wtorek, 30 maja 2017

Niezbędność istnienia Boga



  Poprzez Facebook trafiłem na artykuł pod takim właśnie tytułem1, tu dodam, że umieszczony jest na portalu judaistycznym The 614 Commandment Society. Autor podpiera się twierdzeniem samego Voltaire: „Gdyby Bóg nie istniał, koniecznością stałoby się wynalezienie go”. Temat ma ścisły związek ze świętem Szawuot, upamiętniającym dzień, kiedy to lud Izraela, zgromadzony pod górą Synaj usłyszał: „Jam jest Pan, Bóg twój” [Pwt 5, 6]2, i otrzymał Dziesięcioro Przykazań.

  Nie będę wnikał w szczegóły tej biblijnej przypowieści, ani tym bardziej w sens żydowskiego święta. Bardziej interesujące są argumenty za istnieniem, a raczej koniecznością istnienia Boga. I nie chodzi tu o metafizykę, mistykę czy aspekt duchowy. Podobno ta konieczność wynika z etyki opartej na logice.  Rzecz w tym, że etyka nie jest nauką ścisłą i nie podlega tym samym regułom, co matematyka i fizyka. I trudno się z tym nie zgodzić. Na etykę składają się opinie, a te trudno przecież sklasyfikować według jakiś konkretnych zasad. Autor posługuje się konkretnym przykładem: „morderstwo jest złem”, a które w domyśle ma znaczyć tyle, co „nie lubię morderstwa” lub „w mojej opinii zabijanie niewinnych ludzi jest złem”. I tu wyłania się problem subiektywności takiej opinii. Zauważmy, że w kolejnych dwóch zdaniach pojawia się „ja” wskazujące na wyrażającego tę opinię. Co się jednak stanie, gdy spotkamy się z równie subiektywną opinią „mordowanie nie w wszystkich przypadkach jest złe”? I tu autor ma stuprocentową rację – obiektywnie nigdy nie stwierdzimy, która z tych alternatyw jest słuszna. Bo przecież, gdy bronimy swojego życia, swoich bliskich, czy nawet przypadkową ofiarę przed oprawcą, może, czasami musi to skutkować zabiciem. Okazuje się, że „jedynym kryterium oceny opinii są inne opinie. (...) z punktu widzenia logiki, opinie w dziedzinie etyki nie podlegają kryterium prawdy i fałszu3. I napiszę szczerze – w tym miejscu argumentacja Autora tekstu jeszcze mnie przekonuje.

  Jednak gdy stwierdza, że „Istnieje tylko jeden, jedyny sposób na pokonanie tego najtrudniejszego dylematu, wymagającego zmiany statusu reguły etycznej z opinii w niepodważalny pewnik: potrzebny jest ponadludzki autorytet i wiara w jego istnienie” – już dopadają mnie dwie wątpliwości. Owa wiara w ponadludzki autorytet wymaga przyjęcia a priori, że taki autorytet istnieje, ba! trzeba w ten sam sposób przyjąć, że tego autorytetu nie wolno podważać. Druga wątpliwość wynika z treści tej samej Biblii, która opisuje przekazanie Dziesięciu Przykazań – ów autorytet, Bóg, sam jest niekonsekwentny w odniesieniu do tych niepodważalnych pewników. W tym samym Dekalogu są dwa przykazania, które starotestamentowy Bóg łamie dość często:  nie zabijaj i nie kradnij. Niejednokrotnie każe zabijać całe narody, nie będące narodem wybranym, łącznie z niewinnym niczego kobietami i dziećmi oraz nakazuje zabierać ich mienie. Zresztą, w ten sam sposób niejednokrotnie karze i naród wybrany. Aby było ciekawiej, interpretacja, talmudyczne (nawet kanoniczne) wytłumaczenie tych wydarzeń, jest już opinią, taką samą opinią, która nie poddaje się kryterium prawdy i fałszu. Tym samym stwierdzenie, że „Tylko wtedy, gdy pojawia się autorytet nie z tego świta, autorytet transcendentny, czyli spoza układu (świata ludzkiego), oraz tylko wtedy, gdy jednocześnie uznajemy ten autorytet, możliwe jest postawienie etyki na solidnej podstawie”, opiera się też tylko na opinii, niepodlegającej kryterium prawdy i fałszu. Aż korci postawienie pytania: gdzie tu jest ta logika?!

  Autor kończy esej dość pesymistycznie: „W praktyce oznaczałoby to [brak boskiego autorytetu – dopisek mój], że zawsze mogą się pojawić ludzie, którzy uznają mordowanie nas z jakiegokolwiek przyczyny za etycznie w porządku. I w pełnej zgodzie ze swoimi sumieniami nas wymordują”. Ja bym go jednak pocieszył. Mimo tragicznych doświadczeń historii ludzkości, w tym najtragiczniejszego – II wojny światowej – gdzie mordowanie przybrało formy niespotykanego dotąd ludobójstwa, człowiek do tej pory przed mordowaniem się obronił, ba! bez boskiego autorytetu, bez boskiej pomocy musi sobie cały czas z mordercami radzić, choć nie bez ofiar.

Przypisy:
1 – http://www.the614thcs.com/17.2144.0.0.1.0.phtml
2 – za http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=222
3 – wszystkie cytaty pochodzą z omawianego artykułu.


18 komentarzy:

  1. Właśnie przeczytałem, że snajper SAS odstrzelił z 2,4 km dżichadyście łeb. Wiadomość ta została przyjęta z ogólnym zadowoleniem. Dla 220 czytających newsa, jest on dobry, dla 47 "klawy" dla 13 przykry i tylko 7 nie podoba się.
    Ludzkość nie jest w stanie się więc obronić ani przed mordowaniem, ani przed jego relatywizacją.
    Tu pojawia się pytanie, czy owo biblijne "nie morduj" ma wpływ na taki stan rzeczy. Nie wiem czy pamiętasz naszą dyskusję na temat komentarza do talmudu, autorstwa Izraela Shakaka. Otóż talmud dopuszcza mordowanie gojów (konkretnie cywili) gdyż w każdej chwili mogą oni stanowić potencjalne zagrożenie. Jednym słowem rabini rozstrzygnęli jakieś potencjalne rozterki żołnierza izraelskiego.
    Co za tym idzie istnieje coś takiego jak autorytet transcendentny, skoro przez stulecia usilnie się próbuje obejść jego przykazania. Taki paradoksik...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszym, który omijał przykazanie „nie zabijaj” był On sam. Uczynił człowieka za karę śmiertelnym.

      Dyskusję pamiętam, tylko to nie rozstrzyga problemu transcendencji, bo nie dotyczy komunikacji między człowiekiem a Nim – mordowanie gojów ma związek li tylko w relacjach ludzkich opinii, nie ma więc mowy o żadnym absolutnym autorytecie, bo też nikt nie był w stanie "zasięgnąć" Jego opinii. Już jako Jezus zaproponował ideę nadstawiania drugiego policzka, więc pierwsi chrześcijanie, niemal bez sprzeciwu godzili się na wszelkie wobec nich okrucieństwa. Wystarczyło jednak, że dorwali się do władzy...a już w niczym od swoich oprawców się nie różnili. Pytanie: co zawiodło – etyka czy logika?

      Usuń
    2. Czyżby? Śmiertelność jest chyba efektem ubocznym skosztowania owocu z drzewa dobrego i złego. Według Księgi Mądrości śmiertelność człowieka nie była dziełem Boga, tylko wynikiem działań Diabła i jego nieposłuszeństwa. Nie jest to zresztą śmierć jako narzędzie unicestwienia, bo przecież:

      „Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”. (J 11,25n)

      Świadczy tylko o tym, że człowiekowi trudno dotrzymywać prawa, zarówno boskiego jak i ludzkiego, bo pomimo sprzeczności mordu z etyką i wiarą - zabija się. I jest to czasem terror uświęcony, żeby podkreślić różnicę, między zabijaniem a zabijaniem.

      Usuń
    3. Śmiertelność jest KARĄ za skosztowania owocu. Szatan nie potrafił pozbawić życia człowieka, człowiek też sam się nie potrafił zabić w Raju. Nie chodzi więc o przyczyny ale skutek, gdyż wtedy śmierć zadana innemu (z jakieś przyczyny) miałaby jednak uzasadnienie. A skoro ma w pewnych przypadkach (nie twierdzę, że ze wszystkimi się zgadzam) całe to przykazanie „nie zabijaj” traci sens.

      Słowa ew. św. Jana można traktować tylko jako alegorię. To wieczne życie nie jest już tożsame z życiem tu i teraz.

      W ostatniej kwestii niemal pełna zgoda. Większość jednak nie chce zabijać.

      Usuń
    4. Nie karą, ale konsekwencją nieposłuszeństwa, oraz poznania. Powtarzam raz jeszcze, Bóg nie stworzył człowieka śmiertelnym, on sam wybrał swoją śmiertelność ulegając podszeptom szatana. Ludzie doświadczyli, że są śmiertelni, ale też że ich natura, a także cały świat, są źródłem cierpienia.

      Księga rodzaju 2-16
      «Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz».

      Zatem, jeżeli usiądziemy przy stole na którym stoi szklanka, ja Ci powiem że w środku jest trucizna, a Ty i tak ją wypijesz, to też powiesz, że Cię zabiłem?

      Usuń
    5. Wiesz, gdybym miał świadomość, że jeśli nie wypiję, pozostanę głupcem, wypiłbym bez zastanowienia, a Ciebie bym obwinił za to, że dałeś mi taki wybór ;). Ja to ujmę inaczej, w kontekście eutanazji, gdybym miał bezsensownie cierpieć, prosiłbym o śmierć. Ale ten przykład nie posuje do sytuacji w Raju. Oni nie zmarli po spożyciu owocu zakazanego, ale później, za to, że go spożyli.

      Na sprawę trzeba spojrzeć w innym sposób, właśnie etyczny. Czy kara jako konsekwencja była adekwatna do przewinienia i czy Bóg miał prawo wydać taki zakaz poznania, chwaląc się wolną wolą daną człowiekowi? Pomijając kwestię czy to kara, czy konsekwencja (niech będzie, że konsekwencja, nie będę się upierał) i tak to Bóg skazał człowieka na śmierć. Wiesz dlaczego, z etycznego punktu widzenia, kara śmierci jest wręcz nie do przyjęcia? Bo zarówno sędzia jak i kat stają się płatnymi mordercami, bez względu na pobudki jakimi się kierują.

      Usuń
    6. Ale logicznie to nie ma różnicy, czy zmarli od razu czy później. Zmarli bo go zjedli i byli uprzedzani, że tak się stanie. :)

      Znów kara... sam mówisz że wypiłbyś bez zastanowienia, więc dokonałbyś wyboru, który Cię satysfakcjonuje. :) A jeszcze byś mnie chciał za to winić... iście po diabelsku sobie to koncypujesz, panie Asmodeuszu. :)
      Logicznym błędem jest również porównywanie zabójstwa do śmiertelności człowieka, zważywszy na to, że mimo iż człowiek zerwał przymierze, Bóg i tak wyciągnął do niego rękę, obiecując dalsze życie, jeżeli dokona właściwych wyborów, dysponując wiedzą równą Jemu.

      Aha, drzewo życia rosło w raju, ono chyba było źródłem nieśmiertelności. :)

      Moje zdanie o karze śmierci znasz, nie chce mi się od nowa zaczynać o nią batalii. Z góry nierozstrzygniętej.

      Usuń
    7. A gdzie ja napisałem, że ten wybór mnie satysfakcjonuje? Wolałbym być mądry i nie pić trucizny, która zabija niemal od razu. Choć tak między nami, też bym zerwał owoc z drzewa poznania, bo mnie wieczne życie nie interesuje ;)

      Oczywiście, że błędem jest porównanie naturalnej śmierci do zabójstwa. Po za tym jednym przypadkiem w Raju, nawet jeśli, a może przede wszystkim dlatego, że jest mitem. Pośrednią przyczyną jest zerwanie owocu, bezpośrednią – zesłanie na człowieka śmierci.

      Drobna uwaga: wg teologów nigdy mamy nie dostąpić wiedzy równej Jemu.

      Ponieważ znam Twoje zdanie o karze śmierci, dlatego o niej wspomniałem :D

      Usuń
    8. Z uporem maniaka przeinaczasz przesłanie z Księgi Rodzaju i ten upór mnie dziwi, skoro to przecież mit. Skutkiem i przyczyną śmiertelności rodzaju ludzkiego jest sam człowiek, a nie jakieś zesłanie z zewnątrz.

      Ha, przeczytaj sobie jeszcze raz "Księgę Rodzaju", a nie teologów.

      "Oto człowiek stał się taki jak My: zna dobro i zło; niechaj teraz nie wyciągnie przypadkiem ręki, aby zerwać owoc także z drzewa życia, zjeść go i żyć na wieki." - Sądzę, że wtedy mógłby stać się równy Bogu. Więc wybór polegał na zjedzeniu owocu albo z drzewa życia, albo z poznania i człowiek tego wyboru dokonał.

      Zauważ jeszcze jedną rzecz - w czasach pierwszych ludzi nie było dekalogu. Więc jak Bóg, nawet zakładając twoje myślenie mógł złamać jakieś przykazanie?

      Usuń
    9. Tak, masz rację, z uporem maniaka będę twierdził, że śmiercią pokarał człowieka Bóg. Skoro posługujesz cytatami z Biblii, pozwól, że i ja: „Do niewiasty powiedział: «Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą»” [Rdz 3, 16], czyż to nie jest wyrok? Podobnie do Adama: „W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz” [Rdz 3, 19]

      Natomiast Twój cytat jest wręcz enigmatyczny (jak zresztą całość Księgi Rodzaju). O jakim Ty wyborze piszesz? Nim Ewa zerwała owoc, było tylko zakazane drzewo poznania, drzewo życia pojawia się dopiero po skazaniu na konieczność śmierci. Przypomina mi to żart: Bóg stworzył Ewę i przedstawił ją Adamowi mówiąc: wybierz sobie żonę...

      Fakt, nie było Dekalogu w formie jaką dał go Mojżeszowi, ale Bóg ma być ponadczasowy, jeśli nie ludzie, On Dekalog znał.

      Usuń
    10. Ten wybór to raczej nie był albo z tego drzewa albo z drugiego - wybór był tylko między zjeść czy nie zjeść. A że akurat padło na drzewo poznania? No to człowiek już teraz "wie". :) Ponieważ każda "wiedza" kosztuje (i to wbrew pozorom często dość dużo), no to płaci to czesne na wieki wieków. O ile dla Pana Boga to "wieki wieków" pewnie nie ma znaczenia, to dla człowieka "ziemskiego" jednak ma duże. :) O ile nie jest ateistą. :) Bo wierzący jednak ma nadzieję, że kiedyś tam po drugiej stronie będzie mógł z Panem Bogiem "wyjaśnić to i owo" :) , a ateista, cóż, przeminie po ostatnim oddechu. :)
      Maria

      Usuń
    11. Mario:
      Jak napisałem powyżej, najpierw było drzewo poznania dopiero później drzewo życia. O ile przy pierwszym był jeszcze wybór, o tyle przy drugim już nie ma żadnego, bo Bóg go starannie schował ;)

      Właśnie w tym rzecz – wierzący ma nadzieję. Bardzo dobrze to ujęłaś. A teraz sobie wyobraź, że Bóg odsłania przed Tobą wszystkie tajemnice i całą wiedzę. Co Ty z tym zrobisz i do czego będziesz dążyć? Stworzysz swój własny wszechświat i będziesz „bawić się w boga” skazując kolejne rzesze istot na cierpienie? Nie stworzysz lepszych istot, bo przecież nie będziesz od Niego doskonalsza. Tę ostatnią „propozycję” traktuj z przymrużeniem oka.

      Swoją drogą uważam, że to przemijanie ateisty ma same pozytywy ;) Wprawdzie będzie mi żal rozstawać się z życiem (ziemskim) ale i tak uważać się będę za szczęśliwca, że na chwilę w tym wszechświecie zaistniałem. A tak już a propos, myślisz, że wierzącym nie będzie też żal tego życia tu i teraz?

      Usuń
    12. Na wyrok śmierci mi to nie wygląda, tylko na drobne utrudnienie życia :D. Z maniakalnym uporem też nie będę się dalej spierał, parafrazując - "cytaty cytatami, ale racja musi być po naszej stronie".

      Czemu niby miała być wcześniej mowa o drzewie życia, skoro nie wiązały się z nim żadne zakazy? Człowiek z niego korzystał, będąc nieśmiertelnym.

      Bóg jest ponadczasowy, ale człowiek nie był i Maria dobre pytanie zadała, dla kogo jest w zasadzie dekalog. Technicznie Bóg miałby problemy z zastosowaniem się do jego nakazów, bo jak np. miałby czcić ojca swego, lub matkę...

      Usuń
    13. Konieczność umierania w mękach i trudzie nazywasz drobną dolegliwością? Można i tak ;)

      Bóg faktycznie napisał Dekalog dla ludzi, ale powinien świecić przykładem, przynajmniej w tych kwestiach, gdzie jest to możliwe. Najbardziej podoba mi się to: „Ja Pan, Bóg twój, którym cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli” – religia monoteistyczna zakłada istnienie jednego Boga, ale z tego przykazania można wysnuć wniosek, że przed niewolą egipską bili inni bogowie. Tej pułapki (i innych) unika skrócona wersja katolicka.

      Ja bym z tym drzewem życia ujął to inaczej. Ono nie musiało istnieć, skoro życie było nieśmiertelne. Bóg je posadził, gdy wydał wyrok...

      Usuń
  2. E, no to chyba Panu Bogu wolno robić ze swoim stworzeniem co Mu się podoba i przykazań (które dał człowiekowi) zachowywać nie musi. Przed kim miał by być w końcu rozliczony z ich przestrzegania? Przed człowiekiem? :)
    Świat, którego doświadczamy jest zbyt piękny i sensowny (w znaczeniu praw, które nim rządzą w mikro- i makrokosmosie), żeby był dziełem przypadku i chaosu. Więc jakiś transcendentny Bóg musi być. Pytanie jaki, gdzie, kiedy itd. :)
    Dla mnie świat byłby bardzo smutny i bezsensowny, gdyby to jednak ateiści mieli rację. :)
    Tak na marginesie - podobno pierwsza religia powstała wtedy, kiedy pierwszy naiwny spotkał się z pierwszym oszustem .... (z internetu) :)
    Pozdrawiam
    Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby dlaczego Mu wolno łamać własne przykazania? Ja bym rozumiał, gdyby etykę traktował odmiennie dla świata realnego i odmiennie dla niematerialnego. Taaak, ale podobno ducha nie sposób zabić :)

      Mario, rozliczać się musimy sami przed sobą, a pomocna w tym jest właśnie opinia innych. Jaki z tego zysk dla nas samych, skoro wartość swoich postępków poznasz (podobno) dopiero po śmierci? To jest właśnie smutne nie w ateizmie ale dla wierzących w życie po życiu. Ateista musi się z tą oceną zmierzyć tu i teraz, wierzący może liczyć na to, że Bóg mu przebaczy i za czyśćcowe cierpienie w końcu dostąpi chwały. Hipokryzja takiej miary własnych postępków polega na tym, że złe postępki zostaną Ci nie tylko wybaczone, ale o nich w pewnym momencie zapomnisz, bo ulegną przedawnieniu.

      Skoro nie znasz ateizmu, nie pisz, że świat byłby bardzo smutny i bezsensowny. Ja w poprzedniej notce prosiłem o jakiś sensowny argument na rzecz wiecznej szczęśliwości. Wiesz ilu próbowało? Otóż nikt (słownie: NIKT)

      A dowcip o powstaniu religii przedni ;)
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Dekalog został "opracowany" dla człowieka, a nie dla Pana Boga. Więc nie jest On zobowiązany do jego przestrzegania.
      Ja nie piszę, że świat ateistyczny tak ogólnie jest bardzo smutny i bezsensowny. On się taki jawi osobiście dla mnie, bo ustawia mnie na pozycji nic nie znaczącego pyłku, śmiecia, który znikąd pochodzi i donikąd zdąża, bo dokąd? Jaki jest sens mojego istnienia? Przed kim i dlaczego miałabym się rozliczać ze swoich "występków"?
      A przecież tak naprawdę ten świat został stworzony dla mnie (ściślej, dla każdego z nas), na tyle na ile potrafię wejść z nim w jakąkolwiek relację (okiem, uchem, smakiem, myślą, uczuciem, nawet "snem" :) ).
      Cóż mi bowiem po światach, o których nie wiem, że istnieją.
      Tyle na razie, bo u nas burza. :)
      Maria

      Usuń
    3. Nawet gdyby, to przecież On nakazywał ludziom (narodowi wybranemu) mordować i grabić. W tym jest ta niekonsekwencja.

      Aż zapytam, gdzie Cię ustawia religia? Jaki jest sens oczekiwanej przez Ciebie wieczności? Ja wyjaśnię. Choć jestem ateistą, ja Ci nie wskażę celu w życiu. Moje cele nie muszą odpowiadać Tobie. Tym się właśnie różni ateizm od wiary, że nikt nikomu nic nie narzuca, nikt nikogo nie „prostuje” według jakichś dogmatów.

      Ja też mam świadomość, że jestem ledwie pyłkiem w tym wszechświecie, choć pyłkiem wyróżnionym, bo właśnie wchodzę w pełną z nim (wszechświatem), na ile to możliwe, relację. Nie większą, ale i nie mniejszą niż Ty. Jedyna różnica polega na tym, że moja relacja pozbawiona jest mistycyzmu i mrzonek.

      U mnie już po burzy, choć nie wiadomo, czy będzie zaraz następna. Powietrze zrobiło się przyjemnie rześkie ;)

      Usuń