Na
katolickich portalach nie brak opowieści o tym jak ateista porzucił swój
grzeszny światopogląd i nawrócił się na katolicyzm. Czasami czytam, aby
zrozumieć tę przyczynę, choć mierzi mnie, że nie opisuje się znacznie większej
ilości przypadków konwersji w drugą stronę. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że
większość tych relacji jest po prostu zmyślona. Tym razem trafiłem na prawdziwą
opowieść Sama Guzmana1.
Ten
faktycznie z ateisty stał się katolikiem i na tym się doskonale lansuje, nie
tylko w Polsce. Rzecz w tym, że przyczyna tej transformacji wydaje się odrobinę
dziwna i kontrowersyjna. Można by bowiem rzec: stało się to za sprawą pornografii i masturbacji
(sic!) Sam G. przyznaje, że od czasu,
gdy chodził do liceum, będąc oczywiście ateistą, wyrobił w sobie zwyczaj
pożądania kobiet za pośrednictwem pornografii. Tylko nie do końca wiadomo, czy
to przez liceum, czy bardziej przez ów ateizm? Można by wnioskować, że bardziej
przez to drugie, gdyż kładzie na to silny nacisk, choć w grę wchodzi także
nocne słuchanie radia, kiedy to jakaś młoda gospodyni (audycji radiowej, więc nie wiem skąd przekonanie, że młoda?) tłumaczyła
mu, że pornografia i masturbacja są... dobrem i samym zdrowiem. Wtręt: nie będę
już w tym tekście używał owego (sic!), bo musiałbym
chyba po każdym zdaniu.
Wróćmy do naszego biednego Sama. Biednego, bo cierpiał straszliwe męki z powodu tej
pornografii i masturbacji. Popadł w chorobę lękową, ataki paniki i wreszcie w
depresję. A ponieważ działo się to już w czasie studiów, to go już w tym
momencie nie rozumiem. Będąc świadomym przyczyn tych zdrowotnych dolegliwości wciąż
lgnął do tych nieczystych uciech? To już raczej ściemnianie, bo zafascynowany
seksem pewnie już zaliczył niejedną panienkę. Jeśli nie, to albo był
chorobliwie nieśmiały, albo szkaradnie brzydki. Patrząc na jego fotki oraz
czytając jego teksty wykluczam i jedno, i drugie. Na szczęście dla niego
znalazł trójkę przyjaciół, warto zaznaczyć – protestantów, którzy wytłumaczyli
mu, że oglądanie pornografii jest grzechem. I tak po roku tej znajomości, Bóg wyciągnął go...
najpierw tylko z ateizmu. Bo będąc ateistą nie miał najmniejszych szans wyrwać
się z grzesznego nałogu oglądania pornografii i oddawaniu się masturbacji. Ale
to nie koniec jego kłopotów, bowiem protestantyzm w terapii do czystości też okazał
się mało przydatny. Poznał jakiegoś kolegę, baptystę, a ten w chwili szczerości też się
przyznał do podobnych „przypadłości”, mimo że obaj się wspierali, pornografia i
masturbacja wciąż ich mocno trzymała w swoich szponach. Dopiero gdy poznał i zaczął spotykać się z pewną
katoliczką, gdy przeszedł na katolicyzm, i gdy odkrył „Elementarz teologii ciała” Jana Pawła II – z nałogów
masturbacji i pornografii się wyzwolił. Prawda, że zdumiewające? Choć jak na
mój rozum trochę zbyt skomplikowane.
Gdy byłem jeszcze katolikiem, w wieku nawet odrobinę młodszym niż ów Sam G, pornografia była trudno dostępna. O necie nikt nie słyszał, a „świerszczyki” z Niemiec były przywożone w takiej ilości, że „załapać się” na jakiś egzemplarz, było szczytem szczęścia i marzeń. Po kilku tygodniach wędrówek z rąk do rąk, kartki ledwie trzymały się razem, a i zdarzały się tragedie, gdy komuś przez nieuwagę rodzice taki skarb zarekwirowali. Ba! wstydem przed kolegami byłoby się przyznać, że się nie masturbujesz. Takich traktowano jak lekko niedorozwiniętych. Wszystko mijało jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy człowiek, wciąż młody i niedoświadczony, poznał dziewczynę, z którą pieszczoty nie kończyły się tylko na pocałunku. Pieszczoty, gdyż na prawdziwy seks trzeba było jeszcze poczekać, bo jednak baliśmy się niechcianej ciąży, jeszcze bardziej przedwczesnego ojcostwa. W to pewnie trudno dziś uwierzyć, ale swój pierwszy raz zaliczyłem dopiero mając dziewiętnaście, a może nawet dwadzieścia lat. Nie pamiętam też, czy wśród moich kolegów był jakiś ateista, to raczej wątpliwe. Niemniej jestem przekonany, że jego ścieżki doznań erotycznych byłyby takie same.
Gdy byłem jeszcze katolikiem, w wieku nawet odrobinę młodszym niż ów Sam G, pornografia była trudno dostępna. O necie nikt nie słyszał, a „świerszczyki” z Niemiec były przywożone w takiej ilości, że „załapać się” na jakiś egzemplarz, było szczytem szczęścia i marzeń. Po kilku tygodniach wędrówek z rąk do rąk, kartki ledwie trzymały się razem, a i zdarzały się tragedie, gdy komuś przez nieuwagę rodzice taki skarb zarekwirowali. Ba! wstydem przed kolegami byłoby się przyznać, że się nie masturbujesz. Takich traktowano jak lekko niedorozwiniętych. Wszystko mijało jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy człowiek, wciąż młody i niedoświadczony, poznał dziewczynę, z którą pieszczoty nie kończyły się tylko na pocałunku. Pieszczoty, gdyż na prawdziwy seks trzeba było jeszcze poczekać, bo jednak baliśmy się niechcianej ciąży, jeszcze bardziej przedwczesnego ojcostwa. W to pewnie trudno dziś uwierzyć, ale swój pierwszy raz zaliczyłem dopiero mając dziewiętnaście, a może nawet dwadzieścia lat. Nie pamiętam też, czy wśród moich kolegów był jakiś ateista, to raczej wątpliwe. Niemniej jestem przekonany, że jego ścieżki doznań erotycznych byłyby takie same.
Ktoś
powie, że dziś jest wszystko na głowie z powodu netu, gdzie zalewa nas(?) fala
pornografii. Tylko, że mnie się wydaje, iż ta opinia krąży za sprawą pewnych
dewotów, którzy sami namiętnie oglądają porno, i wszystkich wokoło, a szczególnie
młodzież o to posądzają. Wprawdzie mrzonką byłoby zaprzeczać, że mało kto z
pornografią się nie zetknął, albo że ludzie, nawet dorośli, nie uciekają się do autoerotyzmu,
ale nie róbmy z tego tragedii. To istniało chyba od zawsze a ilość seksoholików
jest wprost proporcjonalna do ilości ludzi żyjących na tym ziemskim padole. Nasunęła
mi się jeszcze jedna refleksja. W tamtych (moich) czasach żaden ksiądz
katecheta na lekcjach religii (w salkach katechetycznych po za murami szkoły)
nie wciskał nam kitu o grzechu nieczystości, nikt też nie zadawał nam pytań,
czy oglądamy swoje zakryte części ciała, gdy szliśmy do I Komunii świętej. Pewnie było przez to normalniej. Owszem, kiedyś wychowawczyni w szkole
podstawowej narobiła afery, że zbyt często trzymamy ręce w kieszeniach spodni, ale
coś mi się zdaje, że tylko ona miała w związku z tym jakieś dziwne skojarzenia.
Przypisy:
1 - https://www.deon.pl/religia/w-relacji/cialo-duch-seks/art,191,4-na-5-mezczyzn-przyznaje-sie-do-tego-grzechu.html
1 - https://www.deon.pl/religia/w-relacji/cialo-duch-seks/art,191,4-na-5-mezczyzn-przyznaje-sie-do-tego-grzechu.html
Mam problem, bo nie mam nic przeciwko pornografii ani masturbacji... :D Tzn. Są etapy w życiu człowieka kiedy go takie rzeczy pociągają i chyba to jest naturalne.
OdpowiedzUsuńCo do tych nawróceń mieliśmy zdaje się taki przypadek w rodzinie. I to nie jakiegoś byle kogo, tylko człowieka wykształconego z jakimś tytułem naukowym nie powiem Ci teraz jakim, ale sam wykładowcą na jakiejś uczelni. Nawrócił się nie w kościele, tylko pisząc jakąś pracę, powiedziałbym Ci więcej ale musiałbym pogadać z kimś z rodziny kto całą sprawę pamięta, bo sam jestem ciekaw na jaki temat mógł pisać i z jakich źródeł korzystać, żeby tak diametralnie zmienić poglądy. Acha i nie wiem czy stał się katolikiem, czy po prostu zaczął wierzyć w Boga.
Dlaczego uważasz, że to problem? :D
UsuńOsobiście nie znam takich przypadków, bo też ateistów wokół siebie nie widzę, a jeśli nawet są, to w znikomej ilości. Ale to nie znaczy, że nie wierzę w takie nawrócenia. Chętnie poczytam Twojej opowieści. Niemniej sądzę, że ich sensacyjność wynika właśnie z rzadkości takich zjawisk.
Jak rozumiem z punktu katolika jest to problem, bo choć nastolatkiem już nie jestem, nadal nie mam wyrzutów sumienia z powodu chwil spędzonych nad "świerszczykami". :D
UsuńCzyli to nie Twój problem. I dobrze :D
UsuńZawiłe i pokrętne są ścieżki życia pana Guzmana.nie wiadomo kogo jeszcze spotka na swojej drodze i jak to wpłynie na jego podejście do spraw ciała i ducha.
OdpowiedzUsuńWłaśnie ;) Może wpaść w kręgi jakich buddystów :D
UsuńPersonalnie znałam chyba tylko jednego pana, który otwarcie mówil, ze jest ateista. Był to ojciec mojej koleżanki z lat szkolnych. Opowiem wam prawdziwa historie z nim związana, która, wierze, była zaaranżowana przez Boga.
OdpowiedzUsuńBył to mój przedostatni dzień wizyty w Polsce. Zapragnęłam spotkać się z ojcem mojej bliskiej koleżanki z lat szkolnych. Ona sama już nie mieszkała w tym mieście. Zadzwoniłam do jej taty, a jego żona powiedziała ze on miał tego rana atak serca i jest na intensywnej terapii w lokalnym szpitalu. Dostałam pozwolenie odwiedzin. Tata koleżanki, ucieszył się ze przyszłam, ale był w bólu i nie mogłam z nim dużo rozmawiać. Zapytałam czy mogę posiedzieć przy nim i modlić się. Zgodził się. Co jakiś czas pan ten miał silne bole i jęczał przy nich "o Boże". Zasugerowałam by wolał Jezusa Chrystusa, ale nie chciał. Po dwóch godzinach modlitw uwagę moja przyciagnely jęki innego pacjenta w tej sali. Ten pacjent tez miał odwiedziny osoby wyglądającej jakby mieszkała na ulicy. Wizytujący popatrzył tylko z dystansu na tego pacjenta i wyszedł. Hmm, interesująca sytuacja.
Tata mojej koleżanki usnął, wiec podeszłam do tego pacjenta, który jęczał i zapytałam czy mogę się z nim pomodlic. Był bardzo wdzięczny. W modlitwie,poprosił Boga o wybaczenie za grzechy i oddał swoje życie Panu Jezusowi. Widziałam jak ogarnął go pokój choć nadal czuł ból.
W tym momencie dyżurna pielęgniarka, która cały czas tam była, dała mi znać ,ze czas wizyty dobiegł końca.
Tata koleżanki wyszedł ze szpitala po kilku dniach chwaląc współczesna medycynę i żył jeszcze 2 lata. Nie wiem czy się nawrócił.
Jego pobyt w szpitalu, na tym właśnie oddziale, przyczynił się do tego ze nieznajomy wspolpacjent przyszedł do Chrystusa. Hallelujah!
Pozdrawiam serdecznie.
Wiesz, w tej wizycie do taty Twojej koleżanki nie jest nic niestosownego, ale prośba o odmówienie modlitwy (za niego?) już chyba tak. Wyobraź siebie w boleści i bezsilności w szpitalnym łóżku. I oto podchodzi do Ciebie jakaś kobieta-szamanka i prosi: czy może odczynić czary, a Ty nie masz sił zaprotestować... Lekarzy czynią olbrzymie wysiłki, wychodzisz z kryzysowej sytuacji, a szamanka jest pewna, że to jej zasługa (sic!) Nie, nie mam nic przeciw wierzącym, że próbują nawrócić niewiernego, byle tego nie robili na łożu śmierci, kiedy jest bezsilny.
UsuńBardzo Cię lubię i Twoje komentarze, ale w tym przemawia przez Ciebie pewien rodzaj zakamuflowanej pychy, z czego pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy. Nie mówisz tego wprost, ale sugerujesz jakieś swoje zasługi.
Odwzajemniam pozdrowienia równie serdecznie.
W moim mniemaniu - więcej jest osób odchodzących od wiary [religii], stających się agnostykami czy ateistami niż powracających na łono kościoła. Nic więc dziwnego, że te "wyjątki" powrotu czy przemiany z ateisty na wierzącego są bardziej zauważane i podkreślane. Służą jako przykłady, że niemalże każdy człowiek szuka Boga. Czy Go znajduje? Świętoszku- także Ty w pewnym sensie szukasz Boga, skoro tym sprawom poświęciłeś bloga. Znasz Pismo Święte lepiej niż niejeden wierzący. Rozważasz, analizujesz różne tematy,wprawdzie z punktu widzenia ateisty, ale przecież muszą Cię one nurtować, skoro poświęcasz im swój czas i swoje myślenie.
OdpowiedzUsuńNasuwa mi się tutaj skojarzenie; " Stworzyłeś nas (...) jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie"[św.Augustyn]
Moje rzekome poszukiwanie Boga to tylko Twoje mniemanie. Czy każdy badacz np. starożytnej kultury i religii Egipt poszukuje wiary w Ozyrysa i Izydy? Czy gdybym miał kaprys zgłębiania islamu byłby to dowód na to, że chciałbym zostać muzułmaninem?
UsuńJa już to kiedyś tłumaczyłem. Blog antyfronda powstał z zamiarem piętnowania hipokryzji tego portalu – stąd tytuł. Rzecz w tym, że Fronda zeszła na przysłowiowe psy. Przy okazji znalazłem inne portale katolickie. Czasami poruszają ciekawe, czasami bulwersujące tematy, jak ten, o którym piszę w notce, kiedy autor kojarzy ateizm z pornografią i masturbacją. To tak jakbym ja Tobie wmawiał, że katolicyzm wiąże się z prostytucją. Sądzę, że to by Cię oburzało.
@Asmo...
Usuńfrazę "poszukiwanie boga" można rozumieć metaforycznie, jako poszukiwanie czegoś nader istotnego: transcendencji, "rozwiązania zagadki bytu", "odpowiedzi na kluczowe pytania", albo po prostu prozaicznie... szczęścia... tu oczywiście można dyskutować, czy każdy czegoś takiego poszukuje, ale w takiej interpretacji owa fraza jest do przyjęcia... trzeba pamiętać, że powstała ona w czasach, gdy wszystko tłumaczono sobie właśnie istnieniem bytu zwanego "bóg"...
kiedyś sam użyłem podobnej poetyckiej frazy, gdy tłumaczyłem komuś ryzyko eksperymentów psychodelicznych, że można wtedy zobaczyć "oko boga", tylko gdy zobaczy się zbyt wcześnie, można od tego zwariować...
Piotrze:
UsuńNie jestem przekonany, czy ateista poszukuje transcendencji. Rozwiązanie „zagadki bytu” jest w gruncie rzeczy tak proste, że aż genialne ;) Jedyny problem to jak odnaleźć siebie w tej prostocie? Innymi słowy to, co Ty nazywasz „szczęściem” jeśli już, jest dostępne bez tej transcendencji, bardziej wynika z postawionych sobie celów i ich realizacji.
@Asmo...
Usuńto w tym momencie nie jest istotne, kto i w ogóle czy ktoś poszukuje "tego coś" i czy znalazł, albo czy nie ma czego szukać, gdyż "to coś" jest tylko iluzją... w moim wtręcie chodziło jedynie o to, jak, w jakich kontekstach zwrot "poszukiwać boga" może funkcjonować... przykładowo: ktoś poszedł na koncert, który tak nim zachwycił, że stał się gorącym fanem danego stylu, czy wykonawcy... a znajomym przy piwie opowiada, że "znalazł boga"... może tak być?... może... sam byłem świadkiem takiej wypowiedzi /u ateisty zresztą, choć stu procenta pewności nie mam/...
natomiast osobnik wierzący w konkretną bozię /wierzy się zawsze w jakąś mniej lub bardziej konkretną bozię/ zapewne będzie to sformułowanie interpretował dosłownie...
p.s. jest takie ludowe porzekadło, że ktoś się poczuł lub zachowuje się, jakby "Pana Boga za nogi chwycił"... przeszło do ogólnej frazeologii, funkcjonuje ono sobie niezależnie od tego, kto go używa... i mało kto sobie zawraca głowę jego nonsensownością...
UsuńJeśli chodzi o frazesy, jest ok ;) Chciałem tylko zwrócić uwagę, że o ile mówiąc o transcendencji mamy na myśli odniesienie do jakiegoś bytu, a ta jest ateiście niedostępna, o tyle odniesienie do pewnych wewnętrznych przeżyć nazywamy duchowością, co nie ma związku z duszą w sensie sacrum, i ta jest w pełni dostępna również ateiście. Ale to tylko kwestia nazewnictwa.
Usuńmniejsza o słowa, dlatego użyłem sformułowania "to coś" jako ogólne określenie... a sama transcendencja to... czy tam w ogóle jakiś byt?... transcendencja jest po prostu transcendencją, znane nam słowa i pojęcia tracą wtedy sens...
Usuń*/errata: czy tam w ogóle jest jakiś byt?...
Usuńa gwoli uzupełnienia, to pojęcie "boga" również jest pojęciem z "naszej strony lustra", czyli to jeszcze nie do końca jest transcendecja...
Z definicji ma wynikać, że transcendencja to istnienie bytu absolutnego będące po za możliwością naszego poznania, od siebie bym dodał, że to relacja między tym bytem a nami i na odwrót, relacja wyimaginowana. Nie raz czytam o rozmowach z Bogiem, bóstwem (Maryja), a przecież nie sposób (w moim odczuciu) odnieść wrażenia, ze to „rozmowa” jest tylko projekcją naszego „ja”. Jest takie zjawisko, że polemizujemy z kimś realnym w myślach, przypisując mu zadania, odpowiedzi, które sami „produkujemy”. To z reguły koryguje prawdziwa rozmowa z tym kimś. W przypadku Boga, bóstwa, nie ma takiej możliwości.
Usuńalbo nie ma bytu - co też jest prawdą i nieprawdą jednocześnie :)...
Usuńbo to jeszcze inaczej... gdy ktoś przeżyje stan, którego nie umie nazwać, zdefiniować, ale mimo to próbuje go opisać, wtedy używa rozmaitych pojęć, by jakoś to przybliżyć... wtedy pojęcie "boga" często jest jak znalazł, jako rodzaj wytrycha, zamiennika... tak, jak ja użyłem frazy "to coś"... gdy zaś mnie zapytasz, co to jest "to coś", to odpowiem "nie wiem" i będzie to najprecyzyjniejsza odpowiedź, lepszej nie ma...
Ponieważ użyłeś sformułowania „to coś” (świadczące o nieokreśloności), nie byłoby z mojej strony stosowne zapytać, czym to „coś” jest. Gdy używamy określenie Bóg, bóg, bóstwo intuicja nam podpowiada, że to byt niematerialny i z reguły sprawczy. I choć to określenie też jest mało precyzyjne, to jednak jakieś jest. ;)
Usuńfaktycznie... czasem ktoś mówi o drugiej osobie, że ma w sobie "to coś" i rzeczywiście bywa to sprawcze...
Usuńczyli mamy przypadek ptysia, który zaczął przeginać ze zdrowym skądinąd i nie dającym powodów do niepokoju odruchem rzucenia okiem na jakiś erotyczny filmik, czy fotkę, tudzież popieszczenia się w celu rozładowania napięcia... tak przeginał, że zmieniło się to w /popularnie mówiąc/ nałóg i zaczął mieć z tym problem... oczywiście nie ma sensu teraz dywagować, jak do tego doszło, czy był przystojny, czy paskudny, czy mógł mieć panienkę, czy nie, z jakiej np. rodziny pochodził i takie tam inne sprawy, które mogłyby być istotne z punktu widzenia terapii, gdy takiej chciał się poddać... po prostu takie rzeczy się zdarzają i mogą się przydarzyć każdemu, to na razie powinno wystarczyć...
OdpowiedzUsuńale...
niestety historyjka o gospodyni programu radiowego zachwalającej rzekomo takie praktyki jest już niewiarygodna... takich audycji i takich gospodyń po prostu nie ma...
ale...
zdarzają się czasem audycje, w których np. seksuolog, czy jakiś inny biegły w temacie seksu, czy psychologii wypowiada się na temat tzw. "porno" i masturbacji, i mówi to, co uważa na ten temat nauka, ani nie pochwala, ani nie gani, co najwyżej coś powie na temat ryzyka przeginania z takim zachowaniami... niestety jednak "logika" różnych świętojebliwych publikacji jest taka, że skoro ktoś nie potępia ze zgrozą, nie ciska gromów na pewne zachowania ludzkie, to znaczy, że "zachwala", "promuje", wręcz "namawia"...
...
ciąg dalszy po przerwie, proszę na razie się wstrzymać z reakcjami, by nie komplikować wątku...
c.d:
Usuńjesteśmy w momencie, gdy samotny /to moje domniemanie, ale chyba trafne/ Sam spotyka kogoś z kim może pogadać o swoim problemie... traf chciał, że była to trójka owych protestantów, dla których nowy kolega jest absolutną gratką jako cel do nawrócenia...
tu w ramach dygresji wspomnę, że choć w ogólnym mniemaniu protestantyzm ma opinię bardziej zdroworozsądkowego od katolicyzmu, to w tym towarzystwie również jest mnóstwo nawiedzonych osobników, grupek, odłamów wszelakich, z sektami włącznie...
praca owej trójki nie poszła na marne, zdobyli nową owieczkę do stada, jednak bazowy problem Sama nie został rozwiązany... trudno powiedzieć, dlaczego, może po prostu mało rozmawiali o "tych" sprawach, może zbyt nieprzekonywująco go nawracali w temacie seksu... jednak jest to znakomity pretekst dla publicysty, by pokazać, jak niedoskonały jest ów protestantyzm...
za to doskonały jest katolicyzm, bo nagle staje się cud... Sam spotyka katoliczkę, tu niestety ta opowieść ma spore luki... można jedynie domniemywać, że była na tyle atrakcyjna, iż Sam preferował jej towarzystwo, podświadomie zapewne pragnąc z nią bliższej bliskości, jednak jego wcześniejsze blokady psychiczne, tudzież nowe, założone na jego libido na skutek kontaktów z omawianą wcześniej trójką kompletnie to uniemożliwiały... zostawmy jednak te detale, bo pojawia się nowy element, owe pisane nauki świętego JP2 i nagle się zrobiło po problemie...
czy to jest wszystko wiarygodne?... owszem jest, znam przypadki ludzi, co prawda mających problem z innymi nałogami, którzy dali sobie z nimi radę przy pomocy "religioterapii", długo by tu tłumaczyć mechanizm, sporo ma on wspólnego ze słowem "kompensacja", ale jakie spustoszenie taka "terapia" poczyniła w ich umysłach, pisanie na ten temat już sobie daruję...
...
natomiast interesująca jest puenta, przekaz tej całej opowiastki, bardzo prosta zresztą, wręcz prymitywna, do tego czytelna... na kłopoty, problemy ze sobą jest tylko jedno lekarstwo, zaś włodarzem jego jest jedyny słuszny kościół i jego nauki...
p.jzns :)...
Właściwie wszystko trafnie oceniłeś, szczególnie w kwestii wiarygodności tego przekazu. Jeszcze się nie zgłębiałem, ale trafiłem na kilka innych artykułów tego autora na temat walki z uzależnieniem od pornografii, walki opartej na wierze katolickiej. I tu wyłania się kilka problemów. Wymienię trzy. Raz, wiara katolicka nie chroni przed tym uzależnieniem, ani żadnym innym. Dwa, skuteczność katolickiej „terapii” jest taka sama, jeśli nie mniejsza, niż profesjonalnych instytucji. Trzy, sama opowieść Sama jest jakby kryptoreklamą w... reklamie. Reklama sposobu wyjścia z „nałogu” z podprogowym przekazem, że to musi się odbyć w wierze katolickiej i tak to chyba ująłeś.
UsuńJa bym zwrócił jednak uwagę na inny istotny szczegół, który pewnie niezbyt mocno podkreśliłem w notce. Autor jednoznacznie obwinia ateizm za swoje „grzechy”, bo można wysnuć wniosek, że gdyby był od urodzenia katolikiem, takich problemów by nie miał. I to jest w tym jego przekazie ohydne. Wina nie jest jego, ale tego wstrętnego ateizmu, podszytego diabłem.
Podobny przekaz znalazłem w artykule: http://www.pch24.pl/pedofilia---zatruty-owoc-rewolucji-obyczajowej,54863,i.html gdzie autor snuje tezę, że za pedofilię w Kościele katolickim odpowiedzialna jest rewolucja seksualna w latach 60-tych ub.w. (sic!) Gdyby nie ci hippisi, Kościół byłby miejsce prawdziwych cnót. Mnie czasami ręce opadają...
Usuńfaktycznie autor tej notki dokonał karkołomnego manewru... faktem jest, że hipisi swojego czasu sporo się interesowali religiami wszelakimi: Daleki Wschód, szamanizm indiański, czy też sama osoba Jezusa /"pierwszy hipis na świecie"/, zaś przy hipisach często kręcił się jakiś klecha... faktem też jest, że hipisi zbyt wnikliwie metryk urodzenia nie sprawdzali, gdy dochodziło do seksu, ale z pedofilią nie miało to nic wspólnego... jednak to, co pisze ten gość to jakaś masakra... wychodzi z tego, że Kościół Rz-kat. okazał się tak słabą instytucją, że na jego morale miał istotna wpływ "zbieranina naćpanych obdartusów" /jedno z konserwatywnych określeń hipisów/... po prostu obciach...
Usuń...
bo żadna wiara nie chroni... spotykałem pacjentów gorliwych katolików /przynajmniej w sferze deklaracji/ i miało się to nijak do nałogu, co więcej było z nimi huk roboty, bo przy okazji byli powkręcani w poczucie winy, a jak wiadomo, poczucie winy to bazowy element tej religii...
ogólnie rzecz biorąc, to plątanie religii /jakiejkolwiek/ do terapii uzależnień to mocno skomplikowana sprawa... o odmóżdżeńcach, którzy przeszli terapię/?/ w ośrodkach katolickich już wspominałem, ale z drugiej strony z kolei np. ruch AA ma swoim programie nawiązanie do jakiejś "bozi", z tym że nie ma mowy o żadnej konkretnej religii, ta "bozia" jest mocno nieokreślona...
Usuńskoro mowa już o religii w terapii, to niezłe /relatywnie!/ wyniki daje "zastosowanie" buddyzmu, ALE...
aspekt religijny jest odrzucony, mowa jest tylko o bazie psychologicznej i narzędziach... jakby nie było, gdy się odfiltruje żargon typowy dla buddyzmu, to obecna psychologia i psychoterapia sporo czerpie z tej bazy...
no, ale buddyzm to buddyzm, można by rzec, że jest to osobna kategoria w porównaniu z innymi religiami...
Myślę, że to nie polega na tym, że hippisi interesowali się innymi religiami. Faktem jest, że to „dzięki” nim nastąpiło pewne rozluźnienie obyczajów, ale to nie był ich wymysł, obyczajowość miała się już źle w chwili powstania warstw arystokracji, nomen omen, również tej kościelnej. Również pedofilię wymyślono dużo wcześniej, a ruch hippisowski jej wcale nie gloryfikował.
UsuńMam podobne, negatywne zdanie, co do mieszania terapii z religijnością, ale nie będę się upierał, nie znam żadnych badań, ani nie mam żadnej praktyki, które by to zdanie potwierdzały.
myk polega na rozmaitym rozumieniu słowa "terapia" /uzależnień/ i nawet wśród terapeutów zdania są podzielone... często spotyka się opinie. że chodzi o to, by pacjent po prostu "nie palił", "nie pił", "nie brał" lub nie oddawał się czynnościom będącym obiektem uzależnienia, czyli w omawianym przypadku nie oglądał porno i nie masturbował się... tymczasem nawet kompletny laik przyzna, że jeśli gość wkręci się w jakąś religijną manianę /nie wspomnę już o sekcie/, to wtedy "zamienił stryjek etc..." i ciul z taką terapią...
UsuńAle, co w sytuacji, gdy uzależniony, nałogowiec jest już członkiem jakieś sekty, religii? W końcu te religijne ośrodki nie leczą z nałogu wiary :D
Usuńsamej wiary nie nazwałbym nałogiem /czy też naukowo: uzależnieniem/, bo to słowo raczej dotyczy zachowań... ale można sobie wyobrazić taką sytuację, że terapia wiarą nie odniosła skutku, zmodyfikowała jedynie zachowania Sama z naszego przykładu: np. robi "to" tylko w kościele, albo wybiera filmiki z elementami "religijnymi" /np. panienki przebrane za zakonnice/, nie wspomnę już o rytualizacji swoich zachowań, np. modlitwa przed i po, albo magiczne gesty typu "znak krzyża", nie wspomnę już o tym, jak Sam przekazuje sobie tzw. "znak pokoju" potrząsając energicznie... stop, może już dość detali...
UsuńGdy ja czytam teksty fanatycznych fundamentalistów, nie mogę uciec od wrażenia, że wiara jest nałogiem, w pewnym stadium już nie do pokonania. ;)
UsuńHej :)
OdpowiedzUsuńWpadłem pierwszy raz na Twojego bloga a tu od razu taki ciekawy temat! Przyznam, że uwielbiam takie tematy właśnie, ale z doświadczenia wiem, że nie powinienem zabierać w nich głosu, bo od razu leje się z moich ust fala hejtu na kościół, którego po prostu nie trawię. Ale postaram się tak bez mowy nienawiści :P
Ogólnie te wszystkie "świadectwa" nawróconych i innych takich są bardzo mocno naciągane. Ludziom zawsze dzieje się jakaś życiowa krzywda, w tym przypadku nałóg masturbacji. W tym momencie wkracza kościół, trafia na podatny grunt, czyli zrujnowany życiową krzywdą umysł i rozpoczyna się indoktrynacja. W wyniku czego mamy bezmózgich asasynów Watykanu, którzy głośno krzyczą przeciwko wolności innych ludzi i ślepo wierzą w każde słowo, które pada z ambony.
Jeśli zaś chodzi o masturbację i wczesną inicjację seksualną młodzieży z powodu netu i pornografię, to fakt, jest to prawda. Młodzież czerpie wzorce z pornoli i potem wyrasta nam pokolenie mężczyzn nieszanujących kobiet, itp. Wszystko dlatego, że szkoły nie prowadzą edukacji seksualnej, a nawet jeśli to robią, to jest to jakaś kpina. Rodzice swoich dzieci kompletnie nie uświadamiają, bo się boją, a nawet jeśli niektórzy robią, to są to naprawdę wyjątki. Nikt kogo znam, nie był przez rodziców uświadomiony seksualnie. A przecież jest to ważna wiedza. Wiedza na temat tego, co praktycznie wszyscy robią i chcą robić, więc wiedza o seksie jak najbardziej powinna być wykładana w szkołach.
Witam i zapraszam ;) Wyjaśnię – u mnie wolno krytykować wszystko, nawet moje poglądy, jeden, jedyny warunek dotyczy zakazu obrażania moich gości, choć sama krytyka jest dozwolona.
UsuńW mojej notce chciałem podkreślić fakt, że ateizmowi przypisuje się wszystkie zło tego świata, w tym nałóg masturbacji wywołany pornografią. Nie wiem na ile jest prawdziwa historia Sama Guzmana, ba, jestem gotów uznać, że faktycznie autentyczna. Problem w tym, że on wyciąga fałszywe wnioski i na ich podstawie buduje jeszcze bardziej błędne teorie. Ja już w którymś komentarzu napisałem, że być może Kościoły mają jakieś przypadki wyleczenia z nałogów, ale one nie są częstsze, niż robią to profesjonaliści.
Nie do końca zgodzę się z Twoją diagnozą, szczególnie dotyczącą tego, skąd bierze się brak szacunku do kobiet. To nie jest kwestia ani pornografii ani masturbacji – to skutek wychowania wyniesionego z domu, szczególnie zaś z domów wierzących. Tam kobieta spełnia rolę drugoplanową, czasami bezwzględnie podporządkowaną mężowi. Dwa tysiące lat tej tradycji nie sposób wykorzenić w kilka pokoleń, tym bardziej, że takie postrzeganie kobiet wciąż tkwi w nas bardzo mocno.
Natomiast zgadzam się z Tobą, że wchodzimy w życie dorosłe zupełnie nieprzygotowani pod względem seksualności.
Masz rację, wychowanie wyniesione z domu pozostawia wiele do życzenia. Kiedyś dużo narzekałem na ten temat, że ludzie są nieodpowiedzialni, że źle wychowują swoje dzieci. Teraz już tego nie robię, bo uważam, że wychowanie dziecka na fajnego człowieka to naprawdę mega trudne zadanie, najtrudniejsze, jakie człowiek może wykonać. Jeśli zaś chodzi o dwa tysiące lat tradycji... No trudno, nie sposób tego wykorzenić, ale można starać się walczyć :)
UsuńStaram się walczyć z tą tradycją, nie tylko na swoim blogu, co niektórzy moi czytelnicy mają mi za złe. Kilku już śmiertelnie się na mnie obraziło, choć unikam hejtu i obraźliwych stwierdzeń. Ja to nawet rozumiem, my nie za bardzo lubimy gdy ktoś nam burzy własny ład.
UsuńCzasami zdarza mi się wspierać feministki, choć uważam, że czasami przeginają, jak z sztandarowym pomysłem, że Kopernik był kobietą :D Ogólnie jednak sądzę, że mają rację, choć bardzo cienka jest linia między seksizmem a szacunkiem.
Odnośnie wychowania, czytałem gdzieś apel jakiegoś pedagoga: My wam dzieci wykształcimy, ale od wychowania jesteście Wy, rodzice. I ja bym się pod tym podpisał obiema rękoma.
Ciekawie opisany temat. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń