poniedziałek, 8 lutego 2016

„Bóg nie umarł”



  Na prośbę jednej z moich Czytelniczek, obejrzałem dramat filmowy Harolda Cronka, wg scenariusza Cary Solomona i Chuck Konzelmana pt. „Bóg nie umarł”, którego premiera miała miejsce w 2014 roku. Kilka słów wyjaśnienia. Nie ulegało wątpliwości, że owa Czytelniczka miała konkretny cel, namawiając mnie do obejrzenia tego filmu. Jedyna wątpliwość dotyczyła kwestii, czy ten film miał mnie zmusić do rewizji własnego światopoglądu, czy też do refleksji nad własną postawą i wywołać we mnie poczucie winy (sic?)

  Zadziwiająco łatwo znalazłem dostęp do tego filmu w necie i..., bezpowrotnie straciłem dwie cenne godziny. Czego to jednak człowiek nie zrobi dla oponentów, więc osobistego żalu nie mam. Bo też ten film jest wręcz żałosny. Bardziej niż na miano dramatu, zasługuje na kategorię bajki dla grzecznych dzieci, ckliwej historii z gatunku kina familijnego. Nie ratuje filmu obsadzenie w jednej z głównych ról Kevina Sorbo, który zdaje się w ogóle nie rozumieć postaci, którą odtwarza. Nie ma w tym filmie suspensu, wszystko jest przewidywalne jak w czasie trzeciej lektury tej samej książki, i co najważniejsze, każda z postaci jest ewidentnie przerysowana. Są wspaniali, wręcz cudowni chrześcijanie, są źli do szpiku kości ateiści i niewierzący oraz rzesze przypadkowych, bezideowych obserwatorów, którzy w finalnej scenie świętują zwycięstwo wiary nad niewiarą.

  A wielowątkowa fabuła? Tę jakbym znał z czasów lekcji katechezy jeszcze w salkach katechetycznych, czy z mszy świętej dla dzieci. Oto przyszły student prawa, chrześcijanin Josh, zapisuje się na kurs filozofii. Idzie na pojedynek z profesorem filozofii, by w krótkich, dwudziestominutowych, trzech wykładach, bez przygotowania, gdyż nie zna nawet dokładnie Biblii, rozprawić się już nie tylko z profesorem ale całą filozofią ateistyczną ostatnich wieków. Mało tego, po tych jego wykładach osiemdziesięciu współsłuchaczy (czyli wszyscy) jawnie deklaruje się po stronie wiary. Nie jestem pewien, ale nawet Jezus w jego wieku nie mógł się poszczycić takimi wynikami. W dodatku autorzy filmu chcąc nam tej filozofii zaoszczędzić, te trzy wykłady skracają do kilku krótkich sekwencji. Profesor Radisson, deklarujący ateizm, człowiek despotyczny i zły, zmusza przyszłych studentów do własnoręcznej deklaracji, że Boga nie ma, co ma być przepustką do dalszych wykładów (sic!) Też się za bardzo nie orientuję, ale za taki szantaż wyleciałby z hukiem z każdej, nawet świeckiej uczelni. I tenże profesor wyznaje w złości, że jego ateizm opiera się na nienawiści do Boga, co samo w sobie z grona ateistów go wyklucza, z tej prostej przyczyny, że nie sposób nienawidzić kogoś w kogo istnienie się nie wierzy. To mu wypomina Josh, niejako kradnąc jedną z podstawowych zasad ateizmu. Jest też postać biznesmena, a jakże, równie złego i podłego jak profesor, który porzuca kochankę tylko dlatego, że ta zachorowała na raka. Tu mamy do czynienia z cudem, kiedy to jego chora na demencję matka, która nie rozpoznaje własnych dzieci, która samodzielnie nie potrafi zjeść posiłku, potrafi obalić argumenty syna o istnieniu zła, cytując z pamięci... obszerny fragment Summy contra gentiles samego św. Tomasz z Akwinu (sic!). Są jeszcze trzy inne cuda. Oto dwaj przyjaciele, których trapi pech, bo każdy samochód się psuje, za pomocą krótkiej modlitwy sprawiają, że kolejny samochód uruchamia się już bez problemu. Oto dziewczyna chora na raka, wpadająca w rozpacz po usłyszeniu tego wyroku, jeszcze przed podjęciem terapii, za sprawą wspólnej modlitwy z członkami zespołu muzycznego, godzi się ze swoim losem z uśmiechem na ustach. No i wreszcie najważniejszy z cudów tego filmu. Ten zły profesor Radisson umierający na skutek nieszczęśliwego wypadku deklaruje wiarę w Jezusa Chrystusa. To tak, jakby twórcy filmu chcieli udowodnić tezę, że dobry ateista, to martwy ateista.

  Ten film, w mojej ocenie, jest obrazą intelektu widza, nawet chrześcijanina. Po jego obejrzeniu spróbowałem jego przesłanie – tylko chrześcijanie potrafią być dobrzy – przenieść w polskie realia. Bo w takich Stanach Zjednoczonych, gdzie toczy się akcja filmu, chrześcijanie to około 75% wierzących, przy czym są strasznie podzieleni. Katolicy to niespełna 30%. W Polsce, według różnych szacunków, jest ich około 90% (ateistów ledwie 3%). Zdawać by się mogło, na podstawie filmu „Bóg nie umarł”, że Polacy, jeśli nie w sferze ekonomicznej, to w społecznej już na pewno muszą być bardzo kochającą się Rodziną. Jak jest naprawdę wystarczy spojrzeć na wydarzenia w Sejmie, gdzie zdecydowana większość posłów w przysiędze deklarowała swoją wiarę w Boga. W reszcie tej społeczności nie jest inaczej. Pomijając spory i waśnie natury politycznej, warto wspomnieć, że więzienia są pełne, że drugie tyle czeka na swoją kolej w odsiadywaniu wyroków, że co czwarta kobieta doznała przemocy seksualnej, że rokrocznie dokonuje się nielegalnie kilkudziesięciu tysięcy aborcji, że według różnych szacunków 800 tys. obywateli to alkoholicy a cztery razy tyle jest od alkoholu uzależnionych...

  Wobec tych faktów można wysnuć wniosek, że autorzy filmu „Bóg nie umarł” przyjęli metodę i argumentację filmów propagandowo-reklamowych. Bo też ten film nie sposób inaczej traktować.

14 komentarzy:

  1. Zastanawiające, że większość filmów biblijnych, czy tych z przesłaniem jest tak infantylnych. Tak jakby kwestia wiary faktycznie mieściła się w opowieściach, które można umieścić na półce między Kubusiem Puchatkiem a Małym Księciem, z czego Mały Książę aspirowałby już do bardzo poważnej literatury...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był bardziej film religijny, ale mniejsza o szczegóły. Mnie bardziej zastanawia, o czym już w recenzji nie napisałem, dla kogo był ten film? Przecież wierzących chyba nie trzeba przekonywać, że wiara chrześcijańska jest super (choć być może właśnie trzeba?). Ateistów ten film nie ma prawa zmusić do zmiany przekonań.

      Usuń
  2. To niezle się umartwiałeś - zapewne część grzechów zostanie Ci odpuszczonych;)
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cygan dla towarzystwa dał się powiesić, więc ta moja "katorga" to raczej pikuś. Niestety, może te lekkie grzechy faktycznie będą odpuszczone, ale ateizmu już mi nikt nie odpuści.
      Równie miłego wieczoru - mój był udany :) Dziękuję.

      Usuń
  3. Wiele osób wierzy tylko dlatego, że tak zostali wychowani, że taka jest tradycja w danym kraju. Ważnym powodem jest też strach przed śmiercią.
    A wielu ateistów jest tak naprawdę obrażonych na Boga czy siłę wyższą, bo zmarł im ktoś bliski albo ciężko chorują albo nie mają pracy.
    Dlatego jestem agnostykiem;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgoda, wielu wierzy dla powodów , o których wspominasz. Sam miałem podobnie. Tak zostałem wychowanych. I prawdą jest, że moja niewiara zaczęła się od momentu pewnego osobistego zawodu. Ale to nie jest takie proste. Znalazł się ktoś, kto mi wytłumaczył, że taki bunt (nie obrażanie się) na Boga jest bezzasadny. Nie jest też ateizmem. Nie można się obrażać, złościć na kogoś, kogo nie ma. Taki bunt jest nielogiczny. I dziś, choć polemizuję z wiernymi to tylko na temat hipokryzji, złego zrozumienia pewnych elementów wiary, a już najczęściej z powodu maniery wyższości, nie tylko wobec niewierzących ale i inaczej wierzących. Niemniej zapewniam, że zdarzyło mi się już kilkakrotnie, w dość jednoznaczny sposób skierować swoje autentyczne oburzenie wobec tych, co mieniąc się ateistami bluźnią i wyszydzają Boga czy w niedwuznaczny sposób obrażają wierzących – a jednocześnie taką postawą deprecjonują prawdziwy ateizm.
      Co do agnostyków. Sam za takiego się miałem, ale stosunkowo krótko, pewnie dlatego, że temat wiary i niewiary mocno mnie zainteresował.

      Usuń
    2. Nie rozumiem ludzi, którzy mówią, że są ateistami, a śmieją się z Boga, szydzą z religii i ludzi, którzy wierzą.
      Dla mnie nawiedzony ateista, który czuje się lepszy od wierzących robi tak samo głupio jak nawiedzony wierzący, który mówi, że ateiści powinni smażyć się w piekle.
      Można wierzyć w co się chce albo nie wierzyć, ale dobrze jest szanować poglądy innych.

      Usuń
    3. Tu się z Tobą w pełni zgadzam. Choć jest jeden mały dylemat. Bo czy podważanie pewnych zjawisk związanych z religią jest już wyszydzaniem? Weźmy dla przykładu egzorcyzmy, które swego czasu dość ostro potraktowałem. Mnie one kojarzą się z pluciem przez ramię na widok czarnego kota. Albo zalecenia niektórych gorliwych katolików aby zamiast iść do lekarza, gorliwie się modlić. Wprawdzie jeszcze nigdy tego tematu nie poruszyłem, ale czasami mnie korci :)

      Usuń
    4. Myślę, że jeśli wyraża się swoje zdanie o egzorcyzmach czy modlitwach, to nie ma w tym nic złego. Jedni uważają to za coś głupiego i szkodliwego, a inni za coś pozytywnego. I każdy wierzy, że ma rację.
      Gdybyś dodał post o tym na pewno wywołałoby to ciekawą dyskusję:)

      Usuń
    5. Już pisałem :), fakt, wtedy ten blog może nie był jeszcze tak popularny jak dziś.
      O modlitwie pisałem tu: http://antyfronda.blogspot.com/2015/12/nowa-bron-masowego-razenia.html
      O egzorcyzmach: http://antyfronda.blogspot.com/2015/08/egzorcyzmy-czas-zaczac.html
      Inna sprawa, że moje tekst nie były tak szlifowane jak dziś :)

      Usuń
  4. Zastanawiałam się czy pokusisz się o notkę na temat filmu
    wywołany do tablicy rozprawiłeś się z tematem
    Bóg nie umarł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małe sprostowanie. Ja się nie rozprawiłem z tematem Bóg nie umarł. Ja poddałem krytyce film. To nie jest to samo. I choć jestem ateistą, nieprowokowany nie będę dyskutował na temat istnienia, czy nieistnienia Boga. Bo tak naprawdę Bóg nie umarł, wszystko zależy od interpretacji znaczenia słowa Bóg. Jeśli Bóg nie istniał, nie mógł umrzeć. Jeśli istniał..., umrzeć nie może.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  5. Hmm... film, o którym mowa widziałam... jakoś nie specjalnie mnie zauroczył... Jednak było coś, co mnie mimo wszystko porwało i wzruszyło. Jest taka scena z koncertu, gdzie zgromadzeni ze śpiewem zwracają się z uwielbieniem do Boga... Zawsze buduje mnie młodzieńczy entuzjazm w poszukiwaniu Pana... Zawsze wtedy myślę o tych dorastających dzieciakach z wielkim podziwem i przychodzi refleksja, że serca ich płoną dobrocią i uczciwością... Wiem Asmodeuszu, że zaraz sprowadzisz mnie na ziemię i napiszesz "hej, to tylko film" Tak, to tylko film, ale znam setki młodych ludzi, którzy tak własnie na koncertach śpiewają i ufają Panu i budzi się we mnie nadzieja, że jednocześnie wyrastają ( jak mniemam) na dobrych ludzi, którzy potrafią kochać nie tylko swoich najbliższych... Bo Jezus tak pięknie uczy miłości... Pozdrowienia ślę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd aż takie obawy? Ja nikogo nie biję a z tym sprowadzaniem na ziemię to już przesadziłaś. Nie, mnie nic do tego, jeśli Tobie się film podobał, ba, nie zamierzam z tego powodu czynić Ci żadnych wymówek, ani tym bardziej z Ciebie szydzić. Ja w recenzji opisałem swoje osobiste odczucia na temat tego filmu. Nikt nie musi się z tą recenzją zgadzać, ani tym bardziej uznawać za jedynie trafną.
      Pozdrawiam pięknie :)

      Usuń