Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dekalog. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dekalog. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 12 września 2019

Dekalog i kłamstwo


  Nigdy nie myślałem, że będę pisał krytycznie o Dekalogu. Gdy stałem się już ateistą, uznałem Go za bardzo ogólny i nadmiernie uproszczony zbiór praw rzekomo Boskich i podobno ponadczasowych. Doszedłem do wniosku, że jeśli wierzący chcą tak wierzyć, ich sprawa. Historycznie bywało z Nim różnie, szczególnie od czasów chrześcijańskich, kiedy to Jego treść ewidentnie straciła na znaczeniu dla nowej religii i samych wiernych. I zachowałbym swoją opinię dla siebie, rzecz w tym, że mi się dziś Nim wymachuje, niczym czerwoną książeczką w czasach rewolucji kulturalnej w Chinach, przy czym ta książeczka była na swój sposób bardziej precyzyjna.

  Dekalog w wersji katolickiej, tej skróconej, już w pierwszych trzech przykazaniach jest anachroniczny i nie ma nic wspólnego z moralnością, natomiast są one nagminnie przez katolików łamane. Podobno Bóg jest jeden, ale katolicyzm namnożył bogów i armię świętych oraz dołożył boginię, której kult przerasta kult Boga Jedynego. A wszystkim należna jest cześć równa Bogu! Z wymienianiem imienia Boga nadaremnie katolicy nie mają żadnych problemów, natomiast obrali sobie inny dzień święty do świętowania niż wyznaczył go Bóg Jahwe. Istotnym jest to, że ktoś, kto mówi dziś o uniwersalności Dekalogu, a priori narzuca konieczność wiary w istnienie Boga, i tylko tego Boga, skoro On jest autorem całości.

  A kwestie moralne? Warto im się przyjrzeć bliżej, bo tu już jest gorzej. Przede wszystkim współczesne spojrzenie na przykazania Dekalogu cechuje wyjątkowa hipokryzja, więc może po kolei:
- czcij ojca swego i matkę swoją – mało, że nie jest sprecyzowane na czym owo czczenie ma polegać, to na domiar wszystkiego, nie tylko w dzisiejszych czasach stało się właściwie też anachronizmem. Ileż dzieci jest wychowywanych bez rodziców biologicznych, których często nawet nie znają? Ilu jest takich rodziców, którym odebrano prawa rodzicielskie? O jakim tu czczeniu mówić? Dekalog tego nie precyzuje;
- nie zabijaj – to jedno z najbardziej kontrowersyjnych przykazań. Gdyby nie humanizm, zabijanie w majestacie prawa miałoby się wciąż bardzo dobrze. Nawet dziś nie brak takich, którym się marzy przywrócenie kary śmierci w myśl prawa: oko za oko, śmierć za śmierć. Przypomnę, że dwa tysiąclecia chrześcijaństwa to również śmierć za pogaństwo, herezje czy rzekome czary. Nie wolno o tym zapominać, gdy ktoś nam wciska mit o chrześcijańskiej cywilizacji Europy. Nie wolno też ani na chwilę zapominać, że starotestamentowy Bóg chętnie do zabijania się uciekał. Jeśli zaś zastosować zawiły dogmat o Trójcy Świętej
to samo możemy powiedzieć o Jezusie Chrystusie;
- nie cudzołóż – tu już trudniej o większą hipokryzję, biorąc pod uwagę fakt, że Kościół katolicki wręcz się zafiksował wokół seksualności. Dla dzisiejszego Kościoła nie ma ważniejszego przykazania w Dekalogu. A seksualnością podobno obdarzył nas Bóg, mówiąc o rozmnażaniu i ani słowem o sakramentalnym małżeństwie. Pozwolę sobie na luźny, fantazyjny sarkazm: Mojżesz się w końcu zorientował, że seks daje większą rozkosz niż pragnienie Ziemi Obiecanej, więc go ograniczył zakazem cudzołożenia.
- nie kradnij – to jedyne sensowne i precyzyjne przykazanie w Dekalogu, które ma odzwierciedlenie w dzisiejszej moralności. Ale bez złudzeń, niejeden katolik jest i tak na bakier z tym przykazaniem, do tego stopnia, że okradanie współobywateli, w pewnych przypadkach stało się normą dozwoloną w świetle prawa. Że wspomnę sławetne „im się to po prostu należało”. Warto dodać, że chrześcijaństwo przez całe wieki nie miało problemu z grabieżą, która przecież pod kradzież podchodzi;
- nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu – wydawałoby się, że to przykazanie jest najprostsze do spełnienia. Nic podobnego, nawet kwiat instytucjonalnego Kościoła katolickiego, ma je w pewnej, niewymownej części ciała, i nic ich tak nie cieszy, jak fałszywe oskarżenia bliźnich, szczególnie tych, którym nie po drodze z tą religią. Innowierców i heretyków oskarżano o takie praktyki, które mógł wymyślić tylko ktoś chory psychicznie;
- nie pożądaj żony bliźniego swego – to jest już majstersztyk katolickiej moralności, bo ja się zapytam: czy wobec tego można pożądać męża bliźniej swojej? Niby się rozumie samo przez się, gdyby nie to, że to przykazanie ma charakter ewidentnie seksistowski i jest... niemożliwe do spełnienia. Należałoby iść za poleceniem Jezusa, i wydłubać sobie oczy, gdy pomyślimy, że obca żona, obcy mąż nam się podoba bardziej niż tylko wizualnie. Świat stałby się od razu miejscem wyłącznie ludzi ślepych! A przecież samo myślenie, nawet jeśli grzeszne, jeszcze nie jest sprawstwem;
- ani żadnej rzeczy, która jego jest – tu mamy podobną sytuację. Nie wierzę, że jest na ziemi ktoś, kto choć raz w życiu nie chciał mieć tego, co należało do bliźniego (ja pożądałem motoroweru kuzyna, bo nie miałem najmniejszych szans go mieć. Gdy już mogłem mieć, to mi się odechciało pożądać). A tak już zupełnie na marginesie, pytanie do wierzących: czy na pewno spowiadacie się z tego przewinienia wobec temu przykazaniu (nie wykluczam odpowiedzi twierdzących)?

  W Dekalogu brak mi jednego przykazania: nie kłam. A skoro go nie ma, kłamstwo ma się wyjątkowo dobrze, również, jeśli nie przede wszystkim, wśród wierzących. Okłamują mnie, kiedy mówią, że Bóg jest dobry, sprawiedliwy, wszechmocny i miłosierny. Okłamują mnie kiedy mówią, że rozmawiają z Bogiem, choć dialogują tylko z Jego osobistym wyobrażeniem. Okłamują mnie mówiąc o cudach, objawieniach i wizjach. Okłamują mnie mówiąc, że wystarczy żyć z Bogiem, aby być szczęśliwym, że można Mu ofiarować cierpienie, że On mnie kocha, a świat stworzony przez Niego jest wyjątkowo pięknym. Okłamują mnie strasząc osobowym diabłem, bo jest on zaprzeczeniem tego wyjątkowego piękna. I na koniec okłamują mnie, że życie bez Boga to nihilizm i brak celu w życiu, ale o tym już w następnej notce. 


PS. Aby nie było niedomówień - przedstawiony pogląd na Dekalog jest mój, i tylko mój. Poza Katechizmem KK o treści Dekalogu, nie korzystałem z żadnych innych źródeł.
PS. Aż mnie korci odnieść się do Jezusowej interpretacji wybranych przykazań Dekalogu, szczególnie w kwestii tak rozreklamowanej dewizy miłości bliźniego. Być może, że się nie powstrzymam...


piątek, 19 sierpnia 2016

Dekalog



  Na pewnym blogu, niejako przypadkowo, w komentarzach wyodrębnił się wątek dekalogu, ściślej, różnic między wersją judaistyczną a katolicką1. A różnice są bardziej niż istotne. Szczególnie w odniesieniu do pierwszych czterech oryginału i pierwszych trzech wersji katolickiej. Do tego dochodzi niezrozumiały podział ostatniego przykazania na dwa odrębne. Tu dodam dla jasności: nie jestem teologiem, nie zamierzam nim zostać, temat rozpatruję z własnej perspektywy, bo mnie interesuje.

  Gdyby ów Dekalog nie stał się przedmiotem polemiki, nie zawracałbym sobie tym głowy. Mój adwersarz skierował mnie na stronę2 Jacka Salija OP, gdzie ów zakonnik próbuje wytłumaczyć tę dość kontrowersyjną różnicę. Przeczytałem z uwagą i przyznam, że ogarnęło mnie zdumienie. Dla mnie oczywiste są przyczyny tych zmian, chrześcijaństwo, a przede wszystkim katolicyzm, uznał że wersja judaistyczna dekalogu nie za bardzo odpowiada nowej religii, gdzie w pewnym, dość wczesnym momencie zaczęto przywiązywać wagę do obrazów, relikwii i tworzenia zastępów świętych, co wydaje się sprzeczne właśnie z drugim przykazaniem dekalogu. OP Jacek Salija już niemal na początku wpada wręcz w karkołomne tłumaczenie. „(...) jest rzeczą dyskusyjną, czy zakaz ten stanowił pierwotnie odrębne przykazanie, czy też był uzupełnieniem przykazania „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną”.” Tu uwaga, w obu wersjach Dekalogu, zarówno w Księdze Wyjścia, jak i Księdze Powtórzonego Prawa, drugie przykazanie jest wyraźnie oddzielone, istotne różnice dotyczą tylko pierwszego przykazania. Dalej jest jeszcze bardziej zdumiewająco: „Warto bowiem wiedzieć, że dekalog nie miał w starożytnym chrześcijaństwie tej rangi teologicznej, co dzisiaj.” (sic!) Aż chce się zapytać, dlaczego taką rangę ma dzisiaj? OP Jacek Salija ucieka się do jeszcze jednego argumentu. Skoro Bóg zesłał nam Swego Syna, to znaczy, że pokazał nam Jego oblicze i od tego momentu już zakaz czynienia podobizny Boga nie obowiązuje. Mało tego, nauczanie Jezusa koncentruje się tylko na pozostałych sześciu przykazaniach, w związku z tym pierwsze cztery (w wersji oryginalnej) tracą na znaczeniu (sic!) Czyżby Credo wiary w Boga przestało już być takie ważne?! W związku z tym zapytam, skąd takie potępienie niewierzących? Chyba coś poplątałeś Jacku OP.

  Postanowiłem sprawdzić u jakiegoś innego teologa. Wujek Google mi pomógł. Tytuł artykułu jest wprawdzie mylący „Czy Kościół katolicki sfałszował dekalog?”3, bo przecież nikt o fałszerstwie nie mówi. Raczej o manipulacji. Odpowiada biblista Roman Zając i przyznam, że bardziej sensownie, co nie znaczy, że całkiem. Po pierwsze stwierdza, że Kościół nie neguje oryginalnych wersji dekalogu, bo przecież one istnieją w Starym Testamencie, uznawanym przez chrześcijaństwo również za natchnione. Wersja katolicka, uproszczona, powstała na potrzeby katechizacji, i tu uwaga: katechizacji dzieci! Łatwiej się tej wersji nauczyć na pamięć (sic!) Rzecz w tym, że jak byłem przez czterdzieści lat wierzącym, żaden katecheta nie zwracał mi uwagi na tę oryginalną wersję dziesięciorga przykazań. Widać byłem wciąż traktowany jako dziecko. Wracając do sedna, znów okazuje się, że owo drugie przykazanie jest tylko komentarzem do pierwszego, a rzecz jasna trudno traktować komentarz za przykazanie, bo jak każdy komentarz, nie trzeba go brać na serio. Biblista R. Zając zaznacza, że cała ta numeracja przykazań budzi wątpliwości, bo w oryginale numerów nie było. Te wprowadzono później. „Ponumerowane wersety służyły jako pomoc w znalezieniu poszczególnych tekstów, a nie do podziału przykazań.” Z odrobiną sarkazmu: zaprawdę, dekalog to tak obszerny tekst, że bez numeracji ani rusz. Skąd więc nazwa dekalog? W starożytnym znaczeniu słowo dekalogos, znaczy dosłownie dziesięć słów. Żydzi przyjęli dekalog nazywać  Dziesięć Oświadczeń. A dziesięć to dziesięć, bez względu na to, czy te oświadczenia, przykazania są ponumerowane czy nie. Dziesięć niezależnych od siebie wątków.

  Pozostaje do rozstrzygnięcia kwestia bałwochwalstwa, na którą powołują się autorzy tłumaczeń. Tu przypomnę kontrowersyjne wersy z moim podkreśleniami: „Nie uczynisz sobie rzeźby ani podobizny wszystkich rzeczy, które są na niebie w górze i które na ziemi nisko, i które są w wodach pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał i służył. Bom ja jest Pan, Bóg twój, Bóg zawistny. (...)”4 Czy obrazy, rzeźby, a nawet krzyże nie należy zaliczyć pod wszystkie rzeczy? Co znaczy owo kłanianie się? R. Zając nie widzi problemu i przytacza, jako przykład, posługiwanie się przez Mojżesza laską, która zmieniała się węża oraz Arkę Przymierza przyozdobioną aniołami. I otóż to. Te przedmioty nie były wizerunkiem Boga. Laska symbolizowała Jego moc, Arka Tajemnicę. Przypomnę, choć niektórzy Żydzi chcieli się kłaniać i czcić laskę, Mojżesz im tego zabronił. Po jakimś czasie, inny prorok tę laskę zniszczył. Arka przymierza była zrobiona na polecenia Boga, ale dostępna tylko najwyższemu Arcykapłanowi, a gdy ją obnoszono – była zakryta płótnem! Jak traktować np. obraz jasnogórski czy ten słynny z Gwadelupy, skoro wierni się im kłaniają i im służą, a one nawet nie są wizerunkiem Boga? R. Zając pisze: „Bóg zakazywał tworzenia obrazów, gdyż w świecie politeistycznym ludzie łatwo ulegali pokusie utożsamiania posągu z bóstwem.” Z czym są utożsamiane wymienione przeze mnie obrazy? I czy to dotyczy tylko ludów politeistycznych? Mam wątpliwości, ba!, jakoś tak się składa, że większość katolików nie potrafi się modlić bez wizerunku Boga czy innego Jego symbolu (krzyż). Jest gorzej, do dziś szerzy się wieści o cudach płaczących rzeźb czy krwawiących hostii i czci się ja na równi z samym Bogiem.

  Ciekaw jestem czy w Ewangeliach jest jakiś nakaz (jak w przypadku Arki Przymierza) tworzenia podobizny lub nawet symbolu Boga? Ja sobie nie przypominam. Jedyny nakaz dotyczy rytuału spożywania chleba i picia wina – „to czyńcie na moją pamiątkę”.

Przypisy:
1 – właściwie różnicy nie ma żadnej. Rzecz w tym, że zawsze katolicyzm odnosi się do prostszej wersji dekalogu, która już bardzo różni się od oryginału.
2 - http://www.mateusz.pl/ksiazki/js-sd/Js-sd_28.htm
3 - http://www.kosciol.pl/content/article/20040925135856776.htm
4 - w wersji z Księgi Powtórzonego Prawa


środa, 6 kwietnia 2016

Dekalog i wolna wola



  Nie będę opisywał historii powstania Dekalogu, ani przytaczał jego treści, gdyż jak mniemam, większość moich Czytelników jest doskonale obeznana, i z tą historią, i z jego treścią. Zwykło się mówić, że Dekalog to fundament moralny nie tylko wierzących, ale wszystkich ludzi, żyjących na ziemi, przynajmniej od chwili, gdy Bóg przekazał go Mojżeszowi. Po części jestem w stanie się z tym stwierdzeniem zgodzić, przynajmniej jeśli mowa o fundamencie i tylko w dość ogólnym ujęciu. Nie zamierzam się też kłócić o autorstwo. Kto chce, niech wierzy, że autorem jest Bóg, dla mnie z oczywistych powodów jest to nie do przyjęcia, tyle, że dla dalszej treści tego krótkiego eseju, nie ma to żadnego znaczenia. 

  Najczęściej spotykam się z opinią o uniwersalizmie Dekalogu, o jego ponadczasowości i niespotykanej mądrości. Ma być zbiorem wskazówek moralnych, jak mamy żyć i czego przestrzegać. I w tym miejscu, jeśli tylko odrobinę się zastanowić, zaczynają się przysłowiowe schody. Większość wierzących traktuje Dekalog niemal jak kodeks, którym nie może być, gdyż jest zbyt ogólny, powiedziałbym, że wręcz stanowczo za mało precyzyjny i w większości przykazań już niestety nieaktualny, szczególnie dla chrześcijaństwa. Mam na myśli zakaz tworzenia wizerunków Boga i świętowania soboty, jako dnia odpoczynku. Wiem, chrześcijaństwo ma swoją wersję Dekalogu, tu jednak rodzi się moje zdumienie, bo skoro wolno zmieniać wolę Boga, to dlaczego z takim uporem każe się we wszystkim, bez wyjątku, do niego stosować? A tak, jest „wolna wola”, słowotwór wytrych, która ma wszystko tłumaczyć. O tym później.

  Wrócę jeszcze do pierwszych trzech przykazań. Jeśli przyjąć, że niewierzący, lub wierzący inaczej, może się do niech nie stosować, dlaczego miałby uznawać pozostałe już za zdecydowanie słuszne? Posłużę się kilkoma przykładami mogącymi budzić kontrowersje:
Czcij ojca swego i matkę swoją – niby jasne, ale jak traktować to przykazanie, gdy miało się to „szczęście” urodzić się w rodzinie patologicznej? Czy sam fakt spłodzenia jest dostatecznym powodem do szacunku wobec sadysty, przestępcy, zbrodniarza, alkoholika, matki porzucającej dziecko lub o nie niedbającą? I jak to się ma do słów Jezusa nakazujących porzucenie rodziny dla wiary „Będziesz miał w nienawiści (...) [Łk 14,26]?
Dalej, owo sławetne „nie zabijaj”, kiedy wbrew temu przykazaniu w następnych rozdziałach Pisma Świętego, Bóg nakazuje zabijać, wręcz dostarczając precyzyjną instrukcję (sic!?) Jest jeszcze gorzej. O ile Watykan uznał, że kara śmierci jest niedopuszczalna, o tyle Katechizm KK, wciąż dopuszcza możliwość jej zastosowania. 
Jak ma się przykazanie „nie cudzołóż” do historii Abrahama, Dawida czy Lota, tego ostatniego uznanego przez św. Pawła za sprawiedliwego? 
Jak się wreszcie mają przykazania o niepożądaniu żadnej rzeczy bliźniego, skoro Autor tego przykazania każe zniewolić kobiety i dzieci wrogów Izraela i zabierać ich dobytek? A te nakazy miały miejsce już po przekazaniu wybranemu narodowi Dekalogu. 
I od razu odpowiem na zarzut, że być może traktuję Biblię, zbyt wybiórczo.  Otóż, wszystkie przypadki łamania przykazań są zawarte w tej samej świętej Księdze i stanowią jej integralną część, mającą status Księgi objawionej. W całości i bez wyjątków!

  Przyjrzyjmy się pojęciu „wolnej woli”. Ta wolna wola, o czym już niejednokrotnie pisałem, to po prostu jakiś niezrozumiały mit. Oczywiście, mamy prawo wyboru, jednakże pod dwoma zasadniczymi warunkami. Po pierwsze, musimy liczyć się z konsekwencjami, które ten wolny wybór determinują i ograniczają. Drugim warunkiem jest ograniczoność naszych możliwości. Nawet gdybym chciał, nie wszystko mogę, co by mi się zachciało. Najczęściej jednak spotykam się ze stwierdzeniem: Bóg dał ci wolną wolę, abyś mógł w Niego nie wierzyć (sic!), które czasami doprowadza mnie do rozpaczy. Nie dlatego, że mogłoby być prawdziwe, a dlatego, że kompletnie nielogiczne. Można by wysnuć z tego stwierdzenia wniosek, że jeśli w Niego uwierzę, pozbywam się wolnej woli, lub inny, dawanie takiej wolnej woli jest jej jakby odebraniem, gdyż muszę przyjąć a priori, że ją otrzymuję od bytu, którego istnienie jest dla mnie nierealne i niemożliwe. Innymi słowy, to nic, że nie wierzysz, ale uwierz w to, że Ten, w którego nie wierzysz, obdarzył cię wolną wolą. To tak jakby mi ktoś powiedział, że mam się napić wody w oazie na pustyni, która jest tylko fatamorganą. Jeszcze inaczej, rób co chcesz, ale pamiętaj, cokolwiek zrobisz i tak poniesiesz karę. Ja mogę wybrać: czy dziś na obiad będę jadł placki ziemniaczane, czy nadziewaną truflami przepiórkę, ja mogę się upierać, że dwa dodać dwa to pięć, ale czy takim wyborom należne jest religijne znaczenie wolnej woli? Wybór wiary lub niewiary jest osobistą decyzją każdego z nas, a nie dany nam przez kogoś. Jeśli ktoś ma wątpliwości niech  przeczyta preambułę do Dekalogu: Jam jest Pan, Bóg Twój (...) i trzy następne przykazania (resztę zresztą też) w wersji katolickiej. Zawarte w nich słowa przeczą istnieniu wolnej woli.

  Reasumując. Jeśli Dekalog ma być wskazówką naszej moralności, to ja w pewnym, dość ograniczonym zakresie, jestem w stanie to uznać. Jednak musimy sobie zdać sprawę z prostego faktu, że podobnie jak życie na tej ziemi, nasza moralność też podlega procesom ewolucji. Trzeba mieć świadomość tego, kiedy Dekalog powstał i jak bardzo tamte czasy różniły się od obecnych, trzeba sobie też uzmysłowić, że ta moralność jest w dużym stopniu uzależniona od warunków bytowych i kulturowych, podlegających stałym zmianom, a co jednocześnie i paradoksalnie pozbawia Dekalog przymiotnika uniwersalności. Zresztą nie tylko Dekalog, ale cały przekaz Biblii trudno uznać za uniwersalny. Oczywiście, można czerpać z Dekalogu i Biblii inspiracje, i tak się właśnie dzieje, czego ja nie zamierzam negować, ale podkreślam – tylko inspiracje. Pismo Święte jest de facto zbiorem zasad moralnych, tyle, że w przeważającej większości, już nieaktualnych w swym pierwotnym znaczeniu, i co mało kto chce zauważyć, w wielu przypadkach sprzecznych ze sobą. I tu zawsze posługuję się najbardziej klasycznymi przykładami – cudzołóstwa, niewolnictwa i zaborczych wojen, kiedyś przecież w pełni usankcjonowanych wiarą i religią.