czwartek, 3 września 2020

Bądź jak dziecko

 

  Wiecie czego w tej mojej starości boję się najbardziej? Nie tego, że wnet pożegnam ten świat, nie tego, że coraz częściej moje ciało będzie odmawiać posłuszeństwa, nie tego, że pewnie będę nosił pieluchomajtki, ale tego, że zdziecinnieję, to znaczy, że powoli stanę się jak bezrozumne, głupiutkie i bezradne dziecko. Gdy sobie przypominam czasy dzieciństwa, które wprawdzie nie należało do udanych, co jest dziś bez znaczenia, to zdumiewa i zachwyca mnie ten czas, jako okres nieraz bolesnego, choć twórczego poznawania. Ile się człowiek napocił, aby nauczyć się tabliczki mnożenia, zawiłych wzorów matematyczno-fizycznych, poznał zawiłości gramatyki, ile musiał naczytać się książek, aby zrozumieć zawiłości tego świata, ileż razy musiał pogodzić się z goryczą porażki, gdy okazało się, że wokół są lepsi i silniejsi, ileż..., i mógłbym tak stworzyć prawdziwą litanię. A to wszystko może na starość szlag trafić, to znaczy powoli będzie się kręcić w drugą stronę. Przynajmniej intelektualnie, bo ciału już nic i nikt piękności dzieciństwa nie wróci. Strach się bać.


  Spokojnie, póki co w paranoję nie wpadam. Tak mnie owa pesymistyczno-refleksyjna myśl naszła z powodu lektury pewnego artykułu, który miał mnie natchnąć, nomen omen – optymizmem. No dobrze, może nie tyle mnie, ile wierzących z powodu pandemii Covid-19, która to dość poważnie wpłynęła na nasze zachowania mocno ograniczając swobodę życia codziennego, jaką cieszyliśmy się przed jej pojawieniem. I nie przesadzam, skoro w takim Berlinie doszło do poważnych demonstracji przeciwników obostrzeń, a których Saskia Ekson nazwała cov-idiotami. Według mnie słusznie, choć i mnie się nie podobają pewne obostrzenia. Dlaczego? Ano dlatego, że człowiek przetrwał dzięki możliwości przystosowania się do różnych warunków, które normalnie powinny go zgładzić. Taką samą sytuację, choć różną w skali, mamy dziś. Jeśli się do niej nie przystosujemy, to po nas. To znaczy – nikt po nas nie zapłacze. Problem w tym, że musimy wszyscy, a nie tylko ci, którzy myślą rozsądnie.

  Wróćmy jednak do sedna sprawy. Jedną z cech dzieciństwa jest ufność i tak nie bardzo wiem, czy to pozytyw, czy też negatyw? Teoretycznie dobrze, bo przecież nie ma wyjścia, w tym wieku trzeba zaufać, choć istnieje niebezpieczeństwo, że to zaufanie ktoś wykorzysta w niecnych celach i to nie tylko pedofilnych. Nie będę się tu wyzłośliwiał, niemniej powiedzonko „jesteś naiwny jak dziecko” ma raczej pejoratywne znaczenie. Tymczasem czytam: „W obliczu pandemii koronawirusa i jego wielorakich, bolesnych konsekwencji, wielu wierzących zadaje sobie pytanie o to, czy czasem nie jest to kara, jaką Bóg zsyła za nasze grzechy i za zło, które szerzy się we współczesnym świecie. Jeśli ktoś tak właśnie uważa, to znaczy, że nie odkrył jeszcze prawdziwego Boga, który w ostateczny sposób objawił się w Jezusie Chrystusie1. Dalej jest uzasadnienie tej złotej myśli, co sobie daruję, bo to intelektualny kociokwik, który ma uzasadnić, dlaczego Bóg jest prawdziwy, ale tylko przez ziemski żywot Jezusa. Jedno jest w tym stwierdzeniu prawdziwe – to nie jest żadna kara za grzechy. To łatwo pojąć ludzkim rozumem, więc po co w to mieszać Boga? Tymczasem św. Paweł mówi, że lepiej być głupim niż mądrym, że przypomnę: „Jeśli ktoś spośród was mniema, że jest mądry na tym świecie, niech się stanie głupim, by posiadł mądrość” [1Kor 3, 18]. Św. Paweł nie cierpiał ludzi myślących, choć się sam za największego mędrca miał, ale ja go nawet w jakimś sensie rozumiem. Takich, którym się wydaje, że wszystkie rozumy pozjadali, są nieprzebrane rzesze. Szczególnie wśród kleru, o rządzących nawet nie wspomnę.

  Wspomniałem o owym artykule, bo tam jest dość znamienny fragment, właśnie dla tych naiwnych jak dzieci: „Postawa zaufania Bogu sprawia, że nie pozostajemy sami z naszymi lękami i obawami. Bogu, który nas rozumie, kocha i uczy kochać, możemy nie tylko wykrzyczeć nasz ból i wypowiedzieć Mu nasze niepokoje. Możemy też usłyszeć Jego odpowiedź, że nas kocha, że przy nas czuwa, że nas chroni i ratuje w każdej sytuacji. (...) W chorobie czy w jakimkolwiek cierpieniu trzeba zawierzyć Bożej miłości jak dziecko. Potrzeba nam więc tej dziecięcej zdolności zawierzenia siebie Temu, który jest Miłością”. I tu wyznam, jak na spowiedzi: nigdy Jego odpowiedzi nie słyszałem nawet, gdy byłem gorliwie wierzący, nawet wtedy, gdy Mu wykrzyczałem mój ból i moje niepokoje. Może On nie był głuchy, ale za to niemy jak pień, choć tu bardziej pasuje przyrównanie do kamienia. Przypuszczam, że prędzej kamienie by zareagowały na mój krzyk, na przykład lawiną w górach. A już największym kłamstwem było, i jest do tej pory, że On przy nas jest, że czuwa, że nas chroni i ratuje w każdej sytuacji. W to nawet gorliwi i ortodoksyjni katolicy nie wierzą, skoro powołano specjalne oddziały Rycerzy Chrystusa pod broń różańcową. Mało? Nawet kaznodzieje wzywają wierny lud do modlitwy różańcowej przeciw wyimaginowanym wrogom, bo nie wierzą, że Bóg obroni ich wiarę, a co dopiero ich samych.

  Dziś słowa „Zaufaj Panu” już mi ciśnienia nie podnoszą, choć ciągle się zastanawiam, dlaczego kaznodzieje mają lud boży za naiwnych jak dzieci, i to jest najłagodniejsze określenie, jaki przychodzi mi na myśl. Po stokroć wolę stare, ludowe i sprawdzone: „jeśli potrafisz liczyć, licz na siebie”. Czasami możesz liczyć na realnych przyjaciół. A na koniec dodam, jeśli wolno, Boże zachowaj mnie przed zdziecinnieniem i dziecięcą naiwnością. Amen.

 

Przypisy:
1 - https://www.katolik.pl/wiara-w-godzinie-proby,34460,416,cz.html

 

10 komentarzy:

  1. No tak. Bez sensu ufać komuś, kto nie istnieje i to po dziecinnemu. Lepiej zaufać, z pełną dojrzałością, realnym przyjaciołom, np. Rydzykowi, albo Michnikowi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak kto tam woli, ja nie będę nikomu bronił nawet zaufania do Rydzyka.
      Swego czasu wyrobiłem sobie zasadę ograniczonego zaufania, i to nie tylko do kierowców. To działa. Od tamtego czasu, jeśli ktoś mnie zaskoczył, to tylko pozytywnie.

      Usuń
  2. Do tych wiecznie nieufnych należę.Nie wszyscy na starość dziecinnieją- znam kilka osób, które pomimo "wieku słusznego" wcale nie zdziecinniały- nadal mają umysł trzeźwy, tylko wygląd jakby nie dopasowany do stanu umysłu. Ktoś mi kiedyś powiedział, że starość jest swego rodzaju odbiciem tego, jakim ktoś był w młodości - jeśli był naiwny w młodości, to już taki zostanie, bo to raczej cecha charakteru. Znam takich co do końca życia ciągle uczyli się czegoś nowego, bo byli tzw. "ciekawi świata", nie zamykali się w kręgu już zdobytej kiedyś wiedzy.Mój dziadek w wieku lat siedemdziesięciu z powodzeniem nauczył się angielskiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siebie zaliczyłbym do grupy tych, którzy zasadę „ograniczonego zaufania” na szosach, zaadaptowali do całego życia.
      Wiem, że nie wszyscy ciepią na tzw. demencję starczą, niemniej strach przed nią ma się u mnie dobrze. Przede wszystkim ćwiczę umysł, bo z ciałem to ja stoję na przegranej pozycji, nikt tego procesu jeszcze nie zatrzymał, chyba, że przedwczesną śmiercią.

      Usuń
  3. mam taki pogląd /aczkolwiek niczym nie poparty/, że syndrom "jak trwoga, to do (jakiegoś) boga", który niektórych dopada w pewnym wieku, ma podłoże organiczne i może trafić każdego, niczym nowotwór... nie brzmi to zbyt optymistycznie, ale jedyne, co można z tym robić, to dbać o siebie (ciało/umysł), by zmniejszyć prawdopodobieństwo tego syndromu i ufać tylko sobie, swojemu wyborowi metody tego dbania...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak nie lubię słowa syndrom, to tu jednak coś jest na rzeczy. Ową trwogę wpaja się od najmłodszych lat, i mało kto jest na nią odporny. Stąd uważam, że najlepszą metodą ucieczki przed tym syndromem, jest uświadomienie sobie, że nie ma do Kogo uciekać;)

      Usuń
  4. Zaufać trudno, bez ufności trudno żyć. Trzeba się na coś zdecydować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czym jest tak naprawdę zaufanie?... to nic innego, jak akceptacja pewnego poziomu ryzyka, uznania go za nieistniejące w danej sytuacji... przykład: gdy wsiadamy do pociągu, to UFAMY przewoźnikowi, że nas dowiezie na miejsce bez kłopotów, mimo że nie istnieje sto procent pewności, że tak się stanie... do tego jeszcze WIERZYMY, że pociąg się nie wykolei po drodze i nas nic nie uszkodzi... czyli WIARA i ZAUFANIE towarzyszy nam non stop, czy chcemy, czy nie chcemy...
      natomiast czym jest UFNOŚĆ?... to pewien nadmiar wiary i zaufania, błędnie oszacowane ryzyko... ufność jest wtedy, jeśli ktoś nam powie, że ten pociąg nigdy nie dojeżdża do celu, a my mu uwierzymy i zrezygnujemy z podróży...
      p.jzns :)

      Usuń
    2. Szarabajko, PKanalia Ci to całkiem jasno i trafnie sprecyzował. ;)

      Usuń
    3. Jestem mu wdzięczna ;) Tyle, że definicje mogą być cudze, a wybory muszą być własne.

      Usuń