Nie żebym przeżywał, albo tym bardziej obgryzał paznokcie ze
zdenerwowania, ale skoro to wyszło, a na domiar wszystkie, niemal jak „cudowny
znak” od Boga, pojawia się akurat odpowiedni artykuł w tym samym temacie,
trudno się nie odnieść do niby już przebrzmiałego problemu „obrazy uczuć
religijnych”. Nie tak dawno w Irlandii zlikwidowano paragraf, który penalizował
tych, którzy odważyli się bluźnić. Świat idzie z postępem. Świat – nie Polska
katolicka.
U nas zdaje się być trend w drugą stronę. Gdy mój blogowy znajomy
napisał, że za bluźnierstwo należy stosować przemoc fizyczną, nie mogłem wyjść
ze zdumienia, bo to przecież gorliwy katolik. Tłumaczył to obroną wiary, ale
mnie wcale, ale to wcale nie przekonał. Jakem ateista, za dobrze znam Pismo
Święte, aby znaleźć w Nim usprawiedliwienie dla takich pomysłów. Jezus mówi
wyraźnie i jednoznacznie: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowania dla
sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” [Mt 5, 10]. Polski
Kościół takich słów nie uznaje, dla tego Kościoła – Jezus się ewidentnie pomylił. Więc
mamy absurdalny zapis prawny o obrazie uczuć religijnych. Absurdalny dlatego,
że bluźnierstwa nie da się zmierzyć, a nawet dokładnie zdefiniować. Według
Słownika Języka Polskiego: „znieważanie
(słowem lub czynem) czegoś powszechnie szanowanego, szczególnie tego, co
religia uznaje za święte (sacrum)”. Powszechnie szanuje się również
przyrodę, dla niektórych jest wręcz święta. Czy drwal ścinający dzrewo, mając
zezwolenie bluźni? A tak, jest owo religijne sacrum. Teraz fragment tylko dla
dorosłych. Gdy moja dziewczyna w czasie orgazmu krzyczała: „O Boże! Jak mi dooobrzeee!”,
to czy ona bluźniła, czy wyrażała podziękę Bogu za ten orgazm? A należała się
mnie. Powinienem zawiadomić prokuraturę, czy uklęknąć do modlitwy? Ok, to żart
bez sensu, nie popadajmy w paranoję.
Napisałem, całkiem świadomie i z premedytacją, że wiara jest
irracjonalna, i choć nie obraziłem sacrum i tak większość dała mi delikatnie do
zrozumienia, że bluźnię. Gdyby nie to, że ja tak w odniesieniu do słów pewnego
kaznodziei, może by i jakiś donosik się znalazł. Problem w tym, że ja czasami
podważam nawet Absolut tego sacrum, i właściwie nic, choć mi się w komentarzach
za to oberwie w inny sposób. Tak naprawdę trudno wyznaczyć granicę tego, co
jest już bluźnierstwem, a co jeszcze dopuszczalną krytyką, którą i tak często
określa się mianem krytykanctwa. Właściwie nie powinno być żadnych wątpliwości –
niech w przypadku obrazy uczuć religijnych spór rozstrzygnie prokurator i
sędzia. I tu jest przysłowiowy pies pogrzebany. Nawet najlepszy prokurator,
nawet najsprawiedliwszy sędzia nie są
szkoleni w umiejętności „ważenia” uczuć, nawet tych religijnych. Ich oskarżenia
i wyroki odnośnie tego „ważenia uczuć” należy też traktować w kategorii pełnej i
osobistej subiektywności. Najśmieszniejsze jest to, że w imię chrześcijańskich
wartości wszyscy zapominają jaki jest stosunek ich Boga do bluźnierstw. Owszem,
tenże Bóg zapowiada najsurowszą karę, ale sam sobie przypisuje wyłączność oceny tego czynu, jak i
możliwość wymierzenia kary. Wiernym nakazuje stoicki spokój i ignorowanie
bluźnierstw. Tymczasem powszechną reakcją wszystkich na bluźnierstwo czy obelgę,
tu dodam, że nie tylko wiernych (nawet ja siebie w to grono wpiszę) jest
natychmiastowa reakcja obronno-zaczepna, najlepiej taka, aby obrażającemu „w
pięty poszło”.
Mnie osobiście taka reakcja wydaje się w pełni naturalna, dlatego
twierdzę, że mnie trudno obrazić, gdyż owa reakcja obronno-zaczepna (celna
riposta, nawet jeśli tylko w mojej ocenie) jest jak miód na zbolałe serce.
Oczywiście do pewnych granic, bo jeśli ktoś bluzga tylko po to, aby bluzgać
bezsensownym jadem, ja już na tak „wysoką” półkę intelektu nie sięgam. Nie
pamiętam już gdzie, czytałem wypowiedź pewnej siostry zakonnej, która w
sytuacji bluźnierczej napaści zaleca cnotę cierpliwości i zmilczenie. Nawet
jestem gotów przyznać jej rację. To też jest metoda, nawet dobra, choć mam
wrażenie, że tylko dla tych, którzy złożyli śluby zakonne. W zakonach gdzie
istnieje obowiązek milczenia. Krew nie woda, lubi się burzyć, adrenaliny tez
nam natura, sorry, Bóg nie poskąpił. Tłumienie uczuć źle wpływa na nasze
zdrowie i to nie tylko te psychiczne. Popędy trzeba zaspakajać, oczywiście w
ramach rozsądku, którego nie wolno mylić z nakazami religijnymi. A skoro jestem
przy nakazach, religie chrześcijańskie nakazują postawę pełnej pokory, co nijak
ma się do paragrafu o obrazie uczuć religijnych. Inaczej mówiąc, nauki Kościoła
mocno się w tym temacie zagmatwały. Popularny slogan o obronie wiary jest dziś
opacznie rozumiany. Słowo „obrona” nie jest równoznaczne słowu „atak”,
tymczasem Kościół atakuje wszystko, co nie chrześcijańskie, nawet jeśli ta
niechrześcijański=ość w żaden sposób do tej religii się nie odnosi. Klasycznymi
przykładami z naszego podwórka to atak na małżeństwa świeckie i związki
partnerskie, stosunek do in vitro, antykoncepcji a nawet do aborcji. To nie są
elementy życia społecznego, które ktoś katolikom narzuca, tym bardziej zmusza
do stosowania. Podobnie jest z kulturą i sztuką, szczególnie tą, która jest
rzekomo bluźniercza. Nie ma żadnego przymusu jej oglądania w odróżnieniu od
symboli religijnych w przestrzeni publicznej.
Mnie mierzi widok zwłok rozciągniętych na krzyżu. Choćbym chciał,
nie widzę w tym nic pięknego, ani tym bardziej wzniosłego. W znaczeniu moralnym
mam wręcz drastyczne skojarzenia. Na tej samej zasadzie nie będę się zachwycał bohomazem,
który przedstawia jakąś facjatę z penisem na czole. Różnica jest jednak
ogromna. Ten bohomaz to ja mam szansę zobaczyć najwyżej na jakimś wernisażu
(dlatego chodzę z wielką ostrożnością), natomiast krzyż to ja muszę oglądać niemal już wszędzie i nie
wolno mi złego słowa powiedzieć.
Asmo, Polska to kraj, w którym jak już ktoś wierzy, to uważa się za świętszego od papieża a do tego za misjonarza, krzewiciela wiary.
OdpowiedzUsuńMiłego;)
Z tą świętością to masz rację. Mówi się dziś, że Kościół to zbór ludzi grzesznych, i jednocześnie się dodaje, że święci też byli w jakimś stopniu grzeszni. To przywołanie owych świętch ma charakter gloryfikacji ;)
UsuńAsmo, polski katolicyzm to odrębny kosmos. Nie spodziewaj się racjonalnego rozumowania tam, gdzie zagęszczenie matek boskich na metr kwadratowy spokojnie można utrwalić w Księdze rekordów Guinnessa.
OdpowiedzUsuńZa tę jednostkę zagęszczenia, należą Ci się dodatkowe punkty (dodatnie) :D
UsuńDa się to wymienić na gotówkę?
UsuńA ile tych Matek Bożych przypada na metr kwadratowy?
UsuńNie liczyłam - daleko bardziej zajmuje mnie przeliczanie grosiwa, czy starczy do końca miesiąca. Ale że gęsto jest, to chyba gołym okiem widać. Wystarczy wsiąść do pierwszego lepszego katolickiego samochodu :)
UsuńJa w kwestii tego fragmentu dla dorosłych. Podzięka należała się Bogu. Wszak to Bóg nie pożałował prochu i gliny by ulepić Ci odpowiedni organ!
OdpowiedzUsuńSą teorie, które mówią, że wielkość nie ma znaczenia, i ja, znając swój organ, ku nim się skłaniam. Natomiast, bardziej bym dziękował rodzicom, choć wątpię czy oni by takiej podzięki oczekiwali, za to, że mnie (z) takim zmajstrowali, w naturalny sposób bez użycia gliny ;)))
Usuńkażda religia definiuje jakieś świętości /czyli byty wyjątkowe, niejako specjalnej troski/ i określa zasady postępowania z nimi... ale w religiach abrahamicznych przekracza to już granice absurdu, stając się narzędziem kontroli umysłów wyznawców... zaś wprowadzenie tych zasad do prawa stanowionego świadczy o tym, że mamy do czynienia z państwem wyznaniowym, gdzie dominuje "jedyna słuszna" religia...
OdpowiedzUsuńw Polsce objawia się to w postaci Art.196 kk i w zamyśle ma chronić świętości wszystkich religii, których związki wyznaniowe są zarejestrowane... jest to jednak niewykonalne i praktyka tego prawa wygląda zupełnie inaczej... a jak wygląda, to chyba nie trzeba zbytnio rozwijać tego tematu... może tylko tyle, że owo prawo chroni jedynie świętości jednej wybranej religii, do tego jeszcze w sposób nadopiekuńczy, dowolnie definiując owe świętości i dowolnie interpretując, jakie działanie jest naruszeniem tego prawa... to prawo wprowadza przymus znajomości niuansów tej religii, także przez większość jej nie wyznającej, co zresztą nie daje żadnej gwarancji bezpieczeństwa, obywatel porusza się po swoistym polu minowym nie znając dnia, ni godziny, gdy może mu być postawiony zarzut owego naruszenia prawa...
p.jzns :)...
Nawet to ładnie ująłeś z tym polem minowym ;)
UsuńNie żebym się wtrącał, ale chyba miałeś na myśli mniejszość, która z braku zainteresowania daną religią musi znać zasady tej religii większości? Ukłąd w Polsce wciąż wskazuje na konkretną większość.
z tą większością to faktycznie jest dyskusyjna sprawa: wierzący w bozię definiowaną w mniej lub bardziej chrześcijański sposób faktycznie jest większość, ale katolików sensu stricto, identyfikujących się ze swoim kościołem jest jakieś ca. 40% całej populacji, więc jednak nie jest to większość... większość, czyli reszta to jednak niekatolicy, do niej też należą np. własnowiercy chrześcijańscy, którzy niejako z definicji sami decydują o niuansach wyznawanej przez siebie religii...
Usuń