czwartek, 16 czerwca 2016

Darwin musi odejść cz.2 (mój ateizm)



  Niejaki Józef Kajfosz, na łamach portalu pch24.pl, w artykule zatytułowanym „W sprawie Stwórcy”1 stwierdza: „Dyskusje na temat teorii ewolucji i kreacji nie mają jednak charakteru naukowego, tylko światopoglądowy, niezależny od naukowych faktów.” To prawda, ale tylko widziana od strony zwolenników kreacji. Tak by tę dyskusję chcieli widzieć. Paradoksalnie, od ewolucjonistów wymaga się, aby: „(...) stąd wniosek, że nauka powinna to potwierdzać [„dowody” kreacjonistów – dopisek mój], jeśli zaś jej wyniki wskazują na co innego, to muszą być fałszywe.” (sic!) W tym miejscu należałoby dyskusję zamknąć raz na zawsze…, w szpitalu dla psychicznie chorych, gdyż ta dyskusja przypominałaby dialog głupiego z idiotą.

  A wszystko przez to, że ów J. Kajfosz uznaje, że skoro: „brak widocznego postępu w rozwiązywaniu spornych spraw, i to mimo stale rosnącej ilości danych empirycznych” dyskusja musi się rozgrywać w kategoriach wiary. Innymi słowy, dopóki nauka nie zdobędzie niepodważalnego dowodu na nieistnienie Boga, dopóty stoi na straconej pozycji. Wiara w Boga jest bowiem po stokroć silniejsza niż wiara w naukę. W tym miejscu powinienem się poczuć doszczętnie pokonany, bo to jest prawda, wiara w Boga jest silniejsza. Szczególnie w kontekście, w jakim to ujął J. Kajfosz, a czego nie sposób podważyć: „(...) ma to związek z intencjami Stwórcy. Gdyby objawił się w sposób niewątpliwy w sferze materialnej, człowiek byłby zmuszony do uległości. Nie byłaby to relacja partnerstwa, lecz działanie pod przymusem albo z wyrachowania.” (sic!) W tym stwierdzeniu istnieją dwie jawne nielogiczności. Po pierwsze rodzi się pytanie: po co w takim razie wymagać od nauki dowodów i przymuszania jej do potwierdzenia, że Boga nie ma? Po drugie, ten argument jest tak naprawdę zaprzeczeniem sensu wiary. Bo jeśli człowiek w Niego wierzy, jeśli jest pewien (o tym poniżej), że On jest, to i tak jest przymuszony wiarą do uległości, a tym samym pozbawiony partnerstwa, jest to relacja z wyrachowania, co zresztą paradoksalnie potwierdzają praktyki religijne. To czy Go zobaczymy jako istotę zmaterializowaną czy posiadamy Jego wizję jako ducha, traci w tym momencie jakiekolwiek znaczenie. Nie wszyscy poddani mogli oglądać oblicze ziemskich królów, a i tak musieli spełniać jego zachcianki, edykty i rozporządzenia.

  Dalej jest jeszcze bardziej zawile: „To Boże ukrywanie się przed narzędziami pomiarowymi eliminuje wszelki przymus i gwarantuje człowiekowi wolność wyboru, a jednocześnie umożliwia pełną ocenę ludzkich motywacji i postaw.” Czyli bawimy się w ciuciubabkę. Ty mnie szukaj, a ponieważ jestem niewidzialny i tak mnie nie znajdziesz. Jeśli jednak wierzysz, że jestem, nie masz wolności wyboru, musisz moje polecania spełniać. W tym miejscu kłania się kłamstwo wolnej woli. Logiczne perpetuum mobile. Mamy wolną wolę, ale jeśli z niej skorzystamy wbrew Jego woli, jesteśmy przegranymi. Mało tego, przyjmując ten slogan za prawdziwy, czy chcemy, czy nie, uznajemy tym samym, że On nam ją dał, co czyni z ateisty głupca. Nie wierzy w istnienie Boga, ale musi uwierzyć w daną mu przez Niego wolną wolę, która mu pozwala nie wierzyć. Nonsens jakich mało, ale pewnie o to właśnie chodzi – uczynić z ateizmu coś nonsensownego. Górą wiara, której logice nic się nie oprze. Nawet logika.

  Tylko ja nie potrafię w tym układzie zrozumieć dlaczego teizm uważa, że koniecznie trzeba podważać teorię ewolucji, tę bez Inteligentnego Projektu? Znów oddajmy głos Kajfoszowi: „(...) wskazywanie na słabe punkty ewolucjonizmu, a w szczególności na całkowity brak dowodów na istnienie makroewolucji może dopomóc wielu ludziom, którzy stali się ateistami pod wpływem przekonania, że teoria ewolucji wyjaśnia wszystkie zagadki powstania życia i że nie ma potrzeby odwoływania się do Stwórcy.” A to niestety jest już obrzydliwe kłamstwo! Nie znam ateisty, który ośmielił by się twierdzić, że ewolucjonizm wyjaśnia wszystko, choć przyznaję, żaden nie będzie tych braków tłumaczył istnieniem Stwórcy, tym bardziej, że w miarę upływu czasu tych luk ubywa. A przypomnę, ewolucjonizm ma dopiero 150 lat. Mało tego, śmiem twierdzić, że ewolucjonizm nigdy wszystkich luk nie wypełni, tak samo jak wiara nigdy nie wyjaśni wszystkich zagadnień związanych z osobowością Boga. Teizm zresztą poddaje się już a priori, przyjmując, że to poznanie Boga jest niemożliwe dla człowieka. Tak więc wierzący ma prawo nie wiedzieć wszystkiego, ateista, zwolennik ewolucjonizmu, już tego prawa, wg tych samych teistów, nie ma.(sic!)

  Jeszcze jeden przykład drwiny z nauki. „Argumenty naukowe na rzecz inteligentnego projektu są naprawdę przekonujące, jednak nie stanowią one, i nigdy nie będą stanowić, dowodu istnienia Stwórcy.” Po pierwsze nie ma żadnych naukowych argumentów na rzecz inteligentnego projektu. Żadne z tych rzekomych argumentów nie są publikowane przez liczące się instytuty naukowe, nawet jeśli przedstawiają je laureaci nagród Nobla, dziwnym trafem zawsze z innych dziedzin nauki. Ja nie negują faktu, że mamy bardzo wielu naukowców wierzących w Boga, mających bogaty dorobek naukowy, czyniący z nich autorytety w danej, ściśle określonej dziedzinie. Ale żaden z nich nie przedstawił naukowych argumentów na rzecz Inteligentnego Projektu z tej prostej przyczyny, że takie argumenty nie spełniają podstawowych warunków badań naukowych opartych na doświadczeniach empirycznych i ich weryfikalności.

  Już na koniec. Czytam: „Czy nie mamy więc żadnych skutecznych argumentów, by przekonać niewierzących o słuszności naszej wiary w Boga, Stwórcę Wszechświata?” Odpowiedź na tak postawione pytanie, autor udziela sobie sam. „Z pewnością mamy, ale nie należy do nich roztrząsanie kwestii naukowych. (...) odkrycie istnienia osobowego Boga jako Stwórcy i Zbawiciela nastąpiło w naszym wnętrzu, poprzez akt nadnaturalnego objawienia.” Bez sarkazmu gratuluję. Już z sarkazmem zapytam: ilu z nas doznało owego nadnaturalnego objawienia? I które jest prawdziwe, skoro każda religia, a jest ich setki, takich objawień doznaje? Co to za skuteczny argument, skoro nikt nie jest w stanie odczuć nawet bólu zęba bliźniego, a ma uwierzyć w jego doznania duchowe? Jak opisać ślepemu, że niebo jest błękitne a trawa zielona? Jak opisać głuchemu, że muzyka Mozarta jest cudowna? Ba!, jest gorzej, nie wszystkim, nawet słyszącym, będzie się ta muzyka podobać, nie każdego będzie wzruszać. Wniosek nasuwa się sam. Jeśli wierzący jest przekonany o słuszności swojej wiary, niech tak pozostanie, ale ja nie widzę potrzeby przekonywania do niej tych, dla których irracjonalizm jest nie do przyjęcia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz