Gdy tylko poruszam tematykę problemów
małżeńskich, niemal zawsze w polemikach pojawia się dyżurne stwierdzenie:
narzeczeni powinni się dobrze poznać zanim zdecydują się powiedzieć
sakramentalne „tak”. Trudno z tym argumentem się nie zgodzić, jednak nieporównywalnie
trudniej jest go zrealizować. Zazwyczaj młodzi są sobą tak zauroczeni, że nawet
widoczne wady partnera lub partnerki są bagatelizowane. Czują się tak mocni, że
bezgranicznie wierzą w moc swego uroku i daru przekonywania. Również w
zdolności swojej tolerancji na wady partnera/-ki.
Rzeczywistość jest brutalna. Ani on, ani ona nie zawsze
są wrażliwi na perswazję, ani ich tolerancja też nie jest z gumy. Zresztą,
nawet guma ma granice rozciągliwości. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że
nawet jeśli ich rodzice są bardziej trzeźwi w ocenie i dostrzegają realne
zagrożenia, młodzi, niedoszli małżonkowie widzą w tej realności niechęć do
wybranki lub wybrańca oraz chęć ograniczenia woli latorośli. Mnie takie postawy
nie dziwią, sam przez nie przechodziłem. I oto, niejako z powodu rozluźnienia
obyczajów, zaczyna panować moda na mieszkanie razem na próbę, przed ślubem.
Logicznie patrząc na te modę, wydaje się ona w pełni racjonalna. Pomieszkają
razem, zetkną się z prawdziwymi problemami, a maskowanie swoich przywar przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę, jest wręcz niewykonalne. Wtedy się
przekonają, czy stać ich na prawdziwe, usankcjonowane małżeństwo. Jest jednak
spora ilość argumentów, które zwykło się poprzedzać spójnikiem „ale”.
Od niepamiętnych czasów natrafiłem na dość sensowny
artykuł na portalu Fronda.pl. Już sam tytuł „Pięć powodów aby nie mieszkać
razem przed ślubem”1 od razu budzi moje zastrzeżenia, ale nie jestem
z tych, którzy nie są gotowi do zmierzenia się z argumentami ideologicznych
przeciwników, choć nie o ideologię tu chodzi. Na pierwszy ogień sprawa współżycia.
Ja się z hipotetycznymi autorami, Kasią i Tomkiem zgodzę. Też nie bardzo chce
mi się wierzyć, że oni nie będą ze sobą współżyć, a przypomnę, to jest wymóg
tak zwanej czystości przedmałżeńskiej. Niemniej tak samo nie wierzę, że
narzeczeni przed ślubem, nie mieszkający wcześniej razem, tej czystości
dochowali. W mojej ocenie, to się ma jak 1:10, a to jest na pewno wariant
bardzo optymistyczny. Nie da się bowiem ukryć, że jeśli mieszkający razem na
próbę narzeczeni nie będą dążyć do seksu, to należy to uznać za objaw
niepokojący. Któreś z nich ma pewnie jakieś problemy na tym tle. Tu wyłania się
drugi aspekt, już natury, powiedzmy, fizjologicznej. Bo czyż, nawet nie
mieszkając razem, zdrowo jest wstrzymywać podniecenie, którego, bądźmy
szczerzy, nie da się uniknąć? Ba! to jest jeden z ważniejszych elementów, który
skłania młodych „ku sobie”. Niestety, stanowisko Kościoła w tej materii jest
dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Coś, co ma spajać w przyszłym, wspólnym już życiu,
ma być dla potencjalnych małżonków przysłowiowym „kotem w worku”. Nie
przekonuje mnie twierdzenie, że owo odkrywanie naszych ciał jest dopiero wtedy
wspaniałe, gdy małżonkowie założą sobie na palce obrączki ślubne. A co, jeśli
owo odkrywanie skończy się totalna klapą, i nie mam tu na myśli niemocy
seksualnej, która może spowodować unieważnienie ślubu. Po ślubie może się
okazać, że młodzi w temacie seksu nie pasują do siebie, nie spełniają swoich
oczekiwań ale odwrotu już nie ma, bo sakrament małżeński jest nierozerwalny!
Kompletnym nieporozumieniem jest teza, że
mieszkanie razem przed ślubem może skutkować posądzeniem o konkubinat (przez
sąsiadów i krewnych), co ma być deprymujące i obrażające. Po pierwsze to nic
innego jak „strachy na Lachy”, po drugie, nie bierze się ślubu dla kogoś, a
tylko dla siebie, po trzecie, sprawa jest dziś mocno przesadzona. Żaden sąsiad
nie zażąda okazania aktu ślubu od nowo wprowadzającej się do mieszkania pary,
ba! raczej nie zapyta czy są po sakramentalnym ślubie. Nawet gdyby takie
pytanie padło, uznałbym je za wysoce niestosowne, za wścibianie nos w nie swoje
sprawy. Czwarty zarzut wręcz powala. Przez życie na próbę tracimy podobno
okazję do jakieś bliżej niesprecyzowanej „pierwszości”. Aż mnie korci pytanie,
jaka jest różnica między pierwszością przed lub po ślubie? Jaka w tym radość,
że ona pozna możliwości partnera w chrapaniu, rzucaniu śmierdzących skarpetek
gdzie popadnie, wybuchu agresji na przesoloną zupę dopiero po ślubie, gdy nie
ma już możliwości odwrotu? Jaka jest radość w odkrywaniu po ślubie tego, że ona często
zupę przesala, że często pierdzi, albo akurat boli ją głowa, gdy on ma ochotę
na seks?
Prawdą jest, że wspólne życie pod jednym
dachem w końcu skutkuje rolami przeznaczonymi dla „starego małżeństwa”. Rzadziej
chodzimy do kina, teatru, kawiarni, nawet na długie spacery czy towarzyskie
imprezy. Jakby na to nie patrzeć te rozrywki powoli tracą na znaczeniu. I tu
jest przysłowiowy pies pogrzebany. Wiele się wtedy zmienia w naszym zachowaniu,
ale czy nie lepiej te zmiany poznać przed ślubem? Może dla trwałości małżeństwa
byłoby lepiej poznać, czym skutkuje dylemat oglądania meczu piłkarskiego czy
jakiegoś romansidła w telewizyjnym serialu bez końca, niczego fanom seriali nie
ujmując.
Ogólnie rzecz ujmując, nie potrafię się
jednoznacznie opowiedzieć za lub przeciw. Staram się zrozumieć tych, dla
których pewne tradycyjne wartości są ważniejsze niż praktyczne podejście do
tematu. I choć najmniej ważnym wydaje mi się opinia innych, nie sposób zaprzeczyć,
że ma ona, dla co niektórych, istotne znaczenie. Niemniej tak samo staram się
zrozumieć tych, którzy decydują się na życie „na próbę”, aby zapobiec
rozczarowaniom na przyszłość. Widzę w tym odpowiedzialne podejście do
przyszłego związku małżeńskiego, nawet niekoniecznie w aspekcie jego
nierozerwalności. Wszystkich przeszkód na jakie napotkamy w przyszłości nie da
się przewidzieć, choć niektóre da się w ten sposób wyeliminować.
U mnie "małżeństwo na próbę" zdało egzamin.Nawet ksiądz nie robił żadnych wymówek i umoralniających gadek.Wszak zaręczyny do czegoś zobowiązują;)
OdpowiedzUsuńAnastazja
Na dobrą sprawę, co ów ksiądz, postawiony przed faktem dokonanym, może? Najwyżej "grzmieć" z ambony na rozwiązłość obyczajów. W cztery oczy jest bezradny, bo mógłby utracić owieczki. ;)
UsuńTakie zamieszkanie razem "na próbę" to nie jest zły pomysł, ale... No właśnie, trzeba mieć na to środki. Większość kandydatów na małżonków nie jest doradcami Macierewicza, mogliby zamieszkać co najwyżej pod mostem.
OdpowiedzUsuńCzy małżeństwo na próbę powinno mieć własnościowe mieszkanie? Raczej wręcz przeciwnie, aby nie komplikować sprawy przy pomyłce. Są miasta, gdzie wynajmiesz mieszkanie za niewielkie pieniądze, więc z tym „pod mostem” to lekka przesada. A mieszkania z teściami też nie polecam ;)
UsuńA jakież to miasta Asmodeuszu?Piszesz jakbyś był z PiSu :D Co się z Tobą dzieje?
UsuńAnastazja
a młodzi małżonkowie to od razu po ślubie nagle nie wiadomo skąd mają na własny kąt pieniądze? - taka to magiczna moc "papierka"? ;)
Usuńuważam, że mieszkanie razem przed ślubem może w pewnym zakresie pomóc. najlepszym testem są wspólne problemy i trudności do pokonania - dopiero wtedy okazuje się ile jest warta druga osoba.
Mój syn ma obecnie 33 lata. Między 19 a 28 rokiem życia miał 2 partnerki, z którymi nie mieszkał pod jednym dachem, ale cnotliwi nie byli. Od 5 lat wynajmuje mieszkanie z partnerką(od ponad roku narzeczoną) i jest to dla nich fantastyczny sprawdzian, czy byliby w stanie przeżyć ze sobą 30 lat lub więcej. i, którzy są tak głęboko wierzący, że jedynie małżeństwo pozwala im na współżycie, mają prawo tak postępować. Niemniej jednak nikt nie powinien odbierać prawa inaczej myślącym, do kierowania swoim życiem zgodnie z własnym sumieniem.
OdpowiedzUsuń