niedziela, 24 lipca 2016

Wolna wola i wieczność (straszliwa)



  Coraz częściej słyszę pewien frazes (a nawet dwa), z którym nie wiadomo co zrobić, bo we mnie osobiście powoduje niemal odruch wymiotny. Ponieważ wariantów tego sloganu jest sporo, wybieram ten najpopularniejszy: „Bóg obdarzył cię wolną wolą, pozwalając ci nawet w Niego nie wierzyć.” Najczęściej dodaje się: „Jeśli w niego uwierzysz, czeka cię wieczne zbawienie.”

  W pierwszym przypadku mamy do czynienia z insynuacją, z której wynika jednoznacznie, że czy chcesz, czy nie, Bóg istnieje (sic!) Możemy nie wierzyć w Jego istnienie, ale to On dał nam tę możliwość, co jest zaprzeczeniem ateizmu, bo wymusza uznanie istnienia nieistniejącego bytu. Kompletny nonsens, przypominający barona Munchausena  wyciągającego się z bagna, ciągnąc się za własną perukę. Najzabawniejsze jest w tym to, że i tak nikt nie wie, jak z tym jest naprawdę, bo przecież On sam nigdy tego nie powiedział. Ba! Całe Pismo Święte to nakazy i zakazy, które jednoznacznie tę wolną wolę ograniczają. Jest jednak gorzej. Człowiek rodzi się niemal jak tabula rasa, przynajmniej w tym, czym jest świat, również w tym, czym jest podejmowanie decyzji i czym jest zbawienie. Różnie to w dziejach ludzkości bywało, ale dziś, by móc podejmować w pełni samodzielne decyzje, musimy być pełnoletni. Wcześniej pełna wolna wola jest nam niedostępna, wręcz zabroniona. Czy ktoś nas pyta o zdanie, gdy rodzice poddają nas ceremonii chrztu? A ceremonia bardzo ważna, bo decyduje o naszej bezwzględnej przynależności do Kościoła na całe życie i nawet akt apostazji tak naprawdę tego nie zmienia.

  Czy z chwilą osiągnięcia pełnoletności coś się zmienia? Nic podobnego. Ograniczają naszą wolę zasady moralne wpojone przez bliższe i dalsze otoczenie oraz prawo cywilne i karne, na które tak naprawdę nie mamy żadnego wpływu. Oczywiście możemy się zbuntować, ale konsekwencje tego buntu są zazwyczaj tragiczne i kompletnie bez sensu. Ten bunt w niczym nie poprawi naszej sytuacji, może jedynie ją pogorszyć, co już samo w sobie jest nieporozumieniem i zaprzeczeniem jakieś wolnej woli. Jedynie sensowną alternatywą jest dostosowanie się do reguł gry, a to już nic wspólnego z wolną wolą nie ma. Nawet wolny wybór nie jest do końca wolnym. Wybór zawsze będzie motywowany i ograniczony konsekwencjami. Jedyny wyjątek to utrata rozumu. Bezrozumnych się nie sądzi...

  I tu rodzi się problem zbawienia, ściśle związany z wolną wolą. Pozwolę sobie przytoczyć słowa papieża Jana Pawła II: „[Jezus] czyni nowych nas, w sobie takich samych, synów Jego przedwiecznego Ojca; uzyskuje raz na zawsze zbawienie człowieka: każdego [podkreślenia moje] człowieka i wszystkiego, tych, których nikt nie wyrwie z jego ręki. Rzeczywiście, kto mógłby mu ich odebrać? (...) Kościół ogłasza nam dziś paschalną pewność odkupienia. Pewność zbawienia.” W tych trzech zdaniach zawarte jest definitywne zaprzeczenie wolnej woli. Bo ja, na ten przykład, nie jestem zainteresowany. Ani zbawieniem, ani wiecznością. Oba warianty wieczności, niebo i piekło, wydają mi się być najstraszliwszą konsekwencją życia na ziemi, lub bardziej górnolotnie, zaistnienia we Wszechświecie. I to zarówno w postaci ducha, jak i zmartwychwstałego zombie. Człowiek nie mógł wymyślić nic bardziej potwornego. Duch, dusza to postacie niematerialne, nie mogą mieć żadnych zmysłów ani żadnych potrzeb, mogłyby, co najwyżej, tęsknić za cielesną powłoką, której podobno mają się w końcu doczekać na Sądzie Ostatecznym. Mogą też podziwiać oblicze Boga, ale jeśli to konieczność, to wynikają z niej takie ograniczenia, że aż strach myśleć, bo przewiduje się, że ziemia umrze za około cztery miliardy lat (sic!)

  Jeśli jednak nawet ziemia, po Apokalipsie odzyska swój blask i nowe życie, my, już jako ludzie zbawieni i z nową powłoką cielesną będziemy żyć wiecznie. Młodzi i piękni. Będziemy żyć zgodnie z prawami bożymi, czyli już bez wolnej woli. Będziemy kochać bliźnich, choć tą największą miłością darzyć będziemy Boga. Nasza kochana partnerka, nasz kochany partner zajmie drugie miejsce jeśli nie dalsze, bo przecież będziemy musieli kochać jednakowo nasze niezliczone dziatki (przez zakaz antykoncepcji i aborcji), wnuki, prawnuki, praprawnuki, itd., itd. Pewnie będziemy mieli zdolność zapamiętania ich wszystkich, a ich liczby pójdą w miliardy, biliony i tryliony. Ponieważ na tej ziemi w końcu zabraknie miejsca, bo nikt przecież nie umiera, trzeba będzie nam zdobywać cały Wszechświat. Dobrze, że podobno nieograniczony przestrzenią, bo jeśli dobrze rozumiem pojęcie wieczności, i ten w końcu by się zapełnił naszymi potomkami. Oprócz podziwiania oblicza Pana, zastępów aniołów i świętych, a tych ostatnich będzie przybywać w postępie geometrycznym, pewnie można będzie zdobywać i podziwiać ten cały Wszechświat. Czasu będzie wszak pod dostatkiem a pieniądz nie będzie ograniczał naszych możliwości. Będziemy mieli okazję poznać wszystkie nowe ziemie, choć i tak pełne naszych dzieci, wnuków, prawnuków..., prapraprawnuków, których będziemy kochać bezgranicznie. Będziemy podziwiać stare i nowe dzieła sztuki, dziwy natury i wspaniałe krajobrazy. A kiedy w końcu poznamy wreszcie cały ten Wszechświat, makro i mikro kosmos, kiedy zasmakujemy wszystkich smakołyków Wszechświata, oczywiście z umiarem, okaże się, że to..., wcale nie koniec. Końca nigdy nie będzie, on w wieczności nie jest przewidziany! Ciekawe, co z naszym mózgiem, który nie jest przystosowany na takie wielkości informacji i uczuć? Możliwe, że będziemy rzygać tym harlekinowym lukrem w straszliwych męczarniach i... też bez końca. Wieczność to wieczność!

  Przyznaję ze skruchą, to na pewno nie jest kompletny obraz wieczności. Moja mózgownica nie jest w stanie jej konsekwencji sobie do końca wyobrazić, choć wyobraża sobie jeszcze większe katusze niż opisałem. Pewnie, nomen omen, w końcu przyjedzie taki moment, gdy będziemy błagać o NICOŚĆ.

PS. celowo pominąłem tu pojęcie wiecznej szczęśliwości. O tym w kolejnej notce.


13 komentarzy:

  1. Ależ Cię fantazja poniosła Asmodeuszu. :) Widać bezdyskusyjny wpływ Leszka z forum pod poprzednią notką, choć wydaje się, że odwrotny w skutkach od zamierzonego.
    Ja bym jednak tak nie ograniczała fantazji i możliwości naszego Wszechmogącego Stwórcy. Wszak zostało jasno powiedziane, że ani ucho nie słyszało, ani oko nie widziało ...., co zostało przygotowane dla zbawionych. A Ty tak "bez ucha i oka" chciałbyś "przyziemnie" to niebo sobie wyobrazić. "Oblepiony" niewyobrażalną ilością pra- pra- wnuków.
    A i jeszcze jedno - o tych swoich ziemskich miłościach radzę raczej zapomnieć, bo "tam" ani się żenić ani za mąż wychodzić nie będzie, co też wyraźnie zostało zapowiedziane. :) Prędzej już się nastawić na takie ogólne i powszechne "miłowanie" bliźniego swego bez rozróżniania płci, urody, wieku itd. A więc tak samo kochanej przez Ciebie tu na ziemi Twojej kobiety jak i przykładowo Leszka. :) Potrafisz sobie to wyobrazić?
    Mam nadzieję, że ten temat doczeka się rozwinięcia w następnej zapowiedzianej notce. :)
    Pozdrawiam
    Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że dałem się ponieść fantazji, i tak samo jest jasna inspiracja, choć to nie tylko Leszek :)

      Ja się też z Tobą zgadzam z tym, co piszesz w kwestii nieba, przecież jako bezcielesne dusze zostaną nam odebrane uciechy cielesne, nie tylko w temacie prokreacji. Stąd pewnie na ten czas owo tajemnicze „co oko nie widziało i ucho nie słyszało”, choć i tu budzi się wątpliwość, bo jak pozbawiona cielesności dusza może widzieć i słyszeć? Dusza, by widzieć i słyszeć potrzebuje przecież ciała. Nie będę wnikał.

      Ja piszę o wieczności po Sądzie Ostatecznym, kiedy to owym duszyczkom zostanie przywrócona cielesność, a świat (ziemi zabraknie nawet bez rozrodczości) przekształci się w jeden wielki i wieczny Eden, pewnie z jakąś czeluścią dla potępionych, choć wg słów JP II takich nie będzie. Pewnie tam zamieszkają tylko potępione anioły. Ku przestrodze.

      O owej miłości, którą tak będziemy epatować piszę na podstawie różnych rozważań, jakie znalazłem w sieci i to rozważań księży. Utkwiła mi szczególnie tematyka kochanych za życia osób i zwierząt. O tych drugich pisał też JP II. Większość twierdzi, że ma być tak, jak za życia doczesnego tylko bez istnienia zła. Czy prokreacja z kochaną osobą jest złem? Czy w Edenie Bóg odbierze nam radość kochania i posiadania dzieci?

      Wiesz, w moim wieku prokreacja już nie jest priorytetem, ale w czasie bycia młodym i pięknym stanowiła dość istotny element życia. Jeśli Bóg nas pozbawi pewnych elementów życia doczesnego, czy wtedy będziemy tymi samymi?

      Pozdrawiam pięknie.

      Usuń
  2. "Większość twierdzi, że ma być tak, jak za życia doczesnego tylko bez istnienia zła." Twierdzi na podstawie czego? Była tam, widziała? W tym "temacie" wszyscy jesteśmy "równi", mniej więcej tak jak wobec śmierci. Gdyby Stwórca chciał ujawnić coś więcej, to niechybnie by zrobił. A tak zostaje nam tylko mniej lub bardziej atrakcyjna nadzieja i fantazja (byle nie grzeszna!). :)
    Ale na uciechy stricte cielesne bym raczej nie liczyła, bo to podobno "w innym niebie" (z hurysami) gwarantują. :) Więc może i nie wszystkie te ziemskie atrybuty damsko-męskie będą nam tam potrzebne. W końcu te orgazmy to podobno bardziej sprawa ducha niż atrybutów fizycznych. :)
    No i co byłoby z tymi wszystkimi LGBT (nie z własnej winy przecież), skoro oni tak tradycyjnie "po Bożemu" nie mogą?
    Więc ja sobie tym "głowy nie psuję", jakie ciało mi się dostanie po zmartwychwstaniu (ważne tylko, żeby się na to niebo w ogóle załapać, potem się zobaczy co dalej). :) Na pewno nie będzie to ciało, które mam teraz, bo ono z natury rzeczy jest przemijające i śmiertelne. Zbudowane z atomów, które kiedyś "służyły" innym (ludziom, zwierzętom, roślinom, materii nieożywionej itd.), bo z "prochu" tej ziemi jest i w nieustannym obiegu.
    Pytasz, czy "wtedy będziemy tymi samymi?". Dlaczego mielibyśmy być tymi samymi przez wieczność całą? Nie byłoby to trochę nudne? :)
    Ponawiam moją poprzednią prośbę o nie ograniczanie Stwórcy w Jego Wszechmocności i Kreatywności. :)
    Pozdrawiam
    Maria
    PS. Mam nadzieję, że widzisz tę mnogość "uśmiechów" i traktujesz moje komentarze trochę "z przymrużeniem oka" (choć trochę też poważnie).


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od końca. Ja do każdego komentarza staram się mieć pewien dystans, który pozwala mi odróżnić to, co żartem, pół żartem lub całkiem na serio. Ale zapewniam, „ruszają” mnie tylko inwektywy i insynuacje, co do mojej inteligencji :)

      Na Twoją pierwszą wątpliwość posłużę się cytatem „Jest wolą Tego, który Mię posłał, abym ze wszystkiego, co Mi dał, niczego nie stracił, ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym. To bowiem jest wolą Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego, miał życie wieczne. A Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.” [ J 6, 39 – 40].” Dodam, że na potrzeby następnej notki przeczytałem wiele tekstów mówiących, jak ma wyglądać człowiek po zmartwychwstaniu. W większości opracowań, ma być taki jak w najlepszych swych latach.

      Mówiąc szczerze, pisząc o potomkach bardziej miałem na uwadze samych potomków niż związane z tym uciechy cielesne, które przecież grzechem w małżeństwie nie są. A mam na myśli tylko małżeństwa sakramentalne. :)

      Z definicji nieśmiertelności ma wynikać już sam fakt, że ciało nie będzie się starzeć, nikt sobie tym w naukowy sposób głowy nie zawraca, jak to się będzie działo. Pewnie będą działać inne prawa fizyki i chemii (sic!)

      Oczywiście, że w jakiś sposób, na przestrzeni lat się zmieniamy, zmieniają się nasze poglądy, ocena przeszłości, ale „ja” i tak pozostaje to samo, bo nie sposób się go wyrzec, nawet jeśli sami mamy do niego jakieś zastrzeżenia. Gdy jednak nagle zacznę uwielbiać coś, czego nie lubiłem, to już raczej tym samym nie będę.

      Czy ja odbieram Bogu wszechmocność i kreatywność? Wszechmocność po części tak, czemu dałem przykład w notce „Dlaczego Bóg...”, choć może to On bardziej sam sobie? Ja ją mogę tylko oceniać a nie ją Mu odbierać. O kreatywności też nic nie powiem, bo nie znam jej przykładów. Chyba, że za kreatywność uznać przypuszczenia ks. Piotra Pawlukiewicza.

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Dodam taki fragment, który sobie zapisałem:
      "Po sądzie ostatecznym: Nie byłaby doskonałą zapłata, gdyby tylko dusza otrzymała nagrodę lub karę. Wiele dobrych uczynków, jak post, czystość, męczeństwo, dokonywa człowiek głównie przez ciało, słusznym więc jest, by i ono wraz z duszą wzięło udział w chwale. ciała zbawionych będą piękne, bez braków, w stanie doskonałości. będą niecierpiętliwe, tzn., nie będą mogły podlegać już więcej cierpieniu ani śmierci; będą poruszać się z szybkością nadzwyczajną i nabiorą przymiotów duchowych tak, że jak duch będą mogły przechodzić przez inne ciała, nie napotykając przeszkody."
      Ks. dr Maciej Sieniatycki, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego.

      Usuń
  3. Zawsze byłem fanem Sokratesa. Po pierwsze Bóg, o ile w ogóle miał jakieś przesłanie dla człowieka, nigdy nie przekazywał go człowiekowi bezpośrednio w formie żadnych nakazów i zakazów. Ludzie sami je przyjęli, spisując prawa, które według nich miały być przyjemne Bogu i zauważyłem że pewne wartości faktycznie są uniwersalne bez względu na kulturę, czas i miejsce na ziemi.

    Po drugie zupełnie nie rozumiem, po co by miało Bogu zależeć na tym, żeby ktoś w niego wierzył. Z próżności? Ja mogę mieć rybki w akwarium, nawet je lubić ale obojętna mi jest ich wiara we mnie, skoro jestem poza granicami pojęcia rybiego rozumu, podobnie jak Bóg nazywany "niepojętym".
    Po trzecie, im dalej w tych rozważaniach tym gorzej, rozprawiasz się z tymi ludzkimi bądź co bądź wyobrażeniami Boga, życia w zaświatach, z epok minionych i innych mentalności, pastwisz się nad tymi przepłukanymi przez wszystkie możliwe błędy translacyjne cytatami z Pisma, jak okrutna matka nad dzieciakiem czekającym na Świętego Mikołaja. Od dłuższego czasu zastanawiam się po co to wszystko? To jakaś krucjata?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie jestem Ci wdzięczny. Zdecydowanie bardziej pojechałeś z wiarą niż ja bym się ośmielił. Szczególnie o tych rybkach w akwarium. Choć jest w tym akwarium pewien niuans, stojący w sprzeczności do wiary. W końcu to nie Ty stworzyłeś rybki, a jeśli się rozmnażają, to też bez Twojego udziału... :)

      Chyba nie jesteś pierwszym, który posądza mnie o krucjatę, choć ja to nazywam „ewangelizacją ateizmu”, przy czym nawet za ewangelistę się uważam. Należałoby się zastanowić, po co w ogóle pisze się blogi? Pewnie motywów jest sporo, ale w mojej opinii jest to przede wszystkim chęć podzielenia się swoimi przemyśleniami, swoim życiem i doświadczeniami. Jest o tyle doskonała forma, że o ile nawet niemiłosiernie przynudzam, po pierwsze, nikt nie musi tego czytać, po drugie, nawet jeśli komuś się nie spodoba i tak nie jest mi w stanie przerwać tego nudziarstwa. W końcu bardziej piszę dla siebie niż dla innych. Gdy czasami kogoś to zainteresuje, nawet jeśli wnerwia, to jest i tak dobrze. A, że czasami trafi sto i więcej wejść na stronę z kilkunastoma komentarzami, przy takiej tematyce – jestem i tak kontent.

      Usuń
    2. Aha, czyli potrzeba wewnętrzna bycia ewangelistą ateizmu, prawie trafiłem z tą krucjatą :)... No cóż, może na praktykujących katolików to działa, tego nie przewidziałem. Ja od dawna nie myślałem o dogmatach wiary jako o czymś co ostatecznie wyjaśnia mi istotę Boga, bo większość już dawno uznałem za nielogiczne. Przesłanie Boga dla człowieka powinno być proste, żeby mógł go zrozumieć bez pośredników, którzy wytłumaczą je na swój rozum i niekiedy na swoje potrzeby. I w ogólnej ludzkiej świadomości wydaje mi się że są takie podstawy, nad którymi się zastanawiam, czy to nie jest właśnie boże przesłanie, ale przekazywane nie za pomocą ksiąg, ale wraz z istotą człowieka. Reszta to konstrukcje dość schematyczne, np. zauważyłem, że ludzie lubią wyobrażać sobie cierpienie bogów (różnych) a najlepiej jak cierpią za nich. Takie dywagacje mi obojętne, choć nie mam podstaw żeby je do końca zanegować, nie znając ich genezy, podobnie zresztą jak Twojego ateizmu. Natomiast to co Ty negujesz to, jak mi się zdaje, ludzkie wyobrażenia, których obalenie nie jest trudne, ale też nie wyklucza (w moim mniemaniu) istnienia Boga, tylko umieszczanie go w formie pasującej do ludzkiej mentalności i poziomu pojmowania, które mogą być na poziomie owych rybek.

      Nie posądzam Cię o nudziarstwo, Twoje przemyślenia i spostrzeżenia są miejscami ciekawe, ja sam z dawnego przyzwyczajenia lubię sobie poczytać, bo powtarzasz niektóre ścieżki, po których i ja chodziłem. Ale ten Sokrates... tyle się namęczyć nad analizowaniem różnych teologicznych rozpraw, że dojść do tego, że "wiedzieli, że nie wiedzieli". Szkoda mi w końcu było na to czasu, bo mnie walka z wiarą w Boga nie bawi, a nic co ludzie napisali mnie do niego nie zbliżyło bardziej. Więc może On tego nie chciał.

      A i znów te rybki. Mógłbym stworzyć zachowujące podobnie się istoty. Gdybym był oczywiście bogiem. Kto by mi zabronił?

      Usuń
    3. Pojęcie ewangelisty ateizmu uknułem na własne potrzeby, a nie z chęci prowadzenie ewangelizacji. Często mnie tu posądzano o chęć nawracania na ateizm, choć to pojęcie jest nieścisłe. Pobudki są jednak inne. Na wielu portalach, już nie tyle stricte katolickich, co tylko prawicowo-konserwatywnych w dojść jednoznaczny sposób ateistów się obraża i czyni ich odpowiedzialnymi za zło całego świata. To we mnie rodzi złość i sprzeciw. Adres bloga to antyfronda, co powinno wiele wyjaśniać, choć ta Fronda.pl nie jest jedyny takim portalem i ten bym strawił, bo jest najbardziej głupi ze wszystkich.

      Staram się unikać postawy wojującego ateisty. Sama wiara, nawet z dogmatami, ani mnie ziębi, ani parzy, nie moja bajka – przynajmniej do czasu, kiedy usiłuje mi się ją narzucić. A z takimi próbami mamy do czynienia coraz częściej, były nawet na tym blogu. Wyjaśnię, ja nie próbuję udowodnić, że Boga nie ma, ja mam świadomość, że to jest tak samo bezsensowne, jak próba udowodnienia, że On istnieje. Jeśli już, uznaję, że bez wiary w Niego świat właściwie byłby taki sam, a może i lepszy, bo człowiek byłby zmuszony całą odpowiedzialność wziąć na siebie.

      Jednym z zarzutów wobec ateizmu jest podobno nieznajomość Pisma
      Świętego i niezrozumienia treści. Problem w tym, że samo Pismo niczego nie wyjaśnia, a wręcz wszystko jeszcze bardziej gmatwa , wiem, czytałem i to dwa razy, drugi raz z objaśnieniami i egzegezą. Tak skłoniłem się w stronę filozofii, również teologicznej, co mnie wydało się interesujące, a już na pewno nie stratą czasu. Prawdę powiedziawszy, każde zajęcie, nie służące przetrwaniu życia, można uznać za stratę czasu, więc rzecz chyba tylko w tym, co kogo jest w stanie zafascynować.

      Poziom ludzkiego poznania jednak nie za bardzo pasuje do porównania z rybkami w akwarium. Rzecz w tym, że rybki nigdy nie będą się zastanawiać nad swoją egzystencją, nigdy tam nie padnie pytanie: dlaczego? Po raz pierwszy z tym zagadnieniem zetknąłem się w książce Stanisława Lema „Solaris”, gdzie w ciekawy sposób dotyka problemu istoty przerastającej możliwość naszego poznania. Ale nawet gdyby taka istota była, człowiek i tak spróbuje ją poznać i zrozumieć.

      Usuń
    4. Ha ha skąd wiesz, że rybki tego nie robią?
      Mnie wkurzało zawsze pewne poczucie wyższości u zagorzałych katolików. Tych nawracających to mi nawet niektórych szkoda. Być może traktują je jako jakiś swój obowiązek, czy misje. Niestety im bardziej zagorzały tym mniej na ogół rozumie co tam w tej Biblii napisali. :)

      Usuń
    5. W Ewangelii św. Mateusza jest napisane: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, (...) Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem.” [Mt 28, 19-20] Niektórzy biorą te słowa na serio. Szczególnie świadkowie Jehowy. Ale z tymi, wbrew ogólnie przyjętej opinii, akurat da się dyskutować. Ostatnio w pewnej ich grupie zasiałem „ziarno niepokoju”, bo jestem lepszy od nich w znajomości Pisma Świętego :)

      Jak bóg dla rybek, musiałbym coś na ten temat wiedzieć. Przez lata hodowałem rybki, nigdy takiego pytania nie usłyszałem :)

      Usuń
    6. Wiesz, Świadkowie są grzeczni, więc dobrze się z nimi gada, a po wtóre łatwo jest zbić ich argumentację, gdyż nie są misjonarzami z powołania, po prostu tego się od nich wymaga. Jeżeli trafisz dodatkowo na człowieka który faktycznie przystał do nich bo czegoś poszukuje, to można sobie pogadać. Ode mnie też jeden wyszedł z troszkę zachwianą wiarą. Zadałem mu m.in pytanie, że skoro każdy kto nie wierzy w ich Jehowę ma ostatecznie umrzeć, to czy dotyczy to wszystkich ludzi którzy narodzili się zanim Russel zaczął głosić swoje rewelacje i mieli w ogóle okazję zetknać się z tą wiarą.

      Usuń
    7. Masz u mnie duży plus za to pytanie :) Nie omieszkam go zadać moim Świadkom.

      Miałem ostatnio z nimi ciekawą kwestię o 144 tys. zbawionych. Zapytałem, co z resztą Świadków. Wyjaśnili mi, że to tylko na tysiąc lat ponownego panowania Chrystusa, a później wszystko wróci do normalności, z tym, że nie będzie już śmierci (sic!) Gorzej było z odpowiedzią, co się stanie, gdy zabraknie miejsca dla ludzi na tej ziemi? Podobno otrzymam odpowiedź przy następnej wizycie :)

      Usuń