Tym zwrotem „Fajny artykuł znalazłem”
rozpoczynam cykl, w moim mniemaniu jeszcze bardziej świętoszkowaty, w domyśle:
bardziej ośmieszających fałszywą religijność (nie mylić z wiarą) niż do tej
pory. Dziś będzie o magii. Skłoniła mnie do tego wypowiedź Marii Nurowskiej, nazwaną
przez uświeconą posłankę Pawłowicz czarownicą (tu bym się spierał, która
bardziej czarownicę przypomina, ale to tylko mój osobisty pogląd): „Stało się, zrobiłam laleczkę prokuratora
Piotrowskiego i wbijam w nią szpileczki. Jego dni są policzone”.
Już się pewnie wszyscy domyślają, że
rzecz będzie o gusłach, czarach i okultyzmie niemal we wszystkich wymiarach. Bo
o ile laleczkę pani Nurowskiej można traktować w kategoriach ironicznego żartu,
rzecz ma się całkiem poważnie. Choć nie wszyscy, znaczna część ludzi wierzy w
siłę różnych amuletów, uroków czy innych zabiegów magicznych (słynny guzik na
widok kominiarza, strach przed czarnym kotem, który akurat nam przebiegł drogę
czy fatalna moc trzynastki). Oglądam teraz Tour de France, gdzie
zawodnik z numerem trzynastym, ma go przypięty „do góry nogami”. Może już nie
aż tak wielka rzesza ludzi korzysta z wszelkiej maści wróżbitów, tarota,
astrologii czy wreszcie z horoskopów. Napiszę szczerze – dla mnie to bardzo
smutne zjawisko. Ktoś kiedyś powiedział: „gdy rozum śpi, budzą się demony” i to
ma kapitalne odniesienie do do tej magii i czarów.
I równie szczerze napiszę, dobrze że Kościół z tym
zjawiskiem walczy, zarówno przez jego piętnowanie jak i uznanie go za
grzeszność. Problem w tym, że w moim odczucie podchodzi do zagadnienia z całkowicie
odwrotnej strony niż by na to wskazywała logika. Głaszcze jeża, w dodatku pod włos. Ogólnie to wygląda tak: nie
traktuje magii i okultyzmu jako spraw bezsensownych, bez mocy sprawczej – wręcz
przeciwnie – kaznodzieje uznają, że one są możliwe w realizacji, tylko niemiłe
Bogu (sic!), więc należy ich
natychmiast zaprzestać. Tak jakbym czytał taki slogan: „Alkohol jest dobry,
wprawia w doskonały nastrój, pomaga zapomnieć o przykrościach i... dlatego go
nie pij!”. Już widzę, jak rzesze alkoholików stają się nieprzejednanymi
abstynentami. By nie być gołosłownym: „Matka
Boża do św. Brygidy Szwedzkiej – wróżbici i czarownice oraz ci, którzy im
pomagają lub szukają ich rady, są przeklęci i znienawidzeni przez Boga”1.
Akurat ci wróżbici i te czarownice, co uważają siebie za przeklętych i znienawidzonych będą się tą
groźbą szczególnie przejmować.
Jeszcze dalej w gloryfikacji skuteczności magii posunął
się niejaki prof. Nelson Fragelli, który w 2000 roku, w Polsce (sic!), na
antenie Radia Maryja miał tak się wyrazić o zagrożeniu ze strony cywilizacji
Zachodniej: „My, jako katolicy, musimy
się liczyć z tym, że już na długo przed wyborami odprawiane są rytuały magiczne
[za zwycięstwo lewicowców – dopisek mój]”2. Jeśli na tym
ziemskim padole, za pomocą magii można wpływać na wynik wyborów, to nic w tym
dziwnego, że za jej pomocą da się wyczarować nowiutkiego maybacha, a nawet dwa, od
kogoś, kto jest żebrakiem i groszem nie śmierdzi (skojarzenia z Rydzykiem wręcz
wskazane). Niejeden sukienkowy udowodnił, że byciem przeklętym przez Boga, nie
tylko za magię, to przysłowiowe strachy na Lachy.
Ja jednak rozumiem, Kościół nie może inaczej, wszak ten
sam rodzaj magii propaguje niemal na każdym kroku, choć tę swoją podpiera
naukami Boga, zawartymi w Świętych Księgach spisanych przed dwoma i więcej
tysiącami lat. A to wtedy magia i okultyzm miały się szczególnie dobrze. Już
niemal przywykliśmy do rytuału święcenia samochodów, budynków, jezdni, mostów i
czego tam sobie jeszcze ktoś nie wymyśli. I znów, aby nie być gołosłownym
powołam się na prof. Fragelii, który radzi, jak działać na owe przedwyborcze praktyki
magiczne lewicowców z Zachodu: „Aby temu przeciwdziałać,
należy organizować nieustającą modlitwę i adorację Najświętszego Sakramentu”3.
Czyli w jedną magię (złą), trzeba uderzyć inną magią (dobrą). Choć tu muszę przyznać – Rydzykowa magia
poskutkowała i katoliccy konserwatyści wreszcie dorwali się do władzy, choć w
moim odczuciu to nie magia pomogła, a pełna mobilizacja zabobonu skrytego pod ludową, czasami mroczną obrzędowścią. Zabobonu, który w
końcu obróci się przeciw tym, którzy magię kościelną, która de facto niczym nie różni się od czarnej (potępianej), uważają za właściwą i zalecaną.
Marzy mi się pewien eksperyment, a nawet
dwa. Można traktować w kategoriach ogłoszenia parafialnego. Oddam jakiejś czarownicy, a
nawet kilku czarownicom, moje paznokcie i włosy (nawet łonowe), na tej bazie niech
wykonają laleczki voodoo i spróbują mi zadawać najokrutniejsze cierpienia.
Wystawię też fragment swoich używanych skarpetek jako relikwie, by sprawdzić
czy mają moce uzdrawiające. W zależności od efektów stanę się wyznawcą szatana
i ciemnych mocy, lub gorliwym katolikiem. Wśród ateistów krąży pewien, wręcz
filozoficzny motyw. Podobno katolik właściwie niewiele się różni od ateisty, gdyż
też nie wierzy w krasnoludki, bogów Olimpu, bożków Wschodnich religii i itp.
Ateista poszedł tylko jeden mały krok dalej. Ja się z tym stwierdzeniem zupełnie
nie zgadzam. Różnica jest jednak kolosalna. Ateista nie wierzy też w
skuteczność żadnej magii, nawet tej chrześcijańskiej. Póki co, zupełnie
spokojny o wynik eksperymentu, udaję się na moje wyjątkowo wygodne łóżko.
Ostatnio śnią mi się piękne dziewczyny, a sny to realna magia mózgu, więc się nie ociągam.
Przypisy:
1 - http://www.fronda.pl/t/czarownice,24464.html
2 - https://wobroniewiaryitradycji.wordpress.com/
3 - ibidem
1 - http://www.fronda.pl/t/czarownice,24464.html
2 - https://wobroniewiaryitradycji.wordpress.com/
3 - ibidem