sobota, 13 czerwca 2020

Dziupla w drzewie, czyli dobro dziecka


  We wcześniejszej notce na blogu Świętoszka, jak zwykle się to u mnie w komentarzach zdarza, zupełnie nie na temat wynikła sprawa rozwodów i tak zwanego „dobra dziecka”. Ponieważ nie do końca polegam na swojej opinii i tym razem musiałem poszperać w necie, aby temat sobie przybliżyć. Tak mnie ten temat wciągnął, że postanowiłem się podzielić swoimi „odkryciami”. Bo ogólnie jest tak, że my intuicyjnie wiemy, o co chodzi z tym dobrem dziecka, ale uwierzcie mi – prawnej definicji tego pojęcia nie ma! Żadnej definicji nie ma.

  W Polsce istnieją dwie przyczyny, które pozwalają sądowi odrzucić pozew o rozwód. Jedną z nich jest owo pojęcie „dobra dziecka”. Największym kuriozum tego określenia jest fakt, że wszyscy mogą decydować o tym, co jest dobre dla dziecka, wszyscy oprócz samego zainteresowanego. Jasne, niemowlak, czy nawet przedszkolak nie jest w stanie pojąć czym się dobro dziecka je, tylko że w takim wypadku de facto w ogóle nie istnieje stan dobra dziecka. Ono nie ma pojęcia o tym, czy jemu jest dobrze, czy źle – ono przyjmuje świat takim jaki jest i usiłuje się do niego przystosować, nawet wtedy, gdy jest w jakikolwiek sposób maltretowane. Na pewno jeszcze nie wie o istnieniu Konwencji Praw Człowieka, ani tym bardziej o tym, że w świecie polityki toczy się ciężki bój o kształt ustawy anty-przemocowej. Dopiero później, przy kontaktach z rówieśnikami, powoli orientuje się, że stosunki panujące w jego rodzinie, nie są normą jednakową dla wszystkich. Niemniej to i tak niczego nie zmienia w jego życiu. Jego wizje szczęśliwego życia rodzinnego, zaczerpnięte z innych przykładów, na zawsze pozostaną tylko jego wizjami. Może wprawdzie uciec z domu, ale na pewno szybko przekona się, że to nie jest żadne wyjście, dopóki się nie usamodzielni.

  Prawo, zgodnie z art. 92 Kodeksu Rodzinnego przewiduje, że do czasu uzyskania pełnoletności, i tu proszę o uwagę: dziecko pozostaje pod władzą rodzicielską. Może ja się za bardzo czepiam szczegółów, ale mnie by w tym miejscu bardziej odpowiadało pojęcie: obowiązek opieki. „Władza” kojarzy mi się z absolutyzmem, i bądźmy szczerzy, wielu rodziców tak ją właśnie traktuje. Dalej jest jeszcze lepiej. Art. 93 paragraf 2 zaczyna się od słów: „Jeżeli wymaga tego dobro dziecka...”. Okazuje się, że o tym dobru dziecka decyduje sąd, choć jak wspomniałem, nigdzie to pojęcie nie jest sprecyzowane. Pozwolę sobie na jeszcze dwa paragrafy, art. 95 paragraf 2: „Dziecko pozostające pod władzą rodzicielską winno rodzicom posłuszeństwo (...)”. Ciekawe jakie kary przewiduje kodeks za nieposłuszeństwo dziecka przed uzyskaniem odpowiedzialność karnej (17 lat)? Wreszcie paragraf 3: „Władza rodzicielska powinna być wykonywana tak, jak tego wymaga dobro dziecka i interes społeczny [podkreślenia moje]”. Ja to skwituje jednym, całkiem osobistym stwierdzeniem: dzieciaku, nawet mając lat siedemnaści, i tak masz przerąbane! Oczywiście, ździebko przesadziłem, choć z premedytacją. Jeśli już dzieciak coś kapuje, że to jego dzieciństwo nie jest ok, może to zgłosić organom pozarodzinnym. Jedną z takich inicjatyw jest telefon zaufania dla dzieci i młodzieży (116 111). I tu dopiero wychodzi na jaw coś zgoła jak horror. Prawo mówi o interesie społecznym, tymczasem państwo w ogóle nie jest zainteresowane tą inicjatywą! Gorzej, ministerstwo szeryfa Ziobry cofnęło dotacje tej inicjatywie, za to hojną ręką wspiera imperium Rydzyka.

  Ok, ok, tu nie powinno być o polityce. Wróćmy do prawa stanowionego. Muszę się cofnąć aż do stanu wojennego. Otóż w tym czasie miłująca nas władza powołała instytucję RODK (rodzinny ośrodek diagnostyczno-konsultacyjny). Ona nie miała nic wspólnego z dobrem dziecka, wręcz przeciwnie, była to instytucja skierowana przeciw młodzieży, która chciałaby się buntować przeciw komunistycznej władzy. Po transformacji instytucja pozostała, choć zmienił się jej charakter. Od tego momentu zasiadają w niej uczeni psychologowie w randze biegłych, którzy mają wspomagać sądy rodzinne. To oni decydują o dobru dziecka w sytuacji, gdy rodzice chcą się rozwieść lub walczą o prawo do opieki nad dzieckiem. Jak to często bywa w takich przypadkach i ta instytucja zaczęła się kompromitować. Ze względu na dobro dziecka wydawano opinie negatywne o rozwodzie, nawet wtedy, gdy rodzina była patologiczna. Później było jeszcze gorzej, gdyż często odbierano prawa rodzicielskie z błahych powodów. Gdy do władzy doszła dobra zmiana, szeryf Ziobro postanowił sytuację naprawić. Po pierwsze, zmienił nazwę na Opiniodawczy Zespół Specjalistów Sądowych (OZSS), po drugie, wyrzucił wszystkich starych psychologów, powołując na ich miejsce domorosłych speców od dobra dziecka, którzy posługują się w opiniowaniu dobra dziecka różnymi testami. I tu pozwolę sobie na cytat: „(...) jeśli wyślę swoje dziecko do psychologa [OZSS], który na podstawie kształtu i koloru namalowanej dziupli w drzewie uzna, że dziecko było napastowane seksualnie, to to nie jest psychologia, to jest wróżenie z fusów1. Chodzi o test drzewa Karola Kocha, przez specjalistów z dziedziny psychiatrii, uznany za skompromitowany i nienaukowy!  

  Notka tematu dobra dziecka nie wyczerpuje, nasuwa mi się jednak pewna konkluzja i rada dla dzieciaków. Interes społeczny ma Was w głębokim poważaniu (by nie napisać dosadniej) i to się pewnie szybko nie zmieni. Dlatego pod żadnym pozorem nie uczcie się rysować drzew z dziuplami... 

PS. Nie ukrywam, że notka ma też związek z tym co napisały u siebie Jotka i Szarabajka.




37 komentarzy:

  1. "Ciekawe jakie kary przewiduje kodeks za nieposłuszeństwo dziecka przed uzyskaniem odpowiedzialność karnej"
    Jeśli dziecko jest nieposłuszne i robi coś niedobrego sobie (np. się narkotyzuje) lub innym (np. kradnie) może zostać odebrane rodzicom i skierowane do poprawczaka celem resocjalizacji. No chyba, że to rodzice są niewydolni wychowawczo, wtedy można być nieposłusznym w dobrej sprawie, ale też w ostateczności ląduje się w domu dziecka lub rodzinie zastępczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że o tym poprawczaku nie pomyślałem ;)
      Niemniej mam zastrzeżenia. Za narkotyzowanie się sąd kieruje na odwyk i to trudno uznać za karę, choć może się z karą kojarzyć. Tylko nie wiem, czy w tym wypadku grozi poprawczak. Chyba, że kradnie, albo zajmuje się handlem narkotykami. Tyle, że w mojej opinii, to przekracza zakres definicji nieposłuszeństwa wobec rodziców, to jest wykroczenie przeciw prawu. Za te wykroczenia odpowiadają również rodzice.

      Usuń
    2. Doczytałem i znów Ci przyznam rację. Za posiadanie i zażywanie narkotyków nieletni może, choć nie musi, wylądować w poprawczaku.

      Usuń
    3. to nie jest do końca tak... samo zażywanie środków uznanych za "narkotyki" /a dokładniej "środków odurzających" lub "substancji psychoaktywnych", bo stosowna ustawa mówi jedynie o zwalczaniu narkomanii, ale nie używa słowa "narkotyki"/ nie jest karalne, a jedynie ich posiadanie, handel, przemyt i produkcja... trzeba przyznać, że obecne polskie prawo jest kompletnie porąbane w temacie, tak w części definicyjnej, jak wykonawczej, aż bierze ochota coś przyćpać, gdy się ten stek bzdur czyta...
      samo leczenie uzależnienia /jeśli takie jest zdiagnozowane/ jest dobrowolne jeśli chodzi o osoby pełnoletnie, może być przymusowe w przypadku małolatów, ale...
      jest ono prowadzone w poradniach, zaś w poprawczakach jedynie, gdy dzieciak siedzi za coś innego i to też tylko wtedy, gdy dany zakład prowadzi taki program i jest wolne miejsce... zaś owo leczenie w poradniach to jest już kompletna fikcja, gdyż takiemu dzieciakowi najczęściej nic nie jest, przychodzi tylko po stempelek, że był na wizycie "terapeutycznej"... prywatne ośrodki /np. Rutkowskiego/ w ogóle takich klientów nie przyjmują, nie mają zresztą takiego obowiązku, bo świetnie wiedzą, jaki to jest kit z tym "leczeniem"... najzabawniej(?) jest, gdy takiego małolata złapią za posiadanie zioła, bo tu już w ogóle trudno mówić o jakimś uzależnieniu... aczkolwiek są też terapeuci, którzy wmawiają uzależnienie takim klientom, ale to już osobna sprawa...

      Usuń
    4. Mnie też w głowie się nie mieściło, że małolata za posiadanie (nie mylić z handlem) narkotyków można ukarać. A jednak wyjaśnienie adwokata: „Wobec nieletniego sprawcy przestępstwa POSIADANIA narkotyków można zatem zastosować jeden ze środków wychowawczych, uregulowany w ustawie o postępowaniu w sprawach nieletnich. W ramach katalogu, zawartego w tej regulacji można wymienić między innymi: udzielenie upomnienia, zobowiązanie do określonego postępowania, ustanowienie nadzoru rodziców lub opiekuna, zastosowanie nadzoru kuratora, orzeczenie przepadku rzeczy uzyskanych w związku z popełnieniem czynu karalnego (czyli w tym przypadku narkotyków). W najbardziej ekstremalnej i surowej wersji małoletni zostanie umieszczony w zakładzie poprawczym”. Nie mam pytań..., bo tu nie ma mowy o leczeniu.

      Usuń
    5. prawo w tym temacie i praktyka tego prawa zmieniała się przez lata, tak samo jak zmieniała się sama "scena narkotykowa"... kiedyś najostrzej karany był handel /nawet pojedyncza transakcja/, potem najostrzej karano produkcję, a z posiadaniem to było różnie... kiedyś wcale nie było karane, potem karano posiadanie większych ilości /w domyśle: z zamiarem handlu/, potem karano każde posiadanie, jak leci, dopiero ostatnia wersja to art.62a, gdzie odpuszcza się posiadanie pewnych drobnych ilości, ale nie ma żadnych kryteriów, co to jest ta "drobna ilość" i wszystko zależy od dobrego lub złego humoru prokuratora zajmującego się sprawą... co do małolatów, to nieraz są traktowani bardziej jako ofiary, niż przestępcy, a za tym idą już stosowne ruchy pedagogiczne... ale wspomniany dobry/zły humor i widzimisię śledczych nadal jest dominujące, więc wyniki takich postępowań bywają dość randomowe...

      Usuń
    6. Doskonale sobie zdaję sprawę z faktu, że ocena zmieniała się w przedziale czasu. Gdzieś znalazłem bieżącą opinię, co to są śladowe ilości. Okazuje się, że to taka ilość jak osad po wypitej kawie w filiżance ;) Byłem kiedyś ławnikiem i uczestniczyłem w rozprawie sądowej grupy związanej z narkotykami. Surowe wyroki zapadły w stosunku do tych, którzy zajmowali się dilerką. Tym, u których znaleziono jedną porcję (lufkę), a poddali się dobrowolnie karze, sędzia niejako darował wyrok, to znaczy, poddał ich rocznej kontroli kuratora.

      Usuń
    7. jeśli chodzi o anegdoty, to chyba najzabawniejszą przygodę miała pewna moja znajoma pacjentka /dorosła osoba/, w czasach, gdy posiadanie drobnej ilości na własne potrzeby było dozwolone... zatrzymano ją na ulicy, jakoś przypadkiem w ramach policyjnej łapanki, miała przy sobie reklamówkę z MJ, dość sporo, popakowaną jak do handlu, oraz porcję tzw. "kompotu" /zwanego też "polską heroiną"/ taką "na jeden raz"... zatrzymano ją na "dołku", po czym następnego dnia w południe wypuszczono... co się okazało?... zaginął dowód rzeczowy w postaci owej reklamówki MJ /co się z nim stało można sobie dośpiewać/, zaś sprawę "kompotu" umorzono z uwagi na ilość...

      Usuń
  2. też nie mam pojęcia, co ma oznaczać owo "dobro dziecka" w sensie prawnym, mogę je tylko definiować czysto intuicyjnie, do tego bardzo subiektywnie... zaś intuicyjnie i subiektywnie, to ja jestem bardzo wdzięczny moim rodzicom, że rozstali się i rozwiedli formalnie, gdy miałem jakoś tak około dziesięciu lat, ale to pojąłem, dotarło do mnie dopiero kilka lat później, nawet nie pamiętam dokładnie kiedy... za to jest dla mnie całkowicie pewne, że nie odczuwałem żadnego poczucia winy z tego powodu, jak twierdzą niektóre teoryjki pedagogiczne... pamiętam, że czułem się źle z tego powodu, ale trwało to dość krótko, zaś ja od początku wiedziałem, że mojej winy w tym nie było żadnej... detale sprawy poznałem nieco później z obu stron, ale to tylko utwierdziło moje przekonanie o moim braku winy... zaś na czym polegało moje dobro w tej sytuacji?... ano na tym, że nie żyłem w klimacie związku utrzymywanego na chama, w sztucznej sytuacji udawanej rodziny i nie przejąłem takich kulawych wzorców w dalszym dorosłym życiu... dlatego też uważam, że brak sądowej zgody na rozwód z uwagi na rzekome "dobro dziecka" to jest jakaś kpina z tego dziecka i dalszego rozwoju jego psychiki...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli mamy teoretycznie podobne doświadczenia. Niestety, moi starzy rozwiedli się dopiero gdy skończyłem 18 lat i teoretycznie ich rozwód mi już wtedy zwisał. A dodam, że żyli jak pies z kotem odkąd pamiętam. Do dziś mam w związku z tym jeden problem natury psychicznej: dostaję białej gorączki, gdy mi ktoś wmawia, że jestem rodzicom winien wdzięczność i szacunek.
      Gdy i mnie się trafiły kłótnie z żoną, takie od poniedziałku do niedzieli z przerwą na spanie, nie zastanawiałem się zbyt długo. Bolało nas wszystkich, pewnie najbardziej córkę. Ale to nie trwało zbyt długo. Dziś jest może nie idealnie, ale całkiem poprawnie.

      Usuń
    2. u mnie nie było żadnych drak, ani tym bardziej przemocy, nie istniał też problem alkoholu, wszystko poszło aksamitnie... wiem o tym, bo gdy byłem starszy przesłuchałem każde z osobna dość skrupulatnie i wychodzi na to, ze oni naprawdę nie skakali sobie do oczu...
      ...
      "wdzięczność i szacunek dla rodziców"... to był czasem temat dyskusji wśród dorastających rówieśników podczas prywatek, gdy komuś się zebrało na poważniejsze gadanie... moje zdanie zawsze było takie, że coś im jestem winien za wikt, opierunek, ponad głową, czy troskę o edukację, ale nigdy nie zgadzałem się na formę realizacji spłaty tego długu, jaką niektórzy rodzice żądają od dzieci... tą "walutą" była wolność decydowania o sobie, broniłem jej zawsze zażarcie, niczym tygrysica młode... na szczęście moi szybko pojęli, że taki numer ze mną nie przechodzi, że to ja wybieram sposób spłaty owego "długu wdzięczności"...

      Usuń
    3. Zaraz, zaraz... Oprócz tego, że rodzice mają władzę na dziećmi, jest też coś takiego, jak obowiązki. W ramach tych obowiązków jest wikt i opierunek, więc ja bym tego w kategoriach wdzięczności nie traktował. Za ten wikt i opierunek trzeba kiedyś zapłacić, bo prawnie na dorosłym dziecku istnieje obowiązek opieki nad rodzicami. Od tego żadne dziecko się nie wykręci, nawet jeśli rodzić był sadystą.

      Usuń
    4. zobowiązania prawne to jedno, zobowiązania moralne za całokształt to drugie... zdarzają się dzieci, które w wieku dorosłym mają do rodziców jakieś zadawnione żale z okresu młodości i nie czują, aby były im coś winne... ale obowiązku prawnego to nie zmienia, chociaż różnie z tym bywa... widziałem kiedyś film, taki fabularyzowany dokument, gdy do dorosłej córki zgłosił się bezdomny ojciec żądając wsparcia, dachu nad głową, etc... sprawa poszła do sądu, ojciec ją wygrał, ale potem zaczął pić, rozrabiać, wynosić rzeczy z domu, więc po następnej sprawie skończyło się eldorado...

      Usuń
  3. Nie będę się rozpisywał - ale zerwanie np. więzów z rodzicem wskutek rozwodu, ma chyba związek z dobrem dziecka. Piszesz tak - jakby dzieci rozłąki rodziców nie przeżywały wcale - bo Ty nie przeżywałeś i nie rozumiesz co to jest dobro dziecka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trwanie przy toksycznym rodzicu jest jeszcze większym dobrem dziecka... To mi chciałeś powiedzieć?

      Usuń
    2. Sorry - ale rozwodzą się różni ludzie z różnych powodów - nie zawsze rodzic musi być toksyczny.

      Usuń
    3. To podaj mi choć jedną przyczynę rozwodu, która nie jest toksyczna dla dziecka?

      Usuń
    4. Przyczyna rozwodu, czy rozwód? Bo sam nie wiesz czego chcesz, najpierw rodzic ma być toksyczny, teraz przyczyna. Owszem przyczyną jest jakaś "toksyczność" - pytanie co jest gorsze i bardziej traumatyczne.

      Usuń
    5. Jedno ma ścisły związek z drugim. Rozwód zawsze jest skutkiem jakieś przyczyny. I ja pytam o to, która z tych przyczyn nie jest toksyczna dla dziecka? Bo jeśli jest każda, to stąd prosty wniosek, że któreś z rodziców, albo nawet oboje są właśnie toksyczni dla dziecka.

      Twoje pytanie jest zaś w pełni zasadne. Co jest gorsze: patrzeć jak rodzice skaczą sobie do oczu, czy widzieć ich szczęśliwych, nawet jeśli osobno?

      Usuń
    6. Ale to przecież zależy od sytuacji - która ma rozstrzygnąć sąd. Generalnie istnieje sto różnych powodów - nawet niezwiązanych z rodzicami - mieszkanie w określonym miejscu, rozstanie z rodzeństwem, i tym podobne. A Ty jako przeciwwagę masz tylko o tą "toksyczność"...

      Usuń
    7. Na chwilę zapomnę o toksyczności. Więc ja proszę, abyś mi wśród tych stu przyczyn podał jedną, która nie jest traumatyczna dla dziecka. Oczywiście, żaden rozwód nie jest tym, o czym marzy dziecko, ono by wolało być w szczęśliwej, kochającej się rodzinie. Ale mówimy o sytuacji kiedy tej szczęśliwej rodziny nie ma.

      Nie przekonasz mnie zmianą miejsca zamieszkania, dziecko bardzo szybko przystosowuje się do nowego, jeśli jest tam bezpieczne. Nie przekonasz mnie rodzeństwem, bo nikt dzieciom z rozwiedzionych małżeństw nie zabroni kontaktu między sobą. Natomiast „tym podobnym”, sorry za porównanie, to już szurasz brzuchem po podłodze. Konkrety proszę. Konkrety.

      Usuń
    8. Ale co ma nie być traumatyczne dla tego dziecka? Pytasz się mnie czy bardziej traumatyczny jest rozpad rodziny - czy sztuczne utrzymywanie jej w całości? Nie wiem tego, zależy od sytuacji i odpowiedzialności rodziców.

      Nie przekonam Cię niczym, jak zwykle, bo naparłeś się, że musisz mieć rację.

      Usuń
    9. Na nic się nie uparłem. Opisuję Ci prawdziwą rzeczywistość rozwodów i skutków jakie to nie się dla dziecka. Trwanie rodziny w toksycznym związku z powodu jak to określiłeś „odpowiedzialności rodziców” dla „dobra dziecka”, to takie samo oszustwo jak to, że związek małżeński musi być nierozerwalny. Aby była jasność, ja nikogo nie namawiam o tego, żeby po pierwszej większej sprzeczce rodzice się rozwodzili Nie namawiam nikogo do rozwodu, jeśli jest choć cień szansy na naprawę sytuacji. Tylko my tu mówimy o sytuacji, gdy tej szansy już nie ma, a dla dziecka taka rodzina to gehenna. Sam rozwód w takiej sytuacji jest też niekomfortowym przeżyciem dla tego dziecka, ale z tym jest jak z dentystą. Ząb boli i jest nie do uleczenia. Trzeba go wyrwać, i choć zabieg może być bolesny, choć ci będzie brakować tego zęba, choć będziesz szczerbaty, szybko zapomnisz o bólu, a protetyk może stan jamy ustnej poprawić. To nie będzie już naturalny ząb, ale ty o różnicy zapomnisz.

      Stwierdzeniem: „Nie wiem tego, zależy od sytuacji i odpowiedzialności rodziców” dowodzisz jednego. Dziecko traktujesz przedmiotowo. Jeśli bowiem sądzisz, że dziecko nie rozumie, że relacje rodziców są sztuczne, to jesteś w głębokim błędzie. Jasne, kilka dni „cichej mszy” dziecko strawi, ale permanentny stan stałego napięcia, który go przecież osobiście nie dotyczy, będzie miało odwrotny skutek do zamierzonego, a na pewno nie ma to nic wspólnego z „dobrem dziecka”. Mam Ci wyjaśnić szczegóły?

      Usuń
    10. Znam też inną rzeczywistość - w której toksyczność pogłębia się po rozwodzie - a ofiarą i przedmiotem sporu, staje się dziecko. Ty uparłeś się widzieć tylko jedną "toksyczność", jakby ona ulatniała się po rozwodzie bez śladu.

      Możesz nie chrzanić? Schowaj sobie zarzuty o "przedmiotowości" w buty. To że masz inne zdanie nie uprawnia Cię do takich osądów. Orzekłeś sobie autorytarnie że "dobro dziecka", jest be, przyznając samemu, że nie rozumiesz tego pojęcia i wszelka dyskusja musi się zniżać do Twojego wąskiego pojęcia tego tematu.

      Usuń
    11. Jeśli „toksyczność pogłębia się po rozwodzie - a ofiarą i przedmiotem sporu, staje się dziecko” to czyja to jest wina? Sędziego który orzekł rozwód? No proszę, nie rób ze mnie idioty, dobrze?

      No tu już jedziesz po bandzie. To dość charakterystyczne u Ciebie. Gdzie ja napisałem, że „dobro dziecka” jest be? No gdzie?! Jeśli więc chcesz, abym schował swoje opinie na temat przedmiotowości dziecka, to Ty najpierw przestań imputować mi jakieś chore opinie. Pojęcie „dobro dziecka” jest pojęciem enigmatycznym, zawsze subiektywnym, a nie chorym. Chorym jest wykorzystywanie tego pojęcia dla własnego widzimisię. Mam tu na myśli wszystkich tych, którzy dla fałszywie interpretowanego „dobra dziecka” gotowi są zakazać rozwodów tym wszystkim, którzy mają niepełnoletnie dzieci. Niczego nie sugeruję, ale mam wrażenie, i tylko wrażenie, że do tej grupy się zaliczasz.

      Usuń
    12. Ze sie wtrace.
      To mi sie spodobalo:
      "To że masz inne zdanie nie uprawnia Cię do takich osądów. Orzekłeś sobie autorytarnie że "dobro dziecka", jest be, przyznając samemu, że nie rozumiesz tego pojęcia i wszelka dyskusja musi się zniżać do Twojego wąskiego pojęcia tego tematu."

      Prawda jest, ze Asmo czesto temat zaweza. Ma w glowie jakis swoj ( dziwaczny czasami) porzadek i nikt go nie ruszysz. Jak sie zaprze, to kuniec- bardzo czesto na zasadzie, ze musi miec racje. Jest takie powiedzenie: " Chcesz byc szczeliwy, czy chcesz zawsze miec racje?". Ta walka o swa racje czesto wyklucza poczucie bycia szczesliwym.))

      "Dobro Dziecka" Ufff … temat niesprecyzowany i nie do przebrniecia. Pamietam taka sytuacje jak mlode dziewuszki z dosc dobrego domu ( tzn z nie toksycznymi rodzciami, z rodzicami bez nalogow, porzadnie zyjacymi- patrzac na to moimi oczami i przez pryzmat moich doswiadczen) uploly sobie w glowkach, ze starzy ich na disco za malo puszczaja i nie dysponuja wystarczajaca dla nich kasa, wiec za porada innych "dobrych kolezanek" udaly sie tu w panstwie , w ktorym mieszkam, do swej nauczycielki i zglosily problem w ten sposob, ze boja sie swoich starych. Dla tych mlodek ich dobro to byly dyskoteki i super ciuchy. Okres nastolatkowy inaczej postrzega "swoje dobro" niz widza to narzucajacy owe dobro dorosli. Najgorszy dla nich byl brak imprez. W szkole dziewczyny przescigaly sie w opowiesciach o zabawowych (czesto kiblowych) ekscesach , a one nie mialy sie czym pochwalic, wiec uplanowaly z madrymi kolezankami iscie "dobry dla siebie plan". Oczywiscie po takim zgloszeniu strachu przed starymi do domu rodzinnego juz nie wrocily. Zajal sie nimi odpowiedni urzad. Teraz mogly ponoc na upragnione imprezy lazic ile tylko dusza pragnela. Dorobily sie niechcianych ciaz, skrobanek… a po ukonczeniu 18 lat, kiedy zaznaly modelu nie preferowanego przez biologicznych dawcow zycia , zapowrocily sie jak cory marmotrawne w objecia czekajacych na nie non stop rodzicow. :)) Pamietam ta sytuacje, bo byla omawiana w mediach w ramach akcji walczenia z decyzjami Jugendamtow.

      Usuń
    13. Dobro dziecka- na kazdym poziomie zycia jest inne. Kiedy mialam 5-7 lat i stanelo przed nami widmo rozwodu rodzicow, to pamietam, ze emocjonalnie bylo to dla nas cos niedobrego. Nie wyobrazalysmy sobie zycia bez rodzicow razem. Mozna by powiedziec, ze poprzez nas i nasze placze matka wycofala sie z mysli odejscia od ojca. Potem zas kiedy mialam jakies 14 lat marzylam , aby starzy sie rozwiedli- inaczej "swoje dobro" postrzegalam. Dla mnie wowczas dobrem byloby gdyby sobie kazde z nich poszlo w cholere. Kiedy mialam jakies 18 lat i jeszcze sie uczylam , dobrem bylo dla mnie, gdyby stary jeszce wspieral nie fnasowo w mojej drodze ksztalcenia, gdyz to calkiem niemaly koszt. A wychowanie ludzkiego potomka do wysilek spory i lokata dlugoterminowa.
      W ogole rozwody sa niekorzystne dla dzieciakow ( patrzac na zycie oczami osoby doroslej muszcej wydolic na codzienny chleb) pod wzgledem finasowym. Jeszcze czlowiek nie jestes na tyle dorosly, aby sobie w tej kwestii samemu rodzic, a starzy sie rozwiedli i rodzina zubozala, na dodatek ktores z rodzicow zalozy druga rodzine i nie daj panie, doczekalo sie w drugim zwiazku potomstwa , na ktore tez musi lozyc to wowczas finansowa sprzecznosc interesow jest niebagatelna. Rozwody to ubozenie rodziny. Rodziny tzw patchworkowe, szyte z pasierobo pasierbic to finansowe utrapienie.
      Wiadomo, ze gdy istnieje zagrozenie zycia w rodzinie ( ojciec toksyczny alkoholik, awanturnik, siekierownik) rozwid jest jak najbardziej uzasadniony… inaczej z owym uzasadnieniem rozwodu moze wygladac sprawa kiedy wszystko dzieje sie w tzw ukladach pomiedzy tymi niby kulturalnymi ludzmi.
      I chyba sedziowie ( w wiekszosci) idiotami nie sa. Poza tym ow paragraf tyczacy sie nieudzielania rozwodow to nie sprawa powstala za czasow obecnej wladzy? W drastycznych ukladach sad zasadza rozwod, ale widocznie istnieja sytuacje niejednznaczne do ustalenie i zostawiaja sobie furtke w postaci nieudzielenia rozwodu.
      Ogolnie to wypadaloby zyc jak Bozia przykazala. Nie ma wowczas tylu komplikacji zyciowych.

      Usuń
  4. Nie wiem, do czego w moim pisaniu się odnosisz, ale jeśli idzie o rozwód mego syna i opiekę nad wnuczką, to ja nie boję się opinii psychologa lub pochopności aktualnego sędziego, ale manipulacji i intryg synowej. I uwierz mi, jest się czego bać. Ona uznaje tylko przez siebie stanowione prawo i ma tak być, jak sobie życzy. „Władza” kojarzy mi się z absolutyzmem, i bądźmy szczerzy, wielu rodziców tak ją właśnie traktuje". Dokładnie o to chodzi. "Dziecko jest moją własnością i mogę z nim zrobić, co chcę" - to cytat z norm wyniesionych przez nią z domu. Kolejny: "dziecko powinno być przy matce". A tu surprise! Sędzia orzeka opiekę naprzemienną i ona się sprawdza. Co należy zrobić? Zmienić sędziego. I jest taka możliwość, bo jeśli złoży w trybie nagłym o zabezpieczenie dziecka, to w sobotę można "wylosować" odpowiedniego sędziego. To jest mój niepokój i ból.
    Kolejna sprawa: "To oni [psychologowie] decydują o dobru dziecka w sytuacji, gdy rodzice chcą się rozwieść lub walczą o prawo do opieki nad dzieckiem". Bzdura. Opinia psychologiczna jest tylko jednym z czynników oceny i osądu sytuacji przez SĄD.
    I dalej...
    "Chodzi o test drzewa Karola Kocha, przez specjalistów z dziedziny psychiatrii, uznany za skompromitowany i nienaukowy!" Gdzie Ty o tym przeczytałeś?! Żaden przytomny psychiatra nie będzie się wypowiadał na temat testów psychologicznych, bo ani ich nie stosuje, ani nie zna. To nie jego działka.

    Zajrzyj na pocztę ;)



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnoszę się do krótkiego akapitu Twojej notki zaczynający się od słów: „Synowa złożyła kolejny pozew...) Aby była jasność, ja go nie oceniam, odniosłem się tylko do samego faktu „dobra dziecka”. Przykład Twojego syna jest niemal odzwierciedleniem problemów mojego pasierba. Toczyła się totalna wojna o prawa do dziecka, przy czym ona uciekała się do argumentu rzekomego molestowania, bo pasierb kąpał się razem z synem (sic!). Pasierb wybrnął z tych oskarżeń, miał prawo kontaktu z synem i... W dwa lata później poznał nową dziewczynę, wzięli ślub i wyjechali do Anglii. Na stałe. Jego pierwsza żona też wyszła ponownie za mażą. I ja się w tym miejscu zapytam, po co była ta cała batalia sądowa i trauma dla dziecka? Dla mnie oboje to przykład totalnego porąbania. Ci ludzie nie powinni być wtedy rodzicami.

      Psychiatria i psychologia, czy tego chcesz, czy nie, to pokrewne dziedziny, i nie wyobrażam sobie profesjonalnego psychiatry, który nie zna się na psychologii. Z autopsji miałem do czynienia z parą psychiatra i psycholog i ich współpraca była wzorcowa. Psycholożka składała pani psycholog pisemny raport z każdej sesji ze mną.
      Opinię o teście Kocha znajdziesz tu:
      http://www.kompsych.pan.pl/images/RecenzjaTestu_Drzewa_skr%C3%B3cona.pdf
      i zapewniam Cię, że nie jest to jedyna krytyczna ocena tego testu. Pozwolę sobie zacytować ostatnie zdanie tej 17-to stronicowej recenzji: „Test ma jedynie wartość historyczną, nie może być stosowany w diagnozie psychologicznej do żadnych celów i w żadnym kontekście praktycznym” (sic!)

      Usuń
    2. Miało być: "Psycholożka składała pani psychiatrze". Przepraszam, to tylko przejęzyczenie w ferworze polemiki ;)

      Usuń
    3. Asmo, dużo wiesz i imponujesz mi tym, ale nie wszystko ;) Tym razem wypowiadasz się o dziedzinie, na której znam się lepiej, niemniej nie zamierzam zmienić Twoich przekonań. Czuję się tylko w obowiązku napisać oczywistości:
      Psychiatria i psychologia są pokrewne (jak sam piszesz), ale nie tożsame. Psychiatra nie zna testów psychologicznych, bo zajmuje się głównie diagnozą chorób innego kalibru, którym z kolei nie para się psycholog. Oczywiście, że często współpracują, ale i metody diagnozy i terapii mają zupełnie inne.

      W linku znalazłam recenzję testu Kocha jednego specjalisty. Nie wiem, w jakim celu ją sporządzono, ale jak znam życie, to ta recenzentka nie przeprowadziła praktycznie ani jednego badania. Autorka tłumaczenia testu jest praktykiem i zawsze podkreślała, że sam podręcznik nie jest wystarczający, by się tym testem posługiwać.
      Przykro mi, jeśli losy syna Twego pasierba źle się potoczyły. A może nie? Świat idealny nie istnieje i dobro dziecka rozpatruje się zawsze w konkretnej sytuacji, dlatego nie ma jego definicji.

      Usuń
    4. Nigdy nie twierdziłem, że wiem wszystko, choć niektóry moim oponentom tak się wydaje. Tobie wiedzy nie odbieram ;)
      Patrzę tylko na to z innej perspektywy. Czytam: „Rozpoznanie stawia lekarz psychiatra, psycholodzy nie są uprawnieni do stawiania diagnoz nozologicznych”. W innym miejscu: „diagnozę psychologiczną stawia oczywiście psycholog. Diagnoza psychiatryczna, czyli lekarska, służy do podejmowania działań leczniczych”. Z tych dwóch zdani wynika, że rozpoznanie a diagnoza to dwie różne sprawy i mam mętlik ;)))
      Załóżmy hipotetycznie, że czuję się podle psychicznie i zgłaszam się do psychologa. Jak wynika z powyższego, ten ma prawo postawić diagnozę. Co wynika z tej diagnozy? Podobno, jak wynika i z Twojego komentarza, psycholog, jeśli ma uprawnienia psychoterapeuty może podjąć terapię, oczywiście bez farmakologii, bo psycholog nie jest uprawniony do wstawiania recept. I tu mam pytanie: jakie mam gwarancje, że psychoterapia przyniesie pozytywny skutek, bo ja jestem wyjątkowo sceptycznie nastawiony do takich metod?
      Odwołam się do mojego przykładu. Trafiam do psycholożki, a to po pierwszej wizycie (bez testów) załatwia mi błyskawiczną wizytę u psychiatry. Ta druga (też bez testów) przepisuje mi psychotropy i poleca kontynuować wizyty u pani psycholog. Psycholog podczas każdej wizyty (raz na dwa tygodnie) „rzuca” temat i daje mi się wygadać. Czasami, choć z rzadka o coś zapyta, za to cały czas sobie coś notuje. Po pół roku kolejna wizyta u pani psychiatry i koniec terapii. I taki tryb leczenia wydaje mi się zasadny.

      Usuń
    5. To, co napisałeś to wszystko prawda. Rozpoznanie, klasyfikacja choroby (nozologia) to domena i przywilej lekarza. Psycholog diagnozując bardziej opisuje problem pacjenta i jego przyczyny. Czasem zanim przystąpi do terapii konsultuje się z psychiatrą, jeśli obraz kliniczny nasuwa podejrzenie, że być może wskazana będzie też (lub wyłącznie) pomoc farmakologiczna. To dość powszechna praktyka np. przy objawach depresji.
      Bez testów, to nie znaczy bez badań :) Wywiad i obserwacja to też narzędzia diagnostyczne, w sumie najważniejsze.
      Jeśli jesteś zadowolony z terapii, to znaczy, że ciężko pracowałeś. Sam psycholog czy psychiatra bez współpracy klienta nie osiągną sukcesu. To też odpowiedź na Twoje pytanie. Gwarancji żadnej nie ma, bo być nie może, ale przy zaangażowaniu klienta i dobrym prowadzeniu przez terapeutę prawdopodobieństwo poprawy jest bardzo duże.
      Jeśli chodzi o diagnozę kliniczną, to nie ma potrzeby stawiać jej na samym wstępie. Zresztą rzadko tak się dzieje. Ona wykluwa się w miarę postępu kontaktu terapeutycznego. I nie koniecznie jest to diagnoza schorzenia, raczej przyczyn zgłaszanego dyskomfortu. Psycholog nie musi posługiwać się etykietkami.
      Nie wiem, czy udało mi się odpowiedzieć na wszystkie Twoje wątpliwości?

      Usuń
    6. Acha, masz jeszcze maila :)

      Usuń
    7. Zaraz ciężko pracowałem... ;) Jakkolwiek to nie zabrzmi: ot, wywaliłem obcej babie wszystko to, co mi na wątrobie leżało. Tak nawet nie zawsze się da najlepszemu przyjacielowi. Ona nie dała mi ŻADNEJ porady, czy wskazówki – co mam z tym zrobić. Jedyną poradę dostałem od psychiatry, ale zaznaczyła, że mam ją traktować bardziej prywatnie niż zalecenie lekarskie. Mam się zmienić z altruisty na asertywnego. I tu było dopiero trudno, bo to nie jest takie proste. Nie raz mi się za taką postawę oberwie, nawet na moich blogach, tylko jakby to określić... problemy mają inni, nie ja ;)))

      Ok, możesz czuć się tak jakbym był usatysfakcjonowany. Ale zawsze by se znalazło pytanie dodatkowe ;)

      Usuń
    8. Pytaj. Jak będę umiała, to odpowiem.

      Usuń
    9. Najpierw przepraszam z byki w swoim komentarzu. Jeśli piszę spontanicznie, nie zawsze zwracam uwagę na literówki.

      Tę dyskusję i pytania, lepiej przenieść na priv. Jeszcze jakiś domorosły psycholog zrobi ze mnie wariata ;)))

      Usuń