środa, 15 lutego 2017

Walentynkowe regime – ordo caritatis



  Dopiero dziś, bo chciałem wychwycić, co ciekawego znajdę na temat tego nieoficjalnego święta w necie, ze szczególnym wskazaniem na portale katolickie. Wyszedł z tego prawdziwe miszmasz, lub jak kto woli – kogel-mogel. Pozwolę sobie pokrótce zwrócić uwagę na dwa trendy.

  Na pierwszy ogień artykuł1 z portalu pch24.pl, który, przyznam szczerze, wprawił mnie w zdumienie. Żadnego bluzgu, żadnego diabła ani jego podszeptów. Zamiast tego rzeczowa geneza samego święta, z której wynika, że jego źródeł należy szukać, nie, nie w amerykańskiej popkulturze, a w pogańskim Rzymie. Wzięło się stąd, że ptaki gnieżdżące się w Wiecznym Mieście, w połowie lutego zaczynały swoje miłosne zaloty i łączyły się w pary. I tak rozpoczynało się świętowanie luperkaliów - festynu ku czci boga płodności Faunusa Lupercusa. Niestety, w V w. n. e. zniósł je papież Gelazy I. Na szczęście zastąpił je świętem męczennika Walentego. Ów, gdy istniał zakaz zawierania małżeństw i ogłaszania zaręczyn z powodu wojny, potajemnie udzielał ślubów zakochanym. Za to poniósł męczeńską śmierć, gdzieś około roku 270. Piękna, romantyczna, choć tragiczna historia. Trochę się to pomieszało, gdy okazało się, że jest jeszcze jeden Walenty, który z kolei zasłynął z tego, że pobłogosławił pierwszy związek małżeński poganina z chrześcijanką i posyłał wiernym miłosne listy do Jezusa. Zginął również męczeńską śmiercią trzy lata później. Mamy więc jakby dwóch świętych o tym samym imieniu i w tej samej intencji, ale to chyba bez znaczenia. Od XVI w. w dniu św. Walentego ofiarowywano kobietom kwiaty. Wszystko zaczęło się od święta zorganizowanego przez jedną z córek króla Francji Henryka IV. Każda z obecnych dziewczyn otrzymała wówczas bukiet kwiatów od swego kawalera. Przede wszystkim jednak narzeczony był obowiązany 14 lutego wysłać swej ukochanej czuły liścik, nazwany walentynką.
I wszystko jasne.

  Niestety, nie do końca. Oto na tym samym portalu, w tym samym dniu, ukazuje się drugi artykuł2, który burzy idyllę pierwszego. Już sam wstęp nie pozostawia złudzeń: „(...) współcześnie dzień świętego Walentego staje się okazją dla promocji wulgarności. Sprowadzanie miłości do aspektu cielesnego czy banalnego romantyzmu kłóci się jednak z katolickim spojrzeniem na tę kwestię.” Dalej jest już tylko gorzej. Walentynki: „(...) z punktu widzenia trwałości rodziny i społeczeństwa budzą one spore wątpliwości. (...) Jednak sprowadzanie miłości do wymiaru romantyczno-komercyjnego oznacza jej banalizację. Nawet romantyzm w swej wzniosłej, „czystej” postaci niesie ze sobą zagrożenia. Takie jak choćby rozwody.” (sic!) Przyznam, że mnie zszokowało, bo w końcu każda miłość, a szczególnie ta, która skutkuje świętym sakramentem małżeńskim, niesie zagrożenie rozwodem. Czyżby ci, którzy zawierali swój związek małżeński z miłości, a nie z wyrachowania, bardziej byli narażeni na rozwód? Chyba nie może być inaczej skoro autor tej tezy opiera się na danych statystycznych, z których wynika, że dziennie dochodzi do 2650 rozwodów (prawdopodobnie tylko w samej Europie). Autor dodaje, że: „Sprowadzanie miłości do pięknych uczuć, gustownych podarków i miłych chwil to gotowa recepta na rozpad związku. Te bowiem trwają tylko przelotnie. Potem pojawia się codzienność: zaczyna się dostrzegać wady drugiej strony. Życie okazuje się odległe od marzeń.”  Czy z tego nie może wynikać, że winą rozwodów nie tyle jest miłość i jej spowszednienie, ile samo małżeństwo (sakramentalne też)? Autor jednak ma swoje „mocne” argumenty: „Miłość chrześcijańska obejmująca nie tylko bliskich, lecz także nieprzyjaciół, a nade wszystko Boga przewyższa możliwości ludzkiej natury. Umożliwia męczeństwo za wiarę czy heroiczną pomoc ubogim. (...) W teologii katolickiej miłość to nie uczucie. To ostatnie stanowi najwyżej dodatek”. I znów wszystko jasne. Jeśli mój drogi Czytelniku myślałeś, że miłość powinna stanowić sedno związku dwojga bliskich sobie ludzi, to jesteś w błędzie – nie rozumiesz znaczenia słowa „miłość”. Ale spokojnie, ja tak pojętego uczucia miłości też nie rozumiem... Nawet nie pomaga mi jeszcze jedno wyjaśnienie: „Miłość to zatem nie ślepa siła, ale cnota idąca w parze z prawdą i prawem. W jej praktykowaniu istnieć musi pewien ład. Teologia katolicka mówi o porządku miłości – ordo caritatis [podkreślenie moje]. Najważniejszym obiektem miłości, przekonuje święty Tomasz, jest sam Bóg. To On, jako największe Dobro powinien stać się przedmiotem największej miłości.” Rodzi się we mnie przekonanie, że powinniśmy zapomnieć o miłości dwojga ludzi. Jest po prostu nic nie warta, powinniśmy się jej wstydzić, gdyż jak twierdzi dalej: „Po Bogu najbardziej należy kochać własną duszę.” Tu się po części zgodzę, bo mam swoisty stosunek do egoizmu, choć niekoniecznie w aspekcie zbawienia, ale po „Powinniśmy natomiast rezygnować z dóbr cielesnych dla dobra jego duszy. Postępując w ten sposób wyrażamy także troskę o swe zbawienie.” trudno mi uwierzyć, że tekst powstał w XXI wieku...
Polecam lekturę całego artykułu, bo jest pełen podobnych kontrowersji.

19 komentarzy:

  1. Nie znoszę tego święta.Wszędzie loffff,że się porzygać można.Czasami mam wrażenie,że ci zakochani to cały rok siedzą w domu i tylko z okazji święta trzeba pokazać wielką miłość...

    Tych artykułów nawet mi się nie chce komentować ale zaczęłam się zastanawiać kim jestem...Ale - mniejsza o to;) Św.Walenty to też patron psychicznie chorych.Pasuje jak ulał;)
    Pozdrawiam Anastazja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mi się skojarzyło w związku z Twoim komentarzem, a raczej niechęcią do święta. Jest takie święto – św. Barbary – święto górników. Oni cały rok „fedrują” by w ten jeden dzień świętować to „fedrowanie”. Czy nie sądzisz, że z zakochanymi może być tak samo? :)))

      Miłość to też stan psychiczny, więc mnie ta dodatkowa funkcja św. Walentego nie dziwi. Ale mimo wszystko mocno mnie zastanawia, co Ci wyszło z tym zastanawianiem się nad tym kim jesteś?

      Pozdrawiam pięknie ;)

      Usuń
    2. Tak,zgadza się ale 4.grudnia to nagroda za całoroczny zapieprz;)

      Kim jestem w kontekście miłości chrześcijańskiej zaczęłam się zastanawiać.No i wyszło,że jednak pójdę do piekła...
      A.

      Usuń
    3. Miłość też wymaga olbrzymiego wysiłku :)

      Więcej optymizmu, może tylko czyściec?

      Usuń
    4. To z pewnością ale nagrodę można "odbierać" każdego dnia;)

      Może tylko czyściec...
      A.

      Usuń
    5. Górnik też raz na miesiąc odbiera nagrodę, a rok ma 14 miesięcy :)

      Usuń
    6. Wiedziałam że się na to powołasz.Ale tego 4.grudnia może się nawalić i żona nie zrobi mu awantury;)
      A.

      Usuń
    7. To dodatkowa premia :) Ale ok! W licytacji, komu bardziej należy się to święto, niech będą górnicy. Wszak nim byłem ;) Zakochanym wprawdzie też, ale wtedy te walentynki jakby mniej eksponowane były...

      Usuń
  2. Ja natomiast nie posiadam się z zachwytu, że akurat w kolejne "walę tynki" gawiedź ma okazję obejrzeć film, z którego wynika że najlepszym sposobem na okazanie miłości kobiecie jest lanie jej po dupie.

    Zboczek, który oddaje się tego rodzaju uciechom jest romantyczny, bo ma kupę kasy. Czego życzę zakochanym. Oczywiście kasy, a nie lania po dupie...

    Ja natomiast, gdybym miał zacięcie masochistyczne katowałbym się takimi artykułami. Zastanawiałbym się też jak bardzo trzeba mieć dużo wolnego czasu by takie rzeczy płodzić. Natomiast zacząłem lekturę "Szaleństwa w religiach świata" tym razem od deski do deski to przeczytam i będę sporo mądrzejszy. Jestem przy szamanizmie, jako punkcie wyjścia do wszystkich religii...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak myślisz, ile wolnego czasu może mieć emeryt, w dodatku uwolniony od spełniania „zachcianek” żony i innych członków rodziny :) Ale z masochizmem nie trafiłeś...

      Do lektury książki mnie zachęciłeś, bez wątpienia znajdzie się w mojej biblioteczce.

      Usuń
    2. Nie odnoszę już tych skłonności do Ciebie. Ja bym po prostu nie mógł tego wyszukiwać i czytać.

      W mojej biblioteczce pewnie miałbyś niezłe używanie. Mam nawet książkę z XIX w. zakazaną przez kościół polski :)

      Usuń
    3. Mnie już bardziej drażnią wieści jaka ta „dobra zmiana” jest dobra :)

      Nie wiem czy akurat ta książka z XIX wieku by mnie zainteresowała. Swego czasu zaczytywałem się Wańkowiczem. Pochłaniałem jego książki jak ciepłe bułeczki, a „Karafkę la Fontaine” kilka razy. Dziś Jego język mocno mnie drażni, choć nie treści. Ale pewnie coś tam bym u Ciebie znalazł ;)

      Usuń
    4. Książka z XIX w. (Dzieje rozwoju umysłowego Europy Johna Wiliama Drapera) jest o tyle ciekawa, że otwarcie krytykuje Watykan, podając kilka casusów z życia papieży, których próżno szukać gdzie indziej. Z tego względu wydana została prywatnie, już nie pamiętam czyim sumptem.

      https://pl.wikisource.org/wiki/Dzieje_rozwoju_umys%C5%82owego_Europy

      Ciekawe tylko skąd Draper wyciągnął te informacje...

      Jak sądzę 5 wydanych w Polsce tomów "Kryminalnej historii Chrześcijaństwa" też przykuło by Twoją uwagę. ileż się prokatoliccy recenzenci napluli na tą książkę wytykając mu jakieś szczegóły, nie mogąc się jednocześnie dopiąć do żadnego konkretu... Niestety te 5 tomów to połowa całości, której w Polsce nie wydano, ale i tak osiąga horrendalne sumy...

      Usuń
    5. W swoim zbiorze mam tylko dwie książki poświęcone demaskacji Kościoła i tylko w jednym wątku: Ekke Overbeeka „Lękajcie się” (pedofilia) i Geoffreya Robertsona „Czy papież jest winien” (finanse i pedofilia). Celowo pomijam Dawkinsa czy Hitchensa. Obie te książki, i tu Cię mogę zaskoczyć, mojego zachwytu nie budzą. Nie czuję żadnej satysfakcji z tego, że ktoś za pomocą autentycznych dokumentów znęca się nad współczesnym Kościołem. Owszem, dobrze, że ktoś takie sprawy demaskuje tyle, że te publikacje i tak trafiają do jednego kręgu odbiorcy, przez co sam Kościół czuje się tylko w minimalnym zakresie „zagrożony”. Tym samym i dawna historia zdecydowanie traci na sile rażenia.

      Według mnie, dziś ma szanse jedynie demaskacja hipokryzji, ale nie po to aby wyeliminować Kościół, ale by nadać mu właściwe miejsce w świecie i życiu.

      Usuń
  3. Problem z tymi książkami jest taki, że tworzą je zawodowi plucze. Deschner, autor "Kryminalnej..." nie jest tu wyjątkiem, ale przynajmniej wyciągnięte przez niego rzeczy mają jakieś konkretne źródła i są podwaliną do wczytania się w sprawę u bardziej fachowych historyków. Zgadzam się całkowicie z Twoim komentarzem, demaskacja powinna wyeliminować patologię, a nie stanowić niszowy atak na KK.

    Książki na ten temat interesują mnie ze względu na historyczny aspekt instytucji kościelnej. Mimo wszystko jej włodarze w wielu momentach musieli się kierować bezwzględnością, więc na ma ona sporo za uszami. Natomiast w świetle tych rzeczy które przeczytałem, wkurza mnie potępianie w czambuł prawie tysiącletniej tradycji tegoż kościoła, jako pomnika samej obłudy, fałszu i walki o władzę.

    Z nowszych rzeczy mam jeszcze "Tajne Sprawy Papieży", ale to jakiś chaotyczny zbiór plot i niesprawdzonych informacji, oraz "Święci i Grzesznicy" Eamona Duffy, uważaną za dość obiektywną historię papieży. Niestety nie powiem nic na temat tej książki, bo jej nie czytałem.

    Generalnie mnie zawsze fascynowały wierzenia ludzkie i mam ogromną ilość pozycji w tym temacie, od poważnych do niepoważnych, niektóre nawet pochwalę się że bardzo rzadkie, wydane w liczbie 500, albo 900 egzemplarzy, lub bardzo stare.
    Może dlatego tak często oponuję Twoje notki, nie mogę się oprzeć czasem, że odwołujesz się w krytyce do błędnej metody...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem Radku zawodowcem, moja krytyka pewnych postępowań i idei Kościoła faktycznie może być czasami chaotyczna, nieuporządkowana. To jest blog, wydaje mi się, że to miejsce nie wymaga naukowego przygotowania ani tym bardziej naukowej metody ;)

      Mimo wszystko, wydaje mi się, że jesteśmy dość podobni, choć oczywiście i bardzo różni. ;)

      Usuń
    2. Wiesz, gdyby to był zarzut jakiś poważny też by nie było dyskusji, ja pomimo, że historią zacząłem się zajmować prawie zawodowo, to jednak lata które powinienem spędzić na studiach kierunkowych, nadal ograniczają mnie do bycia "historycznym awanturnikiem", a nie zawodowcem, choć parę razy przez autorytety zostałem pochwalony za właściwą metodologię.

      Usuń
    3. Nie mam nic do Twego podejścia do historii, ba!, masz u mnie plus, bo tu nic Ci właściwie nie można zarzucić, choć czasami mam zastrzeżenia do interpretacji pewnych zdarzeń. ;)

      Usuń
  4. Każdy powód by okazać miłość ukochanej osobie jest dobry. Fakt sklepy wypełnione są różnego rodzaju gadżetami, ale komu to szkodzi? Miłość można celebrować każdego dnia, a jeśli ludzie popadają w rutynę takiego typu dni mogą im przypomnieć o tym jak dawno nie mówili ukochanej osobie kocham.

    OdpowiedzUsuń