Zacznę
frywolnie, ale znów zaznaczę, że nie mam zamiaru drwić. Przypominają mi się słowa pewnej piosenki,
chyba ludowej(?):
Stał się cud pewnego razu, oj!
Dziad przemówił do obrazu, oj!
Obraz doń ani słowa, oj!
Taka była ich rozmowa, oj, oj, oj!
To bardziej w kontekście modlitwy, ale nie chciałem z modlitwy w ten sposób drwić. Tym razem bardziej chodzi mi o samo pojęcie cudu. Ogólnie przyjmuje się określenie, że cudem jest zjawisko lub zdarzenie, którego z różnych przyczyn nie sposób wytłumaczyć w wiarygodny, racjonalny czy nawet naukowy sposób.
Stał się cud pewnego razu, oj!
Dziad przemówił do obrazu, oj!
Obraz doń ani słowa, oj!
Taka była ich rozmowa, oj, oj, oj!
To bardziej w kontekście modlitwy, ale nie chciałem z modlitwy w ten sposób drwić. Tym razem bardziej chodzi mi o samo pojęcie cudu. Ogólnie przyjmuje się określenie, że cudem jest zjawisko lub zdarzenie, którego z różnych przyczyn nie sposób wytłumaczyć w wiarygodny, racjonalny czy nawet naukowy sposób.
Właściwie,
przez większą część życia nie miałem żadnych problemów z uznawaniu rzeczy niewyjaśnionych
za cud, a już szczególnie w kontekście wiary i religii. Komu jak komu, ale Bogu
wraz z zastępami świętych nie można było odebrać możliwości robienia cudów. Mówiono
i pisano o nich z takim przekonaniem, że nawet przez myśl mi nie przyszło
wątpić, nawet wtedy, gdy już rodził się mój sceptycyzm. Cuda zaczęły mnie
intrygować, gdy na scenie medialnej pojawił się słynny wówczas Anatolij
Kaszpirowski. Bo jakże to, mało, że nie święty, to jeszcze Ruski i też czyni
cuda?! W dodatku sprawniej, bo zbiorowo, wręcz hurtowo.
Tu nie omieszkam przypomnieć pewien dowcip z brodą: „Przy gmachu,
gdzie odbywa się seans Kaszpirowskiego, biega facet i wrzeszczy jak
opętany: Będę, chodził, teraz będę chodził!!!. Wreszcie ktoś go pyta, czy to za
sprawą tego Kaszpirowskiego? Ten skonsternowany patrzy na pytającego i
odpowiada: Jaki Kaszpirowski?! Auto mi podpierdolili !!!” Ministerstwo
Zdrowia ZSRR po sześciu telewizyjnych seansach zdjęło program tego szarlatana z
anteny, bo okazało się, że uzdrowień nie było, za to ci rzekomo uzdrowieni lądowali w szpitalach psychiatrycznych z objawami poważnych zaburzeń psychicznych. To się może
wydać śmieszne, ale w moim odczuciu to jest tragiczne. Tragiczne w sensie
głupoty ludzkiej.
Gdy
zaczynałem zadawać pytania o istotę Boga, często powoływano się właśnie na
cuda, które miały stanowić niepodważalny argument Jego „działalności” wśród
ludzi. Zresztą, tym argumentem posługują się jeszcze dziś moi religijni
apologeci, przytaczając liczne przykłady cudów, szczególnie tych związanych z
uzdrowieniami. Bóg czyni cuda – prawdziwe cuda, których nie można
wytłumaczyć inaczej niż działaniem
czynników nadprzyrodzonych, przy czym podkreśla się, że takie zdarzenia nie
mają wyjaśnień zdroworozsądkowych ani tym bardziej naukowych. Typowy „dowód” na rzecz istnienia Boga oparty na jakimś
cudownym zdarzeniu. Cuda mogą z definicji być wyjaśnione tylko działaniami mocy
nadprzyrodzonej, a za najbardziej
prawdopodobne należy uznać, że są działaniem Boga. Mnie w tym momencie
przychodzi na myśl sugestia, że również za prawdopodobne można uznać działanie
diabłów, szarlatanów, znachorów i magów, nie wyłączając np. takiego Supermana.
Najgłośniejszym,
najbardziej spektakularnym cudem, wyłączając te z Ewangelii, wydaje się być cud z Calandy. Przypomnę pokrótce.
Młodemu rolnikowi, niejakiemu Miguelowi Pellicerowi, miała odrosnąć noga po
amputacji. Całe zdarzenie zostało udokumentowane, począwszy od aktu
notarialnego spisanego trzy dni po cudzie, a skończywszy na aktach procesowych,
w tym głównie na zeznaniach świadków. Przypomnę również, że rzecz działa się w połowie XVII
wieku w Hiszpanii, co ma według mnie dość istotne znaczenie. Po pierwsze, to
czasy apogeum inkwizycji, a co za tym idzie, pewnych znamiennych metod wydobywania zeznań, po
drugie Hiszpania, a szczególnie Kościół w Hiszpanii chyliły się ku upadkowi. Ów
cud był potrzebny, aby podreperować morale społeczne. Bo mimo istnienia pełnej dokumentacji
procesu uznającej to zdarzenie za cud, brak jednego, dość istotnego dowodu –
dokumentacji ani zeznań świadków potwierdzających to, że noga M. Pellicerowi
została kiedykolwiek amputowana.
Nie chcę podważać
świętości Jana Pawła II, którego świętość uznano na podstawie cudu jaki wynikał
z zeznań Marie-Simon Pierre , u której stwierdzono
chorobę Parkinsona, a która to choroba, dzięki wstawiennictwu papieża, miała
całkowicie ustąpić. Podobnie jak cud uzdrowienia Alejandro Vargas Roman, która miał mieć tętniaka
tętnicy mózgowej. To są sprawy podobno udokumentowane. Ja na tę sprawę patrzę w
sposób bardziej ogólny i nie zamierzam ukrywać, że sceptycznie. Faktem jest
bowiem, że nie wszystkie przypadki uzdrowień medycyna jest w stanie wytłumaczyć
racjonalnie. Przynajmniej dziś. Czy wytłumaczy je w niedalekiej, a może
dalekiej przyszłości, tego nie wie nikt. Bo skoro już udowodniono, że nasze
ciało potrafi wytworzyć pewne antyciała, zwalczające jakąś chorobę, dlaczego
mają nie istnieć pewne reakcje, mechanizmy, które zwalczą choroby, zdawałby się
nieuleczalne?
Jest jeszcze jeden z aspekt cudów
uzdrowienia, rzekłbym; natury filozoficznej. Oto moja Czytelniczka, przytacza
mi dowód na skuteczność modlitwy w uzdrowieniu
konkretnego, znanego jej przypadku. Bóg wysłuchał modlitewne prośby
rodziców kiedy medycyna zdawała się już bezradna. Cóż, jeśli chodzi o owych
rodziców, chcących w ten sposób traktować wyleczenie swoje dziecka, ja nie mogę
im tego zabrać. Nawet bym nie śmiał. Niemniej, patrząc na sprawę z pewnej
perspektywy, poczułem pewną konsternację. Jak to jest, że jednych, bardziej niż
nielicznych, Bóg wysłuchuje a innych, zdecydowanie liczniejszych, już nie? Jak to jest, że uzdrawia jedno dziecko, kiedy
miliony innych cierpi z powodu bardziej przyziemnych problemów; z głodu,
licznych chorób i epidemii, z powodu prześladowań i brutalności dorosłych?
Kilka przypadków cudownych uzdrowień, które nie są nawet ułamkiem procenta, na
miliony umierających w cierpieniu i poniżeniu, bez jakiejkolwiek nadziei. Czy ci propagatorzy cudów wspaniałomyślnego
Boga nie zdają sobie sprawy, że w ten sposób Go ośmieszają, czyniąc z Niego okrutnego,
psychopatycznego okrutnika?!
Wyobraź siebie, mój Czytelniku, w
sytuacji, gdy stajesz przed gromadką głodnych, wynędzniałych dzieci i masz do
zaoferowania jeden, może dwa lizaki. Ja wsadziłbym je sobie w tyłek, bo tam
nikt pewnie nie będzie zaglądał. Na pewno nie ośmieliłbym się wyróżnić którekolwiek
z nich, stać mnie by było, co najwyżej, na przytulenie owej gromady i na umieranie
razem z nimi. To byłoby bardziej ludzkie, niż jednostkowe, bezsensowne cuda,
mające pozornie udowodnić moją wielkość. Na pewno nie byłyby one dowodem na
moją miłości do ludzi. Taaak, ale ja rozumuję jak człowiek i według ludzkiej,
przyziemnej moralności, w której nie ma miejsca na cuda dla wyróżnionych.
Ta potrzeba cudu istnieje w ludzkiej świadomości, w świadomości wierzącego, że Bóg jest zdolny do czynienia cudów. Zastanawiałem się, czy już to nie wystarczy, żeby - przynajmniej w przypadku uzdrowień, cud się stał. Tu jednak uznałbym to za efekt niezbadanego potencjału ludzkiego umysłu, niż ingerencji boskiej. Uważam, że autosugestią człowiek jest w stanie zarówno wpędzić się w chorobę, jak i z niej wyleczyć.
OdpowiedzUsuńO ile w tzw cuda, jako zjawiska niewytłumaczalne wierzę, o tyle w ingerencję boską w takich wypadkach już nie bardzo. W zasadzie to wcale.
W moim odczuciu, autosugestia, której istnienie wydaje się być zasadne, jednoznacznie przeczy istnieniu cudów, rozumianych jako ingerencję istot niematerialnych. Sugestie innych mogą mieć podobny skutek jak autosugestia, ale chyba tylko znaczeniu negatywnym, jak w przytoczonym przykładzie o Kaszpirowskim :)
UsuńWiara w swoim założeniu ma cuda oraz samą wiarę. Dla mnie cuda w wierze zawsze budziły uczucia mieszane z jednej strony nie wszystko da się wyjaśnić z drugiej zadajemy pytanie o to co dzieje się wokół nas
OdpowiedzUsuńTo, że nie wszystko da się racjonalnie wytłumaczyć nie jest żadnym dowodem na to, że cuda istnieją. Zadając pytania o to, co się wokół nas dzieje, nie zawsze dostajemy gotową odpowiedź. Cudownością nazwałbym to, że w końcu potrafimy racjonalnie odpowiedzieć. Ale, aby nie było, nie mam złudzeń, nigdy wszystkiego nie poznamy, bo każda odpowiedź, nawet jeśli trafna, rodzi kilka nowych pytań. I tak jest dobrze.
UsuńPozdrowienia.
Słowo o chorobie Parkinsona- otóż jest to choroba, której wyleczenie może nastąpić przy zastosowaniu placebo- w tym wypadku silna wiara samej pacjentki w siłę modlitwy oraz wiara w możliwości sprawcze osoby JPII zadziałały jak regularne placebo. Powiedzmy też jeszcze jedno- było to dość wczesne stadium tej choroby, gdy jeszcze nie powstały w organizmie poważne spustoszenia. Po dwudziestu latach chorowania cud już by się nie zdarzył.
OdpowiedzUsuńPoza tym cała cudowność cudu polega często na czystej, nieskażonej niczym autosugestii.
Nie śmieszą mnie różne cuda i wizje, bo doskonale wiem, że nasz mózg, który wciąż jest równie mało poznany jak głębiny oceanów, może żyć własnym życiem, niezależnie od naszych w tej materii chęci oraz poglądów.
Kaszpirowski i inni "cudotwórcy" - choć się nam to przeważnie nie mieści w głowie, to jednak są ludzie o bardzo silnym biopolu i mogą innym przekazywać energię, która nam pomaga przy pokonywaniu różnych chorób psycho-somatycznych.
Znam kilka osób, które oglądając seanse telewizyjne Kaszpirowskiego autentycznie zasypiały.Ja ni diabła, nudziło to mnie setnie.
Kiedyś miałam kontakt z bioenergoterapeutą, który pomagał mojej koleżance wrócić po ciężkiej chorobie do formy.
Gdy któregoś dnia , w trakcie naszej wizyty w gabinecie zapytałam,czy mógłby mi pomóc pozbyć się bólu zatok, pan popatrzył chwilę na mnie, wziął mnie za rękę i powiedział bardzo poważnie - sama pani sobie poradzi, proszę położyć ręce na swojej twarzy tak jak ja kładę na swojej i mocno skupić się na tej czynności. I, możesz nie wierzyć, ale rzeczywiście ułożyłam w ten sposób ręce i po 4 minutach ból minął. I ten pan powiedział mi, że mnie żaden bioenergoterapeuta nigdy nie będzie potrzebny, bo zawsze sama dam sobie radę.
Niestety ataków pęcherzyka żółciowego pełnego kamieni nie zdołałam sobie wyleczyć i musiałam się poddać operacji:))))
Miłego;)
P.S.
Wyczytałam ostatnio, że księża w Watykanie zajmują się zjawiskami PSI. Chyba coś na ten temat napiszę, bo to ciekawe.
To, co piszesz o chorobie Parkinsona jest racjonalne. W jakimś sensie mógłbym się zgodzić z tym, co piszesz na temat naszego mózgu, choć nie wydaje mi się aby ten mógł żyć własnym życiem, niezależnym od nas.
UsuńNiestety, na temat „zdolności” bioterapeutów mam już zdecydowanie bardziej radykalne zdanie. To dla mnie ta sama grupa szarlatanów, co zwolennicy i propagatorzy homeopatii. Andrzej Gregosiewicz nazwał bioterapię w Gazecie Lekarskie Bioenergogłupota i ja w pełni podzielam jego zdanie. Właściwie można by przymknąć na nią oko, gdyby nie fakt, że część chorych zaczyna tym szarlatanom wierzyć i porzuca uznane metody leczenia. Ostatnio był taki głośny przypadek, kiedy zagłodzono na śmierć chore dziecko. Czy odpowiednio splecione ręce mogły usunąć ból Twojej głowy? To raczej klasyczny przykład autosugestii. Swego czasu próbowano mnie przekonać do Reiki. Bezskutecznie, choć nieźle się przy tym bawiłem.
Jeśli Watykan będzie coś pisał na temat zjawisk paranormalnych to raczej negatywnie (chyba z wyłączeniem lewitacji). Ale napisz, chętnie poczytam i popolemizuję :)
Pozdrawiam.
Co do homeopatii- małe dzieci nie są podatne na jakąkolwiek sugestię, zwłaszcza te naprawdę malutkie, ale im preparaty homeopatyczne pomagają.
UsuńOczywiście homeopatią nie wyleczysz dziecka z ciężkiej ropnej anginy ani z zapalenia ucha.I zapewniam Cię, że żaden homeopata nie leczy tymi lekami dzieci w takim stanie.
Co do autosugestii- to nie autosugestia ale akupresura, czyli nieco odmienna forma akupunktury. I to ułożenie rąk oparte było właśnie na sztuce akupresury. Z tym, że nie każdy, nawet gdy wie jak i gdzie ma ucisnąć, osiąga dobre efekty- trzeba mieć jeszcze "to coś" w sobie, by znalezć idealne miejsce ucisku. Bo jednak się od siebie różnimy a różnica kilku milimetrów w lewo lub prawo ma znaczenie. Akupresura postawiła mnie na nogi po moim wypadku na nartach- uniknęłam zagipsowania na kilka miesięcy i uniknęłam aseptycznej martwicy kości.
Co prawda musiałam mieć zabiegi akupresury dwa lub trzy razy w tygodniu przez trzy miesiące. Przy okazji nauczyłam się akupresury, bo rehabilitant miał talent pedagogiczny.
Wyobraz sobie, że ja omal nie zagłodziłam własnego dziecka dzięki poradom dyplomowanego lekarza pediatry i dobrze, że moja koleżanka kazała mi się stuknąć w głowę i odpuścić to, co mówił pediatra.
Co do mózgu- umysł i mózg to dwie różne sprawy. Nasz mózg często nas oszukuje, wiesz o tym?. Jeżeli interesuje Cię temat mózgu to musisz znalezć materiały zródłowe- to co podają na ten temat różne pisemka to raczej tylko pół, albo nawet ćwierć prawdy.Literatury fachowej jest na ten temat sporo.
Akurat lewitacją to się w Watykanie nie zajmują. Jak znajdę nieco więcej czasu to napiszę o tym.Bo to obszerny temat.
Miłego;)
Homeopatia leczy NIC. W przewadze to zwykła woda z cukrem, stąd nie dziwi mnie, że niemowlęta na tę odmianę syropu reagują pozytywnie. Homeopatia to biznes, wykorzystujący naiwnych, który nie ma nic wspólnego z lecznictwem. Wiele się naczytałem na temat produkcji owych „cudownych” preparatów opartych na „pamięci wody”. Przecież to horror.
UsuńJeśli akupresurę traktować w kategoriach szczególnego masażu, wszystko jest ok. Tylko, co to ma wspólnego z przepływem jakieś bliżej nieokreślonej energii (fluidów)? W dodatku mam wątpliwości, aby uznać ją za metodę leczniczą, bo ból jest oznaką jakichś nieprawidłowości w organizmie, a ona tylko ten ból ma uśmierzyć, nie leczyć przyczyn jego powstania. Ale nie będę udawał mędrca, nie interesowałem się tą tematyką. Dla mnie każdy dział medycyny alternatywnej to bardziej szamaństwo niż lecznictwo.
Co do Twojego doświadczenia z leczeniem u dyplomowanego lekarza. Ja stosuję metodę ograniczonego zaufania. Lekarz jest tylko człowiekiem (nie cudotwórcą) i jak każdy może się mylić, choć nie powinien. Gdy tylko zauważam, że coś jest nie tak, konsultuję się z innym, a mam na tym polu olbrzymie doświadczenie.
Nie da się rozdzielić umysłu od mózgu. Brak mózgu skutkuje brakiem umysłu!!! Wprawdzie zdarzają się liczne przypadki, że ktoś ma mózg, ale jego umysł można uznać za chory, to jednak dobitnie potwierdza postawioną tezę na początku akapitu. To, że nasz mózg często nas oszukuje jest udowodnione naukowo, ale paradoksalnie, chroni nas to przed szaleństwem. Gdyby nie te oszustwa, nie dożywalibyśmy nawet wieku dojrzałego i w konsekwencji ludzi na świecie już by nie było. Akurat to zagadnienie poznałem dość obszernie. Mam całą półkę mojej biblioteczki literatury na ten temat.
Pozdrawiam pięknie i czekam sobie cierpliwie na Twój opis PSI :)
Wiem, że jest w świecie energia, która w postaci pewnych znaków daje o sobie znać. Poważnie się "wystraszyłam", kiedy w rozmowie z dobrze znanymi mi osobami, wypowiedziałam myśli, które w niedługim czasie stały się rzeczywistością. Takich zdarzeń, na przestrzeni lat, było około 10 - ale już po trzech - bardzo się pilnowałam, choć nie udało się - jak widać (!) Nie wiem, co mogłoby być, gdyby zabrakło czujności i każdą myśl "proroczą" puścić w obieg, czy nie "zmaterializowałaby się" te "zło-prorocze"... Magiczność była i jest czymś fascynującym, ale trzeba trzymać się od niej daleko - nie zawsze sobie uświadamiamy, jakim potencjałem gospodarujemy (hm...)
OdpowiedzUsuńUdanego popołudnia!
Taką niewidzialną siłą jest np. grawitacja i pole magnetyczne, taką energią jest prąd elektryczny – ale je da się zmierzyć, tak jak nawet impulsy naszego mózgu. To, o czym Ty piszesz, jest jak mniemam zdolność przewidywania(?). Ale i w tym wypadku da się to „zjawisko” racjonalnie wytłumaczyć. Przewidujesz nieraz setki prawdopodobnych zdarzeń w ciągu dnia, w Twej pamięci utkwiły te, które miały jakieś większe znaczenie i się spełniły. Ale każde przewidywanie albo się spełni, albo nie, za każdym razem „na dwoje babka wróżyła”. Bo czy zapamiętałaś te, które się nie sprawdziły? A śmiem twierdzić, że tych też nie brakowało.
UsuńMiłego wieczoru.
Przytoczę Ci tylko dwa przykłady - mrożą krew w żyłach (!)
OdpowiedzUsuń1/ Rozmowa przed wyborami - dotyczy człowieka, któremu nikt nie daje szans wyborczych. Wypowiedziane przeze mnie słowa: "Pan Bóg nie pozwoli, żeby On przegrał". Ten człowiek wkrótce ginie w katastrofie.
2/ Rozmowa z koleżanką (bardzo dawno temu)- w czasie jej trwania, moja rozmówczyni mówiła o zakupie bardzo atrakcyjnego samochodu. W trakcie wymiany myśli poczułam jakąś złą energię. Nie potrafiłam tego zinterpretować, ale pamiętam, co jej powiedziałam. Moje słowa - "ale o tym samochodzie, lepiej na razie, nie mów koleżankom z pracy". Kilka dni później, w tym samochodzie ginie jej mąż i kilku jego kolegów.
Jak widzisz, to nie jest tak, że coś się sprawdza lub nie. To zupełnie inny wymiar analizy. Wiele innych zaistniałych sytuacji i zdarzeń jest jeszcze bardziej złożonych w interpretacji, ale czy w ogóle można to wyjaśnić? Nie próbuję, ale nie wszystkie myśli "materializuję", żeby nie wywoływać wilka z lasu. Przewidując zagrożenia dla siebie, nie jestem w stanie im przeciwdziałać - to tak, jakby siła wewnętrzna wyhamowywała mechanizmy obronne. Z tego też powodu, zawsze twierdzę, że są jakieś przeciwstawne Siły, które mogą zrobić wiele dobrego, ale też i złego. Nieważne, jak je będziemy nazywać - każdy może to robić po swojemu. Wiem też, że nigdy nie będę mogła powiedzieć - jestem osobą niewierzącą. To wszystko brzmi chyba irracjonalnie, ale bez żadnego naciągania i zakłamania.
Udanych dni przed Tobą!
Ja naprawdę nie rozumiem jakiego związku szukać między tym, co pomyślałaś, a tym co się stało. Przecież tak można dowolnie połączyć wiele zdarzeń nie mających żadnego punktu odniesienia. Tu nie ma żadnego związku przyczynowo - skutkowego. W tym jest tylko czysty przypadek i bardziej niż luźne powiązanie. Przyszło mi na myśl pewne porównanie. Czasami zagram w Lotto z myślą, że wygram. To, że nie wygrywam, nie wynika z tego, że myślałem o wygranej, choć mógłbym wysnuć taką teorię. Sprawdzałem. Wysyłając kupon, myślałem, że nie wygram i... też nie wygrałem. Brak wygranej wiąże się z małymi szansami na wygraną, ale przecież te szanse są. To, że jakiś polityk zginie w katastrofie, jest zdecydowanie bardziej prawdopodobne niż ta wygrana, podobnie jak to, że ktoś w samochodzie koleżanki mógł zginąć.
UsuńPod rozwagę i dla pokrzepienia własnego sumienia. Twoje myślenie nie miało żadnego związku z przytoczonymi przykładami. Były tylko zdarzeniami losowymi. Nic więcej.
Nie staram się Tobie niczego wmawiać, ponieważ sama wielu rzeczy nie rozumiem.
OdpowiedzUsuńChociażby tego:
Przyszła kiedyś do mnie koleżanka. Zamiast odpowiedzieć jej na dzień dobry, dosłownie w drzwiach zapytałam ją - "dlaczego usunęłaś ciążę?" Jak się potem okazało w rozmowie, rzeczywiście to zrobiła, ale ja nie wiedziałam, że była w ciąży i nie wiem dlaczego z moich ust wyrwało się takie pretensjonalne pytanie. Ach, można mnożyć sytuacje codzienne, których w żaden sposób nie udaje mi się wytłumaczyć. Nie pretenduje do jakiegoś medium, ponieważ w każdym z nich widzę mroczność, a nie światło - ale wydaje mi się, że są jakieś niewyjaśnione rzeczy na tym świecie, których istnienia Ty nie uznajesz...
Rozpoczął się nowy dzień - niech będzie pogodny!
W gruncie rzeczy mnie to nie razi, że obstajesz przy swoim. Jeśli Jesteś o tym tak mocno przekonana, moje dywagacje pewnie Cię nie przekonają, co mnie nie zdziwi. Niemniej z kolei Twoje, też mnie nie przekonują.
UsuńI mnie zdarzyło się w rozmowach niejednokrotnie wypowiedzieć coś irracjonalnego, z takim czy innym skutkiem. Ale śmiem twierdzić, że tak ma wielu z nas i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Tak jak w tym, że jakimś stwierdzeniem trafiamy w sedno. Jako przykład: zamiast powiedzieć dzień dobry, odwiedzającemu mnie kumplowi, zapytam: co tak późno? Samochód Ci się zepsuł? Jest duża szansa, że akurat trafię i jak mniemam, wcale Cię to nie zdziwi. W opisanym przez Ciebie przypadku prawdopodobieństwo zadania takiego pytania i potwierdzającej odpowiedzi, jest bez wątpienia dużo mniejsze, ale czy na pewno nieprawdopodobne? Jeśli dziś przyjmuje się, że statystycznie, co piąta dorosła Polka poddała się aborcji, a takie pytanie mogło wynikać z podświadomej oceny jej, przyjaciółki, wyglądu – ja nie dostrzegam żadnej nadzwyczajności tego zdarzenia. Ot, taki ze mnie racjonalista :)
Pozdrawiam pięknym dniem.
Nikt z wierzących nie odpowie na to, kim jest Bóg, bo nie ma jakichkolwiek dowodów czy choćby wskazówek, by móc coś takiego wnioskować. I z tego tylko powodu wiara w Boga/Bogów jest zawsze wiarą ślepą, bez jakichkolwiek podstaw. Niemniej, jeśli ktoś wierzy sobie w spokoju, bez narzucania czegokolwiek innym, bez zaburzania świeckości państwa czy porządku publicznego, bez fanatyzmu religijnego, to niech sobie wierzy.
OdpowiedzUsuńMimo, że sam jestem ateistą, wiary w Boga nie nazwałbym ślepą, pomijając jej ortodoksyjne odłamy. Jakby na tę wiarę nie patrzeć, to ona prowokowała do zadawania pytań, które skutkowały laicyzmem. Podstawą wiary był brak możliwości realnego wytłumaczenia pewnych zjawisk To, że te tłumaczenia były błędne, samo w sobie nie było złe, skoro innych możliwości nie było. Nie da się bowiem zaprzeczyć, że choć filozofia, stawiająca pytania, narodziła się starożytności, to jej rozkwit przypada na czas, kiedy Bóg tłumaczył wszystko.
UsuńPozdrawiam.