wtorek, 20 lutego 2018

Radość



  Ostatnio strasznie się naraziłem, tylko za to, że ośmieliłem się skrytykować pewne kazanie oraz postawy związane z Wielkim Postem. Doszło do tego, że jeden z moich adwersarzy zarzucił mi, że jestem tym, który sieje zamęt wśród wierzących, że nienawidzę Kościoła i kleru. Po części ma rację, bo i chcę siać zamęt i nie rozumiem tego kleru, który czyni z Kościoła miejsce zabobonów (wiara w moc diabła), taniego blichtru, bezmyślnych formułek, czy wreszcie nienawiści do wszystkiego, co nie ortodoksyjno-katolickie. Postaram się to wyjaśnić w kilku notkach.

  Zapytano św. Jana Chrzciciela kim jest. Na wszystkie propozycje odpowiadał nie, by w końcu wyjaśnić, że jest posłanym, aby świadczyć o światłości [J 1, 8]. I tu warto się zastanowić, kim powinien być wierny? Czy nie przypadkiem tym, który ma świadczyć o światłości? Rodzi się pytanie, czym jest wobec tego owa światłość? Od tej chwili będę pisał tak, jakbym był wierzącym. Otóż ową światłością jest oblicze Pana, Boga w Trójcy Świętej jedynego, który nas stworzył na swoje podobieństwo. Czy wobec tego mamy być ortodoksyjnymi, ponurymi i pruderyjnymi katolikami, którym przeszkadza wszystko, co nie myśli tak jak my? W ten sposób malujemy obraz Boga strasznego, okrutnego i zawistnego, który dał nam wolną wolę tylko po to, aby miał na kim wylewać swoją żółć. Taki obraz malujemy swoim purytanizmem, choć nie mamy tego świadomości. Tęsknimy za cierpieniem, szczególnie innych, pragniemy surowości obyczajów, piętnowania niewiernych i za chwałą dla naszej „świętości” . Bo tylko my wiemy, na czym ta świętość polega.

  Wstępnym zdaniem liturgii (Laetare) na czwartą niedzielę Wielkiego Postu są słowa: „Wesel się, Jeruzalem! A wszyscy, którzy ją miłujecie, śpieszcie tu gromadnie. Cieszcie się i weselcie, którzyście się smucili, radujcie się i nasyćcie się z piersi pociechy waszej. Uradowałem się, gdy mi powiedziano : Pójdziemy do domu Pańskiego wszyscy”. Ale czy można nakazać radość, cieszyć się na rozkaz? Wróćmy na chwilę do postaci św. Jana. Był człowiekiem pustyni, nikomu nie schlebiał, bywał wręcz nieprzyjemny: „Plemię żmijowe, kto wam pokazał, jak uciec przed nadchodzącym gniewem” [Mt, 3, 7] – to do Saduceuszy i Faryzeuszy, którzy chcą przyjąć chrzest. Jak po takich słowach mogli się radować? Jakże inaczej postępuje Jezus: Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego” [Mt, 21, 31] Jezus nie mówi tu o grożącym sądzie i karze, Królestwo jest według Niego przyjaznym domem Ojca, z otwartymi na oścież drzwiami, nawet dla błądzących. Wszyscy są zapraszani na ucztę, poczynając od grzeszników. Tak jak w przypowieści o synu marnotrawnym, Ojciec  wita go otwartymi ramionami nie każąc nawet mu się tłumaczyć. Teraz przypatrzmy się drugiemu, starszemu synowi ojca, posłusznemu i trwającemu stale przy nim. Bał się wolności, nie stać go było na chwilę radości z powrotu brata. Jeśli w naszych myślach nie otworzymy się najpierw na przestrzeń dla radości i wolności, cokolwiek to znaczy, wówczas całe gadanie o etyce katolickiej bardzo szybko staje się czymś ponurym i nieprzekonywującym. Bliżej temu do faryzeizmu i formalizmu, czyli do tego, od czego Jezus chciał nas uwolnić. Jeśli utracimy poczucie radości i wolności, wtedy z chrześcijaństwa zostaje jedynie odpychająca innych niewolnicza moralność i nienawiść do życia.

  Radość jest umiejętnością spojrzenia z oddali, z dystansem na wiele spraw. Trzeba posiąść umiejętność dostrzegania rzeczy z pozbyciem się wielu ozdobników w życiu religijnym. Piękna jest przyroda obserwowana z lekkiego oddalenia, ale gdy zaczniesz się skupiać na szczegółach, dostrzeżesz robactwo, obumieranie i zgniliznę, a to w końcu stanie się Twoim udziałem. Nie będziesz wolny i nigdy nie będziesz mógł się radować. Jak myślisz, kto chichocze na widok bałwochwalstwa, ludzkiej, również religijnej pychy, na widok pozłacanej, fałszywej aury? Kogo raduje napiętnowanie niewiernych, albo tych niedoskonałych w stosunku do ortodoksji? Kogo cieszy fałszywy blichtr bezmyślnych rytuałów i religijności na pokaz? Wreszcie, kto ma ubaw z bigoterii? Prawdziwa radość nigdy nie jest zbyt powierzchowna, ale też nie opiera się na nic nieznaczących szczegółach. Nie opiera się na nieszczęściu innych, szczególnie zaś tych, którym nadgorliwi kaznodzieje gotują wieczne męki w piekle. Życie nie jest białym domem z widokiem na ogród wiecznej szczęśliwości. Życiu nic nie dadzą pobożne frazesy czy wyklepane formułki. Powinieneś je przeżyć we wszystkich aspektach, nie tylko w cierpieniu i ascezie. Masz też doznać prawdziwej radości, ta zaś nie rodzi się tylko z bólu. Ją poznasz jeśli żyjesz prawdziwie. Bez prawdziwego życia uśmiech będzie tylko pustym grymasem na twarzy, sterowany podkładem śmiechu jak w serialowych komediach, mówiącym kiedy, jak głośno, i jak długo masz się śmiać.

  Czy ktoś zna opowieść św. Franciszka o prawdziwej radości? Otóż, według Niego nie jest nią nawrócenie wszystkich pogan na wiarę za sprawą kazania, które wygłosił. Nie jest nią uzdrowienie wszystkich chorych, czy wskrzeszenie umarłych. To moment, kiedy doznasz upokorzenia a i tak potrafisz się cieszyć, że żyjesz. Taka prawdziwa radość to umiejętność przyjmowania tego, co trudne i przykre bez zgrzytania zębami, nie z myślą o odwecie. Trzeba umieć powiedzieć „tak” wobec całej rzeczywistości. Jeśli w ten sposób do niej podejdziemy, tylko wtedy możemy powiedzieć, że naprawdę wierzymy, bo tę rzeczywistość, ze wszystkimi jej felerami, stworzył Bóg. 

(Od teraz, do następnej notki znów jestem ateistą. Ciąg dalszy nastąpi)


Na podstawie książki Tomàša Halika „Zacheuszu! 44 kazania o sensie życia”, Wydawnictwo WAM, 2015 rok. Całość, z wyjątkiem fragmentów pisanych kursywą, ubrana we własne słowa.



33 komentarze:

  1. old shatterhand20 lutego 2018 21:48

    ASMODEUSZ- Odnośnie poprzedniego postu- Wydaje się, że obmowa, pomówienie należy obecnie do najmniej uświadomionych, a zarazem najbardziej rozpowszechnionych występków. Popełniają ją zarówno ludzie odrzucający jakiekolwiek zasady moralne, jak i ci, którzy starają się postępować etycznie, także wielu żarliwych chrześcijan. Jeszcze większą krzywdą wyrządzoną bliźniemu bywa oszczerstwo, czyli wystawianie mu kłamliwego świadectwa.
    W Księdze Kapłańskiej, wśród licznych obowiązków względem bliźniego, wymienione jest i to: "Nie będziesz szerzył oszczerstw między krewnymi..." Natomiast Pan Jezus w Kazaniu na Górze zapewniał swoich słuchaczy: "Błogosławieni jesteście, ... gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was".
    Wstrętem jest kiedy inni ludzie biorą nas na języki. I to zarówno wtedy, gdy mówią prawdę, którą chcemy zachować wyłącznie dla siebie, jak i wtedy, gdy krzywdzą nas pochopnymi sądami i pomówieniami, naruszając naszą prywatność i dobra osobiste. Jakże rzadko reagujemy jednak na próby zniesławiania innych ludzi.. A oszczerstwo? To zakłamywanie rzeczywistości o drugim człowieku, przyjmujące postać fałszywego świadectwa o nim. Zniesławienie - nazywane także kalumnią albo potwarzą - jest więc nieprawdą o drugim człowieku, czyli obciążaniem go złem, którego nie popełnił. Niekiedy bywa wyolbrzymianiem jego wad oraz błędów, innym razem jest wręcz bezpodstawnym przypisywaniem mu takich, których w istocie nie posiada. Jest to wyjątkowa niegodziwość, ponieważ u jej podstaw leży nienawiść, zazdrość albo chęć wybielenia się kosztem innej osoby. Oszczerca rozmija się z prawdą, aby zaszkodzić drugiemu i wyrządzić krzywdę, odbierając mu cześć oraz dobre imię. ... Człowiek trzeźwy i mądry, który zbyt wiele wie o sobie - nie wydaje ostatecznych werdyktów o drugim człowieku, ... ponieważ nie czuje się do tego uprawniony, znając własne potencjalne zasoby zła i unikając obłudy. Każdy dobry człowiek nawet obsesyjny ateista i antyklerykał winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego, niż do jej potępienia. A jeśli nie może jej ocalić, niech spyta go, jak on ją rozumie, a jeśli on rozumie ją źle, niech go poprawi z miłością; a jeśli to nie wystarcza, niech szuka wszelkich środków stosownych do tego, aby on, dobrze ją rozumiejąc i wyjść z tego z twarzą. Ty Asmodeusz nie potrafisz wyjść z tych pomówień z twarzą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słownik Języka Polskiego definiuje obmowę w ten sposób: „celowe przekazywanie komuś niekorzystnych lub niezgodnych z prawdą informacji o kimś; oszczerstwo, oczernianie, pomówienie”. Próbuję zgadnąć, które informacje w poprzedniej notce są nieprawdziwe, i napiszę szczerze, nie znajduję.

      Proponuję kilka wersów Księgi kapłańskiej więcej: „Nie będziesz stronniczym na korzyść ubogiego, ani nie będziesz miał względów dla bogatego” [Kpł 19, 15] i jeszcze: „Będziesz upominał bliźniego, aby nie zaciągnąć winy z jego powodu” [kpł 19, 17]. Już z powodu tych dwóch zdań, nie mam wyrzutów sumienia.

      Podobnie ma się sprawa z fragmentem Ew. św. Mateusza. Było przytoczyć całość: „Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami” [5, 11-12] i tu, już sarkastycznie, czyż bliźnim nie pomagam w uzyskaniu „nagrody”?

      Posądzasz mnie o zniesławienie i tu już jesteś bliżej prawdy, choć jej nie sięgasz. Poddałem kazanie krytyce, a ta to: „analiza i ocena dobrych i złych stron z punktu widzenia określonych wartości (np. praktycznych, etycznych, poznawczych, estetycznych) jako niezbędny element myślenia” (za Wikipedią, tam odsyłam do szczegółów odnośnie krytyki logicznej). Pytanie: czy ja mam prawo do krytyki, do własnej oceny i możliwości jej opublikowania na własnym blogu? I czy muszę się z takiej krytyki wycofywać? W komentarzach do Mirka, dokładnie opisałem, co mnie w tym kazaniu mierzi, a to, że mówi je ksiądz, nie stanowi żadnej okoliczności łagodzącej.

      Usuń
  2. old shatterhand21 lutego 2018 00:28

    TO CYTUJĘ TWOJE SŁOWA-Tak a propos owego a propos, czyli Beduinów na pustyni, Aisab wstawił wideoklip pewnego kazania (rekolekcyjnego?) księdza kapelana w randze pułkownika. On też wspomina o tych Beduinach i wodzie, ale jak pragnę szczęścia (czytaj: Nirvany) mojej nieżyjącej babci, większych bredni nie słyszałem. On każe wiernym iść śladem tradycji muzułmańskich Beduinów, by za odstępstwo od wiary karać śmiercią... Pytanie brzmi :w którym miejscu ksiądz nawołuje do takich czynów które TY uporem antyklerykalnego maniaka wskazujesz ???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proponuję Ci przeczytać wszystkie komentarze polemiki z Mirkiem, bo mi się nie chce pisać tego jeszcze raz. Tu tylko w skrócie. Jeśli kto opowiada w jaki sposób Beduini karzą współplemieńców za ściśle określone przewinienia okrutną śmiercią i do tych konkretnych przewinień przypisuje równie konkretne przewinienia wiernych katolickich, uznając je za tak samo „ciężkie” – to jakie można wyciągnąć wnioski na podstawie takich sugestii?

      Może kazań słuchają wierni bezmyślnie, może nie słuchają ich wcale, ale ten kto słucha i myśli, oraz wyciąga wnioski z czyjeś mowy – ta sugestia jest jednoznaczna, gdyż innej nie ma. Gdyby ów kapelan nie odnosił się do przykładu Beduinów i ich okrutnych zwyczajów, które pochwala, takie wnioski nikomu by nawet na myśl nie przyszły.

      Usuń
    2. a czy to tylko przypadlosc katolikow, ow brak radosci? Toz to ogolnoludzkie, ale ty z ambonki karcisz katolikow. Znam kupe niewierzacych malkontentow...taka jest ogolna kondycja ludzkosci , a katolicy sa ludzmi jak kazdy inny.

      Jezeli umiesz tak, jak Franciszek to jestes swiety bez wzgledu na religijne podzialy.

      A swoja droga, baaaardzo malo slysze kazan na temat chrzescijanskiej radosci, czasami cos przez przypadek sie ksiedzu wymknie, ze chrzescijanim powinien radowac sie zyciem... i co z tego? I psu to na bude, bo ludzie nie potrafia, nie chca zyc, nie umieja, nie wiedza, bo kasy brak, bo choroby, bo brak pracy, bo stary chla albo sie puszcza, bo stara zrzedzi...

      Usuń
  3. https://youtu.be/dp89suL_KUQ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli przyjąć, że w tym kraju jest dziewięćdziesiąt procent katolików, to jestem gotów twierdzić, że na tym przykładzie ów brak radości jest przypadłością przede wszystkim katolików. No dobrze, jest ich tylko czterdzieści procent (praktykujących), to jest prawie dokładnie tyle, ile poparcia ma PiS. A to jest najsmutniejsza partia w Polsce i w całej jej historii. Chyba nawet PZPR nie było aż tak ponure. Ok, to tylko nic nie znaczące dywagacje...

      Chodzi w tej notce o to, by naprawić ten smutny, ponury i fatalistyczny katolicyzm, gdyż tak naprawdę on mi nie wadzi, poza przypadkami hipokryzji i chęcią narzucenia innym swoich dogmatów. Żal mi tych, co uganiają się rytuałem, gubiąc przy okazji sens wiary. Jestem na bieżąco, trzy książki Tomàša Halika i kilkanaście artykułów autorstwa księży, którzy widzą tę naszą religię niemal dokładnie tak jak ja. Są tacy, ale ich głos jakoś nie może się przebić. Wierni trwają w letargu, czego mam niejednokrotnie przykład na tym blogu. Tylko ogarnęło mnie pewne zdziwienie (nie myl z pretensją). Gdy napiszę coś kontrowersyjnego, coś co można podpiąć pod antyklerykalizm, wiernych (nie tylko w sensie wiernych czytelników) jest pełno. Gdy napisałem pozytywną notkę (to chyba trzecia) – zero reakcji. Chyba porzucę taką narrację, a cykl zapowiadał się na kilkanaście notek.

      Natomiast nie rozumiem tego linku, który mi podesłałaś, ściślej, sensu jego oglądania. Nie wiem, kto to jest ten poj...us, ale on chyba płacze, że jego książek nie chcą czytać(?) Wiesz, ja na pewno nie noszę kaszkietu ani nie trzymam w ręku foliowej reklamówki, a mam lat już powyżej sześćdziesięciu. Coś mi tam dolega, ale nie płaczę nikomu z tego powodu do rękawa. Nie bardzo wiem do kogo on te wulgaryzmy kieruje. To teraz taka moda, czy przejaw radości życia?

      Usuń
    2. Ty to masz szczęście, ja praktycznie nie znam nikogo, kto uważałby siebie za niewierzącego. ;)

      Usuń
    3. "Jeśli przyjąć, że w tym kraju jest dziewięćdziesiąt procent katolików,"

      Az sie usmialam, bo przewidywalam owa tendencyjnosc twojej odpowiedzi... wiadomo co i jak, wszystko katolicy.
      Katolicyzm ma wiele twarzy, chocazby sw. Franciszka, ale tez dyktatorow ktorzy chadzaja do kosciola otwieraja paszcze aby przyjac komunie sw i co? Nic to.
      Inny jest katolicyzm niemiecki, inny francuski, inny holenderski, a tez calkiem inny afrykanski....

      Ponurosc to nie sprawa wyznania, to sprawa naszego wnetrza, mentalnosci danei nacji. Wierni trwaja w letargu? A Kilku "miszczow" chce tych ludzi obudzic. Wolaja, krzycza jak samotnie wolajacy na pustyni:)) Niektorzy z tych "miszczow" biegaja w czarnych sutannach jak Neo w Matrx.

      "Gdy napiszę coś kontrowersyjnego, coś co można podpiąć pod antyklerykalizm, wiernych (nie tylko w sensie wiernych czytelników) jest pełno. Gdy napisałem pozytywną notkę (to chyba trzecia) – zero reakcji. Chyba porzucę taką narrację, a cykl zapowiadał się na kilkanaście notek."

      Kontrowersja pobudza chec dyskusji. Nie ma sie z kim i o co spierac kiedy mysli, lub uwaza sie podobnie:)) Kontrowesrsja to takie cwiczenia w jakosci wlasnych argumentow i ich mocy. To sa wnioski w kwestiach bezowocnych dyskusji, ktore to byly przedyskutowywane niedawno u kogos na blogu:))

      Link , ktory ci podeslalam, mowi miedzy innymi o owej utraconej radosci, nieumiejetnosci spelniania swoich marzen, o mentalnej amputacji, ale ...jakos nie bylo dskusji, o tym, ze : "kosciol wam to uczynil"

      Usuń
    4. Powinno byc:
      "... jakos nie bylo w zapodanym filmiku mowy o tym. ze : "kosciol wam to uczynil" "

      Usuń
    5. "Ty to masz szczęście, ja praktycznie nie znam nikogo, kto uważałby siebie za niewierzącego. ;)"
      No nie gadaj:) A siebie nie znasz? Choc w sumie najtrudniej jest poznac samego siebie.

      Nie wierzacy? Ludzie z reguly zawsze w cos wierza, ale czy to jest czysta wiara w to, co przekazuje kosciol? Tu mam potezne watpliwosci. Sluchaja, a calkiem mozliwe, ze nie slysza.

      Usuń
    6. Przecież poprawiłem się na czterdzieści procent! ;) Reszta jest zsekularyzowana, ale z tego fatalizmu nie potrafi się wyzwolić. Mnie trudno odnosić się do innych Kościołów. Nasz jest na tyle specyficzny, że w zupełności wystarcza mi to nasze podwórko.

      Pozwolę sobie zauważyć, że to ponure wnętrze jest kształtowane przede wszystkim przez wiarę. Zindoktrynowani od małego nie potrafimy się z tej ponurości wyzwolić. Jeśli ktoś Ci całe życie wmawia, że wszędzie jest zły i trzeba się przed nim chronić, że nie wolno mu ulegać, bo zginiesz marnie w piekle, gdzie szukać radości z życia, skoro tym życiem, ascetycznym, odpowiedzialnym i pobożnym masz zasłużyć na wieczne zbawienie?

      Mnie nawet nie chodzi o płomienne polemiki. Nikt nawet śladu nie chce zastawić pod taką notką! ;)

      Ten oszołom nie musi mówić o Kościele, skoro zwraca się do różnej maści katolików, od letnich po ortodoksyjnych. Nie może też mówić, że zrobił im to Kościół. Groziłaby mu obraza uczuć i pełny ostracyzm. Kto by wtedy kupował jego książki? ;)

      Usuń
    7. Nie łap mnie za słówka – nikogo innego! :) I mam na myśli zadeklarowanych niewierzących w Boga. Pojęcie wiara ma cztery znaczenia:
      - przekonanie, że coś jest prawdą; ufność, zaufanie wobec rzeczy niepewnych, nie do końca znanych
      - przekonanie o słuszności twierdzeń dogmatycznych opierające się na uznaniu ich za objawione przez Boga; religia, wyznanie
      - dawniej -wierność, stałość, rzetelność, słowność, szczególnie ukochanej osobie
      - pot. grupa ludzi, zwłaszcza żołnierzy często zżytych ze sobą.
      Tu istotne jest drugie.

      Usuń
    8. "Przecież poprawiłem się na czterdzieści procent! ;) Reszta jest zsekularyzowana, ale z tego fatalizmu nie potrafi się wyzwolić. Mnie trudno odnosić się do innych Kościołów. Nasz jest na tyle specyficzny, że w zupełności wystarcza mi to nasze podwórko. "

      Ha, Ha, Ha!
      A mi wlasnie wiara dala radosc. Takim dziwnym przypadkiem jestem. Kurde takim niestatystycznym. Bo mnie to wlasnie zycie przygnebialo i brak nadzieji na zmiany wszelakie, brak perspektyw i nie byl temu winny Bog czy tez kosciol. To, ze ojciec chlal i w domu byly niesnaski, czasami takie,ze nie daj panie. Ze matka zrzedzila, bo w takim uwalonym zyciu to niby jaka miala byc? Mi normalnie oddechu brakowalo i w takich ukladach panuje tylko smutek. Matka o kosciele gledzila, ale przykaldu nie dawala, zmuszala nas do chodzenia do kosciola a sama siedziala w domu- tak nam kosciol obrzydzila, ze tylko ja po latach do niego wrocilam. Ojciec w ogole sie jakos tak zagubil w tej drodze zycia i gubil nas i wszystkich dookola...on tam raczej cale zycie poszukiwal tego co by mu sprawilo ulge w zyciu, lazl w uzywki, Boga nie odnalazl, no moze pod koniec zycia cos tam drgnelo. Ogolnie smutne to zycie bylo, jego i calej rodziny. Jak masz jednego dysfunkcyjnego czlowieka w rodzinie to cierpia pozostali. Wystarczy aby matka chorowala na raka i ... cala rodzina drzy i radosci nie ma.
      Ale wiadomo , kosciol nam to robi.
      Ja dopiero w kosciele nauczylam sie dziekowac, a przede wszystkim zauwazac dobro w moim zyciu. No tak mi sie jakos przytrafilo. I pomimo ze tam ludzie tez niedomagaja na wielu plaszczyznach zycia, niedociagaja jakos, ulomni sa, to tam znalazlam wlasnie niezle wsparcie. Pomimo tego ze ludzie stamtad mieli rowniez potezne zyciowe problemy. Zmagali sie z wieloma sprawami. A jakos kurcze probowali znalezc sens i radosc zycia. Tyle tylko, ze ja trafilam na nie niedzielnych katolikow, ale takich wlasnie wierzacych i praktykujacych owa wiare.

      Dlatego kazdemu kto mi bedzie plul na moja wiare i ludzi, ktorych tam spotkalam powiem wara!

      Usuń
    9. Ba, takich zwierzeń się nie spodziewałem...

      Już wyjaśniam, nie mam nic do Boga, choć dziś uważam, że to ludzie Go sobie wymyślili, właśnie i z takich przyczyn jak Twoje życie (i wielu innych przeciwności losu), nie mam nic przeciw samej wierze o ile nie towarzyszy jej radykalizm i terrorystyczny fundamentalizm, nie mam nic przeciw Kościołowi, o ile nie buduje swojej potęgi na hipokryzji.

      Przyznam Ci, że miałem podobne dzieciństwo do Twojego, choć towarzyszył mi również sadyzm. Jedna z babć uczyła mnie szukać ratunku w Bogu, w modlitwie i Kościele jako instytucji organizującej pielgrzymki i różne inne spotkania. Próbowałem całe dekady znaleźć tam ulgę... i nic! Uciekałem w książki, gdzie istniał równie nierealny powieściowy świat. To drugie było skuteczniejsze. Nauczyło mnie się chować przed rzeczywistością w nierealnym świecie marzeń. Lecz ani jedno, ani drugie nie zmieniało rzeczywistości. Dopiero gdy zacząłem się usamodzielniać, gdy wyrywałem się z zaczarowanego kręgu przymusu (rodziny, biedy i Kościoła {wierzyłem jeszcze długo)), zacząłem widzieć świat inaczej. Nie było łatwo, bo praca ciężka i momentami upokarzająca, bo doszły obowiązki nowej, własnej rodziny. A jednak nauczyłem się śmiać bez udawania i cieszyć każdą chwilą danego mi szczęścia. Nigdy nie było idylli, ale zrobiło mi się lżej, gdy porzuciwszy nawet wiarę, zdałem sobie sprawę, że jej nigdy nie będzie. Tyle, że to porzucenie wcale nie zrobiło mnie smutasem, nigdy nie dopadł mnie nihilizm, jakby chcieli przeciwnicy ateizmu.

      Usuń
    10. O matko, Aniu, ten agresywny gość w podartych portkach i co kilka słów rzucający "mięsem" to Twój guru? :(
      Ale to chyba nie jest jakiś ksiądz, który nawraca innych na wiarę katolicką? Bo skoro nam go tu zarekomendowałaś jako "argument" w temacie radości katolickiej .... ?
      Zdecydowanie wolę Asmodeusza ..... :D
      Maria

      Usuń
    11. "Tyle tylko, ze ja trafilam na nie niedzielnych katolikow, ale takich wlasnie wierzacych i praktykujacych owa wiare." I o takich właśnie katolików w tej dyskusji chodzi.
      Twój wpis tylko potwierdza fakt, że są wśród nas i tacy i tacy. I żadnych, nawet tych niedobrych postaw nie można krytykować?

      Ale zgódźmy się co do jednego - to nie jest tak, że katolicy, którzy świętują niedzielę zgodnie z wymogami wiary, to są to tzw. niedzielni katolicy, zaś ci, którzy w niedziele do kościoła nie chodzą są znowu tacy prawdziwi, bo jakoś tak z Twojego wpisu wychodzi ...
      Tobie wolno jest używać określenia "niedzielni katolicy" jako dyskredytującego pewną grupę katolików , a drugiemu "wara" od krytyki takiej wiary?
      Maria

      Usuń
    12. Mario:

      Faktycznie, można te słowa o „niedzielnych” katolikach tak zinterpretować. Sorry, mnie de facto idzie o grupę katolików, chodzących do kościoła od przypadku, czasami tylko dwa razy w roku: na pasterkę i Święto (jedno) Wielkiej Nocy. Czy ich nie można krytykować? Można, ale rzekłbym ironicznie, ja nie mam w tym interesu ;) Jeśli ktoś inny takie postawy krytykuje, mnie nic do tego. Samej wiary w Boga nie da się stopniować. Albo ktoś wierzy, albo nie, pośredniej opcji nie ma. Natomiast da się stopniować religijność, mam na myśli stosunek do obrzędowości. I też w zasadzie nie miałbym nic przeciw, gdyby ta obrzędowa religijność szła w parze z postawą życiową. Niestety, a tu nie chcę uogólniać, w grupie tych najbardziej religijnych zdarzają się najwięksi hipokryci, być może dlatego, że ta hipokryzja wtedy uzewnętrznia się najbardziej.

      Usuń
    13. Ja ci Marycho odpowiem przecinkami , a Asmo niech to ewentualnie wykasuje.
      Ten w owych jeansach to wyluzowany- agresywny , z pewnoscia niekatolicki gosc, nie doszukuje sie braku radosci u ludzi w ich katolicyzmie, ale w mentalnosci. A owa mentalnosc jest u kazdej nacji inna, I ten na zachodzie moze uznawac sie za katolika ale przy okazji wciagac miske kokus, rwac panienki. Niemcy sa tez katolickie, Francja rowniez, Hiszpania takze. Ameryka Poludniowa calkiem inaczej podchodzi chociazby do spraw seksu, a uwazaja sie za super katolicki kontynent...taka mentalnosc , Wiesz cos i tym? To nie katolicyzm cokolwiek rozstrzyga. Tym bardziej nie rozstrzyga niczego w kwestiach radosci. I zanim cusik ocenisz zacznij zwracac uwage na slowa ; "chociazby", "moze uznawac sie..." Tak zebys nie od razu uzywala swoich szczypcy.

      Ci co chodza w niedziele do kosciola i podczs myszy analizuja skaldniki obiadu, ktory za moment przygotuja, albo wczesniej obejrzany film... sa tacy co garderobe panienki przed nimi rozkladaja na czesci pierwsze, albo jak , kto sie ubral, czym przyjechal... ci sa dla mnie niedzielini li tylko. Tacy, dla ktorych kontakt z kosciolem skonczy sie po odbebnieniu rytualu. Bo matus tak nauczyli. PO powrocie do domu zapominaja i za specjalnie nie wiedza o co w tym wszystkim biega. Jednym uchem weszlo, drugim wylazlo. Pomialas?

      Bo rozumiesz jak zwykle na opak.


      I znou przybieglas z mieczykiem.

      Usuń
    14. " że to ludzie Go sobie wymyślili, właśnie i z takich przyczyn jak Twoje życie (i wielu innych przeciwności losu), "

      Piszesz, ze miales podobnie. A myslisz , ze nie masz? Mozesz sie zdziwic, kiedy zaczniesz szukac. Jezeli jakis zaklamaniec jeden z drugim mi tu wyjedzie, ze : " No tak, wiara jest dobra dla nieudacznikow. Okaleczonych zyciowo". To im w ryj napluje, nie zwazajac na konsekwencje jakie moze to tu pociagnac. Bo kazdy z nas niesie cos przez zycie. pokrzywdzenia, nieprzespane nice, toksycznych rodzicow, lub partnera, choroby, problemy z dziecmi, biede.... dopisz co ci sie zywnie podoba.

      "Próbowałem całe dekady znaleźć tam ulgę... i nic!"
      A ja tam wlasnie nigdy nie szukalam, rodzinka byla nie za specjalnie wierzaca ( dziadek i babcia non stop krytykowali kler), a zostalam tam dziwnym zrzadzeniem losu doprowadzona. Kosciol tworza ludzie. Tacy jakimi oni sa, taki tez tworza kosciol na danym terenie, w danej wspolnocie i te inne.

      " A jednak nauczyłem się śmiać bez udawania i cieszyć każdą chwilą danego mi szczęścia."

      A ja dopiero w kosciele wyluzowalam. Wsrod ludzi, na ktorych trafilam. I wiem jedno, ze mozna czytac ten sam fragment Pisam Sw, a nasze doswiadczenia tak nas ksztaltuja, ze odbieramy je calkiem inaczej. Jeden bedzie sie doszukiwal ograniczen w tym co uslyszal, drugi przeciwnie- wolnosci.

      Zobacz dwa podobne przyklady zycia, a jakiez inne spojrzenie i drogi dojscia do radosci.

      U mnie w domu tez byl sadyzm. Nie roznimy sie widocznie wieloma rzeczami z czasow dziecinstwa i mlodosci.

      Usuń
    15. A kto miałby Ci tu z „nieudacznikami” miał wyjeżdżać? Tu tylko mowa o bardzo ogólnym sensie życia. Dla wierzących będzie to oczekiwanie na wieczność, dla niewierzących jest nim doczesność. Inteligencja nie ma tu nic do rzeczy, to jest tylko wybór.

      To, co decyduje o lokalności Kościoła wynika być może z liczebności. Ja urodziłem się w wielkim mieście, w wielkiej parafii, tak reszta parafian była mi obca, tak samo jak dla niej ja. W małych parafiach, zażyłość między parafianami jest bardziej widoczna.

      Chyba niepotrzebnie licytujemy się na kto które miało gorzej. Tego raczej nie sposób porównać.

      Usuń
    16. My sie nie licytujemy, przynajmniej ja nie mam takiego poczucia, mowimy raczej o podobienstwach.

      Usuń
    17. "Bo rozumiesz jak zwykle na opak." Faktycznie trudno jest się połapać o co Ci Aniu biega, bo tyle wątków, przyznajmy dość odległych tematycznie w swoich komentarzach otwarłaś .... :)
      W końcu notka Asmodeusza nie była ani o tym, że radość jest możliwa tylko w katolicyzmie (a co próbowałaś kontrargumentować tym dyskusyjnym linkiem, który zdaje się Asmodeuszowi też nie przypadł do gustu), ani o tym, że w katolicyzmie jest niemożliwa. Co więcej, "jako katolik" :) podawał przykłady, że katolicyzm nie tylko może, ale wręcz powinien dawać radość i związany z tym pokój wewnętrzny i siłę do pokonywania trudności życiowych....
      I tu chyba zakończę w obawie (?), żeby mi kto przypadkiem "w ryj nie napluł" albo "w mordę nie dał" za moją pro-Asmodeuszową postawę ... :)
      Maria

      Usuń
    18. Mario:
      Ja tylko o dwóch sprawach. Faktycznie jestem zniesmaczony tym wideoklipem. Ten facet to faktycznie jakiś nawiedzony inaczej.
      Druga rzecz. Nie pozwolę Ci zrobić krzywdy na tym blogu, choć jakąś formę polemiki z Twoimi komentarzami muszę dopuścić. Zapewniam jednak, że czuwam ;)

      Usuń
    19. Az ciekawe co to za anonimowa Marycha albo Marych.Raczej, analizujac intelekt to Marycha .
      .. Tak ptasior z blogow u innych, ktory tu obawia sie uzyc wlasnego nicka. Bo jakby nie bylo, blogosfera to maly swiatek i wszyscy juz tam gdzies na siebie wpadli. Podeptali sobie stopy.

      Usuń
    20. Aniu:
      Tak po ludzki, nie Marycha a Maria – to raz. Dwa, sam przez długi czas produkowałem się na „cudzych landach” bez własnego blogu, i nie widzę w tym nic zdrożnego. Wreszcie trzy. Każdy ma prawo do własnego zdania, a w przypadku Marii mam właściwie cenną obrończynię i sprzymierzeńca – więc proszę delikatniej. Ciebie też nikt nie wyzywa od Any, ani nie depcze Ci stóp...

      Usuń
    21. Asmodeuszu - dzięki :)

      Aniu - no comment. Ani ten temat ani ten styl. :( Ale wybaczam i obiecuję pomodlić się o radość dla Ciebie , taką prawdziwie katolicką radość ....
      Maria

      Usuń
  4. Zacny wpis Aniu .Szacunek dla człowieka dobrej woli.Wokół nas jest tyle obirków pana Obirka - wara od mojej wiary i poniewierania katolikami (w katolickim kraju).Swoimi fobiami i uprzedzeniami można przekroczyć cienką linię wolności drugiego człowieka-nie należy nadstawiać drugiego policzka tylko reagować .Oczywiście ciekawa życiowo jest reakcja obronna "ateistycznego kapłana".Wara od mojej wiary .Dalsza nobilitacja jest tu zbyteczna.
    pokutnik

    OdpowiedzUsuń
  5. A w ogole Asmo ja to , cos tu napisal lepiej objasnilam u siebie. Nara.

    OdpowiedzUsuń
  6. Podoba mi się notka Asmodeuszu, trudno mi więc z nią dyskutować. :) Trochę szkoda, że możesz tego "cyklu" nie kontynuować z powodu braku oponentów.
    Zastanawiam się tylko jak by ona wyglądała (oczywiście poza zmianą osoby z "ja, my" na "oni" i drobnymi uzupełnieniami, że jest to zgodnie z opiniami głoszonymi przez niektórych duchownych, a nie autora itp.), gdyby nie była pisana "przez katolika" a ateistę Asmodeusza, który tę samą wiedzę (nie wiarę !) z zakresu religii posiada niezależnie przecież od przyjętej pozycji, z której pisze. :)
    Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie kolejna, na drugą niedzielę Wielkiego Postu i ściśle związana z liturgią. Może dobrze czasami coś napisać samemu dla siebie? ;)

      Usuń
    2. To prawda. W końcu od czasu do czasu warto przeczytać coś naprawdę wartościowego, coś z czym możemy się zgodzić bez zastrzeżeń. :D
      Pozdrawiam
      Maria

      Usuń