poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Cierpiętnicy, którzy chcieli oszukać śmierć



  „Cierpiętnicy, taki tytuł nadałbym operze mydlanej, której scenariusz napisało życie, a której treść przekazały media, ze wskazaniem na net, co właściwie nie powinno dziwić, choć ten rodzaj „sztuki” prezentują przede wszystkim telewizje. To żaden fake news, żadna zmyślona historia, to się działo naprawdę. Tylko pozornie nastąpił jej koniec, bo jak każda opera mydlana i ta historia, choć już nie tak dramatyczna, pewnie jeszcze długo nie będzie mieć końca.

  W tym miejscu zaczyna się moja przekora, sarkazm, ironia, a nawet złość i być może dziwne dla innych – wartości moralno-etyczne. Wszystko za sprawą Charliego Gard, o którym było głośno ostatnimi miesiącami, z tym, że tytuł odnosi się tylko do jego rodziców. Od razu uprzedzę, wszystkie dywagacje poruszone w poniższym tekście, wynikają z moich osobistych przemyśleń i w żadnym przypadku nie pretendują do kształtowania czyjejkolwiek opinii lub wpływania na nią. Ot, mam poważne wątpliwości natury moralnej, gdyż z jednej strony ogarnia mnie oburzenie graniczące z obrzydzeniem na ten cyrk, z drugiej, nie potrafię powiedzieć na sto procent, jak ja bym się zachował w takiej sytuacji, choć na pewno nie tak, jak rodzice tego dziecka. Trzeba bowiem sobie uzmysłowić, że cierpienie tego chłopca niemowlaka, któremu nie dane było przeżyć roku, na pewno nie było przez niego zawinione. W sensie religijnym, który wynika z uwypuklenia kontekstu całej historii, nie miał kiedy „zasłużyć” na taki wyrok, na taką karę za grzechy(?), chyba że uznać, że winnymi jego cierpienia byli sami rodzice, co wcale nie jest takie niemożliwe, skoro umarł na rzadką chorobę genetyczną. W myśl dawnych, może nawet wciąż w niektórych tkwiących religijnych poglądów na temat cierpienia, można by napisać, że mieliśmy do czynienia z karą międzypokoleniową. „Ja Pan, Bóg twój, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze winę ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia tych, którzy mnie nienawidzą” [2Moj 20:4-5; 5Moj 5:7-9]. Tak, to są słowa natchnionych autorów Biblii, zawierającej podobno tylko Słowa Prawdy. Aby nie było, że się czepiam, wszystkie chrześcijańskie (i nie tylko) portale zachwycają się postawą rodziców Charliego, ich religijnością i upartą sądową walką ze szpitalami o... bezsensowne przedłużenie życia śmiertelnie chorego, cierpiącego potworne męki, nieświadomego niczego chłopca. W imię czego? Przecież nie na chwałę Boga, ale dla najhaniebniejszego biznesu jaki można sobie wymyślić, medialnego biznesu opartego na cierpieniu i śmierci własnego dziecka.

  I niech nikt mi nie próbuje wmówić, że mamy tu przykład heroicznej miłości rodzicielskiej. Przy okazji walki Kościoła z metodą in vitro, wysuwano jeden ważny argument (nota bene – mnie nie przekonał), dziecko nawet rodzonych rodziców nie jest rzeczą, którą można chcieć na zasadzie zachcianki. Diagnoza choroby, choć w swej wymowie okrutna, była jednoznaczna i nie dawała Charliemu żadnych szans. Umierało w nim wszystko, a cokolwiek myśleć o medycynie, ta była bezradna, o czym rodziców Charliego poinformowano dość szczegółowo. Nie chodzi mi o to, że trzeba było poddać go eutanazji – trzeba było pozwolić mu umrzeć w naturalny sposób, sposób wręcz deklarowany przez wszystkie chrześcijańskie religie. Wiem, jestem w pełni świadomy, że taka decyzja boli, że jest trudna, żaden rodzic spokojnie nie będzie się godził na śmierć własnego dziecka, lecz tu nie wchodzi w rachubę żadna zgoda, wobec śmierci wszyscy jesteśmy bezsilni i całkowicie bezradni. Nasz sprzeciw wobec naturalnej konsekwencji życia nie ma najmniejszego sensu. A moi „bohaterowie”, rodzice Charliego? Widziałem kilka „rodzinnych” fotek. Wyglądają na szczęśliwych (w każdym razie rozpaczy w ich oczach na żadnej z oglądanych przeze mnie fotografii nie widać), przeważnie uśmiechnięci, pochyleni nad sztucznie podtrzymywanym życiem. Tymi fotkami zdobywają w necie pochlebców i sponsorów, sławę i medialny szum, bo podobno ich walka z bezradną medycyną jest... szlachetna (sic!)



  Tyle, że przy okazji rośnie stan konta bankowego. W niespełna rok, blisko półtora miliona dolarów! Taaak, podobno to będzie na inny szlachetny cel, wspieranie takich jak oni, którzy dla zaistnienia w świecie netu, poświęcą wszystko z wyjątkiem siebie. Wszak coraz częściej można przeczytać o naciągaczach na chore dzieci, bo choroba dziecka, szczególnie śmiertelna, jest tematem chwytliwym. Powstaje Fundacja, którą będą zasilać naiwni, ckliwi widzowie mydlanych oper. Teraz rodzice Charliego, głosząc pogadanki w czasie egzotycznych podróży po kraju i świecie będą udawać, tylko nie bardzo wiem co – nieszczęśliwych z powodu utraty dziecka, czy szczęśliwych, że skazali go na kilka miesięcy cierpień? Bo to nie do końca jest jasne. Urządzeni do końca życia, bo fundacja wprawdzie charytatywna ale za coś żyć trzeba. Będą żyć dobrze w glorii i chwale, gdyż odważyli się przeciwstawić podobno bezdusznej, szpitalnej klice, która nie chciała użyczyć aparatury podtrzymującej życie do ich prywatnego domu. Zbyt szybko chciano pozbawić ich show... tę aparaturę odłączając.

  Kuriozum sprawie dodaje pewien mało istotny, ale znamienny fakt. Tuż przed śmiercią Charliego ochrzczono i dano mu medalik św. Judy Tadeusza, tego od spraw beznadziejnych. Niech mnie ktoś sprostuje jeśli się mylę. Bo z tego co mi wiadomo, wg. Międzynarodowej Komisji Teologicznej, dzieci nieochrzczone i tak idą do nieba. Jest jeszcze w zanadrzu ceremonia pokropku, równorzędna chrztowi. Zaś ten medalik ma taką moc działania jak łyk wody z kałuży w leczeniu ostatniego stadium raka złośliwego z przerzutami. Nie, nie mam nic przeciw ceremonii chrztu, ani nawet temu medalikowi. Mój skrajny niesmak wynika z chucpy, jaka towarzyszyła temu wydarzeniu, ewidentnie ku uciesze fanów tej melodramatycznej, choć w gruncie rzeczy ohydnej historii. 

  Za puentę posłużę się cytatem: „zespół szpitala GOSH był zmuszony poprosić o dodatkowe wsparcie policji [w okresie batalii sądowych – dopisek mój], ponieważ lekarze i pielęgniarki otrzymywali listy z groźbami śmierci”. Tu komentarz jest już zbyteczny.



60 komentarzy:

  1. Asmodeuszu- według mnie - ludzkość jeszcze nie zna przyczyn wielu chorób. Toteż nie wiązałabym choroby z karą. Śmierć jest wpisana w życie człowieka ale też po ludzku odbieramy jej skutki. Podobno nadzieja umiera ostatnia, więc gdy umiera dziecko, ta nadzieja gaśnie przedwcześnie. Nie dziwi mnie, że wraz z nagłośnieniem różnych akcji pomocowych osobom ciężko chorym [a szczególnie dzieciom], przybywa oszustów i naciągaczy. Sama dałam się nabrać. Nie tylko głupota, ale także pomysłowość i pazerność ludzka nie zna granic. Po tym co tu u Ciebie przeczytałam, [nie znany mi to przypadek] śmiem przypuszczać, że chrzest także był "pod publikę". Nie mnie to oceniać; pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja się z Tobą zgadzam, nie znamy i długo jeszcze nie poznamy wszystkich przyczyn śmiertelnych chorób, ba! jest gorzej, bo nawet znajomość przyczyn nie jest gwarantem tego, że chorobę da się wyleczyć. Natomiast moja aluzja do „kary” jest w pełni zamierzona, rzekłbym: prowokacyjna. Już kiedyś pisałem o cierpieniu w ujęciu religijnym. Gdy słyszę, że cierpienie uszlachetnia, że cierpimy na chwałę Pana, natychmiast „odzywa się” mój sławetny scyzoryk, którego nigdy nie noszę. To jakby odrębny wątek i zbyt mało miejsca, aby go rozwinąć w notce czy komentarzu.
      Ta historia był dość szeroko omawiana na portalach katolickich pch24.pl i Deon.pl nie wyłączając Frondy i MałegoDzienika (portale Terlikowskich).
      Odwzajemniam pozdrowienia :)

      Usuń
    2. Nie bywam na tych portalach; czasami ale i to rzadko zaglądam do Frondy. Terlikowskiego także rzadko czytam stąd moja nieznajomość tematu.
      Jeśli komuś przynosi ulgę w cierpieniu, w znoszeniu bólu nadzieja, że ma to jakiś sens ["...cierpienie uszlachetnia, że cierpimy na chwałę Pana..."
      - dlaczego chciałbyś tym osobom odbierać i tą iskierkę nadziei?

      Usuń
    3. Nie myl pojęć. Czym innym jest nadzieja, czym innym cierpienia. Nadzieja jest oczekiwaniem na coś (z reguły na poprawę) i nikomu jej nie odbieram, nawet jeśli w mojej opinii jest płonna. Cierpienie nie ma żadnego sensu, jest oznaką naszej ułomności i niedoskonałości. Wszystkie wzniosłe cytaty o cierpieniu to frazesy, czeki bez pokrycia. Właśnie dziś na deon.pl jest artykuł „Bóg nie jest sadystą (...)” – polecam – który, w jakiś sposób da się odnieść do tego tematu. Wprawdzie autor tego nie mówi, ale da się wysnuć wniosek, że trzeba niebagatelnej gimnastyki umysłowej aby pogodzić ludzkie cierpienie z istnieniem Boga.

      Usuń
    4. Powiadasz, że cierpienie nie ma żadnego sensu, ale cierpienie bez nadziei jest bólem nie do zniesienia, cierpieniem do potęgi....nadzieja jest pocieszeniem, w takiej chwili człowiek mimo woli chwyta się ostatniej deski ratunku, nawet jeśli jest to tylko płonna nadzieja.

      Usuń
    5. Chyba się ze mną zgodzisz, że człowiek ma nadzieję nawet jak nie cierpi? Nadzieja nas nigdy nie odstępuje, chyba, że w skrajnych przypadkach, które kończą się np. utratą zmysłów lub samobójstwem. Nie neguję istnienia nadziei, stwierdzam tylko, że cierpienie nie ma sensu, bo chciałbym poznać choć jeden sensowny argument za koniecznością jego istnienia. Istnieje wprawdzie pojęcie bólu (fizycznego), ale to tylko informacja do naszej świadomości, że coś złego się dzieje z naszym organizmem, to jest reakcja układu nerwowego, zbawcze działanie anatomii naszego ciała. Niemniej nie ma w tym nic wzniosłego, ani tym bardziej żadnej duchowości.

      Usuń
  2. Jak dla mnie większą miłością jest pozwolić odejść cierpiącemu,niż jego męce się przyglądać.
    Cierpienie nie uszlachetnia,ono odbiera sens życia,zabiera radość chwil.
    Rodziców tego nieszczęsnego dziecka nie mogę do końca zrozumieć.To ich uśmiechnięte zdjęcie przy cierpiącym dziecku nie wzbudza we mnie w stosunku do nich współczucia.
    Jak wiadomo życie to teatr i teatrem może też być dramat malutkiego dziecka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój komentarz powinna przeczytać Aisab, szczególnie w kontekście słów „odbiera sens życia”.
      Ja napiszę brutalniej: Charlie w tym spektaklu jest tylko niezbędnym rekwizytem. Coś jak hamletowska czaszka z Szekspira.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Cierpienie odbiera człowiekowi godność. Jezusowi też odebrano godność...
      Ta sprawa pojawiała się wszędzie, nawet na portalach plotkarskich. Rodzice to egoiści do potęgi entej. Gdyby była jakakolwiek nadzieja na uzdrowienie dziecka, to co innego. Ale tu nawet nadziei nie było... Żal dziecka. Miłość rodzicielska może powodować cierpienie...
      Anastazja

      Usuń
    3. Nasti:
      Różnica jest ogromna. Człowiek jest tylko człowiekiem, Jezus jest Bogiem. Bez odebrania Mu godności, bez skazania Go na ludzkie cierpienie, nie byłoby odkupienia grzechów. Nie było innej alternatywy.
      Pozdrawiam wieczorową porą ;)

      Usuń
    4. Cierpienie podobno uszlachetnia... No serio? Kogo i w jakim celu? Wtedy Jezus był człowiekiem. I co odebranie godności ma wspólnego z odkupieniem grzechów? Jezus miał cierpieć za nasze grzechy ale w tym cierpieniu wierzący upatrują szlachetność, a nie widzą tego co powinni zobaczyć - pozbawili Jezusa godności i Go upokorzyli. Liczy sie dla nich tylko to, że cierpiał...
      Również pozdrawiam:)
      Anastazja

      Usuń
    5. Tylko kto twierdzi, że cierpienie uszlachetnia? Na pewno nie ja ;)
      W tamtych czasach odbieranie godności i upokorzenie było nieodłącznym elementem kary.

      Usuń
    6. Oboje wiemy kto tak twierdzi;) No i popatrz jakie ludzie dzisiaj mają zdanie na temat cierpienia. Ale jak mają raka to proszą o morfinę. Czyli cierpienie uszlachetnia ale cudze...
      Anastazja

      Usuń
    7. Asmodeuszu> napisałeś; " Twój komentarz powinna przeczytać Aisab, szczególnie w kontekście słów „odbiera sens życia”;
      skoro cierpienie odbiera sens życia, to co - nie wypada nic innego jak tylko je sobie skrócić ? ileż to razy cierpimy a mimo to żyć musimy.
      Nie napisałam że cierpienie uszlachetnia, lecz w [z] każdej sytuacji winniśmy szukać sensu. Dobrze, że jak mają raka to proszą o morfinę dającą ulgę w cierpieniu, a nie proszą o eutanazję. Wszak nie znamy dnia ani godziny kiedy "kostucha" po nas zawita.

      Usuń
    8. Piszesz w innym wątku komentarzy: „cierpienie bez nadziei jest bólem nie do zniesienia”, rzecz w tym, że nadzieja nie przynosi ulgi, tak jak w końcu przestaje przynosić ulgę cierpiącemu na raka morfina. Morfina, która z jednego nieszczęścia wpędza cierpiącego w drugie (uzależnienie). To właśnie w tym kontekście cierpienie nawet z nadzieją nie ma sensu. I dlatego coraz więcej śmiertelnie chorych prosi o eutanazję.

      Posłużę się autentycznym przykładem. Mój znajomy opowiadał mi jakie myśli przychodziły mu do głowy gdy był chory na raka. Był w stadium, w którym wierzył w cud – lekarze naukowcy nazajutrz znajdą lek na raka, co się oczywiście nie stało. Ale nawet gdyby, to „odkrycie” nic by jego sytuacji nie zmieniło, gdyż od wynalezienia tego leku do jego zastosowania musi minąć tyle czasu, że on by nie zdążył. Wyszedł z choroby po chemii i radioterapii, ale nie ma żadnej gwarancji, że nie nastąpią przerzuty. Dziś cierpi katusze psychiczne gdyż wie, że nawrotu choroby nie przeżyje.

      Skoro więc twierdzisz, że „w każdej sytuacji musimy szukać sensu”, to proszę, podaj mi choć jeden sensowny argument, że cierpienie ma sens, nawet jeśli mamy nadzieję, że go przetrwamy.

      Usuń
    9. Asmo> mam taki przykład; mojej śp.Mamy. Jej męczeńskie życie i cierpienie miało sens. Nauczyło nas wszystkich pokory. Historia zbyt długa, aby ją opisywać, ale dla mnie wystarczający dowód na to, że Bóg istnieje.
      pozdrawiam :)

      Usuń
    10. Bez sarkazmu i bez obrazy, ale w tym przypadku sprawdzają się słowa Anastazji. Cierpienie Twojej matki miało sens dla Ciebie. Jeśli Twoja matka w tym cierpieniu umarła, dla niej, jej cierpienie nie miało sensu i nie rozumiem, po co mieszasz w to Boga.

      Usuń
    11. Nie rozumiesz po co mieszam do tego Boga? Nie zrozumiesz, gdyż nadajemy na innych falach w oparciu o własne doświadczenia życiowe. Nie pozostaje chyba nic innego, jak pozostać przy swoim rozumieniu;
      pozdrawiam i zmykam :)

      Usuń
    12. @Asmodeusz...
      myślę, że w przypadku osoby umierającej na raka ryzyko uzależnienia morfinowego /albo opiatowego, czy opioidowego/ jest kompletnie bez znaczenia... a nawet gdy taki pacjent cudem jakimś ozdrowieje na tyle, by funkcjonować poza szpitalem, to ewentualne uzależnienie jest do ogarnięcia w miarę bezboleśnie, w ostateczności zaś pozostaje program substytucyjny...
      tak swoją drogą, to dziwne jest bardzo, że lekarze często unikają podawania takim chorym morfiny /naturalny opiat/, za to nie widzą problemu w podawaniu opioidów /syntetyczne odpowiedniki opiatów/... różnica jest taka, że owe syntetyki miewają czasem o wiele silniejsze działanie przeciwbólowe, niż najmocniejsze opiaty /heroina, dezomorfina/, co jeszcze ma jakiś sens, jednak mają zminimalizowane działanie euforyzujące, poza tym także uzależniają, bardzo mocno zresztą, a do tego są toksyczne... taki właśnie cel przyświecał ich wynalezieniu, dążenie do skuteczności w sprawianiu ulgi w bólu, ale nade wszystko odebranie pacjentowi owej zabawy, którą by mu dostarczyły naturalne opiaty... gdzie tu jest sens?... bo w tej kwestii go nie widzę...
      wielu lekarzy ma podobne wątpliwości, więc starają się jednak aplikować naturalne opiaty, ale często są w mniejszości i wiele zależy od prawa danego państwa, procedur medycznych, etc...
      wrócę jeszcze do sprawy programów substytucyjnych... w niektórych krajach odchodzi się od syntetycznego metadonu, zastępując go właśnie naturalnymi opiatami z uwagi na wspomnianą toksyczność sztucznych opioidów...

      Usuń
    13. PKanalia:
      Poszerzyłeś moją wiedzę w tym temacie, za co dzięki. Ja bym zwrócił również uwagę na inny aspekt problemu podawania środków uśmierzających ból. Nie wiem na ile dziś to jest istotne w odniesieniu do opioidów, ale
      kiedyś skuteczność morfiny malała w czasie.

      Usuń
    14. w przypadku każdego opiatu /czyli także morfiny/ i opioidu istnieje zjawisko wzrostu tolerancji, czyli podnosi się poziom dawki skutecznej... podnosi się również poziom dawki śmiertelnej /co akurat nie ma miejsca w przypadku barbituranów, ale to już dygresja/... w przypadku używania do celów niemedycznych istnieje tendencja do szybkiego podwyższania dawek w pogoni za coraz słabiej odczuwanymi doznaniami... z drugiej jednak strony wielu starych doświadczeniem narkomanów, którzy biorą już nie w celu doznań, lecz aby jako tako funkcjonować bez objawów abstynencyjnych potrafią utrzymywać stałe dawki... pacjenci na programach substytucyjnych /w Polsce - metadonowych/ również otrzymują stałe dawki, choć w tym przypadku czasem sobie próbują "barwić" życie innymi narkotykami, jak alkohol, amfetamina, czy mefedron, ale to już jest osobny temat...
      w przypadku chorych letalnie onkologicznie, oni również często chcą "coś z tego mieć" extra, więc kombinują, aby dostawać coraz większe dawki, ale doświadczony lekarz potrafi sobie z tym poradzić, więc ten proces rosnącej tolerancji jest do opanowania, chociaż rzecz jasna nie zawsze, ale można go przynajmniej mocno zahamować, np. praktykuje się różne zmiany i mixy leków opioidowych, bo choć działają na tej samej zasadzie, to jednak na poziomie detali się od siebie różnią...
      trzeba jeszcze pamiętać, że popularne określenie "chory na raka" może oznaczać naprawdę różne dysfunkcje i dolegliwości o różnych intensywnościach...

      Usuń
    15. I znów się z Tobą zgodzę „Chory na raka” to zbyt ogólne i mało precyzyjne określenie Niestety, chyba ze względu na wiek, podczas pisania komentarzy nie zawsze znajduję odpowiednie słowo, zresztą nie zawsze się nad tym zastanawiam. Piszę intuicyjnie i ciekawe, czy po Twojej uwadze, uda mi się tego nawyku pozbyć ;)

      Usuń
    16. to nie kwestia wieku, tylko realiów blogowych, że czasem bez pewnych skrótów nie da rady, nawet gdy się próbuje pisać bardziej "naukowo", niż "artystycznie", tak wiec chyba nie ma sensu zbytnio z takim nawykiem walczyć... poza tym moja wzmianka o "chorych na raka" nie była z mojej strony żadnym wytknięciem Ci czegokolwiek, ot tak mi się napisało, by było... precyzyjniej(?), by zwrócić uwagę na faktyczną złożoność sprawy, nawet gdy jest jasne, że prosta nie jest...

      Usuń
    17. Twojej uwagi nie traktowałem jako wytknięcia, tyle rozeznania to ja jeszcze mam ;) Uwag się nie boję, ani o nie pretensji nie mam.

      Usuń
    18. @Greto, ja mam nieco inne spojrzenie na cierpienie człowieka... Biblia tak naprawdę mówi tylko o cierpieniu za wiarę. Jedynie taki rodzaj cierpienia może być udziałem, kogoś kto poszedł za Jezusem. (i jest to kwestia raczej samego prześladowania i niezrozumienia ze strony ludzi nienawróconych) To jest właśnie owo-CIERPIENIE NA CHWAŁĘ PANA, o którym pisze Aisab.(ale tych biblijnych słów nie rozumie, albo może rozumie je po swojemu) Cierpienie uszlachetnia? Tak, ale tylko cierpienie w obronie wiary.
      Jak możemy poddawać się cierpieniu, skoro Jezus już 2000 lat temu cierpiał za nas na krzyżu. On poniósł na krzyż nie tylko nasze grzechy, ale wszystko to co może nas zniewolić. Mamy Bożą wolność, z której w imieniu Jezusa powinniśmy korzystać. Wiara jest tu słowem kluczowym i ja tego staram się trzymać.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Mam mieszane uczucia jeżeli chodzi o poruszany przez Ciebie i komentujących problem. Z jednej strony jako osoba chora, której lekarze nie dawali nadziei na chodzenie, zastanawiam się czy moja matka powinna była zamknąć mnie w zakładzie dla upośledzonych, gdzie bez należytej opieki pożyłabym tak długo aż mięśnie by nie zanikły, prowadząc żywot przysłowiowej, czy też podjąć samotną walkę, o moją największą z możliwych normalność. Cieszę się, że wybrała te drugą ewentualność. Z drugiej podziwiam walkę Ewy Błaszczyk o życie jej córki, będącej od lat w śpiączce. Dzięki wierze i założonej przez siebie fundacji, ta niezwykła kobieta powróciła do życia kilku ludzi, którym dawano małe szanse na wybudzenie. Zawsze kiedy słyszę o dzieciach tak ciężko chorych, które nie mówią, nie chodzą zastanawiam się, kto się nimi zajmie gdy zabraknie rodziców. I w tym momencie staje mi przed oczami samotna matka, która zajmuje się dorosłym już synem, który nie chodzi, nie mówi a jego sprawność umysłowa jest ograniczona, która jednak dzięki uczestnictwu w zajęciach w szkole specjalnej, wzbogaca się o nowe umiejętności i choć bardzo wolno to jednak rozwija się. Co do podanego przez Ciebie przypadku, to jestem pewna, że rodzice już na początku powinni byli podjąć decyzję o oszczędzeniu dziecku cierpień. Choć ciężko mi to pojąć, że z tragedii dziecka zrobili źródło własnego utrzymania, bo byłaby to perfidia daleko posunięta, to jednak nie mogę z czystym sumieniem takiej ewentualności wykluczyć. Cierpienie nie uszlachetnia, nie jest na chwałę Boga. Jest nieodzownym elementem naszego życia, który jednych wzmacnia i dopinguje do walki, innych przygniata i sprawia, że decydują się na radykalne rozwiązania-eutanazja lub samobójstwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poruszyłaś problem cierpienia w znacznie szerszym znaczeniu niż pretenduje do tego post. Ale to dobrze, bo ten problem ma daleko większy zasięg. Między innymi ten, który opisujesz swoim przykładem. Jak człowiek niecierpiący ma zachować się wobec cierpienia drugiego, szczególnie kogoś bliskiego? Czy wystarczy współczucie, czy bezwzględnie potrzebna jest realna pomoc? A jeśli nawet to drugie, czy wszystkich na nią stać lub w ogóle są w stanie jej fachowo udzielić? Jak w sensie moralnym traktować tych, którzy decydują się oddać cierpiących do zakładów dla upośledzonych czy do hospicjów? Myślę, że tu nie ma szans na jednoznaczną odpowiedź, mimo że niejako w naturalny sposób oburzamy się na przejawy, czasami rzekomej bezduszności.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Zgadzam się z Basia, ze "mieszanie" Boga w życie człowieka ma absolutnie sens. Bóg jest Jedyna Sensowna Osoba. Z własnego doświadczenia i doświadczenia lat wolontariatu z ramienia kapelana w szpitalu i hospicjum wiem co Bóg robi kiedy człowiek się na Niego otworzy. Głuchy zaczyna słyszeć, pacjent na hospicjum ma przedłużone życie po krótkiej modlitwie, rodzina przychodzi do Chrystusa, rany ciała i duszy się goja,życie wstępuje w człowieka, lub niepojęty pokoj ogarnia umierającego i rodzine, itp. Tylko Bóg zna plany na każde życie i ma sens by liczyć się z Nim w każdym przypadku.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu nie jest mowa o mieszaniu Boga z życiem człowieka, polemizujemy o cierpieniu i tylko cierpieniu. I właśnie w kontekście cierpienia lepiej Boga w to nie mieszać, gdyż nikt nigdy sensownie nie uzasadni jego istnienia w odniesieniu boskiej miłości, wielkoduszności, dobroci czy miłosierdzia. Według dogmatów religijnych tylko Bóg jest sprawcą wszystkiego (pierwsze dwa wersy ewangelii św. Jana) i nic bez Jego przyzwolenia stać się nie może. Idąc tym „tropem” Bóg musiałby być sprawcą cierpienia, stąd moje zdumienie, gdy ktoś próbuje używać takich argumentów.
      Odwzajemniam pozdrowienia.

      Usuń
    2. Może nie wyraziłam się jasno. Widzę, ze jest tu także mowa o ustosunkowaniu się do cierpienia i pomocy cierpiącym. Dziele się wiec własnym doświadczeniem, tym w czym bralam udział i co widziałam na własne oczy kiedy cierpiący odda się Bogu. Życie z Bogiem (personalna relacja i poznanie Jego woli ) zapobiega tez wielu cierpieniom.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    3. Ja sobie cenię opinie wszystkich moich Czytelników, nawet jeśli się nie zawsze z nimi zgadzam. Nie mam najmniejszego zamiaru negować Twoich doświadczeń. Niemniej nie przekonuje mnie zdanie: „Życie z Bogiem zapobiega też wielu cierpieniem”. Pewnie nie wiesz, niespełna tydzień temu wróciłem ze szpitala. Dziewięćdziesiąt procent pacjentów żyje w zgodzie z Bogiem, ba, co drugi dzień większość z nich przyjmuje Komunię św., bo tak często sale „wizytuje” kapłan. Jest też szpitalna kaplica z mszami świętymi. Zapewniam Cię, że w tym gronie było najwięcej najbardziej cierpiących. Część z nich pozwalała innym zasnąć, nie po wieczornej modlitwie, ale po podaniu im przez personel medyczny środków przeciwbólowych i nasennych.
      Pozdrawiam pięknie.

      Usuń
    4. Rozumiem. Nie moim jednak zadaniem jest Cie przekonywać. Dziele się tylko świadectwem, także tym, ze życie w personalnej relacji z Bogiem i poznanie Jego woli zapobiega wielu cierpieniom. 😊

      Usuń
    5. To na czym polega personalna relacja z Bogiem?
      Anastazja

      Usuń
    6. To dobrze, że li tylko dzielisz się ze mną swoim świadectwem, bo faktycznie mnie to nie przekonuje.

      A już tak na marginesie mam pytanie. Czy coś, co się nie wydarzy może być dowodem na to, że się wydarzy, ale się nie wydarzyło z powodu pewnych obrzędów religijnych? Bardziej obrazowo. Czy dlatego, że na skrzyżowaniu przypadkowo skręciłem w lewo, mogę być pewnym, że gdybym skręcił w prawo, zderzyłbym się np. z walcem drogowym, którego nawiasem mówiąc w ogóle tam nie było?

      Nie, nie mam zamiaru z Ciebie drwić, nie szukaj też w tych pytaniach próby ośmieszenia Ciebie. Odpowiedź na te pytania mnie autentycznie interesuje i to w odniesieniu do każdej religii.
      :)

      Usuń
    7. Gospodarz tego blogu zwrócił mi uwagę, ze mowa tutaj jest o cierpieniu i tylko o cierpieniu wiec nie mogę Ci odpowiedzieć tutaj. Napisz do mnie to chętnie podzielę się z Tobą tym co znam.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    8. KnittingDays:
      Nie byłem dostatecznie precyzyjny. Tu również nie ma zakazu wywoływania wątków pobocznych, tłumaczyłem tylko, że moje słowa odnoszą się konkretnie do cierpienia, a nie do życia człowieka.

      Usuń
    9. Asmodeusz:
      Dziekuje, w takim razie odpowiem Anastazji na jej pytanie.

      Usuń
    10. Anastazja:
      Personalna relacja z Bogiem można mieć tylko przez Jezusa Chrystusa.
      Żałując za swoje grzechy i oddając swoje życie Chrystusowi,oświadczając to własnymi ustami i poddając się ochrzczeniu otrzymujemy Ducha samego Boga.
      Duch Święty daje nam zrozumienie Pisma Świetego i pomaga poznać Boga przez co odnawia sie nasze myślenie i rozpoznanie jaka jest wola Boga w naszym życiu.
      Możemy zadawać Bogu pytania i On nam odpowiada. Jest to komunikacja duchowa.
      W miarę poznawania Boga rośnie nasza wiara i miłość do Niego. Jest tez niezmiernie interesujące widzieć wszystko oczami Boga.
      Wszystko to jest w Biblii. Ze to jest Prawda tez łatwo się przekonać przez uwierzenie i sprowadzenie w życie.
      To jest moje świadectwo życia w relacji z Bogiem.

      Usuń
    11. Dziękuję za odpowiedź ale szczerze mówiąc nie wiem czy rozumiem o co tak dokładnie chodzi...
      Jak personalna relacja z Bogiem wpływa na Twoje życie codzienne, rodzinne, pracę, relacje z przyjaciółmi, z ludźmi w ogóle? Bo ludzie są tu - na ziemi, żyjesz tu a nie w niebie...
      Nie chcę wypytywać o szczegóły z Twojego życia osobistego ale znam ludzi którzy wierzą i są dobrzy ale ciągle mają pod górkę. W czym tkwi tajemnica? Jakim trzeba być żeby to życie było przyjemne i spokojne? Dlaczego jedni mają lepiej, a inni gorzej?
      Anastazja

      Ps.Wątki poboczne u Asmodeusza są na porządku dziennym :)

      Usuń
    12. Przyjście do Chrystusa to jest naprawdę nowe urodzenie, urodzenie z Ducha Świetego. Wiemy kiedy się zbliża bo czujemy ciężar i ohydę naszych grzechów. Chcemy się ich pozbyć, zmienić się. Przez wiarę ze Jezus zapłacił za nasze grzechy męczarnia i przelana krwią na krzyżu wyrzekamy się grzechu przyjmując nowe życie zmartwychwstałego Chrystusa.
      To jest cud. Już of tego momentu zaczynamy widzieć wszystko inaczej. To co było przyjemne i spokojne może stracić atrakcyjność. To co wydawało się pod górkę może wygladac jak interesujące wyzwanie na wyrobienie charakteru.
      Oczywiście odnawianie myślenia to jest proces w którym Pan Jezus pomaga.
      Pomódl się, własnymi słowami powiedz Panu Jezusowi jakie jest pragnienie Twego serca odnośnie relacji z Bogiem.

      Usuń
    13. No okej - to relacja z Bogiem/Jezusem/Duchem Świętym. A gdzie ludzie? To mnie interesuje - jak relacja personalna z Bogiem przekłada się na relacje z ludźmi?
      Anastazja

      Usuń
    14. Przyjmując naturę Chrystusa wybaczamy ludziom, którzy nas skrzywdzili i prosimy o wybaczenie tych których my skrzywdzilismy. Mamy silna potrzebę wyprostować relacje z ludźmi w miarę możliwości.Bog daje nam łaskę/odwagę do tego. Nie obrażamy się jak przed Chrystusem bywało i nie obrażamy innych. Generalnie nasze relacje z ludźmi są lepsze ale niektórzy mogą nie lubić zmiany w nas (choć zmiana jest na lepsze) i odchodzą.

      Usuń
    15. @KnittingDays
      To wszystko, co piszesz, jest piękne i jasne jak słońce... Mogę się jedynie podpisać pod Twoimi słowami. To jest tak proste, wystarczy przyjść do Jezusa i przyjąć nowe życie, jakie On nam daje za darmo, z łaski. To jest ta przeogromna, cudowna Boża miłość, która wszystko zmienia. Ludzie niepotrzebnie komplikują sobie życie, uparcie tkwiąc gdzieś na marginesie... Borykają się z problemami dnia codziennego, chorobami, troskami, zmartwieniami. Usilnie staraja się samodzielnie walczyć z całym złem, które napotykają w swoim życiu. A wystarczy oddać się Jezusowi, aby zobaczyć, aby uwierzyć, że w Nim mamy wolnosć, wolność od wszystkiego, co nas dopada...
      Dziękuję KnittingDays za Twoje mądre słowa. Pozdrawiam :)

      Usuń
    16. Dziekuje Olimpio,cieszę się ze dodalas swoje swiadectwo by pomoc Anastazji zrozumieć o czym mówię. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    17. Może bym zrozumiała o czym mówisz i jak to rzeczywiście jest gdybym Cię poznała. Gdybym wiedziała od kiedy "przyjęłaś naturę Chrystusa" i jaka byłaś i jakie było Twoje życie wcześniej. Takie zestawienie. Ale już nie chcę. Nie po tym co napisała Olimpia, a Ty stwierdziłaś że to jest Jej świadectwo... Dla mnie to co pisze Olimpia, a raczej sposób w jaki o tym pisze jest świadectwem pychy, obłudy i wywyższaniem się. Nie wiem czy należycie do tego samego kościoła, czy tu chodzi o ten sam sposób wiary czy jeszcze coś innego, no ale wniosek nasuwa się jeden - prawie wszyscy źle wierzą w Boga... Tylko szkoda, że skoro jak pisze Olimpia to jest takie proste, nie zacznie nauczać ludzi jak odpowiednio wierzyć, żebyśmy wszyscy byli zdrowi, szczęśliwi, nie było wojen, chorób, dożywali późnej starości... Co to za świadectwo, skoro wielką tajemnicą jest jak nawiązać tą odpowiednią relację z Bogiem? Dla mnie żadne...
      Dziękuję Ci KnittingDays za rozmowę i pozdrawiam.
      Anastazja

      Usuń
    18. @Anastazja
      Przykro mi Anastazjo, że tak mnie odbierasz... (Pycha, obłuda, wywyższanie się -
      nie wiem, gdzie w moim komentarzu wyczytałaś właśnie to, ale zostawmy to... ) Nie rozumiem też, dlaczego tak ważne jest dla Ciebie szufladkowanie ludzi. Ja nie wiem z jakiego kościoła jest KnittingDays i przyznam szczerze, że nie ma to dla mnie znaczenia. Wczytuję się w Jej słowa, które napełniają mnie radością i spokojem, a także pozwalają wierzyć, że reprezentuje Ona po prostu Boży Kościół.
      Piszesz: "Co to za świadectwo, skoro wielką tajemnicą jest jak nawiązać tą odpowiednią relację z Bogiem? Dla mnie żadne.." Hmmm... Podpisałam się pod słowami KnittingDays, a Ona pięknie (na tyle na ile się da w kilku słowach komentarza) wyłożyła Ci jak nawiązać relację z Bogiem. Czego tu nie rozumiesz???

      Usuń
    19. A ja się dziwię, że Ty się dziwisz że tak Cię odbieram. Zresztą - to nie pierwszy raz... Skoro ja szufladkuję ludzi, to co robisz Ty? Piszesz - "To jest tak proste, wystarczy przyjść do Jezusa i przyjąć nowe życie, jakie On nam daje za darmo, z łaski. To jest ta przeogromna, cudowna Boża miłość, która wszystko zmienia. Ludzie niepotrzebnie komplikują sobie życie, uparcie tkwiąc gdzieś na marginesie... Borykają się z problemami dnia codziennego, chorobami, troskami, zmartwieniami. Usilnie staraja się samodzielnie walczyć z całym złem, które napotykają w swoim życiu. A wystarczy oddać się Jezusowi, aby zobaczyć, aby uwierzyć, że w Nim mamy wolnosć, wolność od wszystkiego, co nas dopada..." To gdzie trzeba pójść do tego Jezusa? Dlaczego ci, którzy wierzą inaczej niż Ty są gdzieś na marginesie? To Ty piszesz, że wystarczy się oddać Jezusowi, a ja pytam o sposób. Dal Ciebie ludzie, którzy borykają się z problemami są co najmniej nieudolni, bo nie potrafią znaleźć Jezusa. Ty potrafisz, dlatego czujesz się lepsza, ważniejsza. Dziwi Cię to,że pytam o kościół? To też tajemnica? Dla mnie również jest to bez znaczenia do jakiego kościoła należysz Ty i KnittingDays. Pytam z czystej ciekawości. Nie mogę? Nie pytam po to, żeby kpić i drwić. Ty nie potrafisz odpowiedzieć na moje pytania, bo masz tylko jedną odpowiedź na wszystko - Duch Święty. Czytać Biblię - ok. Ale jak? Od początku, wybrane fragmenty? Tylko Nowy Testament? Jakaś modlitwa przed czytaniem? To takie trudne napisać? No bo chyba nie wstyd? Tak - trzeba mi to napisać jak małemu dziecku. Jak dla mnie może być milion kościołów, religii ale Bóg jest jeden. I powinien łączyć ludzi, a nie dzielić. Jeśli ktoś poszukuje Boga to ma prawo zadawać pytania, nawet jeśli komuś wydają się debilne.
      Anastazja

      Usuń
    20. @Anastazja
      Anastazjo, nie wiem dlaczego Ci, którzy tkwią gdzieś na marginesie życia, nie idą za Jezusem. Ja mogę Ci tylko napisać, jak to działa u mnie... Dla mnie Jezus jest bezwzględnie i zawsze na pierwszym miejscu, ponieważ to wszystko, co uczynił dla mnie na krzyżu, sprawia, że kocham go nad życie. Gdy zasypiam i budzę się, On jest w moich myślach. Każdy nowy dzień oddaję Jemu, powierzam Mu prowadzenie, powierzam Mu moje sprawy. Proszę aby pokazywał mi wszystko to, co istotne, aby prowadził moje słowo i mój krok. I znowu pewnie napiszesz, że to pycha, obłuda i wywyższanie się...Ale ja głęboko wierzę w Jego prowadzenie, wierzę ze pokazuje mi drogi, którymi mam kroczyć, a jednocześnie jestem przekonana, że odwraca mój wzrok o wszystkiego co nieistotne i próżne.
      Na temat mojego kościoła zaczęłam pisać na moim blogu, ale i w różnych komentarzach, jako odpowiedź na pytania zainteresowanych. Nie jest to żadną tajemnicą, chociaż tak naprawdę nie ma dla mnie znaczenia kto i do jakiego Kościoła należy. Kościół Pana Jezusa nie zna granic denominacyjnych, kulturowych, językowych i żadnych innych. Dokładnie tak, jak piszesz Anastazjo: "Jak dla mnie może być milion kościołów, religii ale Bóg jest jeden. I powinien łączyć ludzi, a nie dzielić"
      Mnie Twoje pytania nie wydają się debilne, pytaj i poszukuj odpowiedzi.
      Może zechcesz przeczytać na moim blogu post "Moje świadectwo" - opisuję jak to było u mnie, ale każdy zapewne inaczej odnajduje relację z Bogiem.
      pozdrawiam :)

      Usuń
    21. Anastazja:
      Oczywiście, postąpisz jak sobie chcesz.
      Zwróć tylko uwagę jakie było nastawienie Twojego serca, kiedy dowiedziałaś się, ze jest możliwe mieć personalna relacje z samym Bogiem. Jeżeli pragnęłas tej relacji to wiedz, ze to pragnienie jest od Boga. Polegaj na nim i tak jak jesteś, gdzie jesteś,pozwól by to pragnienie wyszło przez Twoje usta. To jest modlitwa o która pytasz.
      Jednocześnie poczujesz ohydę i ciężar swoich grzechów, co jest także potwierdzeniem ze "słyszysz " Boga. Dla własnego dobra nie zatwardzaj serca w takim przypadku.
      Nasza, każdego człowieka,personalna relacja z Bogiem jest Jego pomysłem wiec możemy liczyć na Jego pomoc i prowadzenie.Bog mówi do nas w sercu.
      Twój umysł porównuje to z wiedza kulturowa jaka masz na ten temat, dlatego musi być odnowiony na myślenie Boga.
      Jak sama widzisz, nie jest to trudne a jednak jest trudne. Trudnosc nie pochodzi od Boga tylko od Szatana który ma nas w uchwycie więziennym z powodu naszych grzechów. My jednak mamy moc w imieniu Jezusa Chrystusa wyrzec się grzechu i wszystkiego co nie jest od Boga.
      Mam nadzieje, ze odpowiedziałam choć na niektóre z Twoich pytań. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    22. Anastazja:
      Olimpia poprostu dzieli się, z pasja i entuzjazmem, tym co ma najlepsze. Nie możesz powiedziec, ze ona chce zle.
      Jezeli jestes gotowa i przyjdziesz do Boga to zrozumiesz jej pasje i pragnienie dzielenia sie, i to ze czasu jest malo. Doswiadczysz niewatpliwie, tak jak Pan Jezus doswiadczyl, odrzucenia ze strony ludzi z ktorymi chcesz sie podzielic Dobra Nowina.
      Niech Cie Pan Bog blogoslawi, Anastazja.

      Usuń
    23. To dziwne, że nie wiesz skoro tak twierdzisz. Może właśnie powinnaś pomagać tym ludziom znaleźć drogę do Jezusa? Już Ci wyjaśniłam, że nie chodzi o to o czym piszesz, tylko jak piszesz. Ale ten komentarz jest w porządku. Tu nie da się wyczuć pychy czy też obłudy. Czyli jednak potrafisz...
      Chętnie przeczytam o Twoim świadectwie. Może być ciekawie.
      Odwzajemniam pozdrowienia:)
      Anastazja

      Usuń
    24. KnittingDays - Ciebie również niech Pan błogosławi i dziękuję.
      Anastazja

      Usuń
  5. Podejrzewam, że wiesz co o tym wszystkim myślę, jako że jestem kobietą bez serca i wyzutą z uczuć, ale nie pozbawioną logiki.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, co myślisz ;)
      Ale skąd taka opinia o sobie, bo nie wierzę, że sama siebie tak oceniasz?
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  6. Wyznam szczerze, że nie wiem co o tym myśleć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu nie ma obowiązku precyzowania jednoznacznej deklaracji ;)

      Usuń
  7. o sprawie się dowiedziałem przypadkiem, gdy było już po wszystkim i w sumie niewiele potem miałem czasu na jej przemyślenie, więc komentował jej nie będę...
    wspomnę tylko tyle, że ci rodzice są wyznawcami chrześcijaństwa?... tak?... zaiste dziwna jest to religia /tak w teorii, jak praktyce/ ze swoim podejściem do kwestii cierpienia i cieszę się, że wymiksowałem się z tej bajki już w wieku lat ok. dziesięciu... co prawda owi rodzice robią wrażenie religijnie spełnionych, ale do empatii w stosunku do nich raczej mi daleko...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, są chrześcijanami, tyle że dziś nie pamiętam, której religii. Sądząc po reakcji portali katolickich w Polsce, można przypuszczać, że to katolicy.
      Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli pisząc "religijnie spełnionych", ale Twoje zdanie o empatii podzielam.
      ;)

      Usuń
    2. "religijnie spełnionych"... trudno mi to wyjaśnić słowami, choć intuicyjnie "wiem, o co chodzi"... może spróbuję tak, że każda religia zaspokaja ludziom jakieś potrzeby psychiczne, zaś tych ludzi odebrałem jako zaspokojonych, usatysfakcjonowanych, przynajmniej na tą chwilę... nie wiem, czy dobrze wyjaśniłem, ale może choć trochę doprecyzowałem... dokładnie chyba się nie da, bo barierą jest właśnie ten brak empatii i zapewne różnice kręgów pojęciowych...

      Usuń
    3. Jeśli chodzi o intuicyjność, mamy tak samo ;) Choć cztery dekady byłem wierzącym, nigdy jednak nie czułem się religijnie spełnionym, cokolwiek to znaczy. Nie potrafiłem nie zadawać pytań.

      Usuń