czwartek, 12 maja 2016

U cioci na imieninach



  Nie ulega wątpliwości, że większość z nas została wychowana w jakieś religii. Równie prawdziwe będzie stwierdzenie, że to wychowanie miało większy lub mniejszy wpływ na to, jak tę religię dziś postrzegamy. Pewnym jest też, że w takim katolickim kraju jak np. Polska zostajemy ochrzczeni, przypisani do Kościoła, nie mając na to żadnego wpływu. Mam do tego faktu swój prywatny stosunek, ale nie będę roztrząsał, tym bardziej, że ledwie osiem lat później zostajemy w podobny sposób potraktowani , gdy musimy przyjąć kolejny sakrament; Komunię świętą. Wszystko jest zależne od woli rodziców lub opiekunów, nierzadko i od dalszego otoczenia, które nigdy w żaden inny sposób nie przejawia tak swojej troski o nasze życie, jak właśnie o nasze życie duchowe. Tak zresztą dzieje się również i podczas bierzmowania czy ślubu, a nawet i do samej śmierci. To się nazywa dość brzydko; indoktrynacja, choć przyznaję, że w jakiś sposób uwarunkowana kulturowo, co ją pewnie i usprawiedliwia.

  Od zawsze słyszałem, że religia sama w sobie nie niesie nic złego, ba!, jest źródłem tylko dobra. Dziś, choć tylko po części, z tym stwierdzeniem wciąż się zgadzam. Jeśli słyszę hasła w rodzaju „Religia jest źródłem samego zła” budzi się we mnie sprzeciw. Jedna rzecz nie może być źródłem wszystkiego, tym bardziej tak bardzo skrajnego. Inaczej, ani zło ani dobro nie ma swego źródła tylko w religii, w tym bierze udział równie istotny czynnik ludzki, czy otaczająca nas rzeczywistość. Jedyny problem jaki może nas dotyczyć w tej materii, to właściwie tylko brak innej alternatywy, przynajmniej na początku naszego życia, do tego, czym karmi nas to bliższe, czy dalsze otoczenie. A karmiło się za mojej młodości obficie. Z jednej strony rodzina i katecheta, z drugiej już bardziej laicka, ale wciąż religijna komunizmem szkoła. W jednym i drugim przypadku miałem bezkrytycznie wierzyć, raz w nieomylnego Boga, dwa, w nieomylność bogów Lenina, Marksa i Engelsa (też trójca). I przyznam, że dużo łatwiej było mi się oderwać od wiary bogów komunizmu. Szybko bowiem zdałem sobie sprawę, że o żadnej równości wszystkich ludzi, bez uciekania się do przymusu, mowy być nie może.

  Każda religia też mówi o równości, najczęściej o tej, w której wszyscy są ubodzy materialnie, choć bogaci wiarą. Rzecz w tym, że każda tylko siebie widzi za właściwą. Reszta to wrogowie, których jeśli nie da się przekabacić na swoją wiarę, należy skazać na wieczne potępienie. Dobrze, jeśli w danej religii uznaje się czyściec, wtedy jest szansa, że ci wrogowie staną się bliźnimi. Ale czy na pewno? Jeśli dziś, szanowny katoliku, widzisz w muzułmaninie śmiertelnego wroga, jesteś pewny, że tam pokochasz go już z pełnym zaufaniem? Skoro nawet niektórzy aniołowie byli w stanie się zbuntować, dlaczego nie miałby były muzułmanin? Ten może się przecież poczuć mocno zawiedziony i oszukany, gdy nie będzie miał do dyspozycji siedemdziesięciu dwóch dziewic, co mu obiecywano, gdy szedł opasany materiałem wybuchowym między niewiernych. Podsumowując ten wątek, można dojść do wniosku, że choć wszystkie religie propagują jedność, tak naprawdę opierają się na wrogości wobec innych. Ta wrogość bardzo silnie łączy poszczególne grupy, co widać szczególnie dziś, w dobie zalewu Europy przez islamistów. My ich zaakceptujemy, oczywiście z pewną dozą ostrożności, jeśli oni zaakceptują chrześcijaństwo, a najlepiej, gdyby chrześcijanami się stali. I tu kolejne schody, bo powstaje następne pytanie: które chrześcijaństwo? Odłamy protestantyzmu, prawosławie czy katolicyzm? Współczuję tym, którzy mieliby to rozstrzygać.

  Sądzę, że jest wielu ludzi, którzy w głębi serca są ateistami lub agnostykami, i tylko nie potrafią się do tego przyznać, nawet przed samym sobą. Tak było przez pewien czas również ze mną. To właśnie wynika z uzależnień kulturowych, które wręcz wymuszają na nas brak akceptacji do takich laickich postaw. W naszym kraju jest z tym gorzej, bo zwykło się stawiać znak równości między ateistą a komunistą, co jest mało, że nieuprawnione, to jednocześnie upokarzające. Mnie jednak, chyba od zawsze, zastanawiało zupełnie coś innego, choć mające powiązanie z narastającym ateizmem. Śmiem twierdzić, że ludzie w zdecydowanej przewadze są inteligentni, nawet bardzo inteligentni, nawet jeśli wierzący. A jednak, gdyby zapytać, jakie motywy nimi kierują, padają zazwyczaj dwie odpowiedzi. Wiara w Boga, bez którego nic by istnieć nie mogło i oczekiwanie na wieczne zbawienie, paradoksalnie, jak najdłuższe oczekiwanie. A zapytać; jak sobie wyobrażają tę wieczną szczęśliwość, zamiast konkretnej odpowiedzi pojawia się dziwny uśmieszek. Uśmieszek politowania dla pytającego. Pytać o tak oczywiste sprawy?! Szczęśliwość to szczęśliwość. Żadnych trosk i zmartwień, żadnego cierpienia, rzekłbym: całą wieczność pełny luz jak cioci na imieninach, choć tam może być trudno o ekstazę. Nawet jak się znudzi taka nasiadówka, można wyjść na spacer z ukochanym psem i podziwiać ten nowy, wspaniały świat. Zaraz, zaraz, a gdzie wieczne chwalenie Pana i śpiewanie psalmów? A skąd ten ukochany piesek, który nie wiadomo czy ma duszę, bo jeśli nie ma to i w Niebie dla niego miejsca nie ma? Przed Janem Pawłem II uznawano, że zwierzęta duszy nie mają, Jan Paweł II uznał, że spokojnie, zwierzęta duszę mają i nasze pupilki będą nam towarzyszyć (ciekawe czy te z grzeszną duszą też?). Z kolei Benedykt stanowczo zaprzeczył, a temu ponownie zaprzeczył Franciszek, uznając, że Jan Paweł II ma rację. Kołomyja, jeśli wziąć pod uwagę taki drobiazg; ja miałem w terrarium węża i bardzo go lubiłem. Pająki też.

  Pal sześć te zwierzaki. Pofolguję wyobraźni. Załóżmy, że jakąś część dnia w tej wiecznej szczęśliwości naszym obowiązkiem będzie składanie pokłonów Bogu i śpiewanie psalmów. Tu kolejny dylemat. Załóżmy, że w czasie śpiewania tych psalmów fałszuję. Ja nie mam z tym problemu, bo gdy chodziłem do kościoła, gdzie śpiewano a capella, mogłem się przekonać, że większość tak ma. A ja tak mam całe życie, po prostu nie mam głosu, choć gdy podpiję sobie troszkę już tego fałszu nie słyszę. A w Niebie jest mi przeznaczony chór, na całą wieczność, więc któryś z tych archaniołów, nadzorujących ten chór, w końcu nie wytrzymuje, co mnie wcale nie zdziwi, i chce mnie unicestwić, pozbywając się w ten sposób fałszu. Ścina mnie swoim mieczem, ja też spodziewam się wreszcie ulgi i..., i znów jestem w chórze. No dobrze, dobry Bóg się nade mną ulituje, a może raczej też tego fałszowania nie ścierpi i wyznaczy mnie tylko do bicia pokłonów, co ze względu na moje stare kości, i tak do przyjemności nie będzie należeć. A tak, zapomniałem, dusze kośćca nie mają (ciekawe czy mają głos i słuch?), problem jednak w tym, że gdyby nawet, to te bicie pokłonów trudno uznać za uszczęśliwiające zajęcie, chyba, że nie chodzi o moją szczęśliwość. To ma swoje uzasadnienie, bo ta prawdziwa miłość ma dawać, a nie brać. Tylko dlaczego to ma działać w jedną stronę, choć wkuwano mi niemal siłą, że miłość Boga do mnie jest tysiąckrotnie większa od mojej do Niego? Z tego mógłbym wysnuć idiotyczne przypuszczenie, że to On będzie mi się kłaniał, bo przecież kocha mnie bardziej. Prawda, co ja, zwykły szary człowiek, mogę wiedzieć o prawdziwej miłości?
Pewnie dla relaksu i podreperowania własnego samopoczucie będzie mi dane pooglądać sobie piekło i męczarnie tych, co odrzucili tę najwspanialszą miłość. Będę mógł się rozkoszować widokiem cierpiących wieczne męki duszyczek, ich przeraźliwymi jękami i wrzaskami oraz tańcem zadowolonych diabłów. Po takim widowisku, moja miłość do Pana jeszcze bardziej się wzmocni. W końcu lepiej się nudzić na cioci imieninach, nawet jeśli przez całą wieczność, niż wpaść w ręce bandytów, którzy mogliby mnie ciągle masakrować.

  Ja wiem, tę moją wyobraźnię można uznać za nieuleczalnie chorą i jeśli tak ktoś uzna, ja się z nim w pełni zgodzę. Pomyślę nawet, czy nie byłoby dobrze udać się do psychiatry. Rzecz w tym, że ja te swoje chore wizje oparłem na wizjach chrześcijańskich mistyków, począwszy od św. Jana od Apokalipsy, z licznymi innymi, na „Dzienniczku” św. Faustyny kończąc.

PS. Tym felietonikiem zamierzam podjąć cykl już poważnych esejów, z przerywnikami, opowiadających o moim przejściu na ateizm.


23 komentarze:

  1. Co to za miejsce szczęśliwości, w którym każą śpiewać w chórze, albo bić pokłony? Podobno człowiek jest najszczęśliwszy wtedy, kiedy nic robić nie musi.
    Miłość do Pan wzbudzona widokiem mąk piekielnych? Zastraszanie boskie? Gdzie się nie obrócisz tam ... z tyłu. Z tego, co tu czytam, wszystko jest warunkowane czymś. Lipa, a nie niebo i szczęśliwość.
    To ja już wolę być ateistką i wiedzieć na czym stoję, zamiast być mamiona takimi niebiańskimi wizjami.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weź pod uwagę, że opis tego Nieba dość mocno wygładziłem. Czytałaś Apokalipsę? Zapewniam, że jest zdecydowanie bardziej strasznie. W niebie oczywiście...
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Czytałam Apokalipsę. W ogóle czytałam całą Biblię i sporo na ten temat. Tak wyszło:)A ponieważ nie byłam chowana w wierze, czytałam z "otwartym" umysłem. No, bez tych narzuconych przez Kościół interpretacji. Stary Testament jest miejscami straszny- tyle okrucieństwa. I ciągle brak logiki, i ciągle coś się wyklucza, i nie pasi do całości.
      Niebo, piekło... wszystko w domyśle, wyobraźni.
      pozdrawiam:)

      Usuń
    3. Się nie przyznawaj, że w ten sposób odbierasz Biblię. Zarzucą Ci, że nie natchnął Cię Duch Święty, więc nie mogłaś zrozumieć jej treści zgodnie z Prawdą :) Ja ciągle muszę walczyć z tym stereotypem...
      Pozdrowienia :)

      Usuń
  2. Nie bywałam u cioci na imieninach, więc nasunął mi się inny tytuł notki; "pół żartem; pół serio".
    No cóż Twoje wizje są Twoje i dowodzą jedynie Twego postrzegania spraw. Jednak bez obaw. Swoich wizji Nieba i piekła opisywać nie zamierzam. Nie ośmieliłabym się też szydzić z natchnienia Ducha Św. Pomimo, że wierzę w Trójcę Św. [nie w trójcę komunistów] to i mnie brakuje wielu darów Ducha Św. co bardzo utrudnia mi życie wśród ludzi, gdyż człowiek jest istotą stadną, ale przy tym bardzo egoistyczną. To "ja" [ego] jest różnie rozwinięte u różnych osób. Jedni mają to "ego" bardziej rozbuchane, inni mniej. Przyznam, że wychowanej w środowisku katolickim, często ciężko jest mi przestawić się z myśleniem [przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka] i popełniam nieświadomie gafy wobec osób wierzących inaczej bądź ateistów. Natomiast wydaje mi się logicznym lęk przed islamistami [wyznaniami religijnymi, które nastają na moje życie - instynkt samozachowawczy], którzy stanowią zagrożenie dla mojego i moich bliskich życia. Podobnie bym się obawiała i lękała [ze strachu robiła w gacie], gdybym trafiła do plemienia kanibali. Strach się bać nie tylko co do wieczności; lecz także tu na ziemi, wszak nie znamy dnia ani godziny; strach przed nieznanym, przed cierpieniem, przed własnymi słabościami i przed swą niedoskonałością. A strach miewa wielkie oczy; więc czasami warto nie poddawać się wizjom i urojeniom, a brać życie takim, jak leci. Motto mego bloga; " wczoraj do ciebie/mnie nie należy; jutro niepewne, tylko dziś jest twoje/moje". Co ja zyskam na tym, że dzisiejszy dzień stracę na opisywaniu wizji Nieba i piekła, kiedy nie mam zielonego pojęcia co wydarzy się za chwilę,to bezpowrotnie czas stracony, zmarnowany, przetrwoniony. Czas jest mi dany i zadany na czynienie dobra. Podobno - "nie dogoni i w sto koni, dnia który przeminął, chociaż go się przewałkoni - NIE DOGONI". Zatem życzę sobie i Tobie abyśmy się spotkali, jeśli nie tu na ziemi przy czynieniu dobra, to może potem tam w niebie -w pełni szczęścia, jakby ono nie wyglądało.
    pozdrawiam jak zwykle życzliwie i nie fałszywie, bo dziś mogę Ci ofiarować tylko dobre słowo :) Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tym, że to „pół żartem, pół serio” świadczy słowo z etykiety: „felieton”.

      Ja się z Tobą zgadzam, powinniśmy żyć tym, co tu i teraz, przyszłości nie odgadniemy, przeszłość jest za nami, choć tą drugą można traktować jako chwile przyjemnych, czasami refleksyjnych wspomnień. Ba! Ona nas w końcu ciągle kształtuje, pozwala unikać tych samych błędów. Rzecz w tym, że nawet jeśli nie my sami, to od przyszłości nie chcą nas uwolnić ci, którym się wydaje, że mają prawo dyktować nam jak mamy żyć, obiecując przysłowiowe gruszki na wierzbie, jeśli będziemy ich nakazy respektować.

      Sprawiłaś mi, pewnie niechcący drobną przykrość. Ja nie mam nic przeciw, aby się z Tobą choć na chwilę spotkać (np. przy kawie), o ile na tym ziemskim padole. Tylko i wyłącznie. Ja nie chcę, nawet gdybym ateistą nie był, żadnej wieczności po, obojętnie jaka by nie była. Dla mnie ową mityczną „nirwaną”, owym równie mitycznym zbawieniem, jest absolutna nicość.

      Pozdrawiam pięknie :)

      Usuń
    2. Przykrość? ja Tobie? no jakże to? jeśli tak się poczułeś to z kolei mnie bardzo przykro, gdyż powinieneś wiedzieć, że z mej strony nic Ci nie grozi :) O ile mogę zrozumieć i dostosować się do tego, co Ty chcesz a czego nie chcesz, to już odnośnie przyszłości nie jestem w stanie przewidzieć -co będzie. A bo to wiesz, jak nie wiesz, co będzie jutro, pojutrze i ...dalej? Może nicość, a może nie nicość - a bo to wiesz, jak nie wiesz i nie masz/nie mamy dowodu? przepraszam, lecz nie chcę wybiegać aż tak daleko do przodu. Będzie jak będzie, a jeśli... będzie po mojemu,nie po Twojemu, to wiedz już dziś, że ucieszę się ze spotkania z Tobą :) spoko! wyluzuj i odrzuć wszelkie podejrzenia o chęć sprawienia Ci przykrości, bo wiesz - nigdy nie byłam ateistą, więc nie mam rozeznania co sprawia im przykrość :). Przecież już Ci pisałam, że wiem, iż nic nie wiem, nawet jak rozmawiać z ateistą ;
      no dobra, już się na mnie nie bocz; przepraszam, com ja biedna winna temu, że inaczej myślę? no dobra, nadąsana zamilknę :) Basia

      Usuń
    3. Napisałaś: Życzę sobie(...) tam w niebie, pełni szczęścia.” Skoro ja w niebo nie wierzę, takie życzenie mógłbym uznać za sarkazm (nie spotkajmy się, bo nawet gdyby było, mnie, jako ateisty, tam nie będzie), i dlatego napisałem, że uczyniłaś to nieumyślnie. Z ateistą możesz rozmawiać o wszystkim pod dwoma warunkami: nie powinnaś mu proponować wiary w sensie, tak jak Ty ją rozumiesz, bo to się da porównać do prób wszelkiej maści sekt, które usiłowałby Ciebie skłonić do przystąpienia w ich szeregi. Nie powinnaś też proponować ateiście modlitw lub przeżyć mistycznych, gdyż ateista mało, że odrzuca ich sensowność, to jeszcze byłaby to propozycja profanacji i obrazy Twoich uczuć religijnych.
      Jeśli chodzi o dowody to, niejako przekornie, brak dowodów na życie po życiu świadczy bardziej na moją korzyść :)
      Pozdrowienia z prośbą byś się zarzutem o sprawienie mi przykrości nie przejmowała :)

      Usuń
    4. PS. Przeprosiny przyjęte :)

      Usuń
  3. Naprawdę jak tam jest , to nie wie nikt :) Ponieważ nikt kto poszedł na tamtą stronę nie wrócił i opowiedział :) Być może jest jak u cioci :)
    albo u Ojca ... Może kiedyś to wszystko będzie nam dane zobaczyć... taką mam nadzieję . Dużo miłego i dobrego w piątek trzynastego :) i po piątku też :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mi się skojarzyło. Skoro nikt nie wrócił z „tamtej strony”, skąd tyle barwnych opisów i takie przekonanie, że tam jest tak, a nie inaczej?

      Ja tam 13-go w piątek się nie boję, choć akurat dziś nie wziąłem parasola, a lunęło jak z cebra :)

      Usuń
  4. :) Ha ha Asmo Ty się martwisz o swoje stare kości w krainie szczęśliwości w której z tego co pamiętam Cię nie będzie
    zaskakujące podejście do sprawy, mówiłeś, że nie ma nic po śmierci
    Co Ty? chciałbyś by Bóg oddawał Ci pokłony? czy jedynie tak wyraża się miłość?
    pierwsze słyszę, hm... chyba, że ty wybrance swego serca tak okazujesz uczucie...
    Koszmar... patrzeć na cierpiących w piekle uch... aż mną wstrząsnęło na samą myśl
    He he nie no Bóg nie pozwoliłby Ci fałszować, spłynęłaby na Ciebie łaska boska... potrafiłbyś śpiewać... psalmy po łacinie... i te dzwony...
    kiedyś je usłyszę...
    jakbyś tam przez przypadek jednak trafił
    do tej krainy szczęśliwości rozpoznasz mnie po Białej Róży
    wplecionej w moje włosy...
    A ja po czym mogłabym Ciebie poznać? ;)

    Clara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tylko hipotetycznie przyjmuję istnienie życia po życiu, by móc rozwijać na blogu rozważania o tym, co by było, gdyby było :)
      Wprawdzie ja opowiadam się za przypadkiem, jeśli chodzi o teorię ewolucji, ale przypadku z pobytem w niebie nie przewiduję. Zresztą, jako ateista, chyba nie mam do niego wstępu. Co najwyżej do piekła. Ale gdybyś Ty się tam przez przypadek też znalazła, rozpoznasz mnie po białej głowie i po wiecznie roześmianej gębie, zapewniam, że nawet na torturach :)

      Pozdrowienia.

      Usuń
  5. Chwilami odnoszę wrażenie, że Ty nadal musisz sam siebie upewniać, że jesteś facetem niewierzącym w to wszystko co głosi KRK.
    Być może, że już za długo żyję, bo właściwie od wielu lat przestałam się dziwić, temu, kto w co wierzy.Religia katolicka jest w gruncie rzeczy bardzo wygodna dla osób słabych, nie umiejących się odnalezć w życiu- bo fakt- życie niesie ze sobą całą masę problemów, więc zapewne dobrze jest mieć wspomaganie psychiczne w postaci przekonania, że wszystko co robimy, co nas spotyka jest wolą Boga.Robi katolik coś zle i zdaje sobie z tego sprawę, że to co robi jest złe, nie tylko w pojęciu jego religii, ale robi bo gdzieś z tyłu łepetyny kołacze się mu myśl- "Bóg tak chciał". I tak jest z calutkim życiem- zupełnie tak jakby wierny katolik był jakąś marionetką.
    Biblia niesie w sobie wiele wiadomości historycznych i (jak już tu chyba pisałam) jest kompilacją starodawnych tekstów sumeryjskich, znalezionych w Niniwie, Iraku i Egipcie . To z nich czerpano genezę powstania świata, nieco ją zmieniając na potrzeby judaizmu.Nie da się ukryć, że każde kolejne tłumaczenie Biblii było nieco inne, co było wynikiem między innymi braku odpowiedniej znajomości staro hebrajskiego (a przedtem sumeryjskiego), poza tym zawsze każda wersja była tłumaczona wg potrzeby chwili.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że tylko chwilami masz takie wrażenie :) Nie, żebym się usprawiedliwiał, mnie po prostu ta tematyka interesuje.
      Nie pisałaś o genezie Biblii, ale ja już o tym czytałem między innym w "Złotej Gałęzi" Frazera.
      Ja nie podejmuję się zbyt surowo oceniać wierzących, sam nie zawsze jestem pewien, czy moje uczynki są zgodne z moim pojęciem moralności, inna sprawa, że wytrąciłem sobie ów argument "Bóg tak chciał" i całą odpowiedzialność muszę brać na siebie.
      Pozdrowienia.

      Usuń
  6. Pięknego sobotniego popołudnia ,, białogłowy :) chichoczący :) ateisto ,,
    Pozdrawiam nieśmiałym słoneczkiem :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie piękne. Pogoda w sam raz dla mnie, lektura dobrej książki, smaczny obiadek, do tego Giro Italia, mruczący kot i wręcz idylliczny nastrój. Można wyobrazić sobie coś piękniejszego? Można, ale o tym cicho, o tym sza...:)
      Odwzajemniam i życzenia i pozdrowienia :)

      Usuń
  7. Podoba mi się Twoje satyryczne podejście do wizji przyszłości i powiem, że też zgadzam się z Twoim poważnym podejściem do tu i teraz. Prawdą jest, że otoczenie ma na nas ogromny wpływ, lecz w końcu mamy własny rozum i powinniśmy z niego korzystać, a nie ulegać czyimś stereotypom. Przeszłość, za nami a przyszłość nie do końca jest nam znana i dlatego najlepszym wyjściem jest bycie człowiekiem żyjącym tu i teraz, a co ma być i tak będzie. To tyle z mojej strony jako dojrzałego człowieka, co nie jedno widział i przeżył. Albowiem, co do reszty wymądrzał się nie będę. Owszem, mam swoje zdanie co do religii i polityki z którym wielu by się nie zgodziło, a zatem pozostawię je dla siebie. Szacun Asmodeuszu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyszłość jest na znana tylko w jednym kontekście. Wiemy, że umrzemy, bo każde życie kończy się śmiercią. W tym temacie mógłbym być nawet wróżbitą, każdemu bym ją przewidział, choć bez określenia daty i sposobu. Jedno jest pewne, te wróżby spełnią się w stu procentach.

      Wydaje mi się, że nie ma takich poglądów, z którymi wielu by się tylko zgadzało. Kwestia tego, czy stać nas na ich obronę, wydawałoby się, że w beznadziejnej sytuacji. Chciałoby się rzec: odwagi :)

      Usuń
  8. Asmadeuszu!
    Dzisiaj zatrzymałam się nad jedną sprawą, a mianowicie nad swoją postawą wobec rzeczy, wartości - które od siebie oddalam, neguję. Jeżeli porzuciłabym wiarę w Boga, tak zupełnie i do końca - nie poświęcałabym tyle uwagi temu, co nie byłoby bliskie mojemu sercu. Bo i po co? Żeby wiecznie utwierdzać siebie w przekonaniu, że była to słuszna decyzja, czy też, żeby innych naprowadzić na podobny tor rozumowania i przyczyniać się do zwiększenia grona ateistów, czy agnostyków (?) Nie rozumiem tego bez "zaglądania" do wnętrza drugiego człowieka. A może w drugiej połowie życia żałuje się pewnego rodzaju "utraconych szans" z powodu życia "po bożemu" - według zakazów/nakazów biblijnych (?) Jest jeszcze jedno uzasadnienie - próba górowania nad umysłem o odmiennym postrzeganiu świata, łącznie z elementami irracjonalnego wywodu.
    Koniec tego "plątania" - kształtuj świadomość innych - według swojego postrzegania, rozumowania, wnioskowania... robisz to konsekwentnie i chwała/nie chwała Ci za to. Czytam wpisy z zainteresowaniem, choć nie zawsze się zgadzam.
    Piękna pogoda - zieleni wokół życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że mnie zdumiewasz, choć z drugiej strony w jakiś sposób Cię rozumiem. Zastanawiam się, czy temu zagadnieniu nie poświęcić osobnej notki, gdyż mam wrażenie, że patrzysz na mnie li tylko przez pryzmat własnego postrzegania. Zresztą nie Ty jedna, już się z takimi „zarzutami” spotkałem.

      Po krótce wyjaśnię. Ani mi nie potrzeba utwierdzania się we własnych przekonaniach, te są dostatecznie mocno utwierdzone, ani nie mam zamiaru odgrywać roli apostoła ateizmu, są w tym lepsi ode mnie. Jak przypuszczam, sama masz wiele różnych zainteresowań i to się chwali, bo ograniczanie się do codzienności, może nas najwyżej czynić uboższymi. Czy za każdym razem będziemy siebie pytać: po co? Po co czytam książki, po co fascynuję się poezją, po co chodzę do kina, po co..., itd., itp.? Mnie ta tematyka po prostu interesuje. Czy to zainteresowanie jest gorsze od innych? Śmiem wątpić. To tak jakbym miał pretensje do miłośniczki dziergania na drutach, bo przecież prościej kupić gotowy szalik np. na targowisku, za śmiesznie niską cenę. Że o tym piszę na blogu? Jeśli by mieć do mnie pretensje o taką tematykę, trzeba by mieć pretensje do wszystkich, bez wyjątku, blogowiczów piszących o wszystkim. W końcu prowadzenie bloga to też pasja. Fakt, mam satysfakcję (i tego nie mam zamiaru ukrywać), gdy kogoś zmuszam do przemyśleń w kwestiach, które poruszam, ale chyba o to w tym wszystkim chodzi. Nie jestem zakompleksioną pensjonariuszką, która swe rozmyślania przelewa na kartki pamiętniczka..., do szuflady. Na szczęście (dla mnie) net jest pełen treści udowadniających wyższość wiary nad ateizmem i mam z czym polemizować. Udawanie, że problemu nie ma, w moim odczucie, byłoby przysłowiowym chowaniem głowy w piasek. Czy nie widzieć czegoś znaczy to samo, co twierdzić, że tego nie ma?

      Cieszy fakt, że czytasz z większym czy mniejszym zainteresowaniem. Ja nikogo nie zmuszam do przyjmowania moich treści za absolutnie prawdziwe, i tym bardziej nie mam żadnych pretensji, gdy ktoś ze mną się nie zgadza. Świat byłby strasznie nudny, gdyby wszyscy we wszystkim się zgadzali.

      Miłego dnia :)

      Usuń
  9. Asmodeuszu - jeżeli swoimi wypowiedziami
    "zmuszam" Ciebie do myślenia - to fajnie!
    Niefajnie byłoby, gdybym tym, co "mówię"
    - wzbudzała negatywne emocje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We mnie trudno wzbudzić negatywne emocje :) Może hajt, ale na taki nie reaguję.

      Usuń