Swego czasu,
moja osobista próba wyobrażenia sobie niebiańskiej, wręcz rajskiej
wieczności przypieczętowała moją konwersję na ateizm. Towarzyszyła temu lektura
klasyki fantasy; „Boskiej komedii” Dantego i „Apokalipsy” św. Jana. Przyznam,
obie pozycje są trudne w odbiorze, raz ze względu na czas, w którym powstały i
związany z tym archaiczny język, dwa, forma poematu, za którą nie przepadam.
Rzecz w tym, że obie te pozycje dalekie są od idyllicznych opisów, jakimi karmiono
mnie od dzieciństwa, usiłując mnie namówić do wypełniania wszystkich warunków,
które trzeba spełnić, aby ten niebiański Raj osiągnąć.
W
największym z możliwych skrótów, ma to być kraina wiecznej szczęśliwości. Warto
tu pokusić się o definicję szczęścia, i choć jest ich kilka, wybieram tę najbardziej
odpowiednią (za Wikipedią) do poruszonego tematu: „Trwałe zadowolenie z życia
połączone z pogodą ducha i optymizmem; ocena własnego życia jako udanego,
wartościowego, sensownego”. Prawda, że piękne? Jest z tą definicją jednak
pewien ledwie dostrzegalny szkopuł, który da się określić mianem pewnego ograniczenia –
w miarę coraz większego odczuwania szczęścia maleje możliwość osiągania
kolejnych, coraz wyższych jego etapów. Innymi słowy, im bardziej poczucie szczęścia
będzie spełniane tym trudniej o „paliwo” do podtrzymywania tego stanu.
Opisy niebiańskiego
Raju z powyżej wymienionych poematów trudno uznać za zachwycające dla
współczesnego człowieka. Z pewnych, oczywistych względów posłużę się
uproszczonym opisem. Niebo Dantego jest podzielone na sfery przeznaczone dla „odpowiednich”
osobowości, by nie użyć określenia siedziby pewnych kast. Zaś szczęśliwość wg
św. Jana to przede wszystkim czas poświęcony klęczeniu i składania pokłonów
Bogu z przerwami na śpiewnie psalmów. Jeśli taka ma być całą wieczność, trzeba przyznać,
że to mało atrakcyjna perspektywa. Trzeba bowiem sobie uzmysłowić czym jest
wieczność – to coś, co nie ma końca. Fakt, w Apokalipsie jest mowa, że nie ma
nic piękniejszego niż oblicze Boga, ale ileż można? Osobiście uważam, że
najprzyjemniejszą chwilą w naszym ziemskim życiu jest orgazm, ale gdyby on miał
trwać znacznie dłużej niż trwa i znacznie częściej niż mi się przytrafia...
byłbym pierwszym w kolejce do eutanazji. Postanowiłem więc sprawdzić jak ten
niebiański Raj próbują nam przedstawić dzisiejsi kaznodzieje. Bez odwoływania
się do źródeł podam kilka „sensowniejszych” przykładów.
„Jest to stan pełni wszystkiego, pełni życia.
Nieba potrzebujemy przede wszystkim po to, żebyśmy mogli się spełnić, dokończyć
zadania, które zaczynamy na ziemi. Będziemy w nim mieli szansę na pełną
realizację swoich kreatywnych możliwości. Wszystko, co nas ogranicza na ziemi i
utrudnia realizowanie siebie, w Niebie zostanie usunięte. Niebo nie będzie
tylko oglądaniem Boga i odpoczynkiem”. Tę wersję, opartą na książce Petera
Kreefta „Wszystko co chciałbyś wiedzieć o Niebie, ale nie śniło ci
się zapytać” znalazłem w wielu innych artykułach. Autor tego opisu pominął jednak najważniejszą
kwestię – wieczność. Coś, co nas na ziemi ogranicza przestanie istnieć, więc
prędzej czy później, i to bez specjalnych trudności, osiągniemy cel, pełną
realizację siebie. A wieczność trwa, i trwa, i trwa...
Jak
słusznie zauważa jeden z „wizjonerów” nieba „Osiągnięcie celu, choćby nawet najbardziej pożądanego, kojarzy się
nieuchronnie z nudą i stagnacją”.
Wyjaśnia więc, że „Życie wieczne
to poznawanie Boga. Nie poznanie, ale poznawanie, czyli proces, dążenie,
doskonalenie. Niebo jako niekończącą się drogę do doskonałości, a doskonałość
polega na nieskończonym zbliżaniu się do ideału, kroczeniu nieustanną drogą
wzwyż, ku Bogu pociągającemu człowieka. Człowiek ciągle zbliża się do Boga,
nigdy Go jednak całkowicie nie osiąga”. Tu z kolei występuje skrajnie
odmienny problem. Czy możemy być w pełni szczęśliwi, wiedząc, że ideału nie
osiągniemy? Nawet w przeciągu niekończącej się wieczności. Autor tej wizji dodaje:
„Niebo jako brak cierpienia. Bólu, łez i śmierci w
niebie już nie będzie”.
Być może ma na myśli tylko cierpienie fizyczne, ale co z psychicznym, ściśle
związanym ze świadomością, że celu nie da się osiągnąć, że z góry jesteśmy
skazani na porażkę?
A teraz coś
równie strasznego jak Apokalipsa i dlatego sobie pozwolę na ironię. Już
współcześni Jezusowi pytali, co po śmierci z małżeństwem i związaną z nim
cielesnością? Św. Paweł miał odpowiedzieć: „Ani się żenić nie będą, ani za mąż
wychodzić”. Straszne? Nie wiem, nie podejmuję się tego rozstrzygać, choć gdzieś
tu umyka kwestia nierozerwalności już istniejącego związku małżeńskiego. Jak
wyjaśnia pewien kaznodzieja, i tu proszę o pełną uwagę: „W niebie nie będzie mniej miłości niż na ziemi, tylko więcej.
Nieskończenie więcej. Skoro małżeńska miłość ze swej istoty jest na ziemi
obrazem miłości Bożej, to w niebie będziemy mieli do czynienia
bezpośrednio z Najwyższą Miłością – Bogiem. Wszystkie inne ludzkie miłości
zbledną wobec „małżeństwa” z samym Bogiem. Zmartwychwstanie nie oznacza
odcieleśnienia, przeciwnie – zbawienie ciała. W odnowionych ciałach
będziemy kochać Boga i będziemy kochani przez Niego. Staniemy się
darem dla Niego”. A to jest już straszne! Ja pominę dwuznaczność, Bóg
przecież nie ma określonej płci, więc nie wiadomo do końca kogo będzie dotyczyć
ta miłość, ale stać się czyimś cielesnym darem (sic!) W swej ironii nie posunę się aż tak daleko by dosadnie
określić z czym mi się to kojarzy. Jeśli jednak ktoś się odważy wzgardzić tą
miłością – piekło pewnie nie zastygnie...
I już na
koniec, aby nie przynudzać. Czytam o zmartwychwstaniu ciał i ich wiecznym
życiu: „Ciała zmartwychwstałe będą
nieśmiertelne i uodpornione na wszelkie zło. Zachowają jednak swoją zmysłową
naturę: wybrani będą używać zmysłów dla
swojej przyjemności [podkreślenie moje. Tę dwuznaczność pozostawiam ocenie
Czytelnikom]. Ciała zostaną uwolnione od ograniczeń czasu i przestrzeni: będą
mogły się przemieszczać w jednej chwili, bez najmniejszego wysiłku. Ciała będą
mogły przenikać ściany”. To już niemal perpetuum
mobile. Wynika bowiem z tej wizji, że wszechobecna fizyka będzie istnieć i jednocześnie
nie istnieć, w zależności od potrzeb. Cóż, taka jest specyfika cudów. Tylko co
to ma wspólnego ze szczęśliwością?
Nasuwa mi
się kilka smutnych wniosków. Autorzy dywagacji o szczęśliwym i wiecznym Raju z
uporem maniaków pomijają kwestię wieczności, nie chcą sobie zadać trudu jej
wyobrażenia. Pamiętacie moi Czytelnicy, niekończący się serial „Moda na sukces”?
Tysięczny któryś odcinek oglądali już tylko Ci, co mieli nie po kolei pod
kopułą, a gdzie temu do wieczności? A co z celem? W życiu doczesnym nawet
sensowny jest cel oczekiwania na życie wieczne. Jaki będzie cel istnienia w
wieczności? Wiedza, którą kiedyś w końcu całą osiągniemy, miłość zdeterminowana
tylko do Boga, osiągnięta i spełniona? Może ekstaza, którą w końcu będziemy wymiotować
jak po nadmiernej ilości czekoladowego tortu? I najpoważniejsze pytanie: czy w
tej wiecznej szczęśliwości będziemy na pewno sobą, skoro pozbawi się nas
wszystkich ułomności, których pewnie się wstydzimy, ale które w przewadze i tak
kochamy, i których nie zawsze chcielibyśmy się pozbyć?
PS. jestem ciekaw jak
Wy sobie szczęśliwą wieczność wyobrażacie. Obiecuję nie krytykować ani tym
bardziej drwić.
Fizyka będzie istnieć i nie istnieć... Tak naprawdę wszelkie bodźce, odbierasz umysłem i można je wywołać w warunkach że tak powiem sztucznych. Czy naprawdę - zakładając bezcielesność duszy, potrzebne są bodźce fizyczne - by odczuwała ona jakieś doznania? Nawet orgazmu? Wydaje mi się że nie, zważywszy na zjawisko choćby bólów fantomowych.
OdpowiedzUsuńJednym z wyobrażeń Nieba jest raj, który pominąłeś. W zasadzie jego częścią, przeniesioną z ziemskiej rzeczywistości.
Wszystko, co nie fizyczne, w tym bóle fantomowe, jest generowane przez mózg, również w tak zwanej śmierci klinicznej.
UsuńNie wiem czy Raj Adama da się odnieść do Raju w życiu po życiu. Ten pierwszy, bez wzglądu na to jak wyobrażali go sobie starożytni, na to miano (Raju) tak naprawdę nie zasługuje, nawet jeśli przyjąć, że nie istniały tam drapieżniki (choć pojawił się wąż). Aby życie mogło przeżyć, de facto musi bazować na śmierci innego życia. Pomijając niektóre rośliny, które czerpią energię z materii nieożywionej, a które będąc życiem, stają się pokarmem, bez okrucieństwa trudno sobie wyobrazić ten ożywiony świat. Jeśli jednak przyjąć, że w Raju głodu nie będzie, mamy znów dylemat „niefizyczności” świata, bo skąd ludzkie ciało (i nie tylko) będzie czerpać energię do istnienia? Właściwie pozostaje tylko koncepcja niematerialnego Nieba. Tyle, że wtedy wszystko się zmienia, powstaje inna rzeczywistość, w której nie ma miejsca na moje ziemskie „ja”. Tylko po co ta cała szopka z życiem, skoro nie będzie miało żadnego odzwierciedlenia w niematerialnej rzeczywistości?
Moim zdaniem za dużą rolę przypisujesz mózgowi. To nie tylko generator, ale przekaźnik i odbiornik, cześć która pośredniczy w przekazywaniu bodźców między ciałem, światem zewnętrznym, a psyche.
UsuńTo są rozważania w sferze czystej fantazji. Życie w ziemskiej formie dzieli się na różne stadia, może podobnie jest z duchowym. Pewnych bodźców nie jesteś w stanie poznać nie mając cielesności, potem może wystarczy ich odtwarzanie "z pamięci" i po to jest cykl ziemskiego życia, by się ich nauczyć. Ale mówię, to taka moja teoria fantastyczna :)
Ja przypisuję za dużo? ;) Wspomniałem o tylko generowaniu, a Ty dodajesz przekaźnik i odbiornik, z czym akurat się zgadzam.
UsuńOczywiście, możesz sobie tłumaczyć jak chcesz, ale skoro coś ma być „odtwarzane” to z czegoś. O ile da się stwierdzić pewne impulsy w żywym mózgu i ciele, którym ten mózg steruje, o tyle takich impulsów poza ciałem nie stwierdzono.
Ja właśnie bym ograniczył tą rolę generowania.
OdpowiedzUsuńA czym chciałbyś stwierdzić impulsy poza ciałem? Jakim narzędziem, lub rejestratorem?
Tymi samymi rejestratorami, którymi bada się mózgi żywych ludzi i zwierząt. Chociażby taki elektroencefalograf. Tu ciekawostka. Niejaki dr Duncan McDougall zważył ile waży dusza ludzka. Wyszło mu 21 gramów. Choć tylko jednorazowo, bo kolejne eksperymenty tego nie potwierdziły.
UsuńNie da się ograniczyć generowania inaczej niż inwazyjnie. Wszystko, co się z Tobą dzieje jest generowane przez mózg, nawet jeśli o tym nie myślisz.
Ale do czego go podłączysz, badając impulsy niezwiązane z mózgiem?
OdpowiedzUsuńDuchy zmarłych są podobno wszędzie. Któryś powinien "przelecieć" wokół czujników :D
UsuńI podobno udaje się je rejestrować, np. w postaci różnych anomalii w otoczeniu. Najbardziej znanym takim zjawiskiem jest EVP (Electronic Voice Phenomena) to się nazywa.
UsuńChcesz zagorzałemu sceptykowi udowodnić istnienie duchów za pomocą paranormalnych zjawisk? :D Prawdę mówiąc nie podejrzewałem Ci o wiarę w pseudonaukę...
UsuńAle czego się innego spodziewasz? EVP jest faktem, choć nie każdy z badaczy interpretuje je jako zjawisko paranormalne, kilka badań wykonano na instytutach naukowych, choć okazało się że zjawisko jest praktycznie nieodtwarzalne w warunkach laboratoryjnych. Nie mniej jednak takie pomiary się robi, z użyciem tego lub innego sprzętu.
UsuńChyba nie muszę Ci tłumaczyć, czym jest homeopatia? Też mają swoje instytuty „naukowe”. Pewnie też nie muszę tłumaczyć, np. czym są naturalne źródła fal radiowych. Podobnie jest z dźwiękami EVP. Ich interpretacja zależy tylko i wyłącznie od fantazji odbiorcy tych dźwięków.
UsuńA jaki jest związek Homeopatii z EVP?
UsuńChciałeś żeby podać Ci przykład rejestracji czegoś co można uznać z jakieś ślady obecności duchów, więc podałem Ci że takim przykładem MOŻE być EVP. Możesz być sceptyczny, ale tak naprawdę nie masz możliwości stuprocentowego podważenia tej teorii.
Podobieństwo homeopatii i EVP to te pseudonaukowe instytuty oraz określenie „paranauka” jakie można im, bez groźby popełnienia pomyłki, przypisać.
UsuńNiewiarygodne! Ja mam udowodnić, że duchy to fikcją, skoro ci od szukania duchów nie mogą udowodnić ich istnienia. To tak jakbym ja Tobie kazał naukowo udowodnić, że nie ma krasnoludków...
Mylisz się. EVP jest już badane jako zjawisko psychologiczne, a nie paranaukowe. Inna sprawa, że interpretacja EVP przez psychologów nie jest wcale paranormalna, wiąże się np. z Pareidolią, czyli dopatrywania się pewnych ukrytych znaczeń w przypadkowych szczegółach. Nie mniej jednak w 1997 Imants Barušs profesor na wydziale psychologii w Ontario przeprowadził wielogodzinne sesje nagraniowe i faktycznie zarejestrowano anomalie przypominające głosy, choć Imants stwierdził, że są zbyt losowe, żeby uznać je za dowód występowania EVP. Generalnie Barušs nie jest jakimiś nawiedzonym oszołomem i chciał się z EVP rozprawić definitywnie, obalając w ogóle jego występowanie, co tak średnio się mu udało. Jest to więc trochę bardziej złożony problem niż wiara w jakieś krasnoludki (zauważyłem, że uwielbiasz to porównanie, zapominając że NIGDY nie było żadnych przesłanek wskazujących na istnienie krasnoludków), bo trzeba się rozprawić tu z pewnym konkretnym zjawiskiem.
OdpowiedzUsuńKocham krasnoludki – to były ulubione postacie moich dziecięcych wyobrażeń w świecie baśni. Masz coś przeciw krasnoludkom? ;)
UsuńWiesz, ja nie jestem profesorem, w dodatku wybitnym, ale przemawia do mnie fakt, że istnieją różnego rodzaju szumy, w tym te EVP. I wierzę w to, że niektórym mogą przypominać głosy duchów. Ale tylko w to, a nie, że duchy istnieją i to one te szumy generują. Tu przydaje się znajomość reakcji naszego mózgu na sytuacje, z którymi nie mieliśmy dotąd do czynienia. Pierwsza reakcja polega na próbie znalezienia odpowiednika w już zarejestrowanych zdarzeniach. Jeśli więc czyjś mózg znajdzie w pamięci jakieś podobieństwo, próbuje naszą świadomość w tym przeświadczeniu podtrzymywać. To rodzaj pewnego uzasadnionego „oszustwa” naszego mózgu. Kiedyś mnie to zagadnienie interesowało (nie w kontekście EVP), mam sporo pozycji książkowych na ten temat.
Ależ ja uwielbiam nie tylko krasnoludki, ale w ogóle świat legend i baśni, różnych mitologii i wierzeń. Ostatnio kupiłem sobie taką uroczą książkę jak "Bestiariusz słowiański" i nie uwierzysz ile mieliśmy rodzajów takich małych ludzików...
UsuńAleż jak nie chcę wmawiać że to są duchy. Mówiliśmy o rejestrowaniu różnych zjawisk, które można tak interpretować i podałem Ci przykład. Oprócz duchów mają one całkiem racjonalne wytłumaczenia, tyle że nie udało się ich na razie poprzeć.
To o czym piszesz to właśnie próby podciągnięcia EVP pod zjawiska pareidolii i apofenii. Też mam parę pozycji na ten temat, przygarnąłem kiedyś przypadkiem sporą biblioteczkę, która ktoś porzucił, właśnie w tej dziedzinie.
Czyli w krasnoludkach mamy podobnie ;)
UsuńSpór o EVP też przestaje być sporem. To na pewno nie jest dowód na istnienie duchów ;) Choć tu rodzi się kolejny problem: czy faktycznie człowiek jest dualny: duch plus ciało?
Miałeś więcej szczęścia ode mnie, ja musiałem kupować książki za ciężko zarobione pieniądze :D
Wiesz, ja też wiele książek kupiłem za grube i ciężko zarobione pieniądze, aczkolwiek moje zboczenie polega na wypatrywaniu książek wszędzie - od śmietników do jakichś wystawek. Rzadko jednak ktoś wyrzuca akurat to, co chciałoby się mieć. :)
UsuńNatomiast niewykluczone że za jakiś czas zacznę się tego pozbywać, bo przestają się mieścić w domu.
Przecież Ci nie wypominam tych zdobytych książek ;)
UsuńAle może będziesz jakieś chciał :D
UsuńJestem wybredny :D Musiałbym mieć listę ;)
UsuńZnając twoje zainteresowania, sporządzę listę pod ich kątem. :) Mam kilka książek, których autorzy zajmują się analizą historii ludzkości i religii, nawet bardzo krytycznie - generalnie nie chciałbym się tego pozbywać, ale czeka mnie przeprowadzka do mniejszego mieszkania i nie dam rady wszystkiego na pewno zabrać, bo jestem trzecim pokoleniem książkofila w mojej rodzinie. Mówimy tysiącach książek. :)
UsuńJestem otwarty na propozycje...
UsuńP.S.
OdpowiedzUsuńZauważyłem że świat jest dla Ciebie bardzo oczywisty... Tymczasem teorie paranaukowe nie oznaczają od razu jakiejś bzdury czy absurdu - po prostu są tak postawione, że nie daje się ich obalić metodą naukowej falsyfikacji - czyli np. odtworzyć warunków do przeprowadzenia próby, żeby ją potwierdzić (albo nie).
Tu się pewnie zgodzimy - zjawiska doświadczalne uważamy za naukowe, gdy są falsyfikowalne – innej alternatywy nie ma. Paranauką może być wszystko, cokolwiek sobie człowiek nie wymyśli, a ponieważ fantazji mu nie brakuje... Utożsamianie paranauki do nauki doprowadziło by nas do obłędu. Jeśli ktoś ma ochotę się tym zajmować, jego sprawa, lecz dopóki nie udowodni w naukowy sposób jakieś teorii, nie ma prawa nazywać jej za naukową i się do niej odwoływać , bo to może być już niebezpieczne, jak np. w przypadku homeoterapii – zamiast się leczyć, udajemy leczenie. EVP blisko do spirytualizmu, dlatego też można śmiało uznać, że jest paranoją.
UsuńWbrew pozorom, mój sceptycyzm wcale nie sprzyja oczywistości.