piątek, 6 sierpnia 2021

Szczęśliwe macierzyństwo, czyli jak zostać świętym singlem

 

  Został opublikowany kontrowersyjny raport o rodzicielstwie w Polsce, z którego ma wynikać, że ogólnie trzynaście procent badanych jest rodzicielstwem rozczarowanych (to idzie w setki tysięcy, jeśli nie miliony), i gdyby dało się cofnąć czas na rodzicielstwo, już by się nie zdecydowali. Zarówno tak postawione pytanie, jak i odpowiedzi są kompletnie bez sensu, bo gdyby cofnąć czas, trzeba by usunąć własne doświadczenia i zrobilibyśmy prawdopodobnie to samo, co wcześniej, czyli zdecydowalibyśmy się na potomka. Temat poruszyła już Burgundowa (sorry za skrót) i postawiła pytanie: czy innych cieszy rodzicielstwo? Według mnie pytanie nie na miejscu, gdyż rozczarowania rodzicielstwem się nie wybiera, ono się niektórym po prostu przytrafia, i choćby ktoś zatrudnił sztab wróżbitów, wspartych drugim sztabem psychologów, tego przewidzieć się nie da.

  Do tych badań odniesiono się również na portalu Deon.pl i przyznam szczerze, że tam to dopiero popadli w absurd1. O sensie badań, a raczej jego braku już wspomniałem, dodam, że wnioski, co do przyczyn wydaję się rzeczywiście racjonalne, ale próba znalezienia rozwiązania rzekomego „problemu” to już jazda bez trzymanki. W koniecznym skrócie:
- „mówienie o rodzicielstwie bez lukru”- nie wiem, co autorka rozumie przez „lukier”, skoro dziś nikt już nie mówi, że bycie matką czy ojcem to sanatorium dla szukających szczęścia, czy sposób na poprawę leniwego i nudnego życia. Tymczasem bycie rodzicem jest faktem nieodwracalnym zaś rozczarowaniu, jeśli się ma przytrafić, nie da się zapobiec;
- „skorzystanie z pomocy położnych”, które rzekomo wiedzą jak sobie z tym rozczarowaniem rodzicielstwem radzić, bo przecież doskonale radzą sobie z rodzącymi matkami. To już jakieś totalne pomieszanie z poplątaniem. Co ma sam poród wspólnego z rodzicielstwem mimo, że drugie jest zależne od pierwszego?;
- „mówienie o samotnej drodze do świętości jako równie wystarczającej jak dwie inne: życie konsekrowane i małżeństwo. Za mało mówi się o świętych singlach. Pokazywanie, że jest też inna, zgodna z Bożym zamysłem droga do nieba, też mogłoby pomóc podejmować decyzje wtedy, gdy rodzicielska przygoda jest jeszcze tylko odległą opcją, a nie wyzwaniem, z którym trzeba się mierzyć w każdej minucie życia przez przynajmniej dwadzieścia lat” (sic!) – niech mi ktoś powie, skąd rodzic ma wiedzieć, że będzie rozczarowany rodzicielstwem, jeśli go nie skosztuje? Jeśli wiesz, że nie nadajesz się na rodzica, nie będziesz chciał/-a mieć dziecka, co i tak nie jest powodem do tego by zostać „świętym singlem”. Możesz najwyżej zostać świętym/-ą męczennikiem/-czką, gdy dopadnie cię społeczny ostracyzm za sam fakt, że nie chcesz mieć dzieci.

  Czy może być gorzej? Jak zwykle – może. Pewna katoliczka, na domiar złego psycholożka, Bogna B. prowadzi akcję na Facebook-u „Sposób na szczęśliwe macierzyństwo”. Nie będzie przypisu, bo nie mam zamiaru promować takich „akcji”. W punkcie szóstym porad pisze: „Nie skazuj dziecka na jedynactwo. Jeśli to tylko możliwe, zapewnij dziecku najdłuższą znaczącą relację miłości w jego życiu – brata, siostrę. Wbrew pozorom, im więcej dzieci, tym więcej satysfakcji i radości daje macierzyństwo. Daje to matce wiele okazji do radości”. Mnie się to kojarzy z metodą pozbycia się alkoholowego kaca przez zastosowanie klina w postaci setki czegoś mocniejszego na pusty żołądek (powszechnie stosowana metoda alkoholików). Po co masz cierpieć z powodu rozczarowania rodzicielstwem jednego potomka, skoro możesz równie dobrze, jeśli nie bardziej cierpieć z powodu kilku potomków?

  Mam wobec tego tematu trzy istotne zarzuty. Pierwszy wynika z faktu, że posiadanie dzieci jest wyłącznie sprawą danej osoby. Nikt nie ma prawa oceniać naszej decyzji w sprawie rodzicielstwa, tym bardziej tego, czy jesteśmy nim rozczarowani, czy nie. Drugi zarzut, owe badania sprawiają wrażenie, że komuś zależy na tym, aby rozczarowanych rodzicielstwem wpędzić w poczucie winy a może i w depresję w sytuacji, gdy muszą sobie z owym rozczarowanie radzić sami. Wreszcie trzeci, skoro nie ma jednoznacznie określonej przyczyny owego rozczarowania, jakiekolwiek próby zapobiegania, tym bardziej „leczenia” tego stanu są z góry skazane na niepowodzenie.

 

Przypisy:
1 - https://deon.pl/inteligentne-zycie/styl-zycia/przynajmniej-13-proc-polskich-rodzicow-zaluje-ze-ma-dzieci-dlaczego,1494098

 

 

31 komentarzy:

  1. Jedyna moim zdaniem istotna kwestia nie poruszona tutaj wcale, to pytanie, czy macierzyństwo było świadome, czy po prostu tak wyszło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takiego postawienia sprawy w tych badaniach prawdopodobnie nie ma (nie znam oryginalnego raportu).
      Pozostaje samo zagadnienie świadomego macierzyństwa (dlaczego równolegle nie świadomego ojcostwa?). W moim mniemaniu broń obosieczna dla promotorów macierzyństwa w ogóle, szczególnie zaś dla tych, którzy lamentują na temat spadku dzietności.

      Usuń
  2. Podstawowa kwestia jest taka: spore grono osób ma dzieci, ponieważ inni je mają, ponieważ dzieci "się ma", ponieważ zegar biologiczny tyka. Zegar biologiczny tyka dla kobiet niestety wtedy, gdy często jeszcze nie mają siły zastanowić się czego w zasadzie chcą, tak głośne jest w ich głowach blablanie innych. Z moich znajomych co druga kobieta po 40-ce nie może się nadziwić, po co jej jest facet, którego same sobie wybrały. Tak więc jest dom, a w nim grono obcych ludzi, którzy są, bo był już rzekomo czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie masz dużo racji w tym, dlaczego ktoś chce mieć dzieci, choć dla mnie te powody są wręcz abstrakcyjne, by nie powiedzieć, że chore. Tak traktowane rodzicielstwo to wręcz zjawisko mody, która zazwyczaj szybko przemija, nic więc dziwnego, że prowadzi do rozczarowań.

      Zjawisko obcości w rodzinie wydaje się być powszechne. Mnie się to przytrafiło dwa razy (nie wyrokuję z czyjej winy), choć żadnego zegara biologicznego nie brałem pod uwagę, pozostaje otwartym pytanie, czy obcość (rozstanie) małżonków musi skutkować rozczarowaniem macierzyństwem/ojcostwem? Mimo wielu potknięć dla mnie ojcostwo w okresie dorastania córki było wspaniałym czasem.

      Usuń
    2. @DeLu, to nie żadna moda, w pokoleniu naszych rodziców i dziadków każda kobieta zamężna i wiele niezamężnych rodziły dzieci. Bo tak - jest macica, jest penis, jest dziecko. Kto niby wybierał ojcostwo/macierzyństwo z uwagi na kochanie dzieci, czy przyjemność ich wychowywania? Nadal dla wielu to etap życia, taki jak dojrzewanie i śmierć - do odhaczenia. W obecnych czasach niby nikt od nikogo nie wymaga, żeby zakładać rodzinę. A rozmawiasz czasami z kobietami ok. 20 roku życia, takimi co to nie idą na studia, dlaczego szukają chłopaka (w coraz większej panice) i planują rodzinę? Dzieci bardzo często "się ma". Ludzie imitują sposób życia prowadzony przez innych. Nie jest to nowość. Wiele kobiet nawet swoich dzieci nie lubi, chociaż każda twierdzi, że je kocha.

      Usuń
    3. Nie odnosiłem się do przeszłości, lecz do teraźniejszości. Ktoś lansuje wielodzietność, inni jedno dziecko, jeszcze inni bezdzietność. Tymczasem uważam, że to powinien być osobisty, przemyślany wybór, całkowicie niezależny od opinii innych.

      Nie, z oczywistych względów dziś nie rozmawiam z dwudziestolatkami o powodach, jakimi się kierują przy wyborze faceta, czy decydują na rodzicielstwo. W końcu mam z dużo lat... ;)
      Moja czterdziestoletnia z małym okładem córka jest singielką i nie ma dzieci. Nigdy bym się nie ośmielił zapytać jej dlaczego, bo takie pytanie nosi znamiona pewnego nacisku, zdradza niezrozumienie i brak szacunku dla jej decyzji i wyboru. A ja nie czuję się upoważniony.

      Usuń
  3. W kwestii macierzyństwa i ojcostwa- jedno i drugie powinno być aktem świadomym, a nie dziełem przypadku.W końcu po coś mamy mózgi, by nie postępować bezmyślnie. Co do radości płynącej z faktu bycia ojcem lub matką - jeżeli potrafimy wychować potomstwo we właściwy sposób to przeważnie czerpiemy z faktu bycia rodzicem radość, jeśli nie za bardzo nam to wyjdzie (a czasem wcale) bywamy bardzo rozczarowani, ale siebie za to nie winimy. Czy to "ż" w tytule posta to przypadek czy celowość?
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To „ż” w tytule to szpetny i kompromitujący błąd ortograficzny. Dzięki za uwagę.

      Mam trochę mieszane uczucia w związku z tą świadomością macierzyństwa i ojcostwa. Rozczarowanie nie musi wynikać z naszej nieświadomości, większy wpływ mają na to „czynniki zewnętrzne” (niepowodzenia wychowawcze, sytuacja materialna, konflikty małżeńskie, konieczność rezygnacji z wielu planów itp.), które, nawet jeśli braliśmy pod uwagę, to zakładając, że z nimi sobie poradzimy. A to jest tak jak z wiarą, że zmienimy charakter partnera/-ki. W jednym się zgodzę bez zastrzeżeń: nie będziemy obwiniać za to siebie.

      Pozdrawiam;)

      Usuń
  4. To wygląda, że zrobiłam dziecku krzywdę, skoro jedynka urodziłam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko dziecku. Sobie też zrobiłaś krzywdę, bo nie poznałaś radości bycia matką gromadki dzieci ;)

      Usuń
  5. Niektórzy ludzie kochają się w uprzykrzaniu innym życia poprzez mówienie, co kto i jak ma robić. A potem i tak nic z tego nie wynika dobrego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy od tematu. Czasami porady innych bywają jednak zbawienne. Na pewno nie dotyczy to tematu dzieci i ich wychowywania.

      Usuń
  6. Dla mnie to sztuczny problem. Pytanie zadano w jakimś konkretnym momencie życia dziecka. Może akurat ząbkowało ;) Ciekawe by było jakich odpowiedzi udzieliłyby te same osoby za np. 5 lat? A poza tym dziecko się na świat nie prosiło. Jeśli się już pojawiło, to dorośli ludzie powinni mieć tyle dojrzałości i odpowiedzialności, żeby nie stękać i wybrzydzać. Na szczęście to tylko 13 %...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mowa jest o sytuacji, gdy już się dziecko wychowało i na pewno nie chodzi o ząbkowanie. Dojrzałość rodzica nie zagwarantuje Ci, że nie będziesz rozczarowana. Mówienie, że rodzicielstwo musi być udane czy satysfakcjonujące, to jakieś nieporozumienie Szarabajko, choć oczywiście nikt Cię nie będzie piętnował za to, że Tobie się powiodło.
      Te "tylko" 13 procent to co ósmy rodzic.

      Usuń
    2. Bywam regularnie rozczarowana :) Średnio raz w m-cu :) Ale i tak nie wyobrażam sobie świata bez nich.

      Co do wątpliwości, czy warto mieć dziecko...Jeśli ktoś takie ma, najlepiej niech się wysterylizuje. Niech nie krzywdzi siebie i ewentualnych dzieci. Bo jakie by się nie urodziło, pewnie będzie w nim szukać tylko wad. I myślę, że to właśnie jest te 13% - oczekiwali idealnego potomstwa. Ciekawe, jak oceniają siebie jako rodziców? Jak oceniają ich dzieci? Pewnie takich danych nie ma, a szkoda.

      Usuń
    3. No właśnie. Te 13 procent musi mieć tak samo. Są rozczarowani, ale muszą być szczęśliwi, bo tu wyjścia nie ma ;)
      Zaraz kastracja! A dlaczego nie sterylizacja? Ja tam z powodzeniem stosowałem różne metody zapobiegania ciąży, czasami nawet szklanka zimnej wody zamiast... ;)

      Usuń
    4. Ależ piszę właśnie o sterylizacji :)

      Usuń
  7. Muszę stwierdzić, że zarówno badania przeprowadzone przez SWSP (Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej - rozszyfrowanie skrótu nie było wcale oczywiste) jak i artykuł Deon, nie wydają mi się takie bezsensowne.
    13% rodziców uważa że decyzja o rodzicielstwie to był błąd.
    Zarówno autorzy badań jak i artykułu Deon zastanawiają się nad przyczynami takiego stanu oraz sposobami aby ten procent zmniejszyć - to chyba sensowne rozumowanie.
    Deon, zgodnie ze swoim charakterem, przedstawia sprawę w kontekscie katolickim i robi to sensownie.
    - bez lukru - rozumiem to jako wezwanie do ograniczenia zachwytów nad świętym charakterem rodziny,
    - samotna droga do świętości - rozumiem to jako akceptację singlów co w środowisku tradycyjnie katolickim nie jest takie oczywiste - często przyczepia się etykietę egoisty.
    Nawet wzmianka o skorzystania z pomocy położnej nie jest tak bezasensowna jak to podano we wpisie. Artykuł Deon radzi korzystać z pomocy położnej wcześnie przez porodem - cytuję: "..może kilka wizyt patronażowych mogłoby być poświęconych właśnie temu, jak radzić sobie w momencie, gdy rodzicielstwo staje się przytłaczające, gdzie szukać pomocy, jak zaakceptować fakt, że można sobie w ogóle jako rodzic nie poradzić".
    Tak że nie taki Deon straszny jak go malujesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zdecydowanej przewadze pozwolę sobie z Tobą się nie zgodzić i to z kilku powodów.
      Po pierwsze, brak mi sensu tego badania, chyba, że ograniczymy go tylko do stwierdzenia faktu, że jakaś grupa rodziców jest rodzicielstwem zawiedziona (odkrywanie Ameryki na nowo?). Na ich podstawie na pewno zjawisku nie da się zapobiec, mimo, że analizuje się przedziały wiekowe, zamieszkanie, wykształcenie i status majątkowy. Ich sensowność byłaby w miarę oczywista, gdyby obejmowały okres przed podjęciem macierzyństwa/ojcostwa aż do momentu „wyfrunięcia” podomka z rodzinnego gniazda, choć i ten moment nie jest taki oczywisty. Innymi słowy to badanie pozwala jedynie ocenić skalę – nic poza tym.

      Po drugie Deon. Próbuje się znaleźć metodę na podstawie badań, które do tego nie upoważniają. Przy czym owe metody nie służą zapobieganiu ile najwyżej złagodzeniu skutków, i bądźmy szczerzy w dość naiwny sposób. Przecież ta położna ma kontakt z ciężarną już kobietą, w dodatku niemającą zielonego pojęcia jak się na niej odbije macierzyństwo. Co ona może zdziałać? Najwyżej tyle, co słoń w składzie porcelany, bo przecież większość matek będzie zadowolona. Owo „bez lukru” pokazało prawdziwą twarz wczoraj po wypowiedzi Tuska. Już mu się oberwało od abp Jędraszewskiego i całej strefy mediów prawicowych, a przypuszczam, że to nie koniec. Wreszcie sprawa singli, jako tej grupy potencjalnych rodziców, którzy może nie tyle wiedzą, że ich rodzicielstwo rozczaruje, ile nie chcą nawet podjąć próby. Tych przecież nie trzeba przekonywać, że nie powinni mieć dzieci. A jak „wyłuskać” z grona tych co chcą, takich, którzy rodzicielstwem mają się szansę rozczarować?
      De facto pozostaje tylko metoda ograniczenia przyczyn, które powodują rozczarowanie. Z moje punktu widzenia skuteczność takich metod na dziś będzie bardziej niż mizerna, dlatego, że to praktycznie niemożliwe z powodu różnorodności osobowości rodziców.

      Usuń
    2. Bardzo podoba mi sie komentarz Lecha. Sensowny. Z tymi singlami, wydaje mi że Deon mowi coś w stylu: " nie każdy jest stworzony do bycia ojcem, matka, mężem, żoną....trzeba to w sobie rozpoznać i nie pędzić do realizowania sie w dziedzinie, która nie przyniesie nam szczęścia" . Tak to odczytuje , i tak czesto słyszałam ma koscielnych seminariach, czy rekolekchach. Uważam to , co napisal Deon za normalna wypowiedz.
      Korzystanie z pomocy i rad położnych, jestem jak najbardziej za. Pomimo tego, iz matka zostalam w wieku 37 lat, i mam wyksztalcenie pedagogicznie, oraz naczytałam sie kupy madrych ksiazek traktujacych o macierzynstwie, porodzie, pologu to i tak kiedy zycie mnie dopadło wszystko poszlo sie pasc. Utkwily mi w glowie dwie super proste- ludzkie porady starszej poloznej.
      1. Choćby zlew urywal sie od nadmiaru brudnych garów i czekala sterta śpiochów na wyjecie z pralki, a twoje dziecko w tym czasie zasypia i daje ci chwile, to korzystaj, kladź sie i spij.
      Bardzo dobra rada, gdyż me dziecie po urodzeniu zrobilo sobie z nocy dzien z dnia noc... pomieszalo sie jej wszystko

      2. Kiedy wychodzisz na spacer, to robisz trase jaka ty mozesz pociagnac ( chodzilo o dlugosc) , a nie taka z jakiej powinno korzystac dziecko. Jezeli po minucie uznasz, ze pierniczysz, to wracają do domu, wystaw dziecko na werande- niech spi, a ty czytaj sobie w tym czasie ksiazke. Twoja kondycja jest wazna.
      Dawala mi rady jak sobie poradzi z dzieckiem, ale tez aby samej siebie nie zajeździć.

      Można wyłuskać z grona swych koleżanek te, które dzieci raczej miec nie powinny. To zadna tajemna wiedza. Wystarczy sluchac tego co gadaja, jakie maja zapatrywania, ci wiedza..

      Usuń
    3. Singiel z reguły i tak nie jest rodzicem, więc w ogóle nie rozumiem Deona, tym bardziej, że w Polsce taka sytuacja nie spotyka się z przychylnością nie tylko władz, nie tylko Kościoła, ale nawet pewnych środowisk społecznych. Mowa o „świętych singlach” to już wręcz nieporozumienie.

      Spłycasz problem do krótkiego okresu niemowlęctwa, gdy tymczasem rodzicielstwo trwa przeciętnie dwadzieścia lat. Jaki wpływ będą miały porady nawet najbardziej fachowej położnej, gdy nastolatek wyraźnie przestaje spełniać oczekiwania rodziców, lub gorzej, wchodzi na złą drogę?

      Usuń
    4. at TheLoo...
      "singiel z reguły nie jest rodzicem"...
      bardzo intrygująca teza, zważywszy na ilość samodzielnych /zwanych mylnie "samotnymi"/ matek (czasem ojców) w społeczeństwie...
      natomiast zważywszy na to, że doktryna katolicka nigdy się nie pieściła z takimi matkami, to gadka o "świętych singlach" faktycznie brzmi dość zaskakująco, istna nowinka doktrynalna...
      p.jzns :)

      Usuń
    5. Miałem na myśli singli z wyboru. Wprawdzie nie protestuję, gdy ktoś mówi o rozwodnikach czy wdowcach singiel, ale to określenie nie dla nich zostało wymyślone.

      Usuń
    6. Kosciol sie nie piescil z tego typu natkami.
      No nie wiem, moze przed soborem watykanskim II?
      Bo z tego co ja widze, obserwuje i wiem to Kościół ów jest właśnie pełnen życiowych nieudacznikôw. Samotnych i to wielu wcale nie z wyboru, bo akutak tak, a nie inaczej zycie sie im potoczylo. Rozwodnikow, singli, samotnych matek, byłych lub czynnych alkoholikow....
      W kosciele znajdziesz pod dostatkiem ludzkich dramatów.

      Usuń
    7. Errata matkami, nie natkami.

      Usuń
    8. Ja się z tą opinią zgadzam – Kościół jest pełen nieudaczników, ale nimi manipuluje garstka cwaniaków. Jeszcze bym to zrozumiał, gdyby dawał im szansę wyjść z takich „dramatów”, ale On utrzymuje ich w fałszywym przekonaniu, że te „dramaty” podobają się Bogu, i że jest to droga do jakiegoś zbawienia. Prawdziwym dramatem jest to, że ci życiowi nieudacznicy w to wierzą.

      Usuń
    9. at TheLoo...
      okay, sprawa wyjaśniona, bo faktycznie single z wyboru raczej nie są zainteresowani żadnym rozmnażaniem się...
      piszę "raczej", bo są pewne wyjątki, niezbyt częste, niemniej jednak zdarzają się:
      casus 1: singlowa kobieta ma pecha i zachodzi w ciążę, po czym nie usuwa jej /z braku zasobów na pozbycie się kłopotu lub w wyniku chorych anti-choice'owych przekonań/, zaś gdy ciąża stanie się już dzieckiem, czyli owa pani matką, nie wiąże się ze współtwórcą ciąży, ani z nikim innym...
      casus 2: kobieta ma ambicje macierzyńskie, doprowadza więc do ciąży, potem zaś do zaistnienia dziecka, nie jest jednak zainteresowana związkiem ze współautorem, wystarcza jej najwyżej dojenie go z kasy, nie jest też zainteresowana związkiem z kimś innym...
      ale najciekawszy jest casus 3 /najczęstszy w porównaniu z poprzednimi/:
      kobieta jest w związku /z reguły rejestrowanym/, nie jest jednak zorientowana na bycie ze swoim partnerem /który okazuje jedynie być "bykiem rozpłodowym"/, tylko na zajście w ciążę i w konsekwencji po odpowiednim czasie bycie matką... od tego momentu jej partner /mąż/ przestaje być faktycznym partnerem, a jedynie sponsorem finansującym jej realizowanie się jako ta matka... nieszczęśnik nie od razu rozpoznaje sytuację, dopiero po jakimś czasie, gdy chce żonie okazać swoje pozytywne uczucia, ją zaś permanentnie "boli głowa"... takiej kobiecie pożycie małżeńskie nie jest już potrzebne, w końcu swój cel osiągnęła, czasem jedynie łaskawie mu na owe pożycie pozwala, taki rodzaj premii za posłuszeństwo... sytuacja jest o tyle ciekawa, bo formalnie są małżeństwem, ale tylko formalnie, bo realnie są singlami, ona dobrowolnie, ale on już niedobrowolnie...
      notabene casus 3 jest odwróceniem sytuacji małżeństwa w wersji konserwatywnej, tzw. "z rozsądku", które w swej istocie jest układem sponsorskim "na czas nieokreślony", gdzie kobieta sprzedaje swoje usługi seksualne za utrzymanie, dach nad głową plus kieszonkowe "na waciki", staje się też kucharką, praczką i sprzątaczką... jak wiadomo konserwatywny model małżeństwa /a la Czarnek/ nie polega na byciu ze sobą, lecz na posiadaniu niczym rzeczy kobiety przez mężczyznę... formalnie takich dwoje ludzi nie jest singlami, w końcu są w rejestrowanym związku, jednak ich status realny jest już do dyskusji...

      @Ania...
      chyba rozwodnik nie zasługuje na miano "nieudacznika"; bardziej tym nieudacznikiem jest ktoś, kto męczy się w nieudanym związku i nic ze swoją sytuacją nie próbuje robić...
      do dyskusji też jest kwestia byłych alkoholików, bo skoro potrafili się wyleczyć ze swojej choroby, to raczej trudno jest ich nazywać nieudacznikami, skoro osiągnęli pewien sukces...

      Usuń
    10. Piotrze, wszystkie wymienione przez Ciebie przypadki istnieją i nie będę ich negował, ale one niejako z automatu te osoby wykluczają z grona singli sensu stricte.
      Przypadek 1 i 2 nazywamy matkami samotnie wychowującymi dziecko/-ci, mające swe odzwierciedlenie w prawie (np. do alimentów). Przypadek trzecie jest ewidentnie małżeństwem (bez względu na to jak funkcjonuje).
      Singiel/-ka to osoba całkowicie niezależna od innych, w tym od dzieci. Może to być rozwodnik/-ka ale bez zależności alimentacyjnych lub wychowawczych, może to być wdowiec/wdowa, ale już bez obowiązków rodzicielskich. Włączyłbym też do tego grona osoby w prawnej, czyli usankcjonowanej separacji, też bez obowiązków alimentacyjnych i wychowawczych.
      Tu mój osobisty przypadek. Jestem w nieformalnej separacji (nie wiem gdzie i jak funkcjonuje żona i nie mam z nią dzieci) i choć czuję się singlem, to prawnie nim nie jestem. Żonkoś jak się patrzy, choć po przejściach. We wszystkich dokumentach muszę pisać – żonaty.

      Usuń
    11. at TheLoo...
      okay, nie jestem tylko pewien, czy w ogóle istnieje prawne określenie "singiel", dlatego moje rozważania dotyczyły jedynie tego słowa w znaczeniu common, potocznym i wtedy definicja jest prosta: to ktoś, kto nie jest w związku, czyli osoba żyjąca w konkubinacie jedynie /czyli bez ślubu/ już singlem nie jest... w Twoim przypadku skłonny byłbym uważać Cię za singla, bo choć formalnie jesteś w związku, to faktycznie tego związku nie ma, nie jest realizowany...
      przypadek trzeci można traktować na kompletnym luzie, to tylko takie tam moje dywagacje dla czystego sportu, jakby nie było to obserwator z zewnątrz nie widzi, jak w takim małżeństwie sprawy wyglądają :)

      Usuń
    12. Fakt, określenie singiel jest wyrażeniem potocznym, ale prawnie istnieją takie pojęcia jak panna/kawaler, niezamężna/-y, wdowa/-iec. Natomiast stany: matka/ojciec samotnie wychowujący dzieci, czy konkubinat, niosą pewne skutki prawne, które singli sensu stricte nie dotyczą (np. obowiązek alimentacyjny, dostęp do danych osobowych).

      Usuń