Uwielbiam
Sławomira Zatwardnickiego. Ten absolwent wydziału teologii na Papieskim
Wydziale Teologicznym we Wrocławiu, publicysta, bloger, autor kilkuset
artykułów oraz siedmiu książek, członek Towarzystwa Teologów Dogmatyków w
Polsce oraz Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce, zaangażowany w
działalność ewangelizacyjną, formacyjną i apologetyczną sprawia, że mój ateizm
jest mi coraz bardziej słodki...
Trafiłem na
jego obszerny esej „Czy bronić Boga, skoro On sam się nie broni?”1,
zamieszczony na portalu katolik.pl, portalu, który uważam (bez żadnych
podtekstów), za jeden z najwartościowszych w odniesieniu do wiary. Tam na pewno
nie znajdzie nikt bredni jakie serwuje portal Fronda.pl czy malydzienniczek.pl
(oba sygnowane nazwiskiem Terlikowskich). Nieraz pisałem, że mam szacunek do
wierzących, przede wszystkim tych, którzy pewnie podpisaliby się pod wieloma
artykułami na tym katolickim portalu. Oczywiście, i tam trafiają się „perełki”,
ale jedno trzeba oddać, trudno większości artykułów coś zarzucić, gdyż
argumentacja jest „mocna”, a już na pewno nie „głupia”. Ponieważ, jak
wspomniałem, esej jest obszerny odniosą się tylko do wybranych fragmentów.
Rozpocznę
od cytatu: „Z jakiego powodu miałbym
wierzyć w Boga, skoro nie da się dowieść Jego istnienia? Ktoś bardziej dowcipny
wyraził ten poważny przecież zarzut w formie tyleż żartobliwej, co rzeczywiście
dającej do myślenia: Za stary już jestem na to, żeby się z Bogiem bawić w
chowanego”. Rzekłbym: to coś o mnie, choć ja te wątpliwości przeżywałem,
nim jeszcze stałem się stary. Zatwardnicki
wysuwa dość kontrowersyjną tezę: „(...)
wiara, dar Boży, choć nie opiera się na rozumie, nie może bynajmniej obyć się
bez niego; jednocześnie rozum dostrzega, że musi oprzeć się na wierze, aby
odkryć horyzonty, do których o własnych siłach nie mógłby dotrzeć” Pierwsza
część tej tezy opiera się na fideizmie, który daje prymat wiary nad rozumem.
Nie potrafiłbym w ten sposób funkcjonować, ale nie będę w to wnikał. Natomiast
druga część tezy budzi już mój sprzeciw, bo o ile dobrze rozumiem wiara jest akceptacją
niematerialnej postaci Boga. Ta koncepcja Boga nie jest mi do niczego
potrzebna, o czym coraz mocniej przekonuje nas teraźniejszość. Prawdziwy horyzont rozszerza się tylko dzięki
rozumowi, wiara raczej go ogranicza, opóźnia jego rozszerzanie, co
odzwierciedlały epoki odkryć astronomicznych i medyczno-biologicznych. Dziś też mamy silny sprzeciw religii wobec zdobyczy nauki, szczególnie w tych kwestiach, gdzie w grę wchodzą zagadnienia etyczne i światopoglądowe.
Jest
pytanie, choć nie ja je postawiłem, które rzeczywiście może sprawić kłopot nie
tylko ateistom: „Czy Boga rzeczywiście nie ma?” Naiwność tego pytania jest
tylko pozorna. Bóg wydaje się dziś milczeć i niech nikogo nie zwodzą podobno
liczne prywatne objawienia nawiedzonych mistyków i wizjonerów. Tak naprawdę one
dotyczą drugoplanowych postaci religii (Maryja i święci), a nawet jeśli (jak w
przypadku Faustyny Kowalskiej), są to wizje (wszystkie) mocno wątpliwe. Sam
Zatwardnicki stwierdza wprost: „(...)
relacji między osobami (w tym także w relacji Bóg - człowiek) w ogóle być nie może [podkreślenie
moje]. Prawdziwe i dogłębne poznanie drugiej osoby zawsze wymaga naszego
uczestnictwa i zaangażowania się w jej tajemnicę. Tutaj, podobnie jak
gdziekolwiek indziej, prawdziwy obiektywizm uzyskuje się za pomocą
zaangażowania”. Wracamy do początku – najpierw musisz uwierzyć, później się
mocno zaangażować, a w końcu możesz liczyć na poznanie, które jest tylko
projekcją wierzącego, ale i tak nikt na to gwarancji nie daje. Bóg dziś milczy, a ze słów Zatwardnickiego można wysnuć wniosek, że winien temu jest nowy (wojujący)
ateizm, jako uosobienie biblijnej postaci Piłata (sic!) Pisze: „Na myśl przychodzi od razu milczenie Boga postawionego przed sceptykiem
Piłatem. (...) być może Bóg nie tyle dziś milczy, ile jest niejako prowadzony
na ukrzyżowanie”. Można i tak, ale panie Zatwardnicki, to jest szyte tak
grubymi nićmi, że aż śmieszne. Pewnie dziś tych piłatów jest multum, ale to nie
oni czekają na głos Boga. Czekają niezliczone rzesze wiernych. Pozwolę sobie na
ironię: czyżby Bóg zabrał swoje zabawki, bo ateiści, będący w zdecydowanej
mniejszości, nie chcą się z nim bawić? Procentowo Jezus w czasach swojej
obecności na ziemi miał zdecydowanie więcej oponentów, a mimo to głosił Słowo
Boże świadomy, że to się dla niego, jako człowieka, źle skończy.
Jeszcze
jedna teza Autora, która mnie zdumiewa do tego stopnia, że zaczynam wątpić. Nie
w ateizm, ale w logikę Zatwardnickiego. Pisze: „(...) prawdziwy obiektywizm uzyskuje się za pomocą zaangażowania, a
nie sztucznych prób zdystansowania się wobec rzeczywistości. I właśnie tego
zaangażowania, ba, na ogół nawet śladu cienia pragnienia takiego uczestnictwa w
tajemnicy Drugiego nie widać w przypadku reprezentantów dogmatycznego ateizmu.
(...) taki udawany sceptyk, którego nie stać na dogłębne poszukiwania, a który
zadowala się szybkim rozwiązaniem kwestii "hipotezy Boga", musiałby
być przymuszony do spotkania Wszechmogącego, ale to z kolei, z natury relacji
międzyosobowej, nie jest możliwe”.
Wyjaśnijmy po kolei. Według Słownika Języka Polskiego obiektywizm to „w ontologii: pogląd, zgodnie z którym
przedmiot poznania istnieje poza podmiotem poznającym i niezależnie od niego; w
aksjologii: stanowisko, które przypisuje wartościom istnienie niezależne od
świadomości”2, innymi słowy zaangażowany
obiektywizm jest sprzeczny z definicją obiektywizmu, tym samym nie może
istnieć, bo to jest logiczna sprzeczność. Jeśli nawet istnieje dogmatyczny
ateizm, to tym bardziej trudno wymagać od niego zaangażowania do uczestnictwa w
tajemnicy Drugiego. Jak można
zgłębiać tajemnicę Kogoś, kto dla zgłębiającego nie istnieje? Proponuję, znów
nie bez ironii, autorowi tego żądania zbadać... tajemnicę jednorożca. Pominę
inwektywę udawany sceptyk, gdyż
sceptyka, szczególnie w odniesieniu do dogmatów wiary, nie sposób udawać, ale
skoro sam Zatwardnicki stwierdza, że spotkanie z Wszechmocnym nie jest możliwe, do czego w takim razie
chce przymusić ateistę?
Esej
Zatwardnickiego na tym się nie kończy, być może pokuszę się o dalszą jego krytykę, bo aż mnie korci. Powtórzę za wstępem: takie argumenty, jakie
przedstawił Zatwardnicki utwierdzają mnie w przekonaniu, że wiara nie ma w
sobie nic z racjonalności, a już tym bardziej nie powinna się podpierać
rozumem, co w niczym jej nie umniejsza. Jednak w odróżnieniu od
Zatwardnickiego, z samej wiary nie mam zamiaru szydzić, tak jak on próbuje
zdewaluować ateizm. W końcu wiara to
wybór, choć nie zawsze do końca świadomy, dlatego że jesteśmy nią najczęściej
indoktrynowani w czasie, kiedy nie stać nas jeszcze na jej zrozumienie. Bo czy
tak naprawdę wiara potrzebuje zrozumienia? Może, ale na pewno tylko nielicznym.
Przypisy:
1 - http://www.katolik.pl/czy-bronic-boga--skoro-on-sam-sie-nie-broni-,28304,416,cz.html
2 - za http://sjp.pwn.pl/sjp/obiektywizm;2569460.html
1 - http://www.katolik.pl/czy-bronic-boga--skoro-on-sam-sie-nie-broni-,28304,416,cz.html
2 - za http://sjp.pwn.pl/sjp/obiektywizm;2569460.html
Wiara to nasz wybór. Wierzą tak na prawdę Ci, którzy noszą ją w sercu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie Asmo :)
Ja się z Tobą w pełni zgadzam, mnie tylko nie odpowiadają argumenty bohatera mego eseju. Bo skoro wiara jest sprawą uprawnionego wyboru, brak wiary jest tym samym.
UsuńOdwzajemniam te serdeczne pozdrowienia :)
Ja bym się tak nie śmiał z Zatwardnickiego. Zapominasz o jednym, ci którzy wierzą, nie potrzebują jakiejś manifestacji boskiej obecności, gdyż odczuwają jego obecność.
OdpowiedzUsuńJa sam, choć jak wiesz nie jestem człowiekiem silnej wiary, miewam takie momenty, kiedy coś wewnątrz mnie interpretuje jakieś doznanie jako obecność Boga. Nie są to jakieś rzeczy nadnaturalne.
Ja jeszcze dokładnie Twoją polemikę przeczytam i wrócę do tematu, chwilowo nie ma czasu, a to pierwsza rzecz, która mi przyszła na gorąco po przeczyatniu.
Faktycznie nieuważnie przeczytałeś. Ja się nie wyśmiewam z Zatwardnickiego, ja polemizuję z jego argumentami. W dodatku to nie ja wysunąłem tezę, że potrzebna byłaby boska obecność. Pytanie „Dlaczego Bóg milczy?” postawił Zatwardnicki.
UsuńMimo wszystko i tak mnie zaskoczyłeś, swego czasu deklarowałeś się jako agnostyk.
Dlaczego, czujesz się zaskoczony?
UsuńStwierdzasz, że czujesz jakieś doznania jako obecność Boga, a przecież agnostycyzm wstrzymuje się od takiej oceny. A może coś pomyliłem?
UsuńMoje doznanie jest subiektywne. Niczego nie udawania. Nie mniej jednak, bliższy jestem teizmowi, choć uważam, że Boga nie da się go udowodnić, ani doświadczyć. To mieści się w ramach agnostycyzmu. Ale do rzeczy, teraz uważniej przeczytam.
UsuńNie żebym chciał Ci przeszkadzać, ale znasz jakieś obiektywne doznania Boga?
UsuńNie. Jakbym znał, to bym nie uważał się za agnostyka.
UsuńTrochę przyciężki język tego Zatwardnickiego. Ledwo przebrnąłem przez ten esej i tak połowy chyba nie zrozumiałem należycie :D. Skupię się na fragmentach które wybrałeś.
OdpowiedzUsuńZ tym rozumem to chyba trochę o co innego chodzi, bo sam autor przyznaje, że sam rozum nie zrodzi wiary, ale towarzysząc wierze może zrodzić racjonalne przesłanki na istnienie Boga. Następnie wychodząc z założenia, że zarówno ateistyczne jak i teistyczne argumenty nie są dowodami, przechodzimy do kolejnego zagadnienia - czyli tego obiektywizmu myślenia.
Skoro Bóg leży poza zasięgiem poznania ateisty, jego twierdzenie, że go nie ma jest nieobiektywne. Byłoby to może logiczne - ale jednocześnie autor stawia tu wierzących w pozycji wykraczającej poza obiektywizm, mówiąc, że - "Podobnie, jak człowiek staje się pewny miłości drugiego człowieka bez wystawiania jej na próbę metod nauk przyrodniczych, podobnie istnieje też, poprzez swoiste dotknięcie w samym kontakcie między Bogiem a człowiekiem, określona pewność, która ma inny charakter aniżeli upewnienia obiektywizującego myślenia."
Czym ta pewność od pewności ateisty się różni, nie wiem, ale to z kolei kłóci się z moim poglądem opartym na agnostycyzmie. Czyli może za mało wiary we mnie.
Natomiast z podobną koncepcją wiary opartą na zaangażowaniu spotkałem się w przypadku wierzeń voodoo, czy też odmiany hoodoo. Z tymi wierzeniami wiąże się szereg rytuałów, mających różne przeznaczenie i skutek, ale dają one efekt tylko przy spełnieniu jednego warunku - zarówno kapłan, jak i cel rytuału muszą wierzyć w jego skuteczność.
Czyli Bóg objawia się wierzącym, ale nie jest to objawienie sensu stricte, tylko interpretowanie otoczenia jako źródła Jego obecności, choć głowy nie dam, że dobrze to sobie tłumaczę.
Trzeba by zacząć od tego, że żadne twierdzenie o Bogu nie jest obiektywne. Dlatego ja uważam, że pytanie o dowód na istnienie lub nie istnienie Boga jest bezzasadne, choć przyznaję, części ateistom pytanie o dowód na istnienie Boga się przytrafia. Ono ma sens tylko wtedy, gdy zadajemy je w odpowiedzi na pytanie o dowód na nieistnienie Boga, jakie często zadaje się ateistom. Twierdzenia: Bóg jest, Boga nie ma, są tylko wtedy słuszne, jeśli się uzna, że są twierdzeniami a priori. Bez pytań mamy pat. Tylko o co pytać, jeśli pytania od dowód nie mają sensu? Racjonalne wydają się być tylko pytania o przesłanki, którymi kierują się wierzący i niewierzący. Tyle, że na dziś, na tym polu, ateiści wydają się być górą, stąd tacy publicyści jak Zatwardnicki czy Heller, optujący za fizyką kwantową, którą podobno da się uzasadnić istnienie Boga. Zatwardnicki idzie drogą średniowiecznych myślicieli, o czym zresztą w eseju wspomina, dla których istnienie Boga nie podlegało żadnej dyskusji, a uzasadnienie „rozumowe” miało tylko tę pewność wzmocnić (św. Tomasz z Akwinu).
UsuńPewność ateisty? Pewność dotyczy tylko jednej sprawy – nie ma niematerialnych istot (nie mylić ze zjawiskami), w konsekwencji wykluczającej również istnienie Boga – to jest twierdzenie a priori, o którym wspominam powyżej. Co do reszty ateista nie może mieć żadnej pewności, bo to jest postawa przede wszystkim sceptyczna.
Ja ten wątek o miłości pominąłem celowo, by w tej polemice jeszcze bardziej nie gmatwać problemu. A to naprawdę ciekawy argument, tyle, że mnie też nie przekonuje. Ale o tym być może w kolejnej części.
Tak a propos.
UsuńPamiętasz swój sceptycyzm wobec mitu o braku humoru ateistów? Przeczytaj co Zatwardnicki pisze w ostatnim akapicie swojego eseju.
Ateiści to są tylko góra rozprawiając się z różnymi koncepcjami. :)
UsuńKurcze, jak ja lubię te Twoje rozważania na temat Boga... :) :)
OdpowiedzUsuńA tak nota bene: Ciągnie wilka do lasu, czy jak??? Oczywiście to pytanie w odniesieniu do Twojej osoby już na starcie traci sens, ponieważ domyślam się, że to całe pisanie na temat Bozych spraw jest tylko i wyłącznie takim "kocim pazurkiem"
Serdeczności przesyłam :)
Cieszę się, że lubisz te moje rozważania :)
UsuńAni to natura wilka, którego ciągnie do lasu, ani pazury. Przede wszystkim faceci tak mają, że muszą mieć jakieś hobby. Wprawdzie Biblia mówi: „w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia” [Rdz 3, 17], ale i tak facetowi coś wolnego czasu pozostaje, który trzeba jakoś zagospodarować, aby nie zgłupieć do reszty. Więc ma te różne zainteresowania. Jedni oglądają namiętnie telewizję, drudzy chodzą do knajpy na piwo, jeszcze inni zbierają znaczki, a mnie interesują... zagadnienia religijne, choć jak pewnie zauważyłaś nie tylko.
Odwzajemniam pozdrowienia :)
Trudno zabierać głos w tej sprawie... Nie da się udowodnić, że Bóg jest i nie da się udowodnić, że Go nie ma. Czy dlatego łatwo przyczepić się, kiedy ktoś coś napisze?
OdpowiedzUsuń