poniedziałek, 16 maja 2016

Modlitwa (mój ateizm)



  Nie mam najmniejszego zamiaru drwić. Sam, przez większą część życia się modliłem, choć różne były to modlitwy. W czasach dziecinnych i wczesno-młodzieńczych bardzo naiwne, później starannie dobierane, pełne wewnętrznej emocji i nadziei aż do momentu prób nawiązania rozmowy, by poprzez próbę zrozumienia ich sensu, dojść do pełnej negacji i ich zaprzestania.

  Jako katolik, chrześcijanin, uważałem za św. Janem Damasceńskim, że modlitwa to: „Wzniesienie duszy do Boga lub prośba skierowana do Niego o stosowne dobra.”1 Uczono mnie również, że modlitwa polega na „Żywym i osobistym związku z Bogiem żywym i prawdziwym.”2 Ze względu na cel rozróżniamy modlitwy: uwielbienia, dziękczynienia, przebłagalne i prośby. Dodałbym jeszcze modlitwę jako rozważanie, medytację bez stosowania wyuczonych formuł, bo jak twierdzi większość, modlitwa ma być rozmową z Bogiem, czasami wręcz przejawem naszej miłości do Niego. Do tego tak wręcz sakramentalne stwierdzenie, że modlitwa ma wypływać z serca, bo to nasze „serce jest miejscem spotkania, naszego przymierza z Bogiem”3  Ujednoliceniem tych określeń jest tekst: „Modlitwa jest wzniesieniem duszy do Boga lub prośbą skierowaną do Niego o stosowne dobra, zgodnie z Jego wolą. Jest zawsze darem Boga, który przychodzi, aby spotkać się z człowiekiem. Modlitwa chrześcijańska jest relacją osobową i żywą dzieci Bożych z ich nieskończenie dobrym Ojcem, z Jego Synem Jezusem Chrystusem i z Duchem Świętym, który mieszka w ich sercach.”4 Tak mnie przynajmniej uczono, tak mi to wskazywano w Ewangeliach, gdzie o modlitwie jest sporo tekstów. Nie śmiałem nawet wątpić.

  Coś jednak ze mną musiało być nie tak, skoro zamiast pogłębiać tę miłość do Boga przez modlitwę, ta modlitwa stała się przyczynkiem do utraty tejże miłości. Zaczęło się prozaicznie. Żadna z próśb, nawet nie dla siebie, nigdy nie została wysłuchana. Oglądałem na YouTube wypowiedź pewnego księdza (nie wskażę, gdyż nie zapisałem adresu), który wyjaśnia, że można się nawet modlić o szóstkę w lotto, to w niczemu Bogu nie uwłacza, bo tak naprawdę to tylko od Niego zależy, czy nasze prośby zostaną wysłuchane. Ok, tylko ja nigdy o takie rzeczy się nie modliłem. Nawet nie miałem odwagi prosić Go o wymarzoną zabawkę pod choinką, bo takie prośby wydawały mi się zbyt zuchwałe i małostkowe. Gdy moja babcia umierała w męczarniach i prosiłem Go o ulgę dla niej, a i ta prośba nie została spełniona, zrozumiałem, że już nie ma sensu prosić o cokolwiek. Skoro On ma swoje zamiary, żadne prośby nie mogą wpływać na Jego decyzje. To tak jakby sprzeciwiać się Jego woli.

  Pozostały mi modlitwy dziękczynne, chociażby za to, że rano się budzę i mam przed sobą kolejny dzień. Nic to, że nie zawsze był to dzień radosny i szczęśliwy. Najczęściej było wręcz na odwrót i tak niemal przez całe ćwierćwiecze. Ale miłość do Boga wymagała pokory i ja tej pokory uczyłem się cały czas. Dopiero później przyszła smutna i wręcz przerażająca refleksja. Właściwie za co mam dziękować? Nie prosiłem się na ten świat, nie błagałem o udrękę, o cierpienie ani o niepowodzenia. A skoro Bóg mi dał takie doznania, ot, Sam z Siebie, za co mam dziękować? Ta wręcz bluźniercza myśl, coraz częściej zmuszała do stawiania pytań, które wcześniej nawet nie zaświtały mi w głowie.

  W końcu przyszło mi się rozprawić z modlitwą jako rozmową. „Rozmawiałem” z Nim zdecydowanie dłużej niż Go prosiłem, niż wyrażałem Mu wdzięczność. Nie ukrywam, że na koniec, ale tylko na koniec, była to niemal kłótnia. Nie wiem jak to jest u innych, do mnie dotarło, że tak naprawdę rozmawiam, kłócę się sam ze sobą. Po drugiej stronie nie ma żadnego Boga, jest tylko przeciwieństwo mojego „ja”, własna projekcja przeciwieństwa mojej natury, wpajana mi przez lata indoktrynacji. Grzechy natury sakralnej, nie są moimi grzechami, to grzechy urojone, ukształtowane przez wieki tradycji i uwypuklane przez kapłanów, katechetów, religijnych moralizatorów. Paradoksalnie, przewinienia wobec moralności rozumianej jako występek wobec bliźnich, mało, że wręcz namacalne, to jeszcze są łatwe do uzasadnienia czy wyjaśnienia. Rozmowa z moim drugim „ja” w takim przypadku, dla odmiany, wydaje się całkiem sensowna. Staję się świadomy własnych przewinień i zaczynam rozumieć moralność.

  Wreszcie zacząłem się zastanawiać, co z tym, co nazywamy miłością, miłością doskonałą, Agape, którą ma pielęgnować właśnie modlitwa. Jestem pewien, że w jakimś sensie taka miłość była moim udziałem. Kochałem bezwarunkowo i bezgranicznie. Szczególnie wtedy, gdy zrozumiałem, że modlitwa-prośba jest bez sensu. Modlitwa była zawsze skierowana tylko w jedną stronę, bez oczekiwania na cokolwiek. Coś na wzór tej najtrudniejszej miłości – platonicznej. Mówiono mi, że i tak Bóg kocha mnie tysiąc razy silniej niż ja Jego. Tylko ja jakoś tej Jego miłości nie potrafiłem w żaden sposób odczuć. Jeszcze raz podkreślę, ja od Niego już niczego nie oczekiwałem, ale zamiast jakieś wewnętrznej radości, czułem już tylko niepokój i narastające niemal z każdym dniem zwątpienie. Wystarczyło ją porównać z tą ziemską miłością, nawet jeśli nie zawsze zakończonej happy endem. Poznałem nawet tę prawdziwie platoniczną, kiedy to tylko zwykły, nic nieznaczący uśmiech czy nawet gest, kilka zamienionych słów o niczym z tą osoby, daje ci radość z jej istnienia. Niczego od niej nie żądasz, niczego się od niej nie spodziewasz, nie masz żadnej nadziei, ale samo jej istnienie, najdrobniejszy kontakt, czyni cię naprawdę szczęśliwym. Jest jeden warunek, ta osoba istnieje konkretnie, realnie, wręcz namacalnie, choć jej nie dotykasz. A Bóg? Bóg się nigdy do mnie nie uśmiechnął, nigdy nie dał żadnego znaku swego istnienia, nigdy do mnie nie przemówił ani jednym słowem, bo słowa w Biblii wypowiadane są już przez pośredników, nie dał w żaden sposób poznać, że słucha mojej modlitwy. Jeśli Go kochałem to tylko Jego wyobrażenie, w dodatku nie moje, a narzucone mi przez innych.

Przypisy:
1 - http://katechetyczny.diecezjaplocka.pl/1156,l1.html
2 – KKK 2558
3 – KKK 2561
4 – KomKKK 534

45 komentarzy:

  1. "Jeśli Go kochałem to tylko Jego wyobrażenie, w dodatku nie moje, a narzucone mi przez innych." Jak sobie Go wyobrażałeś, jakie wyobrażenie Jego Ci narzucono? Jako starego dziadka (bo miał Syna ponad 30-letniego w chwili zmartwychwstania i wniebowstąpienia)z watykańskiego fresku czy innego obrazu? Którzy "zastygli w tej formie" 2 tysiące lat temu i tak trwają (razem "z gołębicą") po dzień dzisiejszy? :)
    Bo w tych rozważaniach piszesz - Bóg się do mnie nigdy nie uśmiechnął (sic!), nie dał żadnego znaku swego istnienia itd. Taż przy Twojej przekorze nawet gdyby Cię jak Szawła z konia zrzucił, to byś zapewne żadnego olśnienia (i nawrócenia) nie doznał, a wszystko na upał i narowistego konia zrzucił. :)
    Proszę o opisanie (już na poważnie) jak wyobrażałeś sobie Boga jako dorosły człowiek, wtedy kiedy tak dużo o tym myślałeś, czytałeś, studiowałeś? Jaki musiał by być, żebyś był w stanie w Niego uwierzyć i Go zaakceptować?
    Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż mnie zatkało, choć na krótko :)
      Naprawdę myślisz, że moje wyobrażenie o Nim miałoby jakikolwiek związek z obrazem, rzeźbą, opisem, czy nawet świątkiem w przydrożnej kapliczce? Sugerujesz mi jakiś ludyczny katolicyzm, oparty na idyllicznych, choć tandetnych i szmirowatych obrazach z odpustu, lub już bez złośliwości, obrazkach, jakimi obdarowywano mnie w czasie corocznej kolędy?

      Pisząc o obrazie Boga, miałem na myśli li tylko Jego cechy i atrybuty, tak często podkreślane w Jego opisach, i tych chyba już nie muszę Ci wymieniać. To właśnie je mi narzucano.

      Masz rację, nie uwierzyłbym, nawet gdybym spadł z konia, a spadłem naprawdę. Czyżbym miał uwierzyć, że był koniem, który wystraszył się nagle kartonowego pudła, toczącego się siłą wiatru?

      Dziś nie potrafię Ci napisać jaki musiałby być, abym w niego uwierzył. Teraz już to po prostu nierealne. Z odrobiną sarkazmu napiszę, że stracił już Swoją szansę, przynajmniej u mnie. Gdy ją miał, wystarczył okazać, choć w minimalny sposób, jeden ze Swoich atrybutów.

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Problem w tym, że w pewnym sensie chciałeś Asmodeuszu "przymusić" Boga do udowodnienia swojego istnienia. Co więcej w taki sposób, który mógłbyś odczuć niejako fizycznie przy pomocy swoich zmysłów (nigdy nie uśmiechnął się do mnie, nic nie powiedział itd.). Zgódźmy się, że bardzo ograniczonych zmysłów, bo przecież wielu znanych sygnałów (np. fal radiowych) zmysłami nie odbieramy i możemy je stwierdzić jedynie za pomocą aparatury. A i tak pozostają jeszcze obszary "nie kontrolowane" i co nie można wykluczyć, w ogóle nam jeszcze nie znane. :)
      Skoro jednak Bóg się nie podporządkował Twoim oczekiwaniom i nie udowodnił, że jest, mimo że ze swojej strony zadałeś sobie tyle trudu, żeby Go doświadczyć (modlitwy, studiowanie Pisma św.) to przyjąłeś, że Go po prostu nie ma. Przy czym zauważ, że gdyby to "doświadczenie" się powiodło, a nawet stało się powtarzalne, to mielibyśmy do czynienia nie z wiarą, ale z nauką.
      Wybacz, ale dla mnie jest to postawa trochę dziecinna. Bo dojrzały człowiek ma świadomość swoich ograniczeń, więc nie może jednoznacznie stwierdzić, że coś jest albo nie jest, tylko dlatego, że on tego nie czuje - pozostawia sobie opcję "nie wiem". Opcję, która nie zamyka umysłu na rozwój i nowe doświadczenia. Czego życzę i pozdrawiam :)
      Maria

      Usuń
    3. Ja to wręcz uwielbiam, gdy nieuprawnienie przypisuje mi się pewne określne myślenie lub postawę :) Ale spokojnie, ja się o to nie obrażam.

      Proponujesz mi agnostycyzm(?), którą to postawę już w swoim życiu przerabiałem. Jednak ta postawa, wymaga, aby problem „za lub przeciw” zupełnie ze swego myślenia wyeliminować. I tu rodzi się problem, o którym wspominasz, choć w zupełnie innym kontekście. Nie mam w sobie żadnej „wajchy”, która byłaby w stanie takie myślenie wyeliminować. Tym bardziej, że indoktrynacja religijna, w każdym etapie mojego życia, nie odstępuje ani na krok. Nawet teraz.

      Podobnie jak z obrazem Boga, jest z fizycznym Jego odczuciem. Ja już w jednym z komentarzy poniżej wyjaśniłem, że owych wyrażeń „uśmiech”, „znak” użyłem jako metafory. Popełniasz ten sam błąd, przypisując mi potrzebę zobaczenia uśmiechu na niebie, nawet jeśli tylko w postaci układu chmur. A to, przecież większość wiernych szuka znaku i cudów. Nie, mnie by wystarczyła wewnętrzna, nazwijmy to „w mojej duszy”, radość z Jego istnienia i związany z tym spokój oraz przekonanie. A co mam w zamian? Coś na wzór „Cierpienia młodego Woltera” Goethego! Niezliczona ilość pytań bez odpowiedzi, zaproszenie do metafizyki, która jest dla mnie w ogóle nieosiągalna. Gdzie Ty w tym widzisz dziecinadę? Tylko przez grzeczność nie odbiję piłeczki.

      Tu wyjaśnię, ten esej jest pierwszym z cyklu o moim ateizmie. On wynika nie tylko z niezrozumienia i negacji modlitwy, nie „powstał tak po prostu” przez przyjęcie opcji wynikającej z tezy, że istnienia Boga nie da się udowodnić, bo to jest, właśnie po prostu, źle postawione pytanie. Modlitwa to tylko jeden z elementów konwersji na ateizm, choć ważny.

      Nigdy nie jestem zamknięty na rozwój i nowe doświadczenia, więc dziękuję przede wszystkim za pozdrowienia i takie odwzajemniam :)

      Usuń
    4. Jak mantrę powtarzasz, że nieuprawnienie przypisuje Ci się takie a nie inne myślenie, chociaż nasze opinie powstają przecież na podstawie tego co piszesz.
      Doskonale wiesz, że tak jak istnienia Boga nie da się udowodnić (dowody dotyczą nauki), tak Jego nieistnienia także.
      Twój esej jest jednak opisem takiego właśnie udowadniania, tyle robiłeś ze swojej strony, a tu nic w zamian. Wniosek oczywisty. A skoro się zdecydowałeś na opcję, że Boga nie ma, to sprawa została definitywnie zamknięta, szukać dalej w tym temacie nie ma potrzeby. A jeśli nawet już coś szukać, to tylko takich argumentów, które potwierdzą tę tezę. :)
      Co by nie powiedzieć, to agnostycyzm (z owym "nie wiem") niesie w sobie jednak jakąś potrzebę poszukiwania i perspektywy rozwoju.
      Żeby była jasność, ja do niczego Cię nie namawiam ani nie indoktrynuję i z ciekawością czekam na następne eseje. :)
      Pozwalam Ci odbić piłeczkę odnośnie dziecinady :), byle z grzecznym uzasadnieniem. :) Aha, jestem umysłem bardziej "ścisłym" niż humanistycznym, więc trudniej "łapię" metafory - bardziej przemawia do mnie zdanie: "radość z Jego istnienia i związany z tym spokój oraz przekonanie" niż owe uśmiechy, znaki na chmurach itp. :)
      Pozdrawiam
      Maria

      Usuń
    5. Esej nie ma niczego udowadniać, jest moim osobistym opisem rozważań na ten temat. Rzecz w tym, że nie sposób udowodnić istnienia czegoś, co nie istnieje. Dlatego uważam, że wszelkie próby udowodnienia nieistnienia, czy próby udowodnienia istnienia Boga, wynikają ze źle postawionego pytania. Ja nikogo nie poproszę, aby mi udowodnił, że Bóg jest, za to bardzo często mnie się prosi bym udowodnił, że Go nie ma. Paradoksalnie, znajduję bardzo wiele tekstów przedstawiających „dowody” na Jego istnienie. O tym będzie najbliższy mój „przerywnik” między esejami na temat mojej konwersji.

      Nomen omen :), dowód na przypisywanie mi myśli, których nie mam, dajesz przykład w ostatnim komentarzu. Rzecz dotyczyła „dojrzałości człowieka, który ma mieć świadomość swojej ograniczoności”. Ową piłeczką miało być pytanie: czy owa świadomość ograniczoności ma dotyczyć tylko mnie, ateistę, i to tylko dlatego, że nie wierzę? Ty jesteś pewna, ja do pewności prawa już, według Ciebie, nie mam?
      Dobrze, że są komentarze. Wszelkie nieścisłości związane z tekstem, zawsze można sobie wyjaśnić :)

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    6. Drobne sprostowanie. Pisząc o „Cierpieniach młodego Wertera” popełniłem błąd używając imienia Woltera. Wszystkich, którzy to dostrzegli, przepraszam. Którzy nie dostrzegli nie przepraszam, nie bardzo jest za co :)

      Usuń
  2. Odniosę się do Twojego wpisu dwutorowo.

    Poważnie (!) - To, co napisałeś jest procesem zmiany postawy wobec Boga - niewidzialnego. Niektórzy mówią, że potrafią czytać jego obecność na podstawie pewnych znaków, chociażby udziału w podejmowanych decyzjach,itp. - jako tej niewidzialnej ręki. Boga przyjmuje się bezdyskusyjnie (istota dogmatu) lub się odrzuca. Jeżeli zaczyna się racjonalizować, to oznacza, że nie przyjmuje się "na wiarę istnienia" - a idąc dalej - następuje stopniowe podważanie dogmatu, tracenie wiary, co jest następstwem rozumowania. Podoba mi się fakt szczerego wyznania w obrębie ewolucji osobistego stosunku do Boga, to, że nie chcesz nikogo tym "zarażać", przeciągać na swoją stronę - Ty jedynie opowiadasz o Sobie (!)

    Żartobliwie (!) - Ciesz się, że Pan Bóg nie zaczął mówić do Ciebie, że nie słyszałeś Jego głosu - to dopiero mogłoby być tragiczne (!) Czy ludzka głowa wytrzymałaby to?

    Niektórzy wierzą w "przekazy senne", a innym wystarczy niewidzialne wsparcie. Czasem mówi się, że jednostkom silnym wiara w Boga jest mniej potrzebna, niż słabym. Moja znajoma, kiedyś wyznała mi, że gdyby nie silna wiara w Boga, to Jej życie skończyłoby się już dawno.

    Dobrego tygodnia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już chyba Tobie właśnie napisałem, że nie pretenduję do miana apostoła ateizmu. Nie interesuje mnie bycie drugim Dawkinsem, choć czasami z niektórych aspektów źle pojętej wiary chce mi się śmiać i te negatywne zjawiska piętnować. Mam już coś w zanadrzu jako przerywnik, pytanie, czy zechcę opublikować?

      Swego czasu popadłem w depresję, w żadnym elemencie nie związaną z wiarą. Wystarczyła mi pani psychiatra i antydepresanty.

      Zwróciłaś mi uwagę na pewien fakt, związany z udziałem Boga w podejmowanych decyzjach. Jakoś umknęło to mojej uwadze, ale być może napomknę coś o tym w następnym eseju o moim ateizmie.

      Dziękuję za życzenia i je odwzajemniam!

      Usuń
  3. Każdemu z nas coś wpajano. Oczekiwałeś namacalnego znaku, a może nawet nie wiesz, że przychodził do Ciebie wielokrotnie, ale dostrzec jego gestów czy też słów nie potrafiłeś. Modlitwa to rozmowa z Bogiem, którego należy traktować jak przyjaciela, ba raczej jak powiernika rzekłabym. Do niego można pójść, pobiec zawsze i wszędzie bez względu na to gdzie w danym momencie jesteś. Tylko jemu można o wszystkim powiedzieć. Zresztą On i tak wie... to nie ma sensu zakrywać przed nim kart, czy kłamać. Przychodzi do nas poprzez innych napotkanych na życiowej drodze ludzi

    Pozdrawiam :)
    Maniki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam na moim blogu.
      Masz rację, nie potrafiłem dostrzec. O tym zresztą piszę w notce. Ale jak dostrzec coś czego nie ma? Zapytam przekornie, czy znasz wszystkie aspekty pozytywnej rozmowy z przyjacielem/przyjaciółką, nawet jeśli ten/ta milczy i tylko słucha? Są trzy równorzędne. Pierwszy to nasze słowa, drugi to jego/jej wzrok, trzeci to jego/jej gestykulacja (ruchy ciała, mrugnięcie powiek, etc.). Tylko te trzy, jeśli się uzupełniają, mogą sprawić, że nie zrazi Cię jego/jej milczenie. Jednego z tych aspektów brak, a poczujesz podświadomie nieufność, a co dopiero, gdy brak dwóch!? Inaczej będzie to przypominać słowa pewnej ludowej piosenki: „Stał się cud pewnego razu, oj, dziad przemówił do obrazu, oj. Obraz doń ani słowa, oj, taka była ich rozmowa, oj, oj, oj!”.

      Wybacz mi tę odrobinę sarkazmu, jestem realistą choć z dużą dozą wyobraźni, jednak takiego przyjaciela, nie potrafię już sobie wyobrazić. Musiałbym obrazić moich prawdziwych, ludzkich przyjaciół. Piszesz: „zresztą On i tak wie...” więc, po co w ogóle się do niego zwracać? Piszesz: „przychodzi przez innych napotkanych na życiowej drodze ludzi.” To nic nie znaczący slogan, dla większości tych, których napotykam, nic nie znaczę. Ci, którzy traktują mnie inaczej, nie mają nic z boskości, są zwykli, z troskami i wadami, tak jak i ja. Chyba, że proponujesz mi bezosobowego boga, ale wtedy wszystko jest bogiem, łącznie ze mną, bez tych atrybutów, jakie się Mu przypisuje.

      I już na koniec. Czy Ty nie oczekujesz jakiegokolwiek znaku, nawet niekoniecznie namacalnego? Prawdę mówiąc ja oczekiwałem tylko spokoju ducha i wewnętrznej radości. Bo tak sobie myślę, że jeśli faktycznie niczego nie oczekujesz – to po co Ci Bóg, po co Ci taki przyjaciel?

      Pozdrawiam z prośbą, byś moich słów nie traktowała jako „osobistej wycieczki” pod Twoim adresem. To tylko moje osobiste refleksje na temat Twoich słów.

      Usuń
    2. :) Ty byś chciał, żeby to ten obraz do Ciebie przemówił. Bóg przemawia przez innych ludzi, nie świętych, zwyczajnych! A człowiek już to wszytko ma, mimikę, gesty, słowa, a czasem milknie. Czy zdarzyło Ci się kiedyś w życiu spotkać człowieka, który mówił do Ciebie tak bez zaczepki z Twojej strony na temat tego o czym mówiłeś Bogu? Nigdy? Naprawdę? A może wpadła Ci w ręce książka czy artykuł? Nie podobało Ci się to co usłyszałeś. Tutaj ludzie chcą Cię nawracać na wiarę, Ty trzymasz się swego. Co sprawiło, że jesteś takim, a nie innym człowiekiem? Piszesz teraz o tym, czujesz taką potrzebę. Dla mnie Bóg jest Przyjacielem. Spokój ducha i wewnętrzna radość, a także zrozumienie jak pogodzić się ze śmiercią bliskiej ciężko chorej, cierpiącej osoby - tego doznałam. Dlaczego Tobie to nie było dane? Bóg każdego z nas doświadcza i na nasze barki składa taki ciężar jaki jesteśmy w stanie unieść - tak słyszałam nie raz. Najgorszą rozrywającą serce rzeczą jest to, jak musimy patrzeć na cierpienie, a szczególnie cierpienie bliskiej osoby i to poczucie, że niczego nie możemy zrobić. Dlaczego nie przestałam wierzyć w Boga widząc cierpienie moich bliskich? Dlaczego ja musiałam na to patrzeć? - nigdy Bogu nie zadałam takich pytań, a modliłam się gorąco... byłam wdzięczna Bogu, że to ja mogę ich pielęgnować... być przy nich... największą nagrodą dla mnie było to, że byłam przy Mamusi do ostatniego jej tchnienia... wiara... każdy z nas ma ją w sobie... Każdy sam decyduje o tym jaka będzie jego wiara w Boga :)
      Ludzie jakich Bóg stawia na naszej drodze nie są Bogiem, są ludźmi i mówią słowa jakie Bóg, by Tobie powiedział gdybyś miał możliwość Go usłyszeć.
      Jak masz rozpoznać te słowa, które mówiłby do Ciebie Bóg i jak je odróżnić od słów ludzkich, które mówi człowiek sam z siebie? A skąd ja to mam wiedzieć?! W coś trzeba wierzyć. Ja wierzę w to.
      On i tak wie... - po co mówisz cokolwiek do przyjaciela czy innego człowieka? Po co tu piszesz? Z tego samego powodu się modlimy.

      Oczekiwałam znaku, kiedyś.
      Mogę Ci opisać pewne zdarzenie, ale na maila, nie publicznie,
      mój mail powiescimaniki@gmail.com, podaję go ponieważ nie znam Twojego maila wystarczy, że tam napiszesz

      Kiedyś miałam bloga na inteii wszystko w jednym miejscu, teraz jak zostałam zmuszona do przeprowadzki na blogspota założyłam kilka blogów grupując oddzielnie powieści Maniki i Happy Mary, oddzielnie Statuetki Maniki, Real...
      Szczerze... bardziej mi odpowiadała poprzednia forma, ale z uwagi na przeprowadzkę usystematyzowałam wszystko ponieważ zamierzam swe powieści wydać drukiem i teraz łatwiej mi mieć je niepoprzeplatane wiadomościami z Realu, a o moim życiu piszę jedynie w powieściach :) Może kiedyś ogarniesz Tą Moją Małą Przystań z napisem Maniki

      Zapraszam

      Ps.
      Zwykle to ja potrzebuję dużo czasu by się oswoić

      Usuń
    3. Mam wrażenie, że popełniasz kilka błędów, analizując to, o czym piszę. Nie będzie chronologicznie.

      Ja piszę wyłącznie o swoich doznaniach i przemyśleniach, i nikomu, ani jednym słowem, nie próbuję wmówić, że wszyscy mają mieć takie same odczucia – tym samym nie wyśmiewam niczyjej modlitwy, jej potrzeby czy stosunku, jaki do niej ma. Ale tu się rodzi przekorne wręcz pytanie: skoro ten tekst wywołuje takie reakcje, konieczność zadawania pytań, próby wyjaśnień itp., to czy nie jest w tym coś na rzeczy? Przyznam, że jestem kontent, choć daleki od tego, by kogokolwiek od modlitwy odciągać i by siebie uważać za wyrocznię odnośnie modlitwy.

      Używając wyrażeń typu „przemowa”, „słuchać”, „widzieć” stosuję pewne, myślę, że dopuszczalne metafory. Przecież nie chodzi mi w rozważaniach o przemawiania w sensie dosłownym. Gdybym napisał, że chciałbym, aby kopnął mnie w tyłek, nie miałbym na myśli fizycznego bólu na pośladkach.

      Właściwie nie powinienem się tłumaczyć ponad to, co napisałem. Otóż piszesz o cierpieniu innych i swoim, o rozmowach z innymi. Możesz być pewna, że to wszystko było i moim udziałem. Przyjmowałem wyjaśnienia tych zjawisk bez zastrzeżeń, choć tylko do czasu. I powiem Ci w sekrecie :), byłem przez większość życia niemal altruistą, w pełnym tego słowa znaczeniu. Dziś też nie brak mi empatii, ale dopiero pewien rodzaj asertywności postawił mnie na nogi, gdy przeżywałem dość poważny kryzys, nazwijmy to egzystencjonalnym kryzysem tożsamości.

      W mojej prywatnej opinii, dopatrywanie się we wszystkim Boga, jest swoistego rodzaju nadużyciem, bo jest w tym nieuprawniona selektywność. Jeśli w każdym przyjaznym geście, równie przyjaznym spojrzeniu, dobrym uczynku, ba!, zwykłej egzystencji, miałbym się doszukiwać Boga, dlaczego nie w złorzeczeniach, nieszczęściach, wrogości czy krzywdach? Kto ma o tym decydować jeśli nie człowiek? To jednak rozważania na cały esej, więc już poprzestanę. Dodam, że mnie ten element Twojego komentarza nie przekonuje. Ogólnie rzecz ujmując jest za nadto idylliczny, zbyt dużo w nim nieuzasadnionego chciejstwa.
      Obszerniej o przyjaźni będzie w następnym eseju.

      Łączę pozdrowienia :)

      Usuń
    4. Witaj :)
      Wzięłam się za neta do porannej kawy, zajrzałam do Przystani, a tam echo i pomyślałam, że zobaczę czy odpowiedziałeś tu. Zaskoczyłeś mnie. Sądziłam, że mnie zrozumiesz jednak przekonałam się, że słowo pisane bywa źle interpretowane. Zabrakło mimiki, uśmiechu. Wprawdzie na początku swej wypowiedzi dałam uśmiech, ale nie odczytałeś ironicznej wypowiedzi. Przecież nie miałam na myśli tego, by obraz przemówił do dziada! Nie w sensie dosłownym. Zapewne gdybyś siedział na przeciwko mnie sam byś przyznał: "Nooo chciałam by do mnie przemówił - po czym byś się uśmiechnął i puścił oko." Tak opisałabym tą sytuację w powieści.

      Nie odebrałam tego, że wyśmiewasz czyjąś modlitwę, jedynie dałam Ci odpowiedź na zadane pytanie.

      O nieee! No proszę Cię
      Dopatrywanie się Boga w każdym miłym geście sprawiłoby poczucie, że nasze życie nie ma sensu, bo oznaczałoby, że sami nie jesteśmy w stanie być przyjaźnie nastawieni w stosunku do innych. Nie wszystko jest udziałem Boga, nie każda myśl, słowa i czyny. Mówię tu o tym, że czasem człowiek potrzebuje czegoś, potrzebuje odpowiedzi na pytania i wówczas może otrzymać od Boga to o co prosi poprzez uczynki innych ludzi. Jesteśmy narzędziami w rękach Boga. Jednak aby odczytać iż coś od Niego pochodzi trzeba w niego wierzyć.
      "[...] dlaczego nie w złorzeczeniach, nieszczęściach, wrogości czy krzywdach? Kto ma o tym decydować jeśli nie człowiek? " Ponieważ Bóg to samo dobro :)

      Fantastycznie krytykujesz wypowiedzi każdej komentującej tu osoby. Byłbyś wspaniałym krytykiem literackim. Brakuje mi takiej szczerej wypowiedzi na temat moich powieści. Chciałabym abyś zgodził się poddać moją pisaninę krytyce. Chciałabym usłyszeć tak szczerze, co w moim pisaniu jest naiwne, co denerwujące dla czytelnika. To dla mnie bardzo ważne. Zgoda?
      Zapraszam do komentowania moich powieści

      Miłego dnia

      Usuń
    5. Mój komentarz jest tu: https://przystanmaniki.blogspot.com/2016/05/czuje-ze-moja-dusza-oddycha.html#comment-form – nie wiem, może coś pomyliłem? Jeśli możesz, sprostuj, albo wskaż właściwy adres.

      Wtręt o rozmowie z obrazem był lekką ironią, mającą wywołać uśmiech na Twojej twarzy. Przyznam, może powinienem stosować więcej tych „buziek” ale ponieważ ja piszę recenzje i teksty bez użycia tych elementów, takiego nawyku jeszcze nie mam.

      Twój argument: „Ponieważ Bóg to samo dobro” przypomina mi typowo kobiece „nie, bo nie” :)

      I wyjaśnienie. Ja nie krytykuję, ja polemizuję, a to nie to samo. Nikomu nie zabraniam posiadania własnego zdania, ba! uwielbiam, gdy ktoś to swoje zdanie broni, wszak ja właśnie sam tak robię. To, o co prosisz, będzie recenzją, czasami krytyczną, ale musisz być pewna, że Jesteś na nią gotowa. Wielu zazwyczaj twierdzi, że krytyki się nie boi, ale w praktyce bywa bardzo różnie. Szczególnie różnie. Nie jestem zawodowym krytykiem, choć popełniłem sporo recenzji, przede wszystkim książek, nawet na oficjalnych portalach internetowych, narażając się niejednokrotnie sam na ostrą krytykę. Taki urok pisania recenzji :)

      Pozdrawiam i czekam na potwierdzenie linku.

      Usuń
    6. Może rzeczywiście zabrzmiało to jak "Nie, bo nie" :) (uśmiecham się)

      Polemika, rozumiem.

      Czytałam Twój komentarz. Chodzi mi o dwa miejsca, dwie dostępne publicznie powieści: Maniki - http://przystanmaniki.blogspot.com/, a także Happy Mary - http://happymarynawolnosci.blogspot.com/
      Powieść Maniki jest w dwóch miejscach, jedno jest niedostępne publicznie, teraz kopiuję tam treści z bloga maniki z interii - powiescmaniki.blogspot.com.
      A w tym linku który Ci wskazuję jako Przystań są nowe notki i piszę je w taki sposób jaki sobie wypracowałam obecnie. Od razu mówię, że na Happy Mary znajdują się tzw. surowe notki od 2007 roku. Wtedy jeszcze nie potrafiłam pisać, przez kolejne lata szkoliłam warsztat. Te najświeższe notki są już pisane w sposób jaki akceptuję, wcześniej byłam wiecznie niezadowolona ze sposobu w jaki pisałam. Jak wspomniałam przygotowuję się do wydania powieści drukiem i Twoja krytyka pomoże mi szkolić warsztat.
      Super! Właśnie o recenzję mi chodzi. Zawrzyjmy układ, teraz. Nie zrażaj się jak będę emocjonalnie reagowała na Twoje słowa, boję się krytyki, ale jest mi potrzebna jak powietrze. Chcę abyś nadal pisał, odnosił się do moich tekstów. Zależy mi na tym. Nie mam pojęcia jak zareaguję na Twoje słowa. Jestem tego bardzo ciekawa.

      Pozdrawiam serdecznie

      Maniki/Happy Mary

      :)

      Usuń
    7. Ja się nie boję żadnej emocji, pod warunkiem, że nie będą jej towarzyszyć kalumnie :) Ba!, ja nawet lubię emocje. Odpowiedziałem Ci na wskazany adres email.

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Ciekawe z tym proszeniem- odkąd sięgam pamięcią kazano mi zawsze w modlitwie tylko i wyłącznie dziękować, o nic nie prosić. No ale ja już stara jestem, więc coś się może w ideologii modlitwy zmieniło, a ja się tymi sprawami nie interesuję tak mniej/więcej od 12 roku życia.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znałaś słowa modlitwy do Anioła Stróża? Przecież to sama prośba :)
      Miałaś szczęście, że pozwolono Ci tak szybko odpuścić, ale sobie nie myśl, też mam swoje lata.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Nie pamiętam takiego paciorka. Ja przeżyłam sporą traumę w kościele i powiedziałam w domu, że nigdy więcej tam nie pójdę i nie poszłam.
      Skończyłam z tą instytucją w tydzień lub dwa po bierzmowaniu. Za to bardzo wcześnie przeczytałam wiele mądrych książek z dziedziny religioznawstwa i etyki. Jak i również z historii chrześcijaństwa.
      I nie były to książki pisane przez ateistów.
      Miłego,;)

      Usuń
    3. Niestety dla mnie taka literatura była niedostępna przez długi czas, a i za bardzo się tym nie interesowałem.
      Na opis traumy nie nalegam, ale mogłoby być ciekawe :)
      Pozdrowienia.

      Usuń
    4. Średnio ciekawie było. Pobiły się dwie baby i jedna z nich uzgryzła proboszcza w rękę tak fartownie, że uszkodziła mu dość dużą żyłę i było sporo tryskającej krwi.Wyprowadziła nas (moją koleżankę i mnie)jedna z matek.A wszystko w trakcie wielce uroczystej mszy odprawianej przy trzech ołtarzach, z udziałem biskupa i to tuż obok mnie.Nawet moja biała sukienka ucierpiała.
      Dziś to bym się pewnie tylko uśmiała, ale wtedy byłam przerażona. Jak widzisz niewiele trzeba by w coś uwierzyć lub też stracić wiarę.
      Napisałeś, że mi odpuszczono - nic dziwnego, moim pierwszym słowem było "NIE" a nie mama, byłam niezwykle asertywnym dzieckiem.I jednocześnie dociekliwym.

      Usuń
    5. Anabell, nieźle rozbawiłaś mnie tym komentarzem, oczywiście z perspektywy dzisiejszego czasu, do opisanych wydarzeń :))) Tak mi się skojarzyło, że te nasze feministki, które w proteście demonstracyjnie wyszły z kościoła, to mały pikuś... :)
      Ja, o ile matka mówiła prawdę, krzyczałem beee!, i był to podobno bardzo wyrazisty protest-song. :)
      Miłego dnia.

      Usuń
    6. No widzisz jak ważne są pierwsze wypowiedziane przez dziecko słowa? Od razu było wiadome co z nas wyrośnie;)))))
      Miłego;)

      Usuń
  5. Asmodeuszu> dziękuje za tą notkę. Przeczytałam jej treść i komentarze. Nie ośmielę się dać swego świadectwa z obawy przed wyśmianiem. Ongiś starałam się to opisać na blogu Kronika Ewy i niestety, musiałam blog wykasować aby uniknąć szyderstwa, drwin i kpin. Może wspomnę tylko tyle, że jestem dziesiątym dzieckiem, które cudem uniknęło aborcji.Zatem jeśli szukasz cudu, to ja jestem jego namacalnym dowodem;
    pozdrawiam z wielkim podziwem, że potrafisz tak klarownie i szczerze wyznać swe wątpliwości; jesteś w moich oczach "wielki"; Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem od czego zacząć, więc zacznę od początku :)
      Tu nikt nie ma prawa Cię wyśmiać, choć na polemikę z zachowaniem pewnych reguł, zezwalam.
      Widać mamy podobnie. Wprawdzie jestem pierwszym dzieckiem moich rodziców i tylko z dwojga, ale po latach dowiedziałem się, że też uniknąłem aborcji. Tyle, że ja tego dziś nie postrzegam w kategoriach cudu, a składam jedynie na karb nieudolnych metod, jakie stosowali moi rodzice (prawdziwa aborcja była bezwzględnie zakazana). Czy to coś zmienia? Chyba nic, bo wprawdzie trudno to uznać za dobre dzieciństwo, jednak w jakoś sposób przyczynili się do tego, że mam tyle lat ile mam, a mam przecież niemało. Czy mam mieć do nich żal o te próby? Nie wiem, nie znam pobudek, choć mogę się ich domyślać, ale domysły nie mogą stanowić podstaw do oskarżeń. Zresztą, tu odrobina sarkazmu, gdyby się ta próba udała, też o pretensje byłoby trudno, ja wszak świadomości własnego istnienia wtedy nie miałem, a po udanej próbie, w ogóle mnie by nie było.
      I nie przesadzaj z tym „wielki”, jestem zwykłym, przeciętnym człowiekiem z niezliczoną ilością „felerów”. Fakt, czasami mi się udaje ubrać coś w ładne słowa, co nie ukrywam sprawia mi radość, ale do "wielkości" to stanowczo za mało :)
      Pozdrawiam pięknie :)

      Usuń
    2. No dobrze, skoro oponujesz wobec słowa "wielki" to zmieniam na "odważny". Teraz pasuje? Modlitwa prywatna jest bardzo osobistą, rzekłabym nawet intymnym spotkaniem ze Stwórcą. Jest w Biblii cytat;
      " Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie..." i nie adresuję tego do Ciebie,lecz odnoszę do siebie, gdyż sama źle się modlę. Natomiast bardzo wiele zawdzięczam [nie tylko ja, ale także moje rodzeństwo] modlitwom mej już śp.Mamy. Ona w swe modlitwy wplotła męczeńskie życie i nam uprosiła u Boga wiele łask. Mam za co dziękować Bogu, ale nade wszystko za "świętą" [a choć nie ogłoszoną świętą, to tak czuje moje serce] Mamę.
      pozdrawiam jak zawsze życzliwie :) Basia

      Usuń
    3. Odważny bardziej mi pasuje :)

      Wiesz, ten przytoczony przez Ciebie werset przypomina mi bardzo wyświechtane powiedzenie: „Niezbadane są wyroki boskie.”, który może tłumaczyć wszystko, choć nie tłumaczy niczego. Bo taka naszła mnie refleksja: jeśli uznajesz, że się źle modlisz, dlaczego nie zapytasz jakiegoś księdza, może spowiednika, gdzie popełniasz błąd? Sam byłbym ciekaw odpowiedzi. Kiedyś, za młodu pytałem, i otrzymałem odpowiedź coś w tym sensie, jak przytoczone przeze mnie zdanie na początku.

      I jeszcze jedna: dlaczego dziękujesz Bogu, a nie Swojej mamie za wyproszone łaski?

      Miłego dnia życzę :)

      Usuń
    4. Dlaczego dziękuję Bogu a nie swojej Mamie? bo taką Mamę otrzymałam w darze od Boga. Nie każdy ma to szczęście z życiu mieć taką matkę. Jestem wdzięczna i Bogi i Mamie :) Dlaczego często źle się modlimy? nie da się na to odpowiedzieć jednym zdaniem. Ja bym to ujęła tak; zbyt silne "ego", rozbuchane "ja" modlitwę. Miłość i pokora to droga do Boga. Kiedy byłam dzieckiem Mama wiele razy upominała, tłumacząc co dla mnie dobre, a co złe. Nie zawsze słuchałam, bo przecież wiedziałam lepiej. Myślę,że przypowieść o miłosiernym Ojcu [niektórzy nazywają ja o marnotrawnym synu] jest właściwym objaśnieniem sensu naszej modlitwy, włożonej w usta marnotrawnego syna. Kto wie lepiej od Boga [Stwórcy] co dla nas jest dobre? stąd wola Twoja a nie moja niech się stanie. Znasz takie powiedzenie; "pokorne ciele dwie matki ssie"? cieplo pozdrawiam Basia

      Usuń
    5. P.S.błąd; w zdaniu;powinno być; " ...zbyt silne "ego", rozbuchane "ja" modlitwę utrudnia". spieszę się i zjadam wyrazy/litery :)

      Usuń
    6. Ja bym bardziej dziękował dziadkom i pradziadkom, prapradziadkom. Dodaj więc tych pradziadków do podziękowań :)

      W ludzkim odczuciu, przypowieść o synu marnotrawnym, czy jak chcesz „Ojcu miłosiernym”, można uznać za pochwałę niesprawiedliwości. Gorzej, pochwałę rozrzutności (?) jeśli założyć, że ojciec jest miłosierny. Paradoksalnie, przytoczone powiedzenie też jest tym samym, i znów gorzej, bo i cwaniactwa. Mnie osobiście się to nie podoba. :)
      Nie bierz do serca tych uwag. Znów się z Tobą tylko droczę :)

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    7. No i tu mam dylemat- których dziadków [pradziadków nie pamiętam]dodać do podziękowań? Historia nieco bardziej złożona, zaś przodkowie już po drugiej stronie życia, więc nie chciałabym źle wspominać. Niech sobie odpoczywają w pokoju; gdybym nie miała w życiu konkretnych dowodów [znaków] Bożej Opatrzności, być może dziś stałabym po tej samej stronie co Ty. Wiesz, podpisuję się pod tą Twoją uwagą;
      " Nie należy mieszać wiary z klerem, szczególnie z tym o dość wątpliwej reputacji. Możesz im wierzyć, ale nie w nich." RACJA.
      Basia

      Usuń
    8. Proponowałbym Ci, tak na wszelki wypadek, wszystkich bez wyjątku :) Wszak o zmarłych źle się nie mówi...
      Miłego dnia :)

      Usuń
  6. Można powiedzieć, że miałem podobnie jeśli chodzi o kwestię wiary. Na początku, czyli w okolicy Pierwszej Komunii słuchałem o Bogu z wielkim rozdziawem i równie dziwną miną. Wszystko wydawało mi się wręcz niesamowite. Nigdy jednak nie uważałem modlitwy za coś istotnego, pewnie nie do końca rozumiałem nawet jej sens. W okolicy gimnazjum, jak było bierzmowanie (o ile dobrze pamiętam czy to wtedy) pokazałem malutkie różki, bo stwierdziłem, że nie biorę udziału w tym sakramencie. Nie spotkałem się ze sprzeciwem, co bardzo mnie podbudowało, bo mogło być w sumie różnie. Do dziś odmawiam bierzmowania, bo nie czuję się gotowy na nie. W liceum z kolei rozwinął się mój jakiś taki kontestatorski rys wobec księży. Zacząłem coraz bardziej dostrzegać ich występki wszelakie, co ostatecznie odepchnęło mnie od kościoła. Wtedy też zrozumiałem, że tak naprawdę nic nie wiem o Bogu, bo Jego obraz tak jak piszesz został mi narzucony.

    Jeszcze jakieś trzy lata temu mówiłem o sobie, że jestem agnostykiem, jednak pewne zdarzenie, dość bolesne, ale zakończone w miarę dobrze sprawiło, że zacząłem na nowo zastanawiać się nad wiarą. Może to dziwnie zabrzmi, ale wtedy zacząłem się modlić, nie wiem na ile to był cud, a na ile działania innych sił czy sytuacji, ale poczułem się tak jakbym został wysłuchany w tamtej sprawie. Obecnie nadal nie mogę powiedzieć, że znalazłem drogę do Boga, pewne rzeczy nadal są dla mnie nie do końca zrozumiałe, ale jakoś próbuję wszystko składać do kupy.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierz mi, że Twoja postawa mnie nie dziwi. W pewnych, zazwyczaj ekstremalnych sytuacjach, człowiek zachowuje się w taki a nie inny sposób. W moich oczach i tak masz plus, że nie poszedłeś do znachora i nie porzuciłeś prawdziwie medycznych prób walki o zdrowie, a przecież i takie przypadki się zdarzają.

      Ja Ci nie powiem czy postąpiłeś w kwestii wiary dobrze czy źle. Każdy pogląd musi wynikać z własnych przemyśleń i doświadczeń. Może tylko jedna drobna uwaga. Nie należy mieszać wiary z klerem, szczególnie z tym o dość wątpliwej reputacji. Możesz im wierzyć, ale nie w nich.

      Pozdrawiam.

      Usuń
  7. Wielu, tak miało i nadal ma, podobnie jak Ty miałeś i być może jeszcze masz...
    Jakkolwiek by nie było, modlitwa pomaga w utrzymaniu równowagi na nadzieję jutra.
    Mojej jest to zdanie, z którym oczywiście możesz się nie zgodzić, ale ja tak uważam.
    Bez względu na to, jak ktoś uważa, tekst dobry i daje do myślenia...
    Szacun Asmodeuszu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, ja już tak nie mam :)
      Ależ ja się z Tobą w pełni zgadzam, że dla wielu modlitwa jest sposobem na utrzymanie równowagi i zachowania nadziei. Nigdzie tego nie neguję.
      Pozdrowienia.

      Usuń
  8. Moi przyjaciele mają syna. W tym momencie ma 21 lat. Kiedy był dzieckiem około 10-letnim cierpiał na ataki padaczki. Przeprowadzone badania w postaci EEG oraz rezonansu magnetycznego potwierdziły wcześniejsze przypuszczenia lekarzy, że w mózgu zaszły już nieodwracalne zmiany i ataki padaczki będą się powtarzać.
    No chyba, że wydarzyłby się jakiś cud. Rodzice Z. są bardzo wierzący i ufający Bogu. Przez tydzień modlili się i pościli, prosząc Boga o ten cud - o którym wspominali wcześniej lekarze. Ataki padaczki ustały, a kolejne badanie potwierdziły fakt, że cuda zdarzają się naprawdę. Nie muszę pisać o reakcjach lekarzy na tę sytuację, która według nich była zupełnie bez wyjścia.
    Chłopak nigdy nie miał już padaczki i do tej pory jest zdrowy jak "koń".
    Asmodeuszu Bóg naprawdę istnieje i odpowiada na nasze modlitwy.
    Pozdrawiam Cię serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bardzo rozumiem do czego chcesz mnie przekonać? Że zdarzają się niewytłumaczalne historie, za którymi ma stać Bóg? Otóż, znam również takie, za którymi nie stoi Bóg, ale jakiś szaman, wróżbita, znachor, czasami jasnowidz, których łatwiej posądzić o konszachty z diabłem niż Bogiem.

      Problem w tym, że zdecydowanie większa część, mimo że się modli, żadnych uzdrowień nie doznaje. Ba! te nieliczne przypadki, są tak nieliczne, że nie mieszczą się w ułamku procenta nieuleczalnie chorych a bezwarunkowo wierzących. Nie sądzisz, że takie rozumienie działania Boga, można by uznać za hochsztaplerskie? Daje jednemu dziecku possać cukierka (najczęściej w świetle jupiterów), kiedy miliony innych dzieci cierpią z głodu i chorób? Ja naprawdę podziwiam tych, którzy tak widzą i w ten sposób podziwiają Boga.

      Odwzajemniam pozdrowienia :)

      Usuń
  9. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego co napisałeś.I tu już nie chodzi o to czy ja wierzę czy nie,ale wierzę.Ale do kościoła nie chodzę.Wrażenie na mnie zrobiło to,że w prosty i merytoryczny sposób przedstawiłeś swój punkt widzenia.Nie ma bluźnierstwa;)I bardzo poruszyła mnie Twoja wymiana poglądów z Basią.Tekst wart przemyślenia.
    Dziwię się trochę,że "obrońcy" Boga,nie przytoczyli Ci słów - błogosławieni ci którzy nie widzieli,a uwierzyli...Czy to nie jest istota naszej wiary?Nie wiem ale również często się zastanawiam czemu jedni dostają aż nadto,a inni nic.Czy to kwestia odpowiedniej modlitwy,gorliwej modlitwy?Nie wiem.Ja mogę powiedzieć,że dostałam wiele.I chyba jak najbardziej ludzkie jest wątpić,szukać odpowiedzi,drążyć bo to oznacza że szukasz...
    Ale co jest okropnego w naszej wierze(oprócz hipokryzji),że wmawia się dzieciom że muszą chodzić do kościoła,bo Bóg ich ukarze.Nienawidzę straszenia Bogiem.Mało kto ma odwagę dyskutować o wierze i mało który wierzący przeczytał Pismo Św.Ja też nie przeczytałam.Kiedyś się zabrałam ale naszło mnie tyle wątpliwości,że sobie odpuściłam.Stwierdziłam,że będę wierzyć po mojemu;)
    Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za linka:) AA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mimo Swojej wiary, notka Ci się podobała. Przyznam w sekrecie, że dziś napisałbym ją trochę inaczej, ale ja tak mam zawsze, dlatego niechętnie wracam do swoich staroci.

      Cóż, ja nie mam zamiaru nikogo oceniać za to, że wierzy w ten czy inny sposób, jedynie nie podobają mi się fanatycy, bo ich cechuje ogromna hipokryzja. Tego nie potrafię odpuścić. Uważam, że wiara jest ewidentnie osobistą sprawą każdego z nas.

      Już ktoś mi te słowa o błogosławionych przytoczył, nie pytaj kto, bo nie pamiętam. Rzecz w tym, ze to wierni potrzebują cudów i tworzą je na potęgę, czyli nic innego, błogosławionym nie pozostaną ;) Oni w tych cudach potrzebują widzieć Boga, niestety takich jest przeważająca większość, nawet wśród kleru. Oni chcą bardziej widzieć by uwierzyć, niż ja (sic!) Nie wiem jak jest z Tobą, więc nie piszę o Tobie. Ale zapytaj wierzącego, na czym opiera wiarę, większość podeprze się stwierdzeniem, że Bóg czynił właśnie cuda. Dał ludziom znać, że istnieje. Potwierdzać to mają też objawienia – całkowite zaprzeczenie słów Jezusa o błogosławionych, którzy uwierzyli a nie widzieli.

      To o karzącym Bogu nazywam indoktrynacją. Na szczęście człowiek w pewnym wieku przestaje wierzyć w krasnoludki i św. Mikołaja. To dopiero byłby galimatias, gdyby nie przestał ;) Czasami wystarczy zrobić krok więcej i mamy..., ateizm! Ba!, ale do tego kroku nie wolno przymuszać, bo ten przymus byłby też indoktrynacją. Nie Jesteś jedyną, która nie podołała lekturze Biblii. To wymaga nie tylko odwagi ale i poważnych, trudnych rozważań. O Biblii zacząłem pisać tu: http://antyfronda.blogspot.com/2016/03/piesn-nad-piesniami.html, kończąc na krytyce wybranych Ksiąg Nowego Testamentu. Opisałem też dokładnie swoją przygodę z Biblią, ale tego muszę poszukać. Na moje nieszczęście, wymyślam tytuły, po których trudno mi później odnaleźć pożądane teksty.

      Dziękuję za zainteresowanie ;)

      Usuń
  10. No i ten komentarz jest na szóstkę z plusem,bo idealnie podsumowuje katolików.Potrzebują cudów...Brawo Asmodeuszu:)
    Dziękuję za linka.
    AA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za bardzo mnie rozpieszczasz pochwałami ;) Nie zapominaj, że mężczyzn jak i kobiety nie należy chwalić przed śmiercią :)

      Usuń
    2. Hahaha a ja słyszałam,że nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca;)
      Taaaa to też w naszej wierze jest zabwne - ktoś kogoś zabił ale jak już nie żyje,to nie można o nim mówić źle!To ja się pytam - a niby dlaczego nie można?Może Ty znasz odpowiedź?To jakieś zabobony?AA

      Usuń