Pokazywanie postów oznaczonych etykietą magia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą magia. Pokaż wszystkie posty

środa, 25 lipca 2018

Fajny artykuł znalazłem – o magii


  Tym zwrotem „Fajny artykuł znalazłem” rozpoczynam cykl, w moim mniemaniu jeszcze bardziej świętoszkowaty, w domyśle: bardziej ośmieszających fałszywą religijność (nie mylić z wiarą) niż do tej pory. Dziś będzie o magii. Skłoniła mnie do tego wypowiedź Marii Nurowskiej, nazwaną przez uświeconą posłankę Pawłowicz czarownicą (tu bym się spierał, która bardziej czarownicę przypomina, ale to tylko mój osobisty pogląd): „Stało się, zrobiłam laleczkę prokuratora Piotrowskiego i wbijam w nią szpileczki. Jego dni są policzone”.

  Już się pewnie wszyscy domyślają, że rzecz będzie o gusłach, czarach i okultyzmie niemal we wszystkich wymiarach. Bo o ile laleczkę pani Nurowskiej można traktować w kategoriach ironicznego żartu, rzecz ma się całkiem poważnie. Choć nie wszyscy, znaczna część ludzi wierzy w siłę różnych amuletów, uroków czy innych zabiegów magicznych (słynny guzik na widok kominiarza, strach przed czarnym kotem, który akurat nam przebiegł drogę czy fatalna moc trzynastki). Oglądam teraz Tour de France, gdzie zawodnik z numerem trzynastym, ma go przypięty „do góry nogami”. Może już nie aż tak wielka rzesza ludzi korzysta z wszelkiej maści wróżbitów, tarota, astrologii czy wreszcie z horoskopów. Napiszę szczerze – dla mnie to bardzo smutne zjawisko. Ktoś kiedyś powiedział: „gdy rozum śpi, budzą się demony” i to ma kapitalne odniesienie do do tej magii i czarów.

I równie szczerze napiszę, dobrze że Kościół z tym zjawiskiem walczy, zarówno przez jego piętnowanie jak i uznanie go za grzeszność. Problem w tym, że w moim odczucie podchodzi do zagadnienia z całkowicie odwrotnej strony niż by na to wskazywała logika. Głaszcze jeża, w dodatku pod włos. Ogólnie to wygląda tak: nie traktuje magii i okultyzmu jako spraw bezsensownych, bez mocy sprawczej – wręcz przeciwnie – kaznodzieje uznają, że one są możliwe w realizacji, tylko niemiłe Bogu (sic!), więc należy ich natychmiast zaprzestać. Tak jakbym czytał taki slogan: „Alkohol jest dobry, wprawia w doskonały nastrój, pomaga zapomnieć o przykrościach i... dlatego go nie pij!”. Już widzę, jak rzesze alkoholików stają się nieprzejednanymi abstynentami. By nie być gołosłownym: „Matka Boża do św. Brygidy Szwedzkiej – wróżbici i czarownice oraz ci, którzy im pomagają lub szukają ich rady, są przeklęci i znienawidzeni przez Boga1. Akurat ci wróżbici i te czarownice, co uważają siebie za przeklętych i znienawidzonych będą się tą groźbą szczególnie przejmować.

  Jeszcze dalej w gloryfikacji skuteczności magii posunął się niejaki prof. Nelson Fragelli, który w 2000 roku, w Polsce (sic!), na antenie Radia Maryja miał tak się wyrazić o zagrożeniu ze strony cywilizacji Zachodniej: „My, jako katolicy, musimy się liczyć z tym, że już na długo przed wyborami odprawiane są rytuały magiczne [za zwycięstwo lewicowców – dopisek mój]2. Jeśli na tym ziemskim padole, za pomocą magii można wpływać na wynik wyborów, to nic w tym dziwnego, że za jej pomocą da się wyczarować nowiutkiego maybacha, a nawet dwa, od kogoś, kto jest żebrakiem i groszem nie śmierdzi (skojarzenia z Rydzykiem wręcz wskazane). Niejeden sukienkowy udowodnił, że byciem przeklętym przez Boga, nie tylko za magię, to przysłowiowe strachy na Lachy.

  Ja jednak rozumiem, Kościół nie może inaczej, wszak ten sam rodzaj magii propaguje niemal na każdym kroku, choć tę swoją podpiera naukami Boga, zawartymi w Świętych Księgach spisanych przed dwoma i więcej tysiącami lat. A to wtedy magia i okultyzm miały się szczególnie dobrze. Już niemal przywykliśmy do rytuału święcenia samochodów, budynków, jezdni, mostów i czego tam sobie jeszcze ktoś nie wymyśli. I znów, aby nie być gołosłownym powołam się na prof. Fragelii, który radzi, jak działać na owe przedwyborcze praktyki magiczne lewicowców z Zachodu: „Aby temu przeciwdziałać, należy organizować nieustającą modlitwę i adorację Najświętszego Sakramentu3. Czyli w jedną magię (złą), trzeba uderzyć inną magią (dobrą). Choć tu muszę przyznać – Rydzykowa magia poskutkowała i katoliccy konserwatyści wreszcie dorwali się do władzy, choć w moim odczuciu to nie magia pomogła, a pełna mobilizacja zabobonu skrytego pod ludową, czasami mroczną obrzędowścią. Zabobonu, który w końcu obróci się przeciw tym, którzy magię kościelną, która de facto niczym nie różni się od czarnej (potępianej), uważają za właściwą i zalecaną.

  Marzy mi się pewien eksperyment, a nawet dwa. Można traktować w kategoriach ogłoszenia parafialnego. Oddam jakiejś czarownicy, a nawet kilku czarownicom, moje paznokcie i włosy (nawet łonowe), na tej bazie niech wykonają laleczki voodoo i spróbują mi zadawać najokrutniejsze cierpienia. Wystawię też fragment swoich używanych skarpetek jako relikwie, by sprawdzić czy mają moce uzdrawiające. W zależności od efektów stanę się wyznawcą szatana i ciemnych mocy, lub gorliwym katolikiem. Wśród ateistów krąży pewien, wręcz filozoficzny motyw. Podobno katolik właściwie niewiele się różni od ateisty, gdyż też nie wierzy w krasnoludki, bogów Olimpu, bożków Wschodnich religii i itp. Ateista poszedł tylko jeden mały krok dalej. Ja się z tym stwierdzeniem zupełnie nie zgadzam. Różnica jest jednak kolosalna. Ateista nie wierzy też w skuteczność żadnej magii, nawet tej chrześcijańskiej. Póki co, zupełnie spokojny o wynik eksperymentu, udaję się na moje wyjątkowo wygodne łóżko. Ostatnio śnią mi się piękne dziewczyny, a sny to realna magia mózgu, więc się nie ociągam.





poniedziałek, 30 maja 2016

Cyganka prawdę ci powie (mój ateizm)



  Tym razem nie o cudach związanych z religią. Tak jak mój już w pełni racjonalny umysł nie potrafi uznać cudotwórczej mocy istot niematerialnych, tak samo, nie potrafi się pogodzić z tym, co zwykło się określać mianem zjawisk paranormalnych i nie tylko, co też jest cechą ateizmu.

  Kiedy byłem jeszcze młody, zdarzyło mi się na spacerze z ukochaną trafić na natrętną cygankę-wróżbiarkę. Zazwyczaj unikałem takich jak ognia, tym razem, za sprawą towarzystwa dziewczyny, nie wchodziło to w rachubę. A rzecz zapowiadała się ciekawie, gdyż ta cyganka zobowiązała się odgadnąć moje imię. Oczywiście za pewną opłatą. Mam dość rzadkie imię, powiedziałbym nawet, bardziej niż rzadkie, więc przystałem, pewny, że nie odgadnie. I nie odgadła, choć powiedziała, że imię jest na sześć liter, co było prawdą, ale nie o to przecież chodziło. Pieniędzy też nie oddała. Mimo to, przez jakiś czas „zachodziłem w głowę” jak to się stało, że zgadła tę ilość liter? Sprawa okazała się prozaiczna. Spora ilość męskich imion ma sześć liter, więc ryzykowała niewiele, a zawsze mogła powiedzieć, że pomylić się może każdy.

  Podobnie sprawa ma się z wróżbitami i magami wszelkiej maści. W zależności od wieku naiwnego, chcącego poznać przyszłość, łatwo przewidzieć, co go prędzej spotka; miłość, czy choroba. Sam gwarantuję, że coś z tego się spełni. A już takie zdarzenia jak podróż, pieniądze, sława, wypadek, śmierć bliskiej osoby – to mamy jak w banku. Jeśli wróżbita przepowie kilka ważnych spraw, wystarczy, że spełni się jedna, a już jesteśmy w stanie uwierzyć w jego nadnaturalne zdolności. I nieważne jest to, że większość przepowiedni nigdy nam się nie przytrafi, np. duża kasa, wygrana w lotto, podróż na Hawaje, itp. Podobnie rzecz ma się z horoskopami. Ławo zauważyć, że są enigmatyczne, mało zrozumiałe i wieloznaczne. Ale o to w tym chodzi, bo w końcu coś tam w nich sobie dopasujemy. A już taka astrologia, kiedyś szczycąca się mianem nauki (sic!?). Ktoś mnie w przeszłości obdarował obszerną charakterystyką Barana. To mój znak zodiaku. Zdumiała mnie konieczność podania daty i godziny urodzenia, co miało mieć kolosalny wpływ na celność tej charakterystyki. I owszem, znalazłem kilka opisów, zgodnych z moimi zapatrywaniami na samego siebie, tyle, że było tego tak ze trzydzieści procent. Reszta okazała się kompletnym nieporozumieniem. A mimo to, te mniejsze zgodne procenty miały świadczyć o prawdziwości wpływu gwiazd i planet na moje życie (sic!)

  A teraz prawdziwa rewelacja. Niejaki Samuel Hahnemann stwierdził własnym autorytetem, że zwykła woda ma pamięć (sic!) Trudno wprawdzie orzec, czy to taka sama pamięć jak ludzka, ale ma ona gromadzić i zachowywać pamięć o innych cząsteczka napotykanych na swej drodze. Nic to, że żadne badania naukowe tego nie potwierdzają, ba!, uznają to za wierutną bzdurę, faktem jest, że na tej bazie stworzono pseudonaukę i gigantyczny biznes, zwany homeopatią. Jest śmieszniej. Johann Grander skonstruował urządzenie, „rewitalizator wody”, które ze zwykłej wody czyni tzw. „wodę ożywioną”, która zawiera maksymalne stężenie „pozytywnych biologicznie drgań” (sic!). Nie pamiętam już nazwy „leku” homeopatycznego, którego opis znalazłem w necie. W takiej „ożywionej wodzie” rozpuszcza się kacze gumno, które zawiera bakterie pewnej choroby. Dokładnie się miesza, aż się rozpuści, bierze się litr takiej zawiesiny i miesza się ze stu litrami kolejnej porcji „wody ożywionej” i tak ze sto, a nawet więcej razy. W efekcie otrzymuje się „roztwór”, w którym nie ma już pewnie ani jednej cząsteczki owego kaczego gumna, za to „ożywiona woda” ma „pamięć” tej bakterii chorobotwórczej. Następnie tę wodę miesza się z cukrem i rozlewa do butelek i z kolosalnym zyskiem sprzedaje się... naiwnym i głupim. Ponieważ w tym leku nie ma nic oprócz wody i cukru, nie są potrzebne żadne certyfikaty. Na nic zdają się wołania, co bardziej rozsądnych lekarzy i naukowców. Za homeopatią stoi zbyt silne lobby, i olbrzymie pieniądze, tak, że ci, którzy powinni ukrócić ten haniebny proceder, chowają głowę w piasek, bo przecież woda z cukrem nikomu nie może zaszkodzić. Najwyżej uszczupli kieszenie naiwnych.

  Mniej kontrowersyjnie jest z tzw. medycyną naturalną, szczególnie tą, opartą na chińskiej medycynie ludowej, choć tu przyznam, że jej dział – ziołolecznictwo ma pewien sens, gdyż pewne substancje, zawarte w tych ziołach, są często stosowane w farmakologii i to  z pozytywnym skutkiem. Podobnie jest ze stosowaniem pewnych ćwiczeń, które mając usprawnić nasze ciało, jednocześnie czynią je odporne na część chorób, ale to już bardziej jest związane z profilaktyką leczniczą. Mam jednak mieszane odczucia do akupunktury, akupresury, reiki, jakichś tajemniczych fluidów yin yang,  itp. Temu już zdecydowanie bliżej do magii. Owszem, akupunktura i akupresura może uśmierzać ból, podobnie jak tabletki przeciwbólowe, ale chorób już raczej nie leczą, skoro zwykłe szpitale medycyny konwencjonalnej na brak pacjentów nie narzekają.

  Wyobraźnia ludzka potrafi zdumiewać. Jeszcze bardziej futurologia. Ileż to razy nasłuchałem się o trafności przewidywania takich sław jak Leonardo da Vinci, Juliusza Verne, a z naszego podwórka – Stanisława Lema. A sprawa ma się tak samo jak z wróżbitami i horoskopami. Przewidzieli kilka nowinek technicznych, zresztą bardzo ogólnikowo, ale setki ich innych pomysłów nie doczekały się nigdy realizacji. Ja tylko jednej rzeczy w tym wszystkim nie rozumiem. Większość z nas uzna z pełnym przekonaniem, że nie sposób przewidzieć przyszłości, że nie wierzy czarodziejom i magom, a jednak spora część tej większości chętnie czyta horoskopy, wierzy w magiczne liczby, polega na astrologii, czasami skorzysta z wróżbitów i jasnowidzów, i bez żenady stosuje pseudoleki czy pseudoterapie znachorów.

  Ale najbardziej zabawne jest w tym to, że religie monoteistyczne, a chrześcijaństwo w szczególności, zabraniają tych wręcz okultystycznych i diabolicznych praktyk, choć same oferują dokładnie to samo...