Widziałem skecz. W olbrzymim skrócie
było tak. Na plaży żona terroryzuje męża gadką jaki to on nieudolny. Obok
rozsiadł się ciacho-przystojniak. Ona go zagaduje:
- Ależ pan opalony i przystojny.
- Wróciłem z Seszeli.
- Musi pan w dodatku dobrze zarabiać.
- Eee tam. Kierowcą autobusu jestem.
- Popatrz Zenek, to jak Ty, a na Seszelach wakacje. Jak pan to robi?
- Rozwiodłem się z żoną to mnie teraz stać...
Skecz taki sobie, lepsze jest to, jakie rady ma dla facetów i kobiet pewien znany kaznodzieja. Niemal w tym samym temacie.
- Ależ pan opalony i przystojny.
- Wróciłem z Seszeli.
- Musi pan w dodatku dobrze zarabiać.
- Eee tam. Kierowcą autobusu jestem.
- Popatrz Zenek, to jak Ty, a na Seszelach wakacje. Jak pan to robi?
- Rozwiodłem się z żoną to mnie teraz stać...
Skecz taki sobie, lepsze jest to, jakie rady ma dla facetów i kobiet pewien znany kaznodzieja. Niemal w tym samym temacie.
Mówi
kaznodzieja, że jeśli zdradza cię żona, to jest to Twoja wina. Nie dajesz jej
tego, czego ona potrzebuje. Gdyś jej dawał, nigdy na pomysł zdrady by nie
wpadła. Tymczasem nie robisz... nic. Ewie w Raju Adam też nie dawał tego czego
chciała, więc za namową szatana dała się skusić na nieszczęsne jabłko. Adam zrobił
to samo, co zwykle, czyli nie zrobił nic, gdy ją wąż namawiał. I popatrzcie
czym się to skończyło.
Mówi
kaznodzieja, że jeśli chcesz być prawdziwą kobietą, musisz się uwolnić od wszystkich
mężczyzn. Musisz się raz na zawsze uniezależnić od jakiegokolwiek mężczyzny. Nie
potrzebujesz do szczęścia żadnego faceta: ojca, męża, syna, przyjaciela, kochanka, nawet
ksiądz nie jest ci potrzebny. Taki jest właśnie prawdziwy, biblijny feminizm.
Ja
to czytałem dwa razy, żeby zrozumieć, w końcu i tak musiałem obejrzeć dwa
wideoklipy, choć nie miałem na to ochoty. Tymczasem wszystko jest proste jak
obie części cepa, którym na przykład Adam mógł tego szatana poczęstować, gdy
kusił mu Ewę do złego. Gdyby przy okazji, oczywiście przypadkiem, oberwało się
ze dwa, trzy razy Ewie, nic by się złego nie stało. W końcu oni byli wtedy
jeszcze nieśmiertelni.
Jesteście
ciekawi jak te pozornie sprzeczne rady kaznodziei się zazębiają? Jeszcze
chwilkę pogłówkujcie, na pewno wyjaśnię. Przedtem drobny cytat: „To niezwykłe, że Kościół Katolicki ustami swych
kaznodziei głosi tak fundamentalne nauki, zmieniające relacje między kobietami
i mężczyznami. Zanurzony głęboko w Biblijnym przesłaniu, kaznodzieja odsłania
przed nami głębię mądrości na temat męskości, kobiecości i właściwych postaw w
relacjach małżeńskich i nie tylko”1. A teraz głębia tej mądrość.
Jeśli kobieta uwolni się emocjonalnie od wszystkich mężczyzn, na myśl jej nie
przyjdzie zdradzić męża. Ponieważ jest biblijną feministką niczego też nie
będzie od niego oczekiwać i żądać. Mąż więc nigdy nie będzie zdradzony, nie będzie za co
miał się czuć winny, nie będzie też jej obwiniał za nieudane małżeństwo. A dzięki temu dalej będzie
mógł robić... nic.
Może
coś pomyliłem z tą puentą, ale ja właśnie już nie mam żony i mogłem nie
zrozumieć. Ja jej nie zdradzę, ona mnie nie zdradzi, ja niczego od niej nie oczekują, ona też niczego nie oczekuję od mnie. To pewnie przez te upały mnie taka puenta naszła. I tak sobie myślę, że jeśli na Seszelach jest tak gorąco jak u nas w
czerwcu, taki wyjazd jest bez sensu, więc się nie wybieram. Wybieram za to między
nowymi modelami porsche... Na emeryturze!
Przypisy:
1 - https://www.salon24.pl/u/zbyszeks/967461,jak-byc-mezczyna-a-jak-kobieta-uczy-kosciol-katolicki-powt-public
1 - https://www.salon24.pl/u/zbyszeks/967461,jak-byc-mezczyna-a-jak-kobieta-uczy-kosciol-katolicki-powt-public
Też czytałam dwa razy i dalej nic nie rozumiem. To znaczy, nic sensownego. Może gdybyś mi zdradził, jakiego wyznania był kaznodzieja, coś by mi się poukładało?
OdpowiedzUsuńW zacytowanym fragmencie pisze o Kościele katolickim. Ten kaznodzieja to Adam Szustak OP.
UsuńWyjaśnię prościej: kobieto nie pożądaj mężczyzn, nie chciej od męża niczego, a będziecie mieli szczęśliwe małżeństwo ;)
No, to akurat zrozumiałam, ale jaki ma to sens? Że już o realności wykonania nie wspomnę.
UsuńOj, naiwna, Ty naiwna. W naukach kaznodziejów szukać racjonalności?! ;)))
UsuńJaki jest tego sens, też nie pojmuję, mogę się jedynie domyślać intencji, teoretycznie i w mniemaniu Szustak OP słusznych, ale on nigdy nie był mężem swojej żony, więc ja mu właściwie wybaczam. Ba, jestem wdzięczny za to, że mnie rozbawił.
To w Polsce urzędują jacyś kaznodzieje? No popatrz, nie tak dawno wyjechałam a już takie zmiany !
OdpowiedzUsuńByłam kiedyś na ślubie i taki młody ksiądz miał mowę do świeżo poślubionych- mówił o tym, że mąż powinien wielce szanować swą żonę, doceniać fakt, że na niej spoczywa trud prowadzenia domu, że mąż powinien jej w domu we wszystkim pomagać a czasem w dzień wolny od pracy śniadanie do łóżka podać. Tak słuchałyśmy z koleżanką tej przemowy, oczy nam się robiły jak spodki od filiżanek, ksiądz nieomal brawa dostał po tej przemowie. I podobno zniknął z tej parafii w kilka dni później.I nie wiadomo co się z nim stało, bo gdy ktoś o niego pytał, to proboszcz twierdził, że on nie wie o kogo się ludzie pytają. I jest zagadka- 1. czy to był naprawdę ksiądz i czy z tej parafii, 2. wywalili go czy sam zrezygnował z tej drogi życiowej. 3. i czy ten ślub jest ważny?
Miłego;)
Nie tylko urzędują, ale się ich strasznie w necie namnożyło. Wideokazania są coraz bardziej popularne wśród kaznodziei. Jak czasami słucham, nie wiem czy się śmiać, czy płakać. Na kilkunastu, których czasami oglądam, jest tylko jeden, który mówi mądrze, czasami posługuję się jego logiką.
UsuńJa bym tej mowy do nowożeńców nie łączył ze zniknięciem. Nawet nie będę dywagował, faktem jednak jest, że kler ma dość dziwne, czasami wręcz oryginalne mniemanie o relacjach małżeńskich, najczęściej oparte o doświadczenia własnych rodziców. Dodam, że niekoniecznie pozytywnych. Oni po prostu w Piśmie Świętym próbują znaleźć receptę, tak jakby był to podręcznik „Sztuka kochania” Wisłockiej.
skecz fajny, do kompletu powinien być jeszcze opis miny tej żony na plaży, która powinna być /jak to się teraz modnie mawia/ "bezcenna"...
OdpowiedzUsuńz pierwszego fragmentu kazania zrozumiałem tyle, że coś takiego, jak "zła kobieta" nie istnieje... rzekłbym delikatnie, że jest to teza mocno dyskusyjna...
z to drugi fragment pojąłem, ale po pewnym zbiegu translacyjnym... otóż wyszło mi, że tu chodzi o tzw. "nie przywiązywanie się", określenie wzięte z buddyjskiego żargonu, które oznacza posiadanie dystansu, nie tworzenie sobie problemów z niczego, tu akurat konkretnie w temacie relacji z mężczyznami... no tak, ale czy po tym zabiegu translacyjnym wyszło mi to, co poeta (kaznodzieja) miał na myśli?... czy tylko ja tak nagiąłem sens tego kazania, by się lepiej z tym poczuć, żeby mi się podobało?... tego to już nie wiem i znikąd się tego dowiedzieć...
p.jzns :)...
W skeczu był mina tej żony (widok bezcenny), ale tego nie da się opisać.
UsuńOczywiście, że nie ma złych kobiet, bywają tylko złe wybory kandydatek na żony. Myślę, że masz rację z tym nieprzywiązywaniem się do facetów, nawet swoich mężów. Trafiłeś w sedno. W katolicyzmie liczy się tylko przywiązanie do Boga, On zawsze ma być na pierwszym miejscu.
Szpanujesz tym angielskim? ;)
UsuńTu akurat nie mam problemu, ale...
Nie to tekst piosenki...
UsuńPrzecież wiem. Jest polskie tłumaczenie.
UsuńAle fajny namiar dales na wpis. Swietny tekst. Nareszcie rusza sie cos w tym temacie. A to sformuowanie mnie powalilo, ubawilo , takie krotkie a w sumie kwintesencja ;
OdpowiedzUsuń"Co robił Adam, gdy Ewa rozmawiała z Wężem? Robił swoją ulubioną rzecz - nic."
Jak to nazywa jeden z psychologow , znajdowal sie prawdopodobnie w swoim pokoiku nicosci, nic nie robienia , braku koniecznosci reagowania, stawania po czyjejkolwiek stronie, okreslania sie :)))
Bo jak sie "nic" nie robi, to swiat musi sie odpier****c, bo nie sposob namieszac jak sie nic nie robi, nieprawdaz?
O i to jest jeszcze fajne. Mowie oczywiscie z perspektywy kobiety , nie mezczyzny i to kobiety wychowywanej w okreslonych warunkach spoleczno - obyczajowych. To sie teraz dopiero rusza, rozpierdziela , ale drzewiej tak nie bylo. Zalapalam sie jeszcze na koncowke starej obyczajowosci…. Choc ona nadal jest stara, dopoki stare pokolenie kobiet nie odejdzie. bo w naszych warunkach obyczajowo spolecznych to kobiety wychowuja.
Usuń"Jeżeli chcecie wrócić, do bycia prawdziwymi kobietami, to musicie się uwolnić od wszystkich mężczyzn. "
Chcialabym aby moja CORKA byla wolna od schematow typu: "musze, albo wypada JUZ wyjsc za maz", " Wypada, czy tez musze byc matka".... niech bedzie wolna. I jezeli bedzie wolna, uwolniona od spelniania siebie przez pryzmat bycia z mezczyzna, bycia zona, matka, kochanka, przyjaciolka faceta… to decyzje zwiazane z byciem z mezczyzna beda wolnymi decyzjami. Ale …. czy jak ona taka wlasnie sie stanie, to czy znajdzie tak wyrobionego faceta na tym lez padole, ktory to doceni? Hm....
Mnie też ten namiar się podoba, choć może z ciut innych powodów. ;)
UsuńPewnie Cię zaskoczę, ta opinia z nic nie robieniem też wydaje mi się trafna. Większość facetów ma pretensje do żon, a de facto nic nie robią, aby do tego nie doszło. Problem w tym, że taka mentalność jest uświęcona > t r a d y c j ą <, na którą godziły się obie strony. Sama o tym wspominasz w sformułowaniu „starej obyczajowości”.
Tyle, że wbrew pozorom, sprawa nie jest tak prosta, jak się z pozoru wydaje. Po pierwsze i najważniejsze, dewiza „uwolnienia się od” powinna działać w obie strony. Tak jak kobieta uwalnia się od zależności od mężczyzn, tak samo facet powinien zrobić to samo. Jaki tego będzie efekt, spróbuj sobie sama wyobrazić. Po drugie, równie ważne, gdzie w tym układzie jest miejsce na uczucia? Jasne, sam twierdzę, że z biegiem czasu one wygasają, choć może bardziej adekwatne jest określenie: zmieniają charakter. Problem w tym, że tęsknimy za tymi uczuciami, że przez te uczucia trzeba przejść, że bez nich życie byłoby szare jak papier toaletowy i do dupy. A czy tego chcemy czy nie, miłość rządzi się zupełnie innymi prawami, niżby chcieli tego kaznodzieje. Boski feminizm nic tu nie pomoże.
Tu nie chodzi o boski feminizm. Ludzie w kosciele, przede wszystkim mowia o owej milosci, o sercu, a nie rozumie. Kieruj sie sercem i te inne bla, bla, bla… Chociaz kiedys uslyszalam pewne okreslenie, ktore wydalo mi sie dosc trafne, dojrzale i laczace owe serce i rozum " madra milosc", albo "kochaj madrze". Jak ktos ma to w sobie to wie, rozumie, ze np.: w danym czlowieku nie powinien sie zakochowac. Zlapac dystans odchodzic… odsuwac sie, bo z tego pieca chleba nie bedzie.
UsuńJa mysle, ze my ogolnie , mamy bardzo mylne skojarzenia- wyobrazenia milosci.
Sama przerabialam to na wlasnej skorze, ze bywa taki moment kiedy to jeszcze czlowiek sam jest na tyle decyzyjny, choc owiany juz ta mgielka magii pozadania, ze ma tyle sily aby cos urwac, nie wchodzic , wymiksowac sie. I pomimo, ze nastawieni jestesmy na szukanie przyjemnosci roznego rodzaju w tym zmyslowych, przyjemnsc to jak nagroda- ciagnie niemozebnie, ale wedlug praw rozumu , panujacej obyczajowosci i nas uwiezionych w danej obyczajowosci, moze zakonczyc sie to wszystko zle. Pociaga kobiete facet, ale on zonaty i dzieciaty, to … wypada sie wycofac, no nie? Po co tam sie wpieprzac i dla chwili spelnienia mieszac ludziom w zyciorysach?
Dla tak zwanej milosci? Trzeba umiec milosc rozrozniac.
Miałem napisać biblijny feminizm, ale to niewielka różnica.
UsuńWydaje mi się, że wątek zdrady jest tu raczej poboczny, jako skutek utraty miłości, a nie przyczyna. Ale masz rację, patrząc trzeźwo raczej powinniśmy odrzucać uczucia do „niewłaściwych obiektów”. I tak jednak mam wciąż problem. Czy przez to, że uwikłaliśmy się w związek małżeński (mam na myśli ten często chory), możemy (musimy) wyzbyć się pragnień na rzecz celibatu uczuciowego?
Nie lubię tego określenia „że nastawieni jesteśmy na szukanie przyjemności rożnego rodzaju w tym zmysłowych”, deprecjonuje naturę ludzką, której sami sobie nie narzuciliśmy. To za daleko posunięte uogólnienie. Jakkolwiek określisz miłość, jaką nie wymyślisz definicję, ona się nam przytrafia, a nie jest wymuszeniem przez nasze chciejstwo. Mylisz tu miłość z prostytucją. Skąd ja ten pogląd znam?
Czego tutaj nie lubisz?
Usuń"Nie lubię tego określenia „że nastawieni jesteśmy na szukanie przyjemności rożnego rodzaju w tym zmysłowych”, deprecjonuje naturę ludzką, której sami sobie nie narzuciliśmy."
Dazymy wiec do cierpienia, a unikamy przyjemnosci jak ognia? Dazymy do owch przyjemnosci jak cmy do ognia, cierpienia najlpiej bysmy unikali, odrzucali. Nie zawsze sie da.
Nie mowie o zdradzie ale o wlazenie uczuciowe w komiczne uklady. Uklady czesto przynoszace w konsekwencji "kuku", bo w zamysle mialo byc prosto, fajnie oraz milo. Zaiskrzylo i … o czym tu gawedzic? A po czasie zaczynaja sie schody.
Nie chce tutaj z zaycia wzietymi przykladami rzucac. Uruchom wyobraznie, albo przyklady z wlasnego podworka. Na pewno na wiele dziwnosci i konfiguracji uczuciowych natrafisz.
" Mylisz tu miłość z prostytucją." Ojej! Az sie boje... w ktorym to miejscu , w moim komentarzu cos takiego zasugerowalam , albo napisalam? Nawet przez mysl mi to nie przeszlo.
Naprawdę myślisz, że jesteśmy nastawieni tylko na zmysłowe przyjemności? Zgoda, wszystko można do tego sprowadzić, nawet cierpienie, które ma rzekomo dać wieczną szczęśliwość, ale chyba nie w tym rzecz. Ale czy można nazwać pogonią za zmysłową przyjemność pragnienie zapewnienia sobie i najbliższym w miarę przyzwoitych warunków życia teraz i w przyszłość, czy tak nazwiesz pragnienie zapewnienia dzieciom dobrego startu w dorosłe życie, pragnienie bycia jak najdłużej zdrowym i sprawnym, potrzebę wiedzy lub tworzenia, itd., itp.? Zgoda, jeśli ci się to wszystko uda możesz mówić o jakieś satysfakcji, ale temu daleko do orgazmu. Tymczasem przypisujesz człowiekowi, jako jedyny motor działania potrzebę, nastawienie na zmysłowe przyjemności. Racja, tacy też są, ale tu bardziej uogólniasz niż ja czasami z hipokryzją wierzących.
UsuńNie czyń nikomu zarzutu, że chce uniknąć cierpienia. Cierpienie samo w sobie jest kompletnie bez sensu. Poza przypadkiem bólu ostrzeżenia, że coś z naszym zdrowiem jest nie tak, żadnego cierpienia nie da się usprawiedliwić.
Co to znaczy: wchodzenie w komiczne układy? Jeśli ktoś wchodzi w jakieś układy, zazwyczaj dwoje, po pierwsze, nie zna przyszłości, po drugie, w każdym przypadku jest to loteria, a po trzecie, nie zakłada a priori porażki. Nawet przysłowiowa, naiwna blondyna, czy równie naiwny blondyn.
Napisałaś: „przyjemność to jak nagroda - ciągnie niemożebnie”. Wcale Ci nie musiało to przyjść na myśl – tak to zabrzmiało. Owa „nagroda” kojarzy się z zapłatą. W normalnych relacjach przyjemność jest uzupełnieniem, a nie oczekiwaniem na nagrodę.
Z ta przyjemnoscia to wychodzi w naszej rozmowie cos na zasadzie, ze ona o niebie, on o chlebie. Totalnie sie mijamy. Ja ide inna droga w mysleniu i ty inna. Wychodzi na to, ze bez poparcia sie konkretnymi przykladami , nie dogadamy sie.
UsuńPrzyjemnosc i cierpienie to dziala w stylu : nagrody , kary. Przyjemnosc jest emocjonalna nagroda, cierpienie- bol, to jak jakas kara. Cierpienie jest niemile i tego chcemy uniknac ( kij), przyjemnosc jest mila i dziala jak marchewka. Milo jest patrzec na piekna kobiete, przygladac sie jej, ale jezeli w poblizu siedzi partnerka to mozna zarwac od niej w dziob. Albo sprawic wlasnej kobiecie przykrosc. Sami sobie robimy to wszystko. Mi nagroda nie kojarzy sie az tak jednozncznie jak tobie z zaplata. Pewne doznanie jest tak mile , ze dziala na zasadzie wlasnie takiej marchewki- nagrody.
Bardzo często słyszę, że jako ateista, jestem człowiek z życiem bez żadnych wartości, idei i sensu. Gdy czytam Twój ostatni komentarz ma wrażenie, że jest dokładnie na odwrót, takie podejście do życia mają ludzie wierzący. Znajduję to w stwierdzeniu: „Przyjemność i cierpienie są nagrodą i karą”. Bo ja zapytam jakim cudem przyjemność jest nagrodą i za co, oraz za jaką przewinienie cierpienie jest, ma być, karą? Bardziej nihilistycznego podejścia do życia trudno mi sobie wyobrazić. Potwierdzasz tylko mój zarzut. Skoro jakaś przyjemność jest nagrodą, to wszystko, co możemy nazwać przyjemnością (nawet w małżeństwie) jest kurestwem, za które to ponosimy karę w postaci cierpienia. Do tego sprowadzasz relacje damsko-męskie.
UsuńNaprawdę myślisz, że wszyscy dają się nabrać na ten kij i marchewkę? Aż tak masz niskie mniemanie o ludziach? Po prostu nie mogę w to uwierzyć...
Zanim mnie zbesztasz ;) zajrzyj tu:
Usuńhttps://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,1561,najwiekszym-problemem-bylo-to-ze-od-paru-lat-zwiazany-bylem-z-siostra-zakonna-wywiad.html
deona nie czytam i nie mam zamairu cie besztac.
UsuńNo nie rozumiemy sie.
Nagroda i kara jako przyjemnosc i cierpienie nie jest omawiane w ksociele na takiej zasadzie. Ja to sobie uproscilam troche tak specjalnie, aby wejsc z toba w dialog o owej przyjemnosci jako twoim skojarzeniu , ze to prostytucja. W ogole nie kumam jak to sie stalo, ze poszedles tym tropem, takim a nie innym skojarzeniem?
Moze wiec inaczej. Nagroda, kara… niestety , moze tego sobie nie uswiadamiasz na co dzien, ale my tak wlasnie funkcjonujemy na tej nizszej plaszczyznie codziennego zycia. Masz do wyboru seks z fajna kobieta , na dodatek ona tego chce ( seks jest chyba przyjemny (?) , a moze sie myle (?) ) , albo stoi przed toba szklanka "zdrowego", pelnego witaminy "C" soku z cytryny- po to, abys swym zmyslowym recpetorem skupil sie na innej mysli ( na nieprzyjemnym kwasnym doznaniu) i odrzucil mysl o seksie. W ktora opcje pojdziesz? Z reguly czlowiek wybora to co jest przyjemiejsze. Nie odrzuci chetnej, fajnej laski i nie wlezie w sok z cytryny. To jest calkiem teoretyczna sytuacja, ale nie wiem jak ci zobrazowac owa przyjemnosc ( zwana w psychologii nagroda) i jej przeciwnienstwo nieprzyjemnosc ( zwana w psychologii kara).
Nawet wewnetrznie dazymy do sytuacji ktore daja nam dobre emocje: radosc, pokoj, milosc, spelnienie. Nie zas do sytuacji dajacych nam zle emocje , nieprzyjemne, po przezyciu ktorych czujmy sie fatalnie: klotnie w rodzinie, zlosc, agresja, zazdrosc.
Moze jeszcze inaczej. Dawno to bylo, bardzo dawno. Mialam kiedys taka sytuacje na egzaminie. Pani dawala nam nieuporzadkowane testy. Bardzo duzo ludzi na owach egzaminach odpadalo, wlasnie z braku uporzadkowania spraw przez egzaminujacych. No i trafil mi sie taki test, w ktorym zrobilam ponoc 8 bledow. Na wynik sie nie zgodzilam. pani na poczatku probowala mi dac do zrozumienia, ze nic tu po moim nie zgadzaniu sie, az w koncu wpadla w nerwowe podekscytowanie. Sprawa zakoczyla sie u szefa na dywaniku.
Jakos tak podczas tej calej "scysji", to nawet trudno nazwac scysja, nie mialam zacisnietego gardla i nawet wiedzialam jak sie bronic.
Opowiadalam to zajscie kumpeli, ze dziwnie jakos tak, bo emocjonalnie byla we mnie cisza- pokoj, a kobieta jakby w tylek zastrzyk dostala. I kumpela mi na to rzekla cos takiego; " Bo mialas dobre intencje i dostalas emocjonalna nagrode, pokoj jak morze".
W sprawie owych nagrod vel przyjemnosci zyciowych, tych trafiajacych sie nam marchewek- chocby jako wenetrzne satysfakcje , pokoj, cisza, radosc... nie wszystko mozna przeliczac na kase.
I skad to dziwne skojarzenie u ciebie?
Właśnie dlatego, że umieszczasz wszystko w schemacie, który narzuca Ci psychologia, dla mnie jest to nie do przyjęcia, przynajmniej w ogólnym tego słowa znaczeniu. Dziś psychologia to bardziej biznes niż nauka, więc będą nam wmawiać wszystko, abyśmy tylko skorzystali z ich „pomocy”.
UsuńOprócz „nagrody” jaką ma być rzekomo seks, oprócz szklanki z sokiem cytrynowym, jako kara(?), jest jeszcze szereg stanów pośrednich. Nie wiem jak kto, ja tak nie działam i jestem przekonany, że większość tak ma. Spotykam ładną (to pojęcie względne i zależne od gustu) kobietę i zawieram z nią znajomość, nie dlatego, że oczekuję jakieś „nagrody” w postaci seksualnych doznań. Do tego wystarczyłaby mi prostytutka (nigdy z ich usług nie korzystałem, choć nigdy do cnotliwych się nie zaliczałem). Oczekuję wzajemnej płaszczyzny intelektualnej, szeroko rozumianej bliskości, zaufania i dyskrecji (to, co między nami, zostaje między nami). W tym wszystkim czasami, i to czasami podkreślam, trafia się seks, którego przecież nie odrzucam, ale wcale nie jest koniecznym elementem takiej relacji – nie każda kobieta musi być moją kochanką, a to, że nie jest, jej nie dyskwalifikuje. Takiej samej postawy spodziewam się po niej. Gdyby było tak jak Ty do tego podchodzisz – wszystko obraca się wokół seksu, jako „nagrody” – ten świat byłby przerażający (nawiasem mówiąc tak malują go kaznodzieje). Abym był dobrze zrozumianym, nie jestem idealistą i zdaję sobie sprawę z faktu, że niektórzy traktują takie relacje jak je opisujesz. Tylko nie przekładajmy to na wszystkich, nawet nie na większość.
Naprawdę trudno mi ów opisany przez Ciebie przypadek traktować w kategoriach „nagrody”. Ot, najzwyklejszy konflikt interesów, właśnie dlatego, że jesteśmy bardzo różni zarówno w motywacji jak i jej oceny. Opinia Twojej kumpeli była maksymalnym, a przez to fałszywym uproszczeniem.
Właśnie dlatego, że nie wszystko da się przeliczyć na kasę, określenie „marchewka” (nagroda) jest nieuprawnionym porównaniem.
Dziś już muszę Cię opuścić. Czeka mnie uczta melomana. Koszulę trzeba wyprasować, samochód umyć, kwiaty odebrać... a gdzie obiad?! W powijakach, albo w Mc Donald ;)
UsuńAle chętnie do dyskusji powrócę.
"Oprócz „nagrody” jaką ma być rzekomo seks, oprócz szklanki z sokiem cytrynowym, jako kara(?), jest jeszcze szereg stanów pośrednich. Nie wiem jak kto, ja tak nie działam i jestem przekonany, że większość tak ma. Spotykam ładną (to pojęcie względne i zależne od gustu) kobietę i zawieram z nią znajomość, nie dlatego, że oczekuję jakieś „nagrody” w postaci seksualnych doznań."
UsuńRoznica polega na tym, ze jestes mezczyzna po przejsciach. Takim , ktory od zycia dostal juz wystarczajaco po dupsku ( zeby nie bylo, KAZDY z nas po duspku od zycia zarywa- nie jestes wyjatkiem), hormony ( vel zmyslowosc) ulegly wyciszeniu i dojrzales do momentu kiedy z kobieta mozna wejsc w fajne relacje , niekoniecznie seksualne. Nie zaczynasz od seksu, nie budujesz na seksie, nie zaprzata ci on tyle mysli , co wczesniej. Sprobuj sobie jednak przypomniec czy wczesniej tak miales?
Teraz , kiedy wyczytalam te wszystkie panegiryki na twoj wlasny temat, dla mnie to nie nowina, po prostu z wiekiem przychodzi pewne wyciszenie, pewna refleksja nad zyciem, ktora zdobywalo sie dzieki wczesniejszym, niekoniecznie tylko tym milym doswiadczeniom zyciowym.
Nie rodzimy sie jednak z owa wiedza zyciowa… zycie trzeba przezyc, aby sie go choc troche nauczyc. Pozbierac te nagrody czy tez glaskania po wlosach, marchewki, przyjemnosci… jak i kary, cierpienie, kopy w dupsko… aby stwierdzic ze cos warto lub nie warto, albo ze cosik sie o tym zyciu chyba jednak wie.
I jeszcze jedno Asmo. Zyjesz jeszcze , wiec proces nauki trwa nadal. Skonczy sie, kiedy zamkniesz oczy na wieki- wiekow. Nigdy nie mozna powiedziec nikomu: "Zycie znam lepiej , bo dluzej zyje i swoje wiem".
Opisany przypadek dla mnie jest jak najbardziej przykladem pewnej wewnetrznej nagrody. Pokoj, zero zlych emocjio wobec pani, chec wyjasnienia a nie rzucania sie na siebie. Ona miala calkiem inne intencje, zaloze sie, ze nie chciala stracic twarzy… poza tym jechala na czyms w stylu : "Robie doktorat, wiec kto tu jest wazniejszy?". Byc moze pod wzgledem ksztalcenia sie robila cos wazniejszego niz ja, ale to nie zwalnia jej z pewnego obowiazku ( profesjonalizmu) posiadania porzadku w papierach, szczegolnie takich, ktore daje sie ludziom i maja one rozstrzygnac o ich dlaszych losach. Zdaniu lub porazce. Dalszemu zakuwaniu, zarywaniu nocy, czy pojsciu na zasluzone piwo ( przyjemnosc- marchewka).
Ja jak najbardziej odczulam ow wewnetrzny pokoj, w owej burzy i gradobiciu emocjonalnym naszej przyszlej pani doktor, jako pewnego rodzaju satysfakcje- nagrode. Nie weszlam w jej emocje. jej emocje pozostaly jej emocjami, jej pieklem wewnetrznym, ja zas wyszlam na spoko. A emocje, szczegolnie te zle bardzo zarazaja, przechodza jak wszy z czlowieka na czlowieka. :))
Jesteś w błędzie, moje „przejścia” nie mają tu nic do rzeczy. Nie wypieram się kilkuletniego okresu we wczesnej młodości, kiedy większy wpływ miały na mnie hormony niż racjonalizm, ale trudno byłoby mi wtedy siebie nazwać dojrzałym uczuciowo i emocjonalnie. Taki okres każdy musi przejść. Faceci zaś mają tak, że to wyciszenie (nie mylić z temperamentem) przychodzi bardzo późno. I nie mam zamiaru nikomu wmawiać, że znam życie lepiej. Natomiast będę się upierał, że swoje życie znam lepiej niż inni. Byłem też jednak bacznym obserwatorem. I możesz mi wierzyć, zdecydowana większość moich nie tylko przyjaciół, kumpli ale i nawet znajomych, żyła normalnie – nie unikając seksu, ale nie czyniąc z niego bożka. Lepiej, nie goniła żadnego „króliczka” aktualnych trendów i mód. Uczyli się, pracowali, ciułali, budowali domy i rodziny, czasami pozwalając sobie na drobne przyjemności, dalecy od fatalizmu malowanego przez dzisiejszych pseudo-moralistów nie tylko w kieckach. Nigdy nie przychodziło im na myśl życie traktować w kategoriach kija i marchewki. Brali je takim jakie jest, choć każdy miał marzenia na lepsze. Mieć marzenia nie jest zbrodnią.
UsuńSię zgodzę, trafiają się ludzie, dla których jakaś pozycja stanowi pretekst do tego, aby uważać się za niepodważalny autorytet. Właśnie miałem krótkie „spięcie” (bez pieniactwa) na blogu pewnego młodego katechety (świeckiego), który się żalił, że podopieczni nie darzą go należytym szacunkiem, a on tak bardzo chciałby być autorytetem, bo przecież autorytet jest należny z urzędu: „dla ucznia jest nauczyciel, dla sługi – pan, dla chorego – lekarz, dla podwładnego – przełożony”, a podkreśla to stwierdzeniem: „To jest klucz w posiadaniu i chodzeniu w Bożym autorytecie” (sic!) I znów Ci przyznam rację, na takie wybujałe ambicje najlepszy jest spokój i pewna doza dystansu. Ale czy to należy traktować jako nagrodę? Mam wątpliwości...
Na co sie Asmo tutaj nie zgadzasz? Na uzyte slownictwo( nagroda, kara, marchewka, kij, przyjemnosc, nieprzyjemnosc…)? Mozemy zastapic je czyms innym. Jezeli tak, to co proponujesz?
UsuńTwoje przejscia maja jak najbardziej wiele do rzeczy , w twoim postrzeganiu- odbiorze- swiata. Na pewno nie w moim, ale w twoim juz tak. Ja mam wlasne przejscia, ktore tak, a nie inaczej definiuja moj swiat.
Prawda jest, ze swoje zycie znasz lepiej niz ktokolwiek inny, ale ja ci przeciez znawstwa wlasnego zycia nie odbieral, nieprawdaz? No i prawda jest, ze "calego zycia" jako zbioru doswiadczen nas wszystkich nie jestes w stanie posiasc. Znasz jego mini- milimo- wycinek, ktory stanowia twoje prywatne doswiadczenia.
" (…) Lepiej, nie goniła żadnego „króliczka” aktualnych trendów i mód. Uczyli się, pracowali, ciułali, budowali domy i rodziny, czasami pozwalając sobie na drobne przyjemności, dalecy od fatalizmu malowanego przez dzisiejszych pseudo-moralistów nie tylko w kieckach."
Pomijajac juz temat, niepamietam czy w komentarzach naszych byl zjazd na moralistow w kieckach? Bo jezeli nie to nie rozumiem tej dygresji. Takimi mortalistami nie musza byc li tylko ci w kieckach, moze takim moralista byc zadufany w sobie rodzic, szef rodziny….
Budowanie domu to wyrzeczenie, ale w konsekwencji dazenie do polepszenia warunkow bytu, czyli nagroda-dazenie wzwyz do czegos , co w konsekwencji stanie sie nasza satysfakcja:)) Co bysmy tutaj nie wytworzyli Asmo, to w zalozeniach nie dazymy do ciemnej strony mocy, a do tej jasnej. Do posiadania wlasnego domu, ulatwiajacego nam zycie samochodu, do zdrowia, spelnienia seksualnego, macierzynskiego, czy tez ojcowskiego … spelnienie to przyniesienie sobie ulgi, realizacja siebie- cos pozytywnego= nagroda:))
Pięknie, ja piszę, że takie podejście do życia jest fałszem, a Ty chcesz bym je uznał i nazwał inaczej, ładniej ;)
UsuńSkoro uważasz, że nie jesteśmy w stanie opisać prawdziwie świat, bo determinują nas własne przeżycia, dlaczego uciekasz się do takich uogólnień? Dlaczego uważasz, że wszyscy traktują życie, podlegają mu na zasadzie kija i marchewki? Skąd przekonanie, że wiesz lepiej, o co tu biega?
Istotnym jest tu „nie tylko w kieckach”. Niemniej to kieckowi moraliści wciskają nam kit właśnie o kiju i marchewce, o strasznym seksoholizmie w sposobie funkcjonowania bez Boga i wiary, bez ascezy i modlitwy. Nawiasem mówiąc nie znam bardziej adekwatnego przykładu argumentacji kija i marchewki, niż propagowany przez nich model życia: cierpliwie znoś przeciwności, które daje życie, koniecznie dołóż dodatkowe cierpienia, a w nagrodę zyskasz wieczne zbawienie, które sami wymyślili.
Dom nie jest nagrodą, dom jest efektem nie tyle wyrzeczeń ile wysiłków jakie trzeba było włożyć w jego wybudowanie. Nagroda jeśli jest, to zawsze dodatkowym bonusem, a nie celem samym w sobie. Sportowiec trenuje, walczy, rywalizuje nie dla nagrody, ale dla samej rywalizacji. Nagroda (medal, puchar, sława) mu się przytrafia przy okazji. Zresztą nawet ten dom, gdyby go traktować w kategoriach nagrody, przyznasz, że traci swój splendor już po kilku miesiącach jak każdy zdobyty puchar umieszczony w gablocie. Nawet go nie zauważasz. Staje się czymś normalnym, a wręcz oczywistym. Ułatwiamy sobie życie nie jako chęć zdobycia nagrody, a jako właśnie ułatwienie, komfort, otwarcie się na nowe możliwości, które pewni moraliści (już nie napiszę, że nie tylko kieckowi) chcą uznać za fałszywego bożka, więc go malują na czarno.
Sorrz Asmo. Nie dogadamy sie. Mowimy roznymi jezykami. Jestes mocno nastawiony na zewnetrznosc, o wewnetrznej stronie zycia nie idzie nam gadac. Dla ciebie satysfakcja, nagroda tyczy sie tylko spraw zewnetrznych. Nie potrafisz tego rozwazyc w sferze zycia wewnetrznego, emocjonalnego, duchowego…. to nie istnieje dla ciebie . I to ciagle wracanie do kieckowych, kiedy ja, piszac komentarze w ogole nie mam ich na mysli.
UsuńBudowa domu to wynik, wedlug ciebie, pewnego zabiegania : Na pewno postawienie domu jest wynikiem dzialania, zabiegania, ale czy nie przynosi nam to wewnetrznej satysfakcji? Przyznasz chyba ze satysfakcja to cos pozytywnego? A czyz wenwtrzna nagroda w psotaci satysfakcji nie jest rzecza przez nas pozadana? Napisanie chociazby pracy magisterskiej przynosi chyba czlowiekowi wewnetrzna satysfakcje? Dobra obrona tej pracy... ? Ech nie , o czym ja tu bajdurze… jakzesz ja to splycam. Pewnie ze robi sie wiele rzeczy dlatego ze tak wypada- ozenic sie z dziewczyna, ktorej zrobilo sie dziecko wypada, ale zwiazek z nia moze nie satysfakcjonowac. Ja mowie o takich sprawach, ktore sie robi, ktore nas nakrecaja bo daja nam dobry Feeling, dobra wibracje, spelniaja nas…. Te nazywam , kiedy do nich dobrniemy, nagroda w sferze wewnetrznej.
Zreszta nie mam ochoty juz w to wnikac, bo znowu zrzucisz mi plytkosc patrzenia na dany temat ( temat tak rozlegy jak zycie), na sprowadzanie go do poziomu kija i marchewki. Na serio nie wiem juz jak ci wyjasnic to, o co mi biega:))
Nawet „nagroda” w sferze wewnętrznej jest wynikiem działań w sferze zewnętrznej. Nie uciekniesz od takiej zależności. Nie poczujesz żadnej „nagrody” bez udziału tego, co się dzieje na zewnątrz. Nie osiągniesz wewnętrznej satysfakcji delektując się samymi myślami.
UsuńAle spróbujmy na to spojrzeć tylko od strony wewnętrznej. Czymże jest ta wewnętrzna satysfakcje jeśli nie stanem duchowości, od której normalny człowiek nie jest w stanie uciec, zresztą nie ma nawet takiej potrzeby. Albo będziesz usatysfakcjonowana albo nie, co zależy tylko od Twojego odbioru, zapatrywania. I tu rodzi się pytanie, gdzie tu miejsce na schemat kija i marchewki? Przeżywanie jest nieodłącznym elementem Twojej świadomości, nikt Ci nic nie jest w tej sferze zaoferować (marchewka) ani Cię za nią ukarać (kij). To wynika z faktu, że Jesteś. Trzeba też wziąć pod uwagę to, że każdy z nas Jest inaczej.
Skąd pomysł, że ja Ci zarzucam płytkość patrzenia na dany temat? Czasami mam wrażenie, że zbytnio uogólniasz, wciskasz pewne rzeczy w jakieś dziwne stereotypy, ale przypomnę, że był czas, kiedy czyniłaś mi podobne zarzuty (wrzucam cały kler i wierzących do jednego worka). Uznałem, że masz rację, i teraz staram się być bardziej precyzyjny. Ale na pewno nie mam do Ciebie o taką krytykę pretensji.
Nie deprecjonuje, ze stan naszych emocjo zalezy od tego co dzieje sie na zewnatrz: masz dom, jako efekt twoich zabiegan zewnetrznych, a przy okazji wewnetrzna satysfakcje ze sie powiodlo,poradziles.)
UsuńNasz dola bo zona zrobila ci karczemna awanture… ale odpuscmy sobie zone. Szefowa lub szef zrobil ci karczemna awanture, bo nie zrobiles czegos po ich mysli. Cos zadzialo sie na zewnatrz- przyszlo od innych ludzi , majacych wplyw na twoje zycie, co spowodowalo, ze wewnetrznie poczules sie niekomfortowo.
Nie przecze, ze takowych zaleznosci nie ma ( zewnetrzne elementy naszego bytowania wplywajace na nasze wnetrze). Chcialm tylko pwoiedziec, ze dzialamy na zasadzie dazenia do czegos co spowoduje aby nam dobrze bylo, abysmy zyli w stanie raju zewnetrznego i wewnetrznego. Nie dazymy przeciez do tego aby nam zle bylo? Dazymy do stanu dobra, pozytywu, wewnetrznej czy tez zewnetrznej nagrody:))
Koncze Asmo, bo odbilismy mocno ta lodzia od brzegu:))
:) Dzięki za dyskusję.
UsuńDla mnie wszystko jest jasne.
OdpowiedzUsuńBabie chłop niepotrzebny, bo chłop stwarza jej problemy poprzez nierozwiązywanie problemów, które chłopu stwarza baba.
Chłop zaś też powinien dać sobie spokój z babą, bo i tak nie da babie tego co baba potrzebuje, bo baba nic od chłopa nie potrzebuje jako, że wszystko ma swoje!
To mi wygląda na genialnie zawoalowaną promocję LGBT...
Boja, przyznaję się bez bicia, ja na ten genialny pomysł z promocją LGBT nie wpadłem, a on jest całkiem prawdopodobny. Mnie się to bardziej kojarzyło z promocją życia zakonnego.
UsuńE tam…
UsuńProblem w tym, ze z wiekiem wraz ze zmiana gospodarki hormonalnej ( andropauzy, menopauzy), kiedy wycisza sie ten poziom libido, to ponoc pod wzgledem nabuzowania hormonalnego stajemy sie podobni( czesto wyciszeni) i … kobiety i mezczyzni w takim wlasnie momencie zaczynaja tworzyc fajne relacje ze soba, ze ponoc miodzio.
Ba! Aby dojść do stanu wyciszenia libido, trzeba przejść przez dwie, czasami trzy dekady buzowania hormonów.
UsuńKaznodzieja przygotował sobie występ oparty na tym, co gdzieś tam zobaczył, okrasił to własnymi fantazjami erotyczno- partnerskimi i mu wyszło, to co wyszło. Powiem tak: Diabeł (nomen- omen) tkwi w szczegółach. Może o coś tam księdzu szło w jego wypowiedzi, ale ciekawsze by były jego odpowiedzi, gdyby mu przedstawić konkretne przykłady z życia, wykraczające poza jego imaginacje. Ja oczywiście nie neguję możliwości napisania jakiegoś podręcznika stosunków damsko- męskich, ale tu trzeba solidnego materiału naukowego: setek wywiadów z obu stronami par małżeńskich z problemami. Po prostu: każdy głupek może sobie wysnuć piękną wizję, gorzej ze szczegółami dotyczącymi jej realizacji, zwłaszcza tymi, które nie zależą od niego.
OdpowiedzUsuńI jeszcze jedno, a może przede wszystkim to pytanie: Czy te pary nadal chcą ze sobą być i czy mają wizję wspólnej drogi, bo jeśli każdy z partnerów liczy, że niczego u siebie nie zmieni, za to zmusi do dostosowania się swoją drugą połówkę, to niech dadzą sobie spokój. W takich kaznodziejskich przemówieniach czai się bowiem już na samym początku pewien problem: Mają nałożony dogmat o "nierozrywalności uświęconego związku", co jest gówno prawdą, a wykazuje to jasno statystyka rozwodów.
Oczywistym jest, że kaznodzieja patrzy na problem przez pryzmat „nierozerwalności związku małżeńskiego”, on po prostu nie może inaczej, mimo że istnieje instytucja separacji. Kościół ją usankcjonował, ale nie promuje. To ostateczność. Ale w tych jego dywagacjach brak mi najbardziej pierwiastka uczuć, które w ogóle pomija. Wychodzi z założenia, że ów pierwiastek jest li tylko należny Bogu, bo on tak wybrał.
UsuńZnamienny jest tu inny cytat z jego wypowiedzi (o kobietach), który pominąłem celowo, by nie obrażać uczuć religijnych wierzących. W komentarzu sobie pozwolę: „Ja nie spotkałem jeszcze baby, znaczy dobra, ze trzy spotkałem, czasem z Maryją gadam hahaha”. Rzeczywiście śmieszne, tak że ręce opadają, a szczena turla się po podłodze. Facet, który z babami tylko gada, a jedną jest duch Maryji, chce udzielać rad kobietom. Najtragiczniejsze jest to, że on się cieszy dość dużą popularnością, te dwa wideoklipy obejrzało w sumie około 250 tys. internautów, choć nie wiem ilu z nich robi to dla ubawu.
Jeszcze jedna uwaga. Nigdy, zaznaczam to nigdy, nie zaufałbym żadnemu podręcznikowi w temacie stosunków damsko męskich. Nawet gdyby był oparty na badaniu kilku tysiącach par nie tylko małżeńskich. Jeśli się trafią jakiś podobne przypadek, to nie częściej niż jednojajowe bliźniaki (0,4% wszystkich ciąż). Jak tu udowodnić słuszność jakieś rady na szczęście w związku?
Też zwrócił moją uwagę swoją wypowiedzią o spotykanych ze trzech babach, z których rozmawia z Maryją. No..., gdyby to powiedział publicznie Nergal, to już miałby papiery w prokuraturze. Nie dziwi mnie ten dualizm, bo przecież tęczowa aureola w reprodukcji obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej oburza tak wielu, podczas gdy przyozdabianie oryginału ikony złotem i kosztownościami, które tak często były przyczyną niewolniczego ucisku, rabunków, morderstw, oszustw, zupełnie nie oburza nikogo z oburzonych tęczą.
UsuńCo do ufaniu podręcznikowi stosunków damsko- męskich. Myślę, że Twoja nieufność bierze się z nierealnych oczekiwań. Podręcznik, to nie algorytm na sukces, a pokazanie pewnych mechanizmów- w tym wypadku chodzi o mechanizmy społeczne. Co z tą wiedzą zrobi czytelnik- to już jego sprawa. Sukces, to nie tylko trwanie w związku. Sukcesem może być również opuszczenie go w odpowiednim momencie- z minimalizacją negatywnych konsekwencji. Sukcesem może być też dostrzeżenie własnych błędów, ich korekta. Nie musi ona być doceniona przez partnera- bez łaski, związek nie powinien być "z litości". No i to co napisałeś o pominięciu pierwiastka uczuć. Jak nie ma oczekiwanego uczucia, to nie ma i już. Jak obejrzę film, który jest fatalnie zrobiony, to żadne błagania o to, bym go jednak przynajmniej raz w roku oglądał, nie sprawią że oglądanie będzie przyjemnością. Można, pewnie że można się zmusić, tylko po co oglądać w każde święta Kevina?!
Podręcznik, a raczej poradnik to dla mnie taka publikacja, która oprócz walorów poznawczych posiada również walory dydaktyczne i popularyzatorskie. To nie tylko opis, ale i wskazówki. W tematyce uczuć, słowo podręcznik, poradnik lub ich synonimy, od razu mnie odrzuca. Właśnie dla tych powodów, które opisujesz.
UsuńZ tą gadającą babą, Maryją, masz stuprocentową rację. Jak kaznodzieja tak ją nazwie, jest to „dobry” żart, ale gdy powie to ktoś podobny do Nergala – proces pewny.
Asmo, odpowiedzialny psycholog nie będzie Ci dawał żadnych innych rad w tematyce uczuć, jak tylko zachętę do jak najlepszego z nimi kontaktu, czyli do nazywania uczuć, których doznajesz, zastanowienie się nad ich przyczyną, pewnego ukierunkowania myślenia (nie Iksiński mnie zdenerwował, a zdenerwowałem się widząc jakieś zachowanie Iksińskiego), zastanowienia się nad tym, w jaki konstruktywny sposób można poprawić nastrój. Psycholog może Ci też zaproponować zestaw treningowy w celu lepszego zrozumienia swoich uczuć. Możesz tę wiedzę przyjąć, możesz odrzucić, ani ja, ani tym bardziej żaden psycholog nie ma i mieć nie chce na to wpływu, podobnie jak Ty nigdy nie będziesz mieć wpływu na zachowania partnerki, jeśli się na coś uprze. Możesz stosować techniki manipulacyjne, ale to już nie jest partnerstwo, poza tym i one nie zawsze działają, a mogą odnieść skutek przeciwny, jeśli poddana manipulacjom strona zorientuje się w ich skali.
UsuńPsycholog może przeanalizować techniki Twojego działania, działań partnerki, wskazać stosowane w nich mechanizmy obronne (jak mechanizm redukcji dysonansu poznawczego, który według mnie jest tym samym, czym mechanizm iluzji i zaprzeczeń w uzależnieniach), sposoby manipulacji w danych zachowaniach. Możesz się uczyć, możesz to olać, nic na siłę.
"Ja oczywiście nie neguję możliwości napisania jakiegoś podręcznika stosunków damsko- męskich, ale tu trzeba solidnego materiału naukowego: setek wywiadów z obu stronami par małżeńskich z problemami."
UsuńSetek wywiadow? W ktoryms momencie moze ow przerowadzajacy wywiad ziewnac i stwierdzic<: " Slysze to juz chyba po raz kolejny. Ta sama spiewka". On z przeszloscia, ona po przejsciach … czy tez na odwrot. Tysiace podobnych zyciowych scenariuszy.
Woland:
UsuńWiesz, gdyby mi jakiś psycholog zaczął osobiście udzielać rad, od razu bym mu „podziękował”. Na szczęście osobiście takiego nie spotkałem. Ale co innego podręczniki-poradniki. Tu pseudo psychologowie, nawet z dyplomami, pozbywają się skrupułów, ich porady nie są kierowane do konkretnego człowieka potrzebującego pomocy, to jest kierowane do anonimowych czytelników, więc spada z nich wszelka odpowiedzialność, co uzasadniają dodatkowo tantiemy.
To co pisze Ania. Nawet tysiące wywiadów nie da się przełożyć na jeden konkretny przypadek, nawet jeśli Ania uważa, że to stara śpiewka ;)
@Ania i @Asmodeusz,
UsuńTak mówi większość osób, które nie zetknęły się z psychologią, a potem się okazuje, że są rozgrywani przez agencje reklamowe, a w polityce przez spin doktorów, a w biznesie przez negocjatorów. Gdy "Pod mocnym aniołem" Pilcha przeczyta osoba zajmująca się tematyką uzależnień, wyczyta dużo więcej, niż chciał Pilch, a przede wszystkim to, co chciał ukryć. To samo dotyczy blogów, a nawet komentarzy w sieci. Także Waszych i moich. Ja doskonale rozumiem opór przed tym faktem, bo każdy człowiek buduje sobie jakiś mur prywatności i nie jest mu miło, gdy okazuje się on nieszczelny, ale istnieje nauka, która zdążyła już wiele spraw w tym temacie doprecyzować i usystematyzować. Podobnie zresztą jest ze statystyką. Niby nigdy do końca nie wiesz, a jednak coś wiesz. W sprawach związanych z psychologią jest w dodatku tak, że sami do końca nie musimy się orientować w deficytach, których doświadczamy, a które potrafi zdiagnozować psycholog. Oczywiście może się mylić, ale w sprawach podstawowych, myli się dramatycznie rzadko.
"On z przeszłością, ona po przejściach"- nadzwyczaj marne byłyby to wnioski z wywiadów. Na co innego zwraca się uwagę, badając deficyty, manipulacje, odruchy obronne. Nie musicie tego wiedzieć, kształciliście się w innych kierunkach. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego człowiek rozumie, że wykwalifikowany glazurnik lepiej położy glazurę , niż oni, że chirurg lepiej zoperuje ich dziecko, niż oni sami, natomiast za cholerę nie potrafią pojąć, że psychologia jest dość szybko rozwijającą się nauką, przy czym mówię o nauce, a nie o biznesie.
Woland:
UsuńMieszasz mity z półprawdami, wtykając w to czasami prawdę, przez co dochodzisz do dość dziwnych wniosków (nawiasem mówiąc, zjawisko też znane z psychologii).
Prawdą jest to, że psychologia dość szybko się rozwija, mitem zaś jest twierdzenie, że ona kiedykolwiek doprowadzi do wyjaśnienia naszych wszystkich zachowań i znajdzie receptę na błędy. Prawdą jest, że tłum jest stosunkowo mało odporny na reklamy czy działania spindoktorów, mitem jest twierdzenie, że mają wszechwładną moc. Półprawdą jest twierdzenie, że człowiek buduje wokół siebie mur anonimowości, i że znajduje do tego wspaniałe pole tzw. wirtualnej rzeczywistości. A już stwierdzenie, że psycholog w sprawach podstawowych myli się dramatycznie rzadko – to już kuriozum. Nie trzeba być żadnym psychologiem, by w sprawach podstawowych się nie mylić, wystarczy racjonalnie oceniać otaczającą rzeczywistość. Pomyłki zdarzą się również dramatycznie rzadko. Zaś, co do statystyki tylko jedno jest pewne – ja i mój kot mamy statystycznie po trzy nogi...
Reasumując: psychologia, a nawet po części psychiatria są na etapie raczkowania (w sensie naukowym). O ile psychiatria jest gotowa się do tego przyznać zawsze wskazując pewne granice błędu diagnozy, o tyle psychologia ulega swoim własnym mitom i..., i nie chce się do tego przyznać.
Woland
UsuńZarzuciles ksiedzu, ze co on moze powiedziec na dany temat jak … z zasady nie powinien praktykowac zwiazku wiec co on moze wiedziec. W konfesjonale odbywaja sie czasami setki "wywiadow", rozmow o nieudanych malzenstwach, poranionych sercach, sukinsynach ktorzy zostawili rodziny i se poszli w sina dal, o zlych kobieta co to nie daja lub dupa rzadza….. ludzie tam gawedza sobie czesto przybici do muru. Czesto ludziska wyjezdzaja daleko od domu, aby sobie z ksiedzem w konfesjonale pewne sprawy przegadac. Bezplatna psychoterapia. Niech ktos pomoze. W seminariach studiuja psychologie. Sa niezle w tych sprawach ksztalceni. Oczywiscie, roznie bywa z owa jakoscia spowiedzi, ale wiem, ze wierni potrafia sobie polecac spowiednika, tak, jak poleca sie dobrego lekarza, albo psychologa.
Powiem ci jeszcze tak, ze w koncu po czasie , to wszystko staje sie podobne, kiedy slucha sie owych poranionych historyjek zyciowych. W Polsce jeszcze czesto pokutuje obrazek uzaleznionego meza, partnera, wspoluzaleznienie rodziny, … no po prostu, tak jak ja w robocie mialam. Na poczatku czelk zyl tymi zyciorysami dzieci ktore uczyl, ich rodzin- pochrzanionych mamus, i tautusiow, az w koncu okrzepl i scenariusz rodzinki jednej byl podobny do scenarisza drugiej. Czasami jeszcze zdarzal sie jakis element zaskakujacy w stylu wykorzystywanie seksualne przez , z reguly ojca, albo brata, i apiac znowu podobne modele rodzin i scenariusze zycia w nich.
To, ze nie mialam takowej rodziny, nie znaczy, ze przy wyksztalceniu i zetknieciu sie z takimi ludzmi , nie mialam prawa nawet pisnac bo co ja niby o zyciu wiedziec moglam, szczegolnie o takim zyciu?
@Asmo,
UsuńPsychologia nie ma Ci dać recepty, tylko wytłumaczyć pewne zjawiska, żebyś miał jako takie pojęcie o możliwościach- i żebyś sam sobie wybrał. Psychologia, to nie magia, to nie religia, ani inne czary- mary, obiecujące: rób jak każe ksiądz, a będziesz miał dobrze. Psychologia pomaga oddzielić to na co masz wpływ od tego na co wpływu nie masz i pomóc zaakceptować to, na co nie masz wpływu, pokazując to, na co wpływu nie masz. Z niewiadomych przyczyn szukasz w psychologii religii, chciałbyś żeby Cię ktoś poprowadził za rączkę, jak dzieciaka, a nie na tym polega ta nauka.
@Ania,
UsuńRozmowy w konfesjonale to nie wywiady, tylko pogaduchy jednej osoby, która nie może sobie poradzić z życiem, z drugą osobą nieradzącą sobie ze swoim życiem. Księża, to niedojrzali chłoptasie, którzy nigdy nie ponosili odpowiedzialności za swoje życie, za to łatwo poddający się manipulacjom i takich manipulacji używający. Ksiądz słucha sobie w konfesjonale jednej strony, wraz zmanipulacjami, jakich ta dokonuje i nie ma możliwości konfrontacji z rzeczywistością z powodu tajemnicy spowiedzi. Sam gówno wie o życiu, bo utrzymują go parafianie, a on sam nawet nie wie jak wypełniać PIT-a, nie mówiąc już o problemach rodzin. Facet nigdy nie ponosił konsekwencji swoich czynów, najwyżej dostawał nieadekwatne kary kanoniczne, bo n.p. konsekwencją przepicia kasy u zwykłego człowieka jest niedojadanie, wyrzucenie z mieszkania za niepłacony czynsz, etc. Ksiądz najwyżej nie wyremontuje kościoła, jak przechla swoje żarcie. Kontakt z księdzem, to kontakt z szarlatanem, a nie naukowcem.
I jeszcze jedno: W badaniach naukowych określa się cel badania, spisuje obserwacje, konsultuje, porównuje z materiałami źródłowymi. W konfesjonale zarozumiały bufon udziela rad w sprawach, które zna ze swoich fantazji. Nie porównuje, nie konsultuje, nie ma zgromadzonych danych porównawczych. To czyste oszustwo oparte na deficytach emocjonalnych.
UsuńWoland:
UsuńOjej, ojej....
"Rozmowy w konfesjonale to nie wywiady, tylko pogaduchy jednej osoby, która nie może sobie poradzić z życiem, z drugą osobą nieradzącą sobie ze swoim życiem. Księża, to niedojrzali chłoptasie, którzy nigdy nie ponosili odpowiedzialności za swoje życie, za to łatwo poddający się manipulacjom i takich manipulacji używający. Ksiądz słucha sobie w konfesjonale jednej strony, wraz zmanipulacjami, jakich ta dokonuje i nie ma możliwości konfrontacji z rzeczywistością z powodu tajemnicy spowiedzi. Sam gówno wie o życiu,....."
Powyzsza, obszerna opinia , czy tez hipoteza jest postawiona na zasadzie : "jedna baba, drugiej babie" (?), wlasnej, dlugoletniej praktyki zwiazanej z "kleczeniem" przy konfesjonale (?), niechecia do danej grupy spolecznej (?), czy rzetelnych badaniach naukowych(?)…..
bo, to ponizsze zobowiazuje:
"I jeszcze jedno: W badaniach naukowych określa się cel badania, spisuje obserwacje, konsultuje, porównuje z materiałami źródłowymi. W konfesjonale zarozumiały bufon udziela rad w sprawach, które zna ze swoich fantazji. Nie porównuje, nie konsultuje, nie ma zgromadzonych danych porównawczych. To czyste oszustwo oparte na deficytach emocjonalnych."
A jezeli na rzetelnych badaniach , to podaj prosze namiar:))
Pozdrawiam.
Ps. Bywaja w konfesjonale bufony, z praktyki wiem, ale bywaja tacy, ze warto w podbramkowych sytuacjach swego zycia skorzystac z konfesjonalu. Zareczam- bo bywa, ze praktykuje. Pomagaja nie stosujac metody glaskania. Niekoniecznie tez udzielajac konkretnych porad i sypiac nimi jak z rekawa. A to, ze znaja sprawy z jednej strony, tu bym polemizowala, bo jak do tego samego ksiedza idzie czasami tez i druga strona, aby sie wygadac? Mamy wtedy konfilkt interesow?
Nie ma co ojejać. Z definicji, spowiedź jest obciążona tajemnicą, stąd też nie ma możliwości konsultacji, porównań, obrony teorii wysnuwanych przez pojedynczego księdza. Co tutaj wymaga opracowania naukowego? Chłoptaś, który nigdy nie miał okazji wziąć odpowiedzialności za swoje życie, bo podporządkowany jest regule posłuszeństwa i nawet miejsca pobytu nie może samodzielnie wybrać, bez wykształcenia psychologicznego, za to na podstawie przekonania o natchnieniu Duchem Świętym (które ponoć dotyka księdza przy spowiedzi). Spowiedzi nie można nazwać wywiadem psychologicznym z tego choćby powodu, że ksiądz nie ma przygotowanych pytań diagnostycznych, nie wie nawet o jakiego rodzaju problemach będzie mowa.
UsuńJeśli do spowiedzi trafi druga strona, to trafi, a jak nie trafi, to księdzu to i tak nie przeszkadza, zwłaszcza że nie wystarczy trafić, ksiądz musi skojarzyć że jedno z drugim i pamiętać stosunkowo szczegółowo wersję poprzednią, więc nie róbmy jaj i nie nazywajmy tego znajomością z obu stron, zwłaszcza że i tak nie można zrobić konfrontacji z powodu tajemnicy spowiedzi.
Woland:
UsuńTeoretycznie masz rację, ale w tej teorii nie ma miejsca na poradniki, a to na niech się skupiamy. Właśnie dlatego, że psychologia to nie magia ani tym bardziej czary-mary. Tymczasem owe podręcznikowe poradniki to nic innego, jak zaproszenie do „pielgrzymki uzdrawiającej” psychikę. Oni, napiszę sarkastycznie, pozostawiają ci wybór miedzy Lourdes a Medjugorie, Mekką albo Łagiewnikami. Pisze to w oparciu kreowanie modnej ostatnio szarlatani z syndromem DDA. Według nich jest, a tak naprawdę go nie ma, bo nikt nie udowodnił zależności pijaństwa rodzica z problemami jego/jej potomstwa w ich dorosłym życiu. Fakt, to nie jest religia, to jest zaklinanie rzeczywistości przez szamanów.