Po
raz drugi w krótkim odstępie czasu, trafiłem na ten sam artykuł1
Jacka Prusaka SJ, w którym demonizuje się samorozwój. „Ja”, „ego” – poczucie
własnej wartości, zaufanie do samego siebie, rozwój osobisty – zostały w nich
nakreślone jako błędne mity, które prowadzą w rzeczywistości do samozagłady, a
w najlepszym razie do... piekła. Właściwie nie dziwię się tej nagonce, gdyż Kościół
jest w Polsce, ostatniej ostoi katolicyzmu w Europie, coraz gorzej postrzegany2
i nie wiadomo, co z tym zrobić. Najlepiej więc szukać winy wszędzie, byle tylko
nie w samym Kościele, gdyż ów Kościół a priori jest nieomylny.
Mimo,
że Kościół zaprzęga do tej walki z samorozwojem autorytety profesorskie z
dziedziny psychologii chrześcijańskiej, cała sprawa rozbija się o jeden
zasadniczy aspekt – cel naszego doczesnego życia. Gdy ze względu na warunki
ekonomiczne, infrastrukturę i dostęp do informacji przeciętny człowiek
dysponował tylko tym, czego dowiedział się od kaznodziei w kościele, cel życia
był de facto jeden – zbawienie i
wieczna szczęśliwość... po śmierci, jako warunek niezbędny i niezbywalny. Świat jednak nie stoi
w miejscu, pojawiła się nowoczesność, do której najmniej przygotowany był
właśnie Kościół i Jego doktryny. Ta nowoczesność nie tylko uczyniła życie
łatwiejszym i znośnym, ale uświadomiła człowiekowi, że sam ma już nie tylko
jakąś wartość jako jednostka, nie tylko dała mu poczucie godności, ale otwarła
przed nim horyzonty wiedzy, dotychczas mu niedostępnej. Stała się jednak rzecz
trudna do ogarnięcia. Goniąc za szczęściem tu i teraz, człowiek uzmysłowił
sobie, że to szczęście wcale nie jest takie proste, a co najważniejsze – nie
jest trwałe. Z chwilą gdy osiągniesz jakiś jego szczebel, natychmiast pragniesz
osiągnąć następny. I tak rodzi się pogoń za króliczkiem. Jednak nie od dziś już
wiadomo, że w całym tym kołowrotku, zwanym życiem, nie jest ważny ów króliczek, ale sama pogoń.
To pogoń ma sens, a nie królik. Tymczasem Kościół oferuje tylko króliczka, na
domiar złego..., już upieczonego według jednego i tego samego, tradycyjnego przepisu, gdzie w
dodatku nie ma miejsca na żadne fantazje kucharza.
Nie
chcę być gołosłowny, więc odwołam się do jeszcze jednego artykułu, który
gloryfikuje milczenie i ascezę na zdobycze dzisiejszego świata. „Trzeba ten świat uważać za największego
nieprzyjaciela duszy świętej, na największego zwodziciela (...) Ćwiczenie się w
umartwianiu wewnętrznym jest najskuteczniejszym i jedynym środkiem do tego
doskonałego milczenia duszy, które jest przygotowaniem do ścisłego pojednania
się z Bogiem”3. Autentycznie mi żal tych, którzy do tych słów
chcieliby się dostosować i nie być jednocześnie w katolickim zakonie Kartuzów (nie
mylić z nazwą miasta i gminy), choć akurat do samych zakonników nic nie mam.
Zastanawiam się tylko, jak taka oferta ma się do współczesności, nawet dla wiernych,
którzy w niej żyją? Może ja jestem stary dziwak, ale gdy ktoś komuś proponuje,
że powinienem się wyciszyć (cokolwiek to znaczy) i przestać gonić króliczka, to
ja mam kontrpropozycję – połóż się do trumny i sam nasuń na nią wieko. Na amen.
obraz z portalu Pch24.pl do artykułu: „Jak oddalić się od świata”
Myślicie,
że to mimo wszystko ciekawa propozycja z tym odizolowaniem się od
współczesności? Nic bardziej mylnego. Kościół rydzykowy, ten bardziej radykalny
i ortodoksyjny, za którym opowiada się większość hierarchów, proponuje dziś wiernym
katolicyzm XIX-wieczny, z całym bagażem rytuałów, kultów, wiarą w cuda, z
odwróceniem hierarchii wartości – z Boga na symbolikę przedmiotów kultu. Do
tego stanowczy sprzeciw wobec zdobyczom nauki przy jednoczesnym propagowaniu
jawnej ciemnoty (nie mam tu na myśli samej wiary w Boga, a gloryfikowanie diabła
i jego możliwości), podpierając się tymi fragmentami Biblii, które stoją w
jawnej sprzeczności do logiki i rozumu.
Aby
była jasność, nie neguję pewnych niebezpieczeństw związanych ze
współczesnością, tyle że Kościół po pierwsze, nie potrafi dokładnie ich
sprecyzować, kładąc nacisk na rzekomo grzeszną seksualność, po drugie, a co
wynika z pierwszego, stając wobec tej nowoczesności w opozycji, próbuje się wręcz
kopać z koniem. Jaki będzie tego skutek, widać już dziś. Sekularyzacja, która
nie jest wcale odejściem od Boga, a jest tylko odejściem od skostniałych doktryn
i dogmatów katolicyzmu, rozszerza się postępie geometrycznym. Dziś tylko
radykalni ortodoksi, męczennicy katolicyzmu, są gotowi przelać krew za wiarę,
przy czym ma to być krew tych, dla których samorozwój jest lekarstwem na
katolicki... nihilizm.
Przypisy:
1 - https://www.katolik.pl/mity-samorozwoju-i-krecenie-sie-wokol-siebie,31875,416,cz.html
2 - https://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,3717,zla-ocena-kosciola-w-polsce-pytanie-o-mozliwosc-poprawki.html
3 - https://www.pch24.pl/jak-oddalic-sie-od-swiata,69728,i.html
1 - https://www.katolik.pl/mity-samorozwoju-i-krecenie-sie-wokol-siebie,31875,416,cz.html
2 - https://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,3717,zla-ocena-kosciola-w-polsce-pytanie-o-mozliwosc-poprawki.html
3 - https://www.pch24.pl/jak-oddalic-sie-od-swiata,69728,i.html
A ja myślę, że ani Prusak, ani kościół nie muszą się specjalnie wysilać w namowach do porzucenia wysiłków w celu samorealizacji. Dla większości ludzi ślizganie się po powierzchni, to recepta na spokojny żywot: zupa-klucha-serial-piwko, czasem mecz. I nie dotyczy to tylko naszych rodaków. Może i racja? Oszczędzasz sobie w ten sposób goryczy na stare lata :)
OdpowiedzUsuńJakiej goryczy? Mnie takie tematy pasjonują ;) Nie pociąga mnie „ślizganie się po powierzchni”...
UsuńTo chyba Osho powiedział, że facet po pięćdziesiątce staje się filozofem. Mnie dopadło zdecydowanie później, ale za to ze zdwojoną siłą.
"Czasem głupoty sobie człowiek życzy, bowiem w mądrości jest wiele goryczy" :)
UsuńSztaudynger fajne fraszki popełniał, ale w nich przede wszystkim ironia ;)
UsuńGdybym się tak nie starała, nie szarpała, nie wnikała, nie starała się rozumieć, a jedynie płynęła w błogiej nieświadomości z prądem, choćby smrodliwej rzeczki, dziś pewnie byłabym znacznie zdrowsza. I szczęśliwsza. Czasem chcę czegoś nie widzieć, ale widzę. Taki "feler, westchnął seler" :)
UsuńTo tak nie działa. Błoga nieświadomość płynięcia z prądem uczyniłaby Twoje życie gnuśnym, a na jego koniec groziłaby Ci żałość wielka, że przepłynęło bezbarwnie i bez emocji. Gdzie w tym szczęście? Gdzie w tym pogoń za króliczkiem?
UsuńJeśli nie wiesz, że coś istnieje, to ci tego nie żal.
UsuńA jest coś, czego nie wiem, że istnieje? ;)))
UsuńJeżeli mamy zrezygnować z samorealizacji i korzystania z nowoczesności, to dlaczego Rydzyk tego nie robi, tylko wręcz odwrotnie, wykorzystuje tę nowoczesność jak się tylko da:od wyłudzania pieniędzy od emerytek i rencistek po fundusze europejskie(będące jednym z najmłodszych udogodnień współczesności)?
OdpowiedzUsuńBądźmy szczerzy, Rydzyk jest ponad to, formalnie on nic nie ma, on jest tylko dysponentem pewnych dóbr a do tego dobrym pasterzem owieczek, którzy mu te dobra dają pod opiekę ;)))
Usuńtrochę się zgubiłem, bo w tekście jest o samorozwoju, a wszyscy na forum furt o samorealizacji... a to nie jest to samo, bo samorealizuje się każdy, nawet jak nic nie robi lub uprawia autodestrukcję, to też jest forma samorealizacji...
OdpowiedzUsuńnatomiast samorozwój... ujuj, to już coś naprawdę paskudnego z punktu widzenia jedynego słusznego kościoła... rozwój tak, ale bez "samo"... no, chyba że ktoś w sobie sam rozwija umiejętność lania bejzbolem "pedała" - za "pedofilię" rzecz jasna, bo jakiś oficjalny pretekst musi być... tu ów kościół nikomu nie przeszkadza w takim samorozwoju... albo samorozwój polegający na podnoszeniu sobie sumy wrzucanej na tacę... ale większość innych samorozwojów już jest be:
"Rozum z głowy won
Klerykowi dać
Staropolska rzecz
Pod kościołem stać
Rozum z głowy won
Bozi trzeba dać
Bo to polska rzecz
Lanie wody świętym cyckiem"
dodajmy do tego, że:
"Dobry katolik to posłuszny katolik"
tego nie ma w Biblii, katechizmach, ani w kodeksie "prawa kanonicznego", to się po prostu WIE i nie ma żadnej potrzeby tego werbalizować i artykułować...
p.jzns :)...
Wielkiej różnicy nie widzę. Samorealizacja jest formą samorozwoju.
UsuńDla Kościoła rozwój jest możliwy tylko za przewodnictwem Boga, którego sami malują. Ja to często powtarzam, ale za rzekomą wolnością do Boga (bo podobno tylko taka się liczy) kryje się umiłowanie poddaństwa.