środa, 7 grudnia 2016

Smutne życie ateisty



  Woody Allen stwierdził w wywiadzie dla „Süddeutsche Zeitung”, że „wiedzie smutne życie, bez nadziei, przerażające i ponure, bez celu i żadnego znaczenia”, jednocześnie dodając, że jest „ścisłym ateistą”. Te słowa zostały natychmiast podchwycone przez wszystkich przeciwników ateizmu. Katolickie media ogłosiły tryumf: „Wiara w Boga to jedynie słuszna droga naszego istnienia. Ten ateista odkrył, że życie człowieka ma głęboki sens, a sens ten daje Bóg, który nas stworzył.

  Od razu uprzedzę, nie znam treści całego wywiadu jaki udzielił Woody Allen. Według mnie słowa te są wyrwane z kontekstu, bo w innym fragmencie mówi: Wszystko, co robimy za naszego życia, jest w ostateczności iluzją. Nie będzie już nic z istnienia. Zupełnie nic. Chciałbym się mylić, ale zdrowy rozsądek się temu sprzeciwia. Słońce zgaśnie. Czy nam się to podoba, czy nie.” Rodzi się bowiem pytanie, czy ta wypowiedź ma jakiś związek z gloryfikacją wiary? I drugie, czym jest ów „głęboki sens”? W końcu wiara jest jeszcze większą iluzją. Woody Allen ma prawo do własnej, osobistej oceny swojego życia, ta ocena może być pesymistyczna, nawet jeśli się jest ateistą, ale to nie dowód na to, że wszyscy ateiści muszą podzielać jego zdanie, a szczególnie ów pesymizm. Warto tu przypomnieć, że ten bogaty i sławny człowiek przeżywał w swoim życiu kilka okresów prawdziwej depresji. Jego pesymizm może wynikać z jego osobowości, ale nie przesądzam, nie znam go na tyle. Niestety, choćby nie wiem jak naciągać fakty, wiara też od depresji i zwątpienia nie chroni, rzekłbym jest gorzej, wierzącym grozi również opętanie, a wtedy podobno psychiatra nie wystarcza, trzeba skorzystać z „usług” egzorcysty.

  Jeszcze bardziej zastanawia mnie ów „głęboki sens życia” dostępny tylko wierzącym. Rodzi się we mnie przekorne przekonanie, że ta głębokość jest tak naprawdę tylko głęboko ukryta, tak głęboko, że nikt się jej nie dokopie. Można wierzyć w szczęśliwą wieczność po śmierci, nie zmienia to faktu, że umrzeć trzeba. A ponieważ nie wiemy nic o tym życiu po życiu, trudno się spodziewać, aby zwykłego człowieka to inspirowało. Sam Allen stwierdza dość przewrotnie: „Skoro nie sukces, nie sława, nie pieniądze, to co? Pojawia się pytanie, że być może Bóg, ale ja nie wierzę.” Innymi słowy, jego wątpliwości nie dotyczą problemu wierzyć lub nie wierzyć, bo w Boga, mimo pesymistycznych wniosków, wciąż nie wierzy. Te słowa dotyczą tylko poszukiwania samego sensu. Bo czyż wiara uwalnia nas od chęci posiadania, chęci sławy, chęci sukcesu czy nawet tylko pragnienia chwil szczęścia? Poza kilkoma ascetami w dosłownym tego słowa znaczeniu, ja takich wierzących nie znam, choć oczywiści jest duża rozpiętość tego, co rozumiemy przez sławę, sukces, czy dużą ilość pieniędzy. Nawet stwierdzenie, że chcę osiągnąć tylko tyle by godnie żyć, po pierwsze, wymaga wysiłku, po drugie, jest pragnieniem stricte przyziemnym. Nie ma w tym nic z „głębokiego sensu życia”. Stwierdzenie Woody Allena nie jest więc potwierdzeniem tezy, że sens ludzkiemu życiu może nadać wyłącznie wiara w Boga.

  Woody Allen nawet nie pyta o to, czy Bóg istnieje. Pyta tylko, co ma być naszym sensem istnienia. Niestety, łatwej odpowiedzi nie ma. Cokolwiek osiągniesz, nawet największe zaszczyty, nawet największe bogactwo, zawsze pojawi się pytanie: co dalej? I nie łudź się mój Czytelniku, tam, jeśli to „tam” istnieje, też zadasz sobie kiedyś to pytanie. Nie sposób istnieć cały czas, a już tym bardziej wiecznie, w stanie pełnej ekstazy. Każdy zachwyt ma swój kres, po prostu powszednieje. Każdy zdobyty szczyt generuje chęć zdobycia nowego. Nigdy nie pozbędziemy się końca powstawania nowych pragnień. Czy można zatem mówić, że życie wierzącego jest lepsze od życia ateisty? W pewnym sensie tak, wiara pomaga wielu ludziom żyć i znosić w pokorze przeciwności losu. Coś na wzór Hioba, choć oczywiście w znacznie mniejszej skali. Kiedyś, jeśli nawet nie na tym ziemskim padole, będzie lepiej. Ale odpowiedz Sobie sam, czy ta wiara jest na pewno głęboka i Ty się do zasad danej religii w pełni stosujesz? Jeśli nie, czego ja nie mogę Ci mieć za złe, to znaczy, że Twoja wiara jest powierzchowna, płytka, nieprzemyślana i przypomina samooszukiwanie. Z dwóch postaw wolę szczerego ateistę od powierzchownie wierzącego. Ale z tymi głęboko wierzącymi też nie jest do końca dobrze. Zatraciwszy się w rytuałach, obrzędowości i regułach, które niczemu ziemskiemu życiu nie służą, zapominają o istocie tego życia. Nie jest nią ascetyzm. Przeczytałem, że prawdziwa wiara wymaga wyrzeczenia się wszystkiego, nawet pragnień, łącznie z najbliższymi, gdyż wszystko, co oddala od Boga, powinno się odrzucić. Tym samym „tu i teraz” staje się kompletnie nieistotne, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Czy po to rodzimy się na tym świecie? Życie nie ma być czekaniem na wieczność, życie trzeba przeżywać w pełni świadomym miejsca, czasu i zadań przed nami stojących. Można li tylko domniemywać, że to służy „wyższym” celom.

  Nie jest łatwo uznać, że jesteśmy zarówno zupełni nieistotni dla Wszechświata, jak i dla przemijającego Czasu. Ale to może być jednocześnie motorem napędowym do przeżywania tego życia w pełni świadomie, z próbą osiągnięcia satysfakcji, nawet jeśli tylko krótkotrwałej. Jeśli nie spłodziłeś potomka, nie zbudowałeś domu, nie posadziłeś dębu, coś i tak z Twojego działania ma sens, i dla Ciebie, i dla innych. Trzeba tylko uznać pewne proporcje. Z im większej perspektywy patrzysz na siebie, tym znaczysz coraz mniej. Tylko bardzo nielicznym udaje się przetrwać w pamięci innych dłużej niż dwa, trzy pokolenia. Nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku nie będę w pełni zadowolony z tego życia, i tak, jako ateista, uważam się za szczęśliwca. Zaistniałem i miałem okazję, na ile to było możliwe, poznać „cudowne” (w cudzysłowie, bo z tą cudownością różnie bywa) miejsce tego zaistnienia.

  Wracając do Woody Allena. Trochę mnie zadziwia. Na jego miejscu, nie znajdując już szczęścia w działaniu na rzecz siebie, mając ku temu takie możliwości jak on, poświęciłbym się uszczęśliwianiu innych, szczególnie tych, których nawet wiara nie chroni przed nędzą i skrajnym ubóstwem.


37 komentarzy:

  1. Nie brałabym na poważnie tego co mówi Woody Allen.Facet ma tak pokręconą psychikę jak mało kto.Ale to jest zabawne,że ateiści tak często mówią o Bogu.Sam Allen mówi - Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga,opowiedz mu o swoich planach na przyszłość.Albo to - Dla ciebie jestem ateistą,dla Boga - konstruktywną opozycyjną.
    Do mnie to naprawdę dziwne...
    Pozdrawiam Anastazja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem na ile śledzisz net i jakie tematy. Niemniej nie ma portalu religijnego (prawicowego również), w tym katolickiego, gdzie nie odnoszono by się do ateistów (zawsze negatywnie). To oczerniania wywołuje kontrreakcję, a że logika wydaje się być (nie zawsze, zależy od ateisty, który się nią posługuje) po stronie ateizmu, te próby oczerniania daje się łatwo obalić. Mało kto odstąpi od takich przyjemności, które przynoszą satysfakcję, więc i niejednokrotnie bardzo celnych uwag jest sporo. Spór jest, temu nie sposób zaprzeczyć, a skoro jest, musi się odbywać na jakieś płaszczyźnie. Ja chętnie kupuję książki, mające w zamierzeniu obalić idee ateizmu, a zapewniam Cię, że jest ich sporo.
      Ostatnio trafiłem na obszerny artykuł zatytułowany „Tak zwalczysz ateistów!”. Wszystkie argumenty przeciw ateizmowi są zerżnięte właśnie..., od ateistów. Miałem o nim pisać, mnie to bawi, ale rozumiem, że nie wszystkich, więc sobie tu daruję, ale obszerny esej dla własnej satysfakcji piszę.
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
    2. Oczywiście miało być konstruktywną opozycją...
      A.

      Usuń
    3. Dla mnie to wszystko działa na zasadzie - uderz w stół,a nożyce same się odezwą...
      A.

      Usuń
    4. Może tak być, rodzi się jednak pytanie, kto w stół uderza?

      Usuń
    5. Jedni i drudzy Asmodeuszu:)Dla mnie to bezsensowne,bo to wygląda jak jakaś dziwna i głupia rywalizacja,która ma pokazac kto jest lepszy,mądrzejszy,bardziej wartościowym człowiekiem.Żyj i daj żyć innym.Tak,powtarzam się ale te powiedzenie pozwala mi zachować zdrowy rozsądek.
      A.

      Usuń
    6. To chyba nie na tym polega, aby dać żyć innym :) Ja też bym tak chciał, ale gdy jakaś posłanka grozi mi za mój ateizm deportacją, to ja musze się bronić. Inaczej, jest to sposób pewnej globalnej (choć to za dużo powiedziane) dyskusji o ideologię, a ta dyskusja trwa niemal od czasów starożytnych. Przybrała formę pisanych treści i to nawet dobrze, bo dyskusja bezpośrednia, na słowa, mogłaby się zakończyć rękoczynami. I daję Ci słowo, że te rozpoczęliby ci, którzy mają w Biblii napisane „miłuj bliźniego swego.” :)

      Usuń
    7. W takim razie na czym to polega?Panią posłankę ostro poniosło i to wiedzą wszyscy.I jak się bronisz?Obrażając ją?To zniżasz się do jej poziomu...Albo taka Fronda czy inne fora poświęcone wierze czy ateizmowi?No sam pisałeś,że czytasz te wzajemne obelgi w sumie dla przyjemności.No to o co chodzi?
      A kto jaki ma sens życia to indywidualna sprawa i w sumie cóż to takiego ten "sens życia"?Przecież nikt nie zna przyszłości.Dzisiaj sensem życia jest to,jutro tamto...
      I Woody Allen powiedział coś bardzo ale to bardzo mądrego - Życie jest za krótkie,żeby tracić je na dyskusje o życiu.Lepiej je przeżyć.
      A.

      Usuń
    8. Gdzie ja obrażam posłankę od deportacji? Nie użyłem żadnej inwektywy. Najzwyklej w świecie nie godzę się na takie traktowanie. Skoro usiłuje się obrazić mój ateizm, nie tylko przez posłankę, nie mam zamiaru udawać, że nic się nie stało. Dasz sobie „pluć w twarz” bez jakiejkolwiek reakcji? Pokora powinna charakteryzować wierzącego, nie mnie.

      Z tą indywidualnością jest bardzo różnie. Wiesz jaki ateistom stawia się największy zarzut? Skoro nie wierzą w Boga, skoro ich sensem życia jest doczesna uciecha, czynią największe podłości. A tak naprawdę, jeśli Twoim sensem życia jest zbawienie (zakładam to hipotetycznie) to ja się Ciebie zapytam, kto Ci taki sens narzucił, bo sama na to nie mogłaś wpaść? Rodzice, katecheta?

      Tu się z Woody Allenem nie zgodzę, dyskusja też jest elementem życia.

      Usuń
    9. Zapewne chodziło mu o denne dyskusje;)

      Nie lubię żadnych badań ani statystyk ale wiem,że to totalna bzdura.No może Ziobro wprowadzi obowiązkową ankietę podejrzanych czy też już skazanych o wiarę...Bo skoro ktoś zabija drugiego człowieka i twierdzi,że diabeł mu kazał to chyba nie jest ateistą?
      A zbawienie nie jest/nie powinno być sensem śmierci?

      Nie napisałam,że ją obrażasz.To jak się bronisz?I tu się z Tobą zgodzę - przed głupotą człowiek powinien się bronić.Skoro nie jestem pokorna,to nie jestem wierząca?
      A.

      Usuń
    10. To możliwe ;)

      Ja nie piszę o statystykach a ogólnej opinii. Nie tylko Ziobro miałby ochotę poznać nasze wyznanie, były już zapędy na tę informację, a kto wie czy wciąż się co niektórym to marzy.

      Zbawienie może być sensem życia, przecież nie twierdzę, że nie. Jest jednak problem, o którym piszę w eseju, czy wiara w to zbawienie jest powierzchowna.

      Bronię się przez demaskowanie arogancji i braku logiki. Brak pokory nie wyklucza wiary, czyni wiarę herezją ;)

      Usuń
    11. To zależy kto wierzy;)

      "Brak pokory nie wyklucza wiary, czyni wiarę herezją ;)" Wytłumacz,proszę...
      A.

      Usuń
    12. To dość zawiłe, ale spróbuję najprościej jak potrafię. Każda religia ma swój katechizm, czasami dogmaty, do których należy się ściśle stosować. Religia katolicka zakłada, że wierny/-a ma być pokorny/-a, nie tylko wobec Boga ale i życia. Masz wszystkie niepowodzenia i przeciwności losu przyjmować z pokorą. Jakiekolwiek odejście od tych zasad jest odstępstwem od wiary, niekoniecznie pełnym, ale przez to ma znamiona herezji, postawy sprzecznej z doktryną danego Kościoła. Więc albo jesteś w pełni posłuszna tym doktrynom, albo oddajesz się herezji. Wierzysz, ale nie tak jak tego się od Ciebie wymaga.

      Inna sprawa, że dziś takich wiernych jest multum, w Polsce tak gdzieś około połowa. Kościół nie może sobie pozwolić na takie uszczuplenie stada owieczek (sorry, za ten sarkazm) więc uknuto określenie „letni katolik” by nie nadużywać słowa heretyk, które brzmi złowieszczo.

      Usuń
    13. Ok...Skoro Allen mówi,że jest ścisłym ateistą to wychodzi na to,że ja jestem nieścisłą katoliczką.Bo sorry ale jeśli mój mąż by mnie bił albo nasze dzieci,to w dupie mam pokorę...
      A.

      Usuń
    14. I tu przemawia przez Ciebie czysta herezja, bo Kościół jest zdecydowanie przeciw ustawie antyprzemocowej :)

      Usuń
    15. I dlatego ja jestem przeciw kościołowi...Bo o ile ja mogłabym znieść przemoc,nigdy nie pozwolę na to żeby ktokolwiek skrzywdził moje dziecko.
      A.

      Usuń
    16. Znieść przemoc wobec siebie?! Przyznam, że nie rozumiem. Masz coś z masochistki? Mnie to bardziej dziwi niż Ciebie moja uległość wobec rodziny.

      Usuń
    17. Napisałam,że mogłabym a to nie oznacza,że tak by było...
      Bardziej jestem sadystką,niż masochistką :D
      A.

      Usuń
    18. W moim rozumieniu skoro mogłabyś to znaczy, że akceptujesz taką możliwość, ale pojmuję, to tylko drobne niezrozumienie z mojej strony ;)

      Swoją drogą za sadystkami też nie przepadam, ale to określenie też pewnie tak na wyrost? :)

      Usuń
    19. Tak:)

      Nie:)

      Nasti za którą nie będziesz przepadał:D

      Usuń
    20. Będę przepadał, dopóki nie dostanę się w Twoje sadystyczne ręce :)

      Usuń
    21. Hahaha no to Ci nie grozi:)
      A.

      Usuń
  2. Tak wyczułem, że wierzący tracą czas na wiarę w Boga, podczas gdy... no właśnie co? Wiara to przecież nie tylko ascetyzm, nie tylko wyrzeczenia, nie tylko znoszenie przeciwności w imię jakiego życia w zaświatach. Wiara niesie również radość.
    "Oto jest dzień,który dał nam pan
    weselmy się i radujmy się nim"

    Współcześnie życie ateisty nie różni się obyczajowo od człowieka wierzącego. Podobne rzeczy sprawiają im zadowolenie i przynoszą smutek. Więc stwierdzenie, że ateista jednak coś traci z życia nie jest takie znowu dalekie od prawdy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kto mówi, że życie ateisty jest usłane różami? Masz rację, jest dokładnie takie samo jak wierzących, choć pozbawione celebry. Ja dzięki temu miałem czas na czytanie ;)
      Ale jak pragnę zdrowia, ten cytat mnie rozbawił. Nawet nie chodzi o to, czy wiara niesie z sobą radość, bo pewnie niesie, tylko ja jakoś tak nigdy nie potrafiłem się radować wtedy, kiedy mi kazano (święta), lub smucić, też kiedy mi kazano (post i kiedyś adwent). Dla mnie radość to uczucie spontaniczne a nie nakazowe przy okazji. Aby nie było, domyślam się, że chodziło Ci o radość dnia codziennego.

      Usuń
    2. Litości, bo też mnie rozbawiasz. Co ma wiara i obrzędowość do czasu na czytanie :D ?. I przecież nikt chyba nie kazał Ci siedzieć cały czas w kościele i szczerzyć się do ołtarza w Boże Narodzenie, jak akurat nie masz humoru?



      Usuń
    3. Ma, ma. Gdy byłem wierzący nie odpuszczono mi żadnej mszy niedzielnej i świątecznej, a jak sobie przypomnę Boże Ciało i procesję, to do dziś oblewa mnie zimny pot. Do tego dwie pielgrzymki na rok (Piekary Śl. I Częstochowa). A w święta Bożego Narodzenia musiałem się cieszyć (by nie zrobić komuś przykrości) ze skarpetek i chusteczek do nosa (gdybyś nie wiedział, kiedyś były bawełniane). Były też laczki i pstrokaty, dziergany sweter. Musiałem się też cieszyć z wizyty teściowej. Gdy powiedziałem dość, miałem zawsze piękne chwile samotności i spokoju na lekturę jakieś książki, gdy wszyscy inni szli do kościoła. Była z tym dość dziwna sprawa. Gdy sam chodziłem, msza ciągnęła się w nieskończoność. Gdy już chodzili beze mnie, trwała dziwnie krótko...:)

      Usuń
    4. Nie wiem czy dobrze zrozumiałam ale Ciebie,jako dorosłego mężczyznę ktoś zmuszał do chodzenia do kościoła i na pielgrzymki?
      A.

      Usuń
    5. Nasti:
      Spotkałaś się kiedyś z pojęciem presji środowiska? Tym środowiskiem była moja osobista rodzina i nieosobista rodzina mojej żony. Obie rodziny głęboko wierzące. Mogłem się buntować wcześniej, ale też wcześniej doszłoby do rozpadu rodziny. Przez dłuższy czas uważałem, że dla świętego spokoju i dobra dzieci, warto iść na ustępstwa, ale to generowało kolejne wymogi, coraz trudniejsze do zaakceptowania.

      Usuń
    6. Nie chcę wchodzić w Twoje osobiste sprawy ale jeśli rodzina rozpadła dlatego,że przestałeś chodzić do kościoła,to przepraszam ale nie zrozumiem tego nigdy.Nawet jeśli to był tylko jeden z powodów...
      Presja środowiska?Oczywiście,że znam.Ale ja zawsze pod prąd.
      A.

      Usuń
    7. Nie, to nie kościół. Przyczyn jest zawsze wiele, rozpad małżeństwa to zawsze splot wielu spraw, zazwyczaj konfliktowych. Ale ja na blogu nie będę się wybebeszał na tematy osobiste :)

      Usuń
    8. Dlatego napisałam,że nie chcę wchodzić w Twoje osobiste sprawy:)
      A.

      Usuń
  3. Twój ateizm to ciekawy przypadek dla psychologa. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swego czasu, już jako ateista, byłem i u psycholożki i nawet u psychiatry. Żadnych odchyleń od normy nie stwierdzono. Niewiele brakował, a byłbym z psycholożki też zrobił ateistkę, bez premedytacji ;)

      Usuń
  4. Cóż, prawdopodobnie Allenowi zaczyna brakować pomysłów, dlatego koncentruje się na gadaniu głupot...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym to nazwał osobistymi przemyśleniami. Głupotą byłoby twierdzenie na koniec życia ateisty, że zaczyna wierzyć w Boga ;)

      Usuń
  5. Jak zawsze populistyczne najazdy po ateizmie. Słabe to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieje, że owo określenie "słabe to" dotyczy wskazanego artykułu? :)

      Usuń