Dopiero
dziś, bo chciałem wychwycić, co ciekawego znajdę na temat tego nieoficjalnego
święta w necie, ze szczególnym wskazaniem na portale katolickie. Wyszedł z tego
prawdziwe miszmasz, lub jak kto woli – kogel-mogel. Pozwolę sobie pokrótce
zwrócić uwagę na dwa trendy.
Na pierwszy
ogień artykuł1 z portalu pch24.pl, który, przyznam szczerze, wprawił
mnie w zdumienie. Żadnego bluzgu, żadnego diabła ani jego podszeptów. Zamiast
tego rzeczowa geneza samego święta, z której wynika, że jego źródeł należy
szukać, nie, nie w amerykańskiej popkulturze, a w pogańskim Rzymie. Wzięło się
stąd, że ptaki gnieżdżące się w Wiecznym Mieście, w połowie lutego zaczynały
swoje miłosne zaloty i łączyły się w pary. I tak rozpoczynało się świętowanie
luperkaliów - festynu ku czci boga płodności Faunusa Lupercusa. Niestety, w V w.
n. e. zniósł je papież Gelazy I. Na szczęście zastąpił je świętem męczennika
Walentego. Ów, gdy istniał zakaz zawierania małżeństw i ogłaszania zaręczyn z
powodu wojny, potajemnie udzielał ślubów zakochanym. Za to poniósł męczeńską
śmierć, gdzieś około roku 270. Piękna, romantyczna, choć tragiczna historia.
Trochę się to pomieszało, gdy okazało się, że jest jeszcze jeden Walenty, który
z kolei zasłynął z tego, że pobłogosławił pierwszy związek małżeński poganina z
chrześcijanką i posyłał wiernym miłosne listy do Jezusa. Zginął również
męczeńską śmiercią trzy lata później. Mamy więc jakby dwóch świętych o tym
samym imieniu i w tej samej intencji, ale to chyba bez znaczenia. Od XVI w. w
dniu św. Walentego ofiarowywano kobietom kwiaty. Wszystko zaczęło się od święta
zorganizowanego przez jedną z córek króla Francji Henryka IV. Każda z obecnych
dziewczyn otrzymała wówczas bukiet kwiatów od swego kawalera. Przede wszystkim
jednak narzeczony był obowiązany 14 lutego wysłać swej ukochanej czuły liścik,
nazwany walentynką.
I wszystko jasne.
I wszystko jasne.
Niestety,
nie do końca. Oto na tym samym portalu, w tym samym dniu, ukazuje się drugi
artykuł2, który burzy idyllę pierwszego. Już sam wstęp nie
pozostawia złudzeń: „(...) współcześnie
dzień świętego Walentego staje się okazją dla promocji wulgarności.
Sprowadzanie miłości do aspektu cielesnego czy banalnego romantyzmu kłóci się
jednak z katolickim spojrzeniem na tę kwestię.”
Dalej jest już tylko gorzej. Walentynki: „(...)
z punktu widzenia
trwałości rodziny i społeczeństwa budzą one spore wątpliwości. (...) Jednak
sprowadzanie miłości do wymiaru romantyczno-komercyjnego oznacza jej
banalizację. Nawet romantyzm w swej wzniosłej, „czystej” postaci niesie ze sobą
zagrożenia. Takie jak choćby rozwody.” (sic!)
Przyznam, że mnie zszokowało, bo w końcu każda miłość, a szczególnie ta, która
skutkuje świętym sakramentem małżeńskim, niesie zagrożenie rozwodem. Czyżby ci,
którzy zawierali swój związek małżeński z miłości, a nie z wyrachowania,
bardziej byli narażeni na rozwód? Chyba nie może być inaczej skoro autor tej
tezy opiera się na danych statystycznych, z których wynika, że dziennie
dochodzi do 2650 rozwodów (prawdopodobnie tylko w samej Europie). Autor dodaje,
że: „Sprowadzanie miłości do pięknych
uczuć, gustownych podarków i miłych chwil to gotowa recepta na rozpad związku.
Te bowiem trwają tylko przelotnie. Potem pojawia się codzienność: zaczyna się
dostrzegać wady drugiej strony. Życie okazuje się odległe od marzeń.” Czy z tego nie może wynikać, że winą rozwodów
nie tyle jest miłość i jej spowszednienie, ile samo małżeństwo (sakramentalne
też)? Autor jednak ma swoje „mocne” argumenty: „Miłość chrześcijańska obejmująca nie tylko bliskich, lecz także
nieprzyjaciół, a nade wszystko Boga przewyższa możliwości ludzkiej natury.
Umożliwia męczeństwo za wiarę czy heroiczną pomoc ubogim. (...) W teologii
katolickiej miłość to nie uczucie. To ostatnie stanowi najwyżej dodatek”. I
znów wszystko jasne. Jeśli mój drogi Czytelniku myślałeś, że miłość powinna stanowić sedno związku dwojga
bliskich sobie ludzi, to jesteś w błędzie – nie rozumiesz znaczenia słowa
„miłość”. Ale spokojnie, ja tak pojętego uczucia miłości też nie rozumiem...
Nawet nie pomaga mi jeszcze jedno wyjaśnienie: „Miłość to zatem nie ślepa siła, ale cnota idąca w parze z prawdą i
prawem. W jej praktykowaniu istnieć musi pewien ład. Teologia katolicka mówi o
porządku miłości – ordo caritatis [podkreślenie moje]. Najważniejszym obiektem miłości, przekonuje
święty Tomasz, jest sam Bóg. To On, jako największe Dobro powinien stać się
przedmiotem największej miłości.” Rodzi się we mnie przekonanie, że
powinniśmy zapomnieć o miłości dwojga ludzi. Jest po prostu nic nie warta, powinniśmy się jej wstydzić, gdyż
jak twierdzi dalej: „Po Bogu najbardziej
należy kochać własną duszę.” Tu się po części zgodzę, bo mam swoisty
stosunek do egoizmu, choć niekoniecznie w aspekcie zbawienia, ale po „Powinniśmy
natomiast rezygnować z dóbr cielesnych dla dobra jego duszy. Postępując w ten
sposób wyrażamy także troskę o swe zbawienie.” trudno mi uwierzyć, że tekst
powstał w XXI wieku...
Polecam lekturę całego artykułu, bo jest pełen podobnych kontrowersji.
Polecam lekturę całego artykułu, bo jest pełen podobnych kontrowersji.
Nie znoszę tego święta.Wszędzie loffff,że się porzygać można.Czasami mam wrażenie,że ci zakochani to cały rok siedzą w domu i tylko z okazji święta trzeba pokazać wielką miłość...
OdpowiedzUsuńTych artykułów nawet mi się nie chce komentować ale zaczęłam się zastanawiać kim jestem...Ale - mniejsza o to;) Św.Walenty to też patron psychicznie chorych.Pasuje jak ulał;)
Pozdrawiam Anastazja
Tak mi się skojarzyło w związku z Twoim komentarzem, a raczej niechęcią do święta. Jest takie święto – św. Barbary – święto górników. Oni cały rok „fedrują” by w ten jeden dzień świętować to „fedrowanie”. Czy nie sądzisz, że z zakochanymi może być tak samo? :)))
UsuńMiłość to też stan psychiczny, więc mnie ta dodatkowa funkcja św. Walentego nie dziwi. Ale mimo wszystko mocno mnie zastanawia, co Ci wyszło z tym zastanawianiem się nad tym kim jesteś?
Pozdrawiam pięknie ;)
Tak,zgadza się ale 4.grudnia to nagroda za całoroczny zapieprz;)
UsuńKim jestem w kontekście miłości chrześcijańskiej zaczęłam się zastanawiać.No i wyszło,że jednak pójdę do piekła...
A.
Miłość też wymaga olbrzymiego wysiłku :)
UsuńWięcej optymizmu, może tylko czyściec?
To z pewnością ale nagrodę można "odbierać" każdego dnia;)
UsuńMoże tylko czyściec...
A.
Górnik też raz na miesiąc odbiera nagrodę, a rok ma 14 miesięcy :)
UsuńWiedziałam że się na to powołasz.Ale tego 4.grudnia może się nawalić i żona nie zrobi mu awantury;)
UsuńA.
To dodatkowa premia :) Ale ok! W licytacji, komu bardziej należy się to święto, niech będą górnicy. Wszak nim byłem ;) Zakochanym wprawdzie też, ale wtedy te walentynki jakby mniej eksponowane były...
UsuńJa natomiast nie posiadam się z zachwytu, że akurat w kolejne "walę tynki" gawiedź ma okazję obejrzeć film, z którego wynika że najlepszym sposobem na okazanie miłości kobiecie jest lanie jej po dupie.
OdpowiedzUsuńZboczek, który oddaje się tego rodzaju uciechom jest romantyczny, bo ma kupę kasy. Czego życzę zakochanym. Oczywiście kasy, a nie lania po dupie...
Ja natomiast, gdybym miał zacięcie masochistyczne katowałbym się takimi artykułami. Zastanawiałbym się też jak bardzo trzeba mieć dużo wolnego czasu by takie rzeczy płodzić. Natomiast zacząłem lekturę "Szaleństwa w religiach świata" tym razem od deski do deski to przeczytam i będę sporo mądrzejszy. Jestem przy szamanizmie, jako punkcie wyjścia do wszystkich religii...
Jak myślisz, ile wolnego czasu może mieć emeryt, w dodatku uwolniony od spełniania „zachcianek” żony i innych członków rodziny :) Ale z masochizmem nie trafiłeś...
UsuńDo lektury książki mnie zachęciłeś, bez wątpienia znajdzie się w mojej biblioteczce.
Nie odnoszę już tych skłonności do Ciebie. Ja bym po prostu nie mógł tego wyszukiwać i czytać.
UsuńW mojej biblioteczce pewnie miałbyś niezłe używanie. Mam nawet książkę z XIX w. zakazaną przez kościół polski :)
Mnie już bardziej drażnią wieści jaka ta „dobra zmiana” jest dobra :)
UsuńNie wiem czy akurat ta książka z XIX wieku by mnie zainteresowała. Swego czasu zaczytywałem się Wańkowiczem. Pochłaniałem jego książki jak ciepłe bułeczki, a „Karafkę la Fontaine” kilka razy. Dziś Jego język mocno mnie drażni, choć nie treści. Ale pewnie coś tam bym u Ciebie znalazł ;)
Książka z XIX w. (Dzieje rozwoju umysłowego Europy Johna Wiliama Drapera) jest o tyle ciekawa, że otwarcie krytykuje Watykan, podając kilka casusów z życia papieży, których próżno szukać gdzie indziej. Z tego względu wydana została prywatnie, już nie pamiętam czyim sumptem.
Usuńhttps://pl.wikisource.org/wiki/Dzieje_rozwoju_umys%C5%82owego_Europy
Ciekawe tylko skąd Draper wyciągnął te informacje...
Jak sądzę 5 wydanych w Polsce tomów "Kryminalnej historii Chrześcijaństwa" też przykuło by Twoją uwagę. ileż się prokatoliccy recenzenci napluli na tą książkę wytykając mu jakieś szczegóły, nie mogąc się jednocześnie dopiąć do żadnego konkretu... Niestety te 5 tomów to połowa całości, której w Polsce nie wydano, ale i tak osiąga horrendalne sumy...
W swoim zbiorze mam tylko dwie książki poświęcone demaskacji Kościoła i tylko w jednym wątku: Ekke Overbeeka „Lękajcie się” (pedofilia) i Geoffreya Robertsona „Czy papież jest winien” (finanse i pedofilia). Celowo pomijam Dawkinsa czy Hitchensa. Obie te książki, i tu Cię mogę zaskoczyć, mojego zachwytu nie budzą. Nie czuję żadnej satysfakcji z tego, że ktoś za pomocą autentycznych dokumentów znęca się nad współczesnym Kościołem. Owszem, dobrze, że ktoś takie sprawy demaskuje tyle, że te publikacje i tak trafiają do jednego kręgu odbiorcy, przez co sam Kościół czuje się tylko w minimalnym zakresie „zagrożony”. Tym samym i dawna historia zdecydowanie traci na sile rażenia.
UsuńWedług mnie, dziś ma szanse jedynie demaskacja hipokryzji, ale nie po to aby wyeliminować Kościół, ale by nadać mu właściwe miejsce w świecie i życiu.
Problem z tymi książkami jest taki, że tworzą je zawodowi plucze. Deschner, autor "Kryminalnej..." nie jest tu wyjątkiem, ale przynajmniej wyciągnięte przez niego rzeczy mają jakieś konkretne źródła i są podwaliną do wczytania się w sprawę u bardziej fachowych historyków. Zgadzam się całkowicie z Twoim komentarzem, demaskacja powinna wyeliminować patologię, a nie stanowić niszowy atak na KK.
OdpowiedzUsuńKsiążki na ten temat interesują mnie ze względu na historyczny aspekt instytucji kościelnej. Mimo wszystko jej włodarze w wielu momentach musieli się kierować bezwzględnością, więc na ma ona sporo za uszami. Natomiast w świetle tych rzeczy które przeczytałem, wkurza mnie potępianie w czambuł prawie tysiącletniej tradycji tegoż kościoła, jako pomnika samej obłudy, fałszu i walki o władzę.
Z nowszych rzeczy mam jeszcze "Tajne Sprawy Papieży", ale to jakiś chaotyczny zbiór plot i niesprawdzonych informacji, oraz "Święci i Grzesznicy" Eamona Duffy, uważaną za dość obiektywną historię papieży. Niestety nie powiem nic na temat tej książki, bo jej nie czytałem.
Generalnie mnie zawsze fascynowały wierzenia ludzkie i mam ogromną ilość pozycji w tym temacie, od poważnych do niepoważnych, niektóre nawet pochwalę się że bardzo rzadkie, wydane w liczbie 500, albo 900 egzemplarzy, lub bardzo stare.
Może dlatego tak często oponuję Twoje notki, nie mogę się oprzeć czasem, że odwołujesz się w krytyce do błędnej metody...
Nie jestem Radku zawodowcem, moja krytyka pewnych postępowań i idei Kościoła faktycznie może być czasami chaotyczna, nieuporządkowana. To jest blog, wydaje mi się, że to miejsce nie wymaga naukowego przygotowania ani tym bardziej naukowej metody ;)
UsuńMimo wszystko, wydaje mi się, że jesteśmy dość podobni, choć oczywiście i bardzo różni. ;)
Wiesz, gdyby to był zarzut jakiś poważny też by nie było dyskusji, ja pomimo, że historią zacząłem się zajmować prawie zawodowo, to jednak lata które powinienem spędzić na studiach kierunkowych, nadal ograniczają mnie do bycia "historycznym awanturnikiem", a nie zawodowcem, choć parę razy przez autorytety zostałem pochwalony za właściwą metodologię.
UsuńNie mam nic do Twego podejścia do historii, ba!, masz u mnie plus, bo tu nic Ci właściwie nie można zarzucić, choć czasami mam zastrzeżenia do interpretacji pewnych zdarzeń. ;)
UsuńKażdy powód by okazać miłość ukochanej osobie jest dobry. Fakt sklepy wypełnione są różnego rodzaju gadżetami, ale komu to szkodzi? Miłość można celebrować każdego dnia, a jeśli ludzie popadają w rutynę takiego typu dni mogą im przypomnieć o tym jak dawno nie mówili ukochanej osobie kocham.
OdpowiedzUsuń