Niejaki
Józef Kajfosz, na łamach portalu pch24.pl, w artykule zatytułowanym „W sprawie
Stwórcy”1 stwierdza: „Dyskusje na temat teorii ewolucji i kreacji
nie mają jednak charakteru naukowego, tylko światopoglądowy, niezależny od
naukowych faktów.” To prawda, ale tylko widziana od strony zwolenników kreacji.
Tak by tę dyskusję chcieli widzieć. Paradoksalnie, od ewolucjonistów wymaga
się, aby: „(...) stąd wniosek, że nauka powinna to potwierdzać [„dowody”
kreacjonistów – dopisek mój], jeśli
zaś jej wyniki wskazują na co innego, to muszą być fałszywe.” (sic!) W tym miejscu należałoby dyskusję
zamknąć raz na zawsze…, w szpitalu dla psychicznie chorych, gdyż ta dyskusja
przypominałaby dialog głupiego z idiotą.
A wszystko
przez to, że ów J. Kajfosz uznaje, że skoro: „brak widocznego postępu w
rozwiązywaniu spornych spraw, i to mimo stale rosnącej ilości danych
empirycznych” dyskusja musi się rozgrywać w kategoriach wiary. Innymi słowy,
dopóki nauka nie zdobędzie niepodważalnego dowodu na nieistnienie Boga, dopóty
stoi na straconej pozycji. Wiara w Boga jest bowiem po stokroć silniejsza niż
wiara w naukę. W tym miejscu powinienem się poczuć doszczętnie pokonany, bo to
jest prawda, wiara w Boga jest silniejsza. Szczególnie w kontekście, w jakim
to ujął J. Kajfosz, a czego nie sposób podważyć: „(...) ma to związek z
intencjami Stwórcy. Gdyby objawił się w sposób niewątpliwy w sferze
materialnej, człowiek byłby zmuszony do uległości. Nie byłaby to relacja
partnerstwa, lecz działanie pod przymusem albo z wyrachowania.” (sic!) W tym stwierdzeniu istnieją dwie
jawne nielogiczności. Po pierwsze rodzi się pytanie: po co w takim razie
wymagać od nauki dowodów i przymuszania jej do potwierdzenia, że Boga nie ma?
Po drugie, ten argument jest tak naprawdę zaprzeczeniem sensu wiary. Bo jeśli człowiek w
Niego wierzy, jeśli jest pewien (o tym poniżej), że On jest, to i tak jest przymuszony wiarą do uległości, a tym samym pozbawiony
partnerstwa, jest to relacja z wyrachowania, co zresztą paradoksalnie
potwierdzają praktyki religijne. To czy Go zobaczymy jako istotę zmaterializowaną
czy posiadamy Jego wizję jako ducha, traci w tym momencie jakiekolwiek
znaczenie. Nie wszyscy poddani mogli oglądać oblicze ziemskich królów, a i tak
musieli spełniać jego zachcianki, edykty i rozporządzenia.
Dalej jest
jeszcze bardziej zawile: „To Boże ukrywanie się przed narzędziami
pomiarowymi eliminuje wszelki przymus i gwarantuje człowiekowi wolność wyboru,
a jednocześnie umożliwia pełną ocenę ludzkich motywacji i postaw.” Czyli bawimy
się w ciuciubabkę. Ty mnie szukaj, a ponieważ jestem niewidzialny i tak mnie
nie znajdziesz. Jeśli jednak wierzysz, że jestem, nie masz wolności wyboru,
musisz moje polecania spełniać. W tym miejscu kłania się kłamstwo wolnej woli.
Logiczne perpetuum mobile. Mamy
wolną wolę, ale jeśli z niej skorzystamy wbrew Jego woli, jesteśmy przegranymi.
Mało tego, przyjmując ten slogan za prawdziwy, czy chcemy, czy nie, uznajemy
tym samym, że On nam ją dał, co czyni z ateisty głupca. Nie wierzy w istnienie
Boga, ale musi uwierzyć w daną mu przez Niego wolną wolę, która mu pozwala nie wierzyć. Nonsens jakich mało, ale pewnie o to właśnie chodzi – uczynić z
ateizmu coś nonsensownego. Górą wiara, której logice nic się nie oprze. Nawet
logika.
Tylko ja
nie potrafię w tym układzie zrozumieć dlaczego teizm uważa, że koniecznie
trzeba podważać teorię ewolucji, tę bez Inteligentnego Projektu? Znów oddajmy
głos Kajfoszowi: „(...) wskazywanie na słabe punkty ewolucjonizmu,
a w szczególności na całkowity brak dowodów na istnienie
makroewolucji może dopomóc wielu ludziom, którzy stali się ateistami pod
wpływem przekonania, że teoria ewolucji wyjaśnia wszystkie zagadki powstania
życia i że nie ma potrzeby odwoływania się do Stwórcy.” A to niestety jest już obrzydliwe
kłamstwo! Nie znam ateisty, który ośmielił by się twierdzić, że ewolucjonizm
wyjaśnia wszystko, choć przyznaję, żaden nie będzie tych braków tłumaczył
istnieniem Stwórcy, tym bardziej, że w miarę upływu czasu tych luk ubywa. A
przypomnę, ewolucjonizm ma dopiero 150 lat. Mało tego, śmiem twierdzić, że
ewolucjonizm nigdy wszystkich luk nie wypełni, tak samo jak wiara nigdy nie
wyjaśni wszystkich zagadnień związanych z osobowością Boga. Teizm zresztą
poddaje się już a priori, przyjmując,
że to poznanie Boga jest niemożliwe dla człowieka. Tak więc wierzący ma prawo nie wiedzieć
wszystkiego, ateista, zwolennik ewolucjonizmu, już tego prawa, wg tych samych
teistów, nie ma.(sic!)
Jeszcze
jeden przykład drwiny z nauki. „Argumenty naukowe na rzecz inteligentnego
projektu są naprawdę przekonujące, jednak nie stanowią one, i nigdy nie będą
stanowić, dowodu istnienia Stwórcy.” Po pierwsze nie ma żadnych naukowych
argumentów na rzecz inteligentnego projektu. Żadne z tych rzekomych argumentów
nie są publikowane przez liczące się instytuty naukowe, nawet jeśli
przedstawiają je laureaci nagród Nobla, dziwnym trafem zawsze z innych dziedzin
nauki. Ja nie negują faktu, że mamy bardzo wielu naukowców wierzących w Boga,
mających bogaty dorobek naukowy, czyniący z nich autorytety w danej, ściśle
określonej dziedzinie. Ale żaden z nich nie przedstawił naukowych argumentów na
rzecz Inteligentnego Projektu z tej prostej przyczyny, że takie argumenty nie
spełniają podstawowych warunków badań naukowych opartych na doświadczeniach
empirycznych i ich weryfikalności.
Już na
koniec. Czytam: „Czy nie mamy więc żadnych skutecznych argumentów, by przekonać
niewierzących o słuszności naszej wiary w Boga, Stwórcę Wszechświata?”
Odpowiedź na tak postawione pytanie, autor udziela sobie sam. „Z pewnością
mamy, ale nie należy do nich roztrząsanie kwestii naukowych. (...) odkrycie
istnienia osobowego Boga jako Stwórcy i Zbawiciela nastąpiło w naszym
wnętrzu, poprzez akt nadnaturalnego objawienia.” Bez sarkazmu gratuluję. Już z
sarkazmem zapytam: ilu z nas doznało owego nadnaturalnego objawienia? I które
jest prawdziwe, skoro każda religia, a jest ich setki, takich objawień doznaje?
Co to za skuteczny argument, skoro nikt nie jest w stanie odczuć nawet bólu
zęba bliźniego, a ma uwierzyć w jego doznania duchowe? Jak opisać ślepemu, że niebo jest błękitne a trawa zielona? Jak
opisać głuchemu, że muzyka Mozarta jest cudowna? Ba!, jest gorzej, nie
wszystkim, nawet słyszącym, będzie się ta muzyka podobać, nie każdego będzie wzruszać.
Wniosek nasuwa się sam. Jeśli wierzący jest przekonany o słuszności swojej
wiary, niech tak pozostanie, ale ja nie widzę potrzeby przekonywania do niej
tych, dla których irracjonalizm jest nie do przyjęcia.
Przypisy:
1 - http://www.portalcel.pl/w-sprawie-stworcy/
1 - http://www.portalcel.pl/w-sprawie-stworcy/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz