jej chodzi o koleżanki i kolegów, po co więc ta górnolotność?
„Strasznie się wstydziłam, że jestem dzieckiem rozwodników i ukrywałam to. W dzieciństwie byłam bardzo zestresowana i wycofana, mająca bardzo mało przyjaciół.” (kobieta, 27 lat)”;
„Ten brak poczucia wartości…Przez lata go budowałam, nawet chodziłam na taki kurs budowania własnej wartości.” (kobieta, 49 lat)”.
Zastanawiam się, co tu jest grane? Kobieta lat 49 dzieckiem? Ja w takim wieku złamanego grosika bym nie dał za to, że pamiętam jakie miałem poczucia w dzieciństwie. Pamiętam do dziś pewne wybrane fakty, ale to, co sobie wtedy myślałem, jest już projekcją mojej dzisiejszej wyobraźni. A czy ta pani lat 27 wie, co to znaczy przyjaźń wieku dziecięcego? Raczej jej chodzi o koleżanki i kolegów, po co więc ta górnolotność?
Wróćmy do istoty problemu, czyli rozwodów, ich przyczyn i skutków
dla dzieci – czyli do tej drugiej połowy prawdy, o której w artykule żadnej
wzmianki. Sama Fundacja opublikowała kiedyś raport, z którego wynika, że „aż” (ja
bym użył sformułowania „tylko”) 30% rozwodów, rozwodami mogło się nie skończyć.
Według różnych statystyk różnie się to przedstawia, ale nie ulega wątpliwości,
że główne przyczyny to: niezgodność charakterów, zdrada, alkoholizm, problemy finansowe
i przemoc – w takiej właśnie kolejności. Teoretycznie można by wyeliminować te
30 procent związanych z niezgodnością charakterów, ale dalibóg, nie bardzo wiadomo
jak. Kierować rozwodników do poradni psychologicznych? Siłą? Są takie zapędy,
ale wtedy na ogół jest już za późno. Rzecz w tym, że problem jest bardziej
skomplikowany, bo z reguły te przyczyny się na siebie nakładają, a ta
niezgodność charakterów z czegoś w końcu wynika. Część rozwodników, chcą uniknąć
problemów podczas rozprawy rozwodowej decyduje się tylko uzewnętrznić ten jeden
aspekt. Tak najłatwiej, bez wywlekania brudów...
No dobrze, a gdzie w tym dziecko? Można by sądzić, opierając się na
argumentach Fundacji Mamy i Taty, że ono będzie szczęśliwe, gdy rodzice będą
sobie skakać do oczu w ich obecności (niezgodność charakterów), gdy tata wraca
napruty niby messerschmitt wieczorami do domu (alkoholizm), albo gdy wyjeżdża
na miesiąc, dwa lub trzy na Zachód za chlebem (wariant optymistyczny problemów
finansowych), lub, gdy oboje rodziców nie potrafi zapewnić dziecku przyzwoitych
warunków bytowych (nawet za 500 plus), co i tak powoduje wykluczenie w środowisku szkolnym. Gdy zaś
dojdzie do ujawnienia zdrady małżeńskiej, dziecko w mig łapie, że wierność to
bajka... tylko dla grzecznych dzieci. Świadomie uogólniając, i z pewną dozą sarkazmu:
zaiste prawdziwa to szczęśliwość być dzieckiem w takich rodzinach. Coś na ten
temat wiem z autopsji...
Obiecałem się odnieść do schematu jakim posługuje się Fundacja Mamy
i Taty, a dodam, że to nie jedyna taka fundacja. Mnie ten szantaż przypomina
inne badanie, z którego wynikało, że na dziesięć kazań z ambony w kościele,
aż siedem zawiera szantaż, jakim jest straszenie piekłem i gniewem Bożym, jeśli nie pogodzimy
się z cierpieniem Jezusa na krzyżu2. Skoro bowiem Jezus cierpiał,
dlaczego dzieci mają nie cierpieć? Pytanie kiedy bardziej? We wręcz patologicznej
rodzinie, bo co dwoje porąbanych rodziców, to nie jedno, czy z dala tęskniąc za mamą lub tatą? Ośmielę się twierdzić - tęsknota bardziej uszlachetnia, niż codzienny widok ludzkiej agresji i człowieczego upodlenia.
Przypisy:
1 - http://ratujrodzine.pl/konsekwencje-rozpadu-rodziny/konsekwencje-rozwodu-dla-dzieci/
2 - http://czasopisma.upjp2.edu.pl/poloniasacra/article/view/631
1 - http://ratujrodzine.pl/konsekwencje-rozpadu-rodziny/konsekwencje-rozwodu-dla-dzieci/
2 - http://czasopisma.upjp2.edu.pl/poloniasacra/article/view/631
Mogłabym Ci napisać wszystko co czuje dziecko rozwiedzionych rodziców , nawet gdy trafia do ubóstwiających go dziadków. Ale po co? To jest trauma i pamięta się wszystko nawet gdy ma się więcej niż 49 lat.Nie pomogą żadne fundacje jeżeli dziecko od małego nie jest przygotowywane do życia w rodzinie. I takie przygotowanie powinno być dwukierunkowe- płynące od własnych rodziców i ze szkoły. Wiem, to utopia, nie tylko w Polsce.
OdpowiedzUsuńMiłego;)
A ja mogę Ci napisać tomy tego, co czuje dziecko nierozwiedzionych rodziców, nawet gdy mu dziadkowie współczują. To też jest trauma i pamiętam ją mając 69 lat. Z trauma przesadzam, bo to jest tylko pamięć, przez niektórych pielęgnowana i wyolbrzymiana. Dla mnie problem się skończył, gdy mogłem od niego uciec, tak jak się wyjmuje rękę z wrzątku. Poparzenie zniknie pod warunkiem, że nie leczysz go gorącym żelazkiem.
UsuńJak mi chcesz udowodnić, że dziecko – bezsilny świadek awantur i pijackich burd, w których czasami samo oberwie, ma się lepiej, niż dziecko uwolnione od takich przeżyć przez rozwód? Ja nie deprecjonuję nieszczęścia jakie spotyka dziecko po rozwodzie, ale nie porównuj tego do gehenny dziecka w porąbanej rodzinie.
Pozdrawiam ;)
rozwód rodziców jest zawsze traumą dla dziecka, które z racji że jest dzieckiem żyje w iluzji niezmienności faktu, że rodzice są razem... w tym punkcie zgoda...
Usuńale...
kwestię małżeństw patologicznych omówił już Asmo, więc ja się odniosę do kategorii lajt, gdzie nie ma patologii, ale związek i tak już nie istnieje, istnieje tylko na papierze "dla dobra dziecka"... otóż taka sytuacja krzywdzi dziecko do kwadratu... żyje w sztucznym świecie, gdzie nie ma pozytywnych emocji pomiędzy rodzicami, jest tylko czysty plastik, rytualna grzeczność na co dzień... to dziecko uczy się, że tak ma być i przenosi to na swoje dorosłe życie, nie uczy się pozytywnych emocji związanych z drugą osobą w związku... przy okazji ma też dysonans poznawczy, gdy bywa u kolegów, koleżanek w których domach panuje autentyczne ciepło, nawet jeśli tamte rodziny nie są kompletne...
większość pacjentów ośrodków uzależnień pochodzi właśnie z takich sztucznych rodzin, gdzie na pozór jest wszystko w porządku, ale tylko na pozór... wiem, o czym piszę, bo kiedyś badałem ten temat dość dokładnie...
p.jzns :)...
Przypomniałeś mi małżeństwo moich przyjaciół. Nie mogą mieć dzieci, ale w końcu z tym problemem się pogodzili. Nie wiem czy się kłócą, nigdy nie byłem świadkiem takie zdarzenia, czasem tylko jakaś strofująca uwaga bez konsekwencji. Ale jest w nich coś niesamowitego, co wybitnie im sprzyja. Oboje pracują w zawodach związanych z książkami. Ich pasją jest opera, czym mnie zarazili. Nie bardzo mają się kiedy pokłócić, bo każdą wolną chwilę poświęcają na... Facebook i na koty w liczbie trzech, choć nie zaniedbują życia towarzyskiego. Inaczej mówiąc, bez względu na ich tryb życia (którego ja nie oceniam), im nigdy nie przyjdzie na myśl rozwód. Pytanie: czy tak da się funkcjonować mając dziecko?
UsuńRozwód jest potężną traumą dla całej rodziny i to z wielu względów. Czy lepsze jest trwanie w traumie nieudanego związku? Pewnie nie, choć to zawsze sprawa indywidualna. Jakby nie było, zanim się popędzi z pozwem rozwodowym do sądu, dobrze jest zastanowić się nad konsekwencjami.
OdpowiedzUsuńNie wierzę, że ludzie rozwodzą się dlatego, że żona przesoliła zupę, albo facet nie opuścił deski klozetowej, więc tak do końca nie rozumiem nad czym się tu zastanawiać, gdy jest źle, a może być już tylko gorzej? Nie rozumiem, i pewnie nigdy nie zrozumiem koncepcji wyższości złego małżeństwa na nad dobrym rozstaniem. Tym bardziej, że nic nie stoi na przeszkodzie, by wrócić do związku (za obopólną zgodą), gdy oboje zrozumieją, że bez siebie żyć nie mogą.
UsuńRozstanie zwykle nie jest dobre. A powody rozwodów potrafią być tak zaskakujące, że trudno uwierzyć. To te niby "różnice charakterów" po 30-stu latach małżeństwa ;)
UsuńMałżeństwo to nie jest tylko związek dwojga ludzi. To cały splot związków, które rozwód rujnuje. Uwierz, wiem o czym piszę.
Poza tym, że ktoś bez siebie nie umie czy umie żyć, jest jeszcze odpowiedzialność za innych.
Już sam fakt zaistnienia powodu, z mojego punktu widzenia, jest wystarczający by się rozstać. W końcu komuś może się wydawać, że na przykład terror emocjonalny to błahostka, rodzi się jednak pytanie, czy człowiek, bez względu na płeć, rodzi się po to, aby być ofiarą takiego terroru? Sploty, więzy, zależności – to wszystko nie jest żadnym powodem aby trwać w roli cierpiętnika.
Usuńto znaczy oni nie chcą ratować rodziny, tylko małżeństwo...
OdpowiedzUsuńno, ale mniejsza o te dziwactwa językowe... rzućmy okiem na ich propozycję:
http://ratujrodzine.pl/zbuduj-udany-zwiazek/zbuduj-udany-zwiazek/
to nawet fajnie brzmi, jeśli w porę się uchwyci, że coś zaczyna w związku nie grać, tylko pytanie, czy mają kompetentnych terapeutów od komunikacji?...
ale reszta witryny sugeruje, że mogą nie mieć, skoro cała ich baza motywacyjna sprowadza się do straszenia i wbijania w poczucie winy...
ale tak właśnie działa ten cały katolicyzm, toć jego fundamentem jest owo poczucie winy właśnie, właśnie, więc czegoż więcej od nich wymagać?...
p.jzns :)...
Ja i to czytałem przed napisaniem notki. Przecież to brzmi jak laurka na dzień ojca albo matki. To ma się dokładnie tak, jak wieczerza wigilijna do problemów dnia codziennego. Wszyscy wszystkim ślą życzenia i... fajnie w ten wigilijny wieczór, choć i tak nie zawsze.. Aha, koniecznie pusty talerz z nadzieją, że żaden głodny obdartus nie przyjdzie, i sianko pod obrusem na szczęście a wszystko, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, się samo rozwiąże. Tyle, że małżeństwo na wigilii się nie kończy, upojne figle w łóżku nie zatrą wzajemnych animozji, nie załatwią tego fałszywe komplementy, ani iluzja rzekomej randki. Ten, kto to wymyślił ma niezły chaos pod kopułą…
Usuńja bym to nazwał "porady cioci Kloci", bardzo sensowne zresztą, choć w tak uproszczonej formie podane... tylko dotyczą one sytuacji, gdy jeszcze nie zaczęło się PORZĄDNIE psuć w związku... bo rzecz w tym, że przyczyną rozwalenia się wielu związków bywa olanie tych porad... ileż to razy się słyszy: "bo Ją ciągle boli głowa" albo "bo On wcale ze mną nie rozmawia" i takie tam inne w tym stylu... to jest właśnie początek erozji...
Usuńpowtórzę: wielu związków, ale nie wszystkich... bo są też takie, których w ogóle nie powinno być... tylko tego akurat zawczasu zwykle nie wiadomo, ale to już osobna sprawa...
tak więc wracając do tej jednej strony, to mnie się ona nawet podoba...
ale całość witryny jest już denna...
...
na czym polega myk?... na tym, że ideologia katolicka przestawia priorytety: jako cel związku stawia "trwałość", tymczasem trwałość jest tylko ewentualnym skutkiem, świadectwem tego, że wszystko gra... nieraz sam też pisywałem o tym u siebie... jako że ta ideologia przenika cały nasz obszar kulturowy, to upapranych jest w niej także wiele osób nie wyznających tej religii...
Rodzi się pytanie czy ktokolwiek z nas rozezna granicę miedzy zwykłym, chwilowym zatargiem, a sytuacją, która może zakończyć się fatalnie? Wiesz, wszystkie te katolickie poradnie, ba, „spece” od pożycia małżeńskiego, którzy nigdy mężami ani żonami nie byli, zalecają coś, co ja nazywam magią, a co oni nazywają wspólną modlitwo, jako lek na całe zło. Podobno, kto się modli, nie ma czasu się kłócić, ale ja znam takich artystów, co to w czasie modlitwy oczami gromy ciskają.
UsuńW pełni się z Tobą zgodzę, trwałość jest skutkiem, a nie metodą na udane małżeństwo.
No dobra, ale jaki z tego wniosek? Rozwodzić się, nie rozwodzić?
OdpowiedzUsuńpytanie jest do Asmo, więc niech Jego boli głowa, jak się z nim uporać, ale na mój gust to jest ono źle postawione w swoim sformułowaniu...
UsuńFundacja stawia sprawę jasno: "nie rozwodzić się nigdy", ale czy skreślenie tego brzmi "rozwodzić się zawsze"?...
to tak jak usuwaniem ciąży, AntiChoice postuluje: "nigdy nie usuwać", ale olanie tego postulatu wcale nie oznacza "zawsze usuwać"...
...
natomiast fałszywa jest argumentacja postulatu "nie rozwodzić się (nigdy)", mniej szkodliwy dla dziecka jest rozwód rodziców, niż utrzymywanie na chama w całości małżeństwa, które de facto nie jest już związkiem, rodziną... i nie mam na myśli jedynie sytuacji patologicznych typu przemoc, czy nadużywanie gorzały, ale cały zbiór małżeństw, które są "związkami" jedynie na papierze...
p.jzns :)...
No coż, w sytuacjach patologicznych 'święty Boże nie pomoże"... Ja nigdy nie byłem jakimś zagorzałym zwolennikiem instytucji małżeństwa, choć paradoksalnie - wydaje mi się, że moje należy do całkiem udanych. :)
UsuńNie obyło się od kryzysu - i tak się zastanawiam, czy żeby nie ten związek scementowany - dziś bylibyśmy razem. Jak się okazało, powód był prozaiczny.
Radku:
UsuńNie jestem poradnią rozwodową. Z tego, co piszesz, Tobie rozwód nie jest potrzebny, ale gdyby kiedyś..., oczywiście Ci tego nie życzę. ;)
Natomiast uważam, że gdy nie ma możliwości dojścia do porozumienia, właśnie ze względu na dobro dziecka, należy się rozwieść.
Pewnie masz rację. Z tym, że często rządzą emocje - i te może czasem trzeba nieco wygasić, zamiast od razu się rozwodzić.
UsuńCzasami emocje są wręcz wskazane, gdy trzeba wyjaśnić pewne sprawy, które nie są dla nas błahostką. Tyle tylko (a może aż) aby nie pielęgnować z tego powodu urazów.
UsuńMoże i rozwód jest traumą dla dziecka,ale w niektórych przypadkach i tak lepszym rozwiązaniem, niż trwanie w związku,który nie jest związkiem.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem czegoś takiego,że dla dobra dziecka rodzice powinni być razem.Nic chyba gorszego niż życie w obłudzie
ot, i właśnie... lajk i fląderka :)...
UsuńOde mnie drugi lajk ;)
Usuń