piątek, 31 lipca 2020

Jak trwoga, to do Boga

  Mój ulubiony kaznodzieja, i to bez żadnej ironii, ks. Tomàš Halik stwierdził: „Człowiek zastanawia się, czy ateizm nie jest tylko luksusową iluzją, na którą mogą sobie pozwolić jedynie ci, którzy nie zaznali prawdziwego nieszczęścia, albo doświadczenie to woleli doskonale wyprzeć ze świadomości”. W gruncie rzeczy porównanie ateizmu do luksusowej iluzji nie wywołuje u mnie żadnych negatywnych emocji. Mam dokładnie takie samo mniemanie o wierze. Natomiast sprzeciw budzi stwierdzenie, że ateista nie zaznał prawdziwego nieszczęścia, w domyśle: i pewnie dlatego nie wierzy.

  Tu przypomnę, ks. Tomàš Halik urodził się w rodzinie niewierzących, dorastał w kraju, który do dziś nosi miano najbardziej ateistycznego w Europie, wtedy jeszcze nazywanego Czechosłowacją. W jednej ze swoich książek, „Przemówić do Zacheusza” (Kraków 2005 r.) opisuje, co nim kierowało, że przeszedł na katolicyzm, i to niejako, choć tylko w części tłumaczy opinię zawartą we wstępie notki. To dokładna odwrotność mojej konwersji na ateizm, ale nie przeciwieństwo. Konwersja, to konwersja niezależnie od tego, w którą stronę, coś jak odbicie w lustrze, gdzie lewa strona, staje się prawą. Jednym na pewno zjednał mnie ks. Halik, nie próbuje wmawiać nikomu, że stał się cud, że doznał objawienia, czy innego hokus-pokus. Kiedyś się przeraził pewnych wydarzeń, i stało się jak w owym porzekadle (tytule notki). Nie twierdzi, że oto Bóg mu w czymś realnie pomógł, to wiara w to, że jest ktoś, od kogo wszystko zależy, a która dodaje sił w pokonywaniu przeciwności. Jak to ujął św. Loyola: „Ufaj Bogu tak, jakby całe powodzenie spraw zależało wyłącznie od Niego; tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła”. Rzekłbym: kwintesencja prawdziwej wiary, jej niezauważalna moc, pozwalająca wiernym pogodzić się z cierpieniem, niepowodzeniami, czy przeciwnościami losu. Mógłbym tak żyć, ba!, pewnie mógłbym tak dalej wierzyć, bo jak sam ks. Halik pisze: „Człowiek w takim momencie wie, że ta wiara nie jest żadnym alibi dla zaprzestania własnego działania, że człowiek nie może przestać wiosłować na wzburzonym oceanie”.

  Niestety, ks. Halik wpada tu w pewną pułapkę, choć pewnie widzi ją inaczej, a która mnie od wiary odrzucała: „Człowiek – przynajmniej na chwilę – po czymś takim zacznie cenić sobie życie jako nieoczywisty dar i ma bardzo silną potrzebę „podziękowania”, nie tylko za fakt ocalenia, ale i za życie w ogóle”. W mojej opinii, owa niby naturalna potrzeba „podziękowania”, a de facto koniecznej wdzięczności, wypacza, a nawet od zawsze wypaczała ideę wiary. Wdzięczność stała się ważniejsza niż sama wiara. Tę wdzięczność sprowadzono nie tylko do mało sensownych rytuałów, to za jej sprawą człowiek skazuje się na (w ujęciu metaforycznym) życie na kolanach, w pozycji pełnej bezwarunkowego poddaństwa i oddania. Narzuca się wręcz retoryczne pytanie: za co mamy być wdzięczni? Za „nieoczywisty dar życia”? Gdybyż to życie było sielanką, może bym się i z tą tezą zgodził. Ale nawet będąc najbardziej zaślepionym – takiej sielanki nie da się dostrzec, poza krótkimi chwilami przemijającego szczęścia, które na domiar wszystkiego samemu trzeba sobie sprawić. Jest gorzej, bo są i tacy kaznodzieje, którzy głoszą, że te chwile szczęścia to działanie diabła i w żadnej mierze nie powinniśmy ich pragnąć. Nie, nie zaliczam do nich ks. Halika, twierdzę tylko, że i takie bywają efekty tej „wdzięczności”, o której wspomina.

  Pozwolę sobie odnieść do jeszcze jednej myśli ks. Halika. Pisze: „W obliczu takiego przeżycia, które budzi głęboką wdzięczność za życie w ogóle, okazuje się, że nie ma tak wielkiej różnicy, czy byliśmy przedtem wierzący czy niewierzący, czy słowa takie jak Bóg i wiara były czy nie były zadomowione w naszym słowniku. Albowiem dopiero jako „ocalony” człowiek zaczyna pojmować albo przynajmniej inaczej „rozumieć” to, co kryje się za słowami takimi jak zbawienie, Bóg, wiara czy łaska”. O ile to może działać, to tylko w jedną stronę – w konwersji z ateizmu na wiarę – w drugą już nie działa. Gdy sobie uświadomisz, że życie jest takie, jakie jest w rzeczywistości, nie jest żadną „łaską”, czy „darem”, ani tym bardziej hamletowską alternatywą „być albo nie być” (po śmierci) – nie musisz nikomu być za nie wdzięczny i pełen pokory. Najwyżej egoistycznie swojemu „ja” za to, że z nim sobie radzisz, raz lepiej, raz gorzej.

  Tu wreszcie mogę się odnieść do głównego motywu, który skłonił mnie do napisania tej notki, czyli wyłuszczyć jedyny pozytywny wymiar wiary, przede wszystkim chrześcijańskiej. Ateizm niejako wymusza pewien rodzaj egoizmu. Nie można liczyć na wybaczenie i nagrodę za to, że miłuje się niematerialną istotę. Tymczasem wiara pozwala łatwiej pogodzić się z cierpieniem, przeciwnościami losu i z pewną bezsilnością nas samych wobec tych zjawisk. Ba, pozwala wierzyć, że gdzieś jest sprawiedliwość poza samym faktem śmierci. Pewnie dziś to już nie ma takiego znaczenia, o czym świadczy coraz mniejsza ilość wierzących w zbawienie, ale dla przeszłych pokoleń stanowiło cel życia i jego sens. Dzięki temu ludzie mogli przetrwać wszelkie upokorzenia.

 

 

Przypisy:
- cytaty z: https://deon.pl/wiara/jak-trwoga-to-do-boga-w-tych-godzinach-modlilem-sie-inaczej-niz-zwykle,943660

 

25 komentarzy:

  1. Ks. Halik jest bardzo mądry. I ma rację. Wdzięczność to piękne, ciepłe, wzruszające i budujące uczucie, nie tylko wdzięczność wobec Boga.

    Ateizm, w tym aspekcie o którym piszesz, wiąże się nie tyle z egoizmem, a z samotnością.

    Jeśli wiara pozwala pogodzić się z niesprawiedliwością i cierpieniem, to już w tym samym odgrywa wielką rolę. Często bywa tak, że dla wielu jest jedynym wsparciem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodzę się z Tobą, ks. Halik to mądry człowiek, jak również po części z tym, że wdzięczność to dobra rzecz. Dlatego po części, że gdy przeradza się w przymus wdzięczności, to ona już nie jest taka dobra. I też nie mam na myśli tylko Boga.

      Samotność ateisty nie jest większa niż samotność wierzącego. W końcu jednakowo od nas samych zależy, na ile czujemy się, czy jesteśmy faktycznie samotni. Nawet w stosunku do Boga.

      Usuń
    2. Przymusowa (udawana) wdzięczność to hipokryzja. Chyba nie o takich marnościach tu dyskutujemy? ;)
      Jeśli WIERZYSZ, że nie jesteś sam, to nie jesteś. Jeśli jesteś przekonany, żeś samotny, to i w tłumie kochających Cię osób takim będziesz.

      Usuń
    3. Znasz Psalm 118? To idzie tak: „Alleluja. Dziękujcie Panu, bo jest dobry...” ;) To miałem na myśli.

      Mam w mieszkaniu jeden portret. Mojej babci, gdy miała około 20 lat. Gdy mi coś leży na wątrobie patrzę na nią i jakoś mi tak lżej. Tymczasem Boga nie możesz sobie nawet wyobrazić...

      Usuń
    4. Moja babcia też będzie miała swój portret, Najpiękniejszy. Zaraz po remoncie. Jak dożyję :-/
      Obecność babci jest tak samo realna, jak Boga. Albo nierealna. Jak wolisz ;) Mnie nie sprawie problemu to, że nie mogę go sobie wyobrazić, bo jestem czuciowcem. Wzrokowo zawsze byłam do bani. To nie jest mój dominujący zmysł.

      Usuń
    5. Chyba jednak się nie rozumiemy. Babcia była realną osobą, często mogłem się do niej przytulić, równie często miała dla mnie dobre słowo a nawet materialną, choć drobną, bo takie były jej możliwości, pomoc. Taka pozostała w mojej pamięci i to tę pamięć pieszczę, gdy spoglądam na jej portret.
      Zaś, co do Boga..., pomińmy to milczeniem ;)

      A portret babci będzie na pewną ozdobą Twojego domu, ja w to nie wątpię.

      Usuń
  2. Widzisz Asmo, cos jest w tych waszych slowach na rzeczy. Mi blizej jednak do ks. Halika, bo ja bywam wdzieczna , kiedy mija jakis okres utrapienia w moim zyciu, kiedy cos mi sie udaje, kiedy wychodze obronna reka z tarapatow wszelakich, ze jednak "cos, ktos...". Tak, a nie inaczej postrzegam sprawy. Uwazam ze cos powstaje z czegos, i nie potrafie sobie wyobrazic, ze cos powstaje z niczego. Nie bede upierala sie przy tlumaczeniu spraw na sposob chrzescijanski.
    Z drugiej strony uwazam sie za pesymistke. Niekoniecznie w moim zyciu wszystko moze, czy tez musi sie udac. I Bog to nie Ktos ( z czasem coraz bardziej to do mnie dociera) kto ma za zadanie ulatwiac mi zycie, chronic przed nieszczesciami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszesz: „bywam wdzięczna , kiedy mija jakiś okres utrapienia w moim życiu, kiedy coś mi się udaje, kiedy wychodzę obronna ręką z tarapatów wszelakich, że jednak "coś, ktoś...", więc ja zapytam: dlaczego nie jesteś wdzięczna konkretnym osobom, które Ci pomogły, alba samej sobie? Być może też jesteś, ale mniej, tymczasem ks. Halik pisze: „Człowiek w takim momencie wie, że ta wiara nie jest żadnym alibi dla zaprzestania własnego działania”, co tłumacząc na nasze znaczy tyle, że bez własnej inicjatywy, ów Ktoś nic za Ciebie nie zrobi. Podobnie wyraża się św. Loyola: „dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła”.
      Paradoksalnie ja też uważam, że nic nie powstaje z niczego, a przecież mimo wszystko w tym stwierdzeniu strasznie bardzo się różnimy.

      Przypomniał mi się tekst Marii Czubaszek: „Ja jestem pesymistką, ale pogodną” ;))) Ja bym takiej postawy nie nazwał pesymizmem, a raczej sceptyzmem, bo to, że nie wszystko możemy, jest jakby oczywiste.

      Usuń
    2. Hm... dziwne to twoje, ze tez uwazasz ze nic nie powstaje z niczego. Czlowiek to juz Cos, nieprawdaz? Dokladnie, w twoim wydaniu to uwazanie ze nic nie powstaje z niczego jest paradoksalne. :)

      Wiesz jak to jest z tym dzialaniem i zaprzestaniem dzialania? Czasami robimy za duzo i zle...czasami warto opuscic rece i …. zwyczajnie przeczekac. Trzeba chyba wiedziec, kiedy nalezy wziasc kilof do reki i dzialac tak, jakby wszystko od nas zalezalo, a czasami trzeba odpuscic, czasami jest sie bezsilnym gdy cos sie dzieje. Odpuszcza czlek i staje sie niejako samo.
      Z tymi ludzmi to bywa tak, ze pomagaja, ale bywa tez tak, ze bardzo utrudniaja, ze lepiej samemu. Kiedy w trudnych sytuacjach zostawalam sama to … czesto dziwilam sie, ze nagle mialam przyplyw sily, ze wychodzilam na prosta. Nie uwazam ( w moim podejsciu do zycia), ze ta sila to tak sama ze mnie.
      Poza tym Asmo, kazdy z nas ma inne doswiadczenia i inny zyciorys, wyciaga inne wnioski. Wedlug mnie ci, ktorzy mi pomagali byli absolutnie nieswiadomi wlasnej roli w niesieniu owej pomocy, niespodzianie chlapneli cos co postawilo mnie na nogi, wznioslo, … ale byli tez i tacy, ktorzy dolowali, podcinali skrzydla. Dlatego ja na ludziach nie nauczylam sie budowac. opierac, oczekiuwac:) A jak ktos nieswiadomie wspomaga to mowie se "dzieki Bogu , ze takiego podeslal":)

      Podobaja mi sie te slowa Czubaszek. O to wlasnie chodzi, trafione w sedno:))

      Usuń
    3. Myślisz, że człowiek mógłby powstać z niczego? Albo z gliny? Lepiej nie wchodźmy w ten temat, bo znów poczujesz się urażona ;)

      Nie, Aniu, nic się nie dzieje samo, nawet jak w bezradności opuścisz ręce. Nabierasz sił a wokół Ciebie zmieniają się okoliczności. Czasami zmieniasz sposób działania, czasami godzisz się na gorszy wariant, czasami wykorzystujesz okazję, aby powstać i iść dalej. Ale ten impuls zawsze rodzi się w Tobie, a nie tak, że Ktoś niewidzialny Cię nim natchnął, najwyżej ktoś realny, nie zawsze świadomie, coś Ci podpowie. Możesz sobie dywagować, że to właśnie ta Istota, co i tak niczego nie zmienia, ale ja nie zamierzam Cię prostować, Twój wybór, ja tylko wyjaśniam, jak to sobie wytłumaczyłem (to z kolei mój wybór). Konsekwencją tych naszych wyborów jest właśnie stosunek do wdzięczności. Nie neguję potrzeby tego gestu, ale tylko wobec konkretnych, namacalnych wręcz osób, za równie konkretną pomoc, gdyż motywację to już muszę wyrobić w sobie sam.

      To, że są ludzie, którzy potrafią zdołować nie powinno nas dziwić. Nikt nie prześwietli Twoi myśli, więc siłą rzeczy może, czasami nawet niechcący, zrobić Ci krzywdę. Taka jest cena istnienia naszego wspaniałego i niepowtarzalnego „ego”, bo ono w nas jest nawet wtedy, gdy jesteśmy stuprocentowymi altruistami. Za żadne skarby świata nie dałbym obcym przy nim majstrować ;)

      Usuń
    4. "Za żadne skarby świata nie dałbym obcym przy nim majstrować ;)"

      Za to bardzo chetnie majstrujesz przy ego innych. Krytykujesz, wytykasz hipokryzje, pietnujesz, wysmiewasz... Chcesz swiata przyjznego sobie. Urzadzonego na twoj obraz i podobienstwo . "Jestes Bogiem , wyobraz to sobie " ( Paktofonika) . I nie przekona mnie, ze robisz tak tylko z przekory ( przekora to tez bron), dobrze sie bawisz ( jakby nie bylo rowniez dobrze sie wkurzasz):)) I kto w tej walce o "ego" ma racje?
      Mielismy kilku takich bogow i wielu bozkow w historii.

      Z upywem lata, kiedy widze owa zabawe z "ego" , jeszcze bardziej jestem wdzieczna ze trwam. I coraz mniej wierze w czlowieka. Wiele pomocy , ktorych komus udzielilam bylo absolutnie nie zaplanowanymi, cos mnie tknelo, aby wlasnie pojsc do kogos, zapytac, zainteresowac sie... i czesto nie uswiadamialam sobie , ze "o teraz pomagam, robie cos extra". Wiele pomocy, ktorej doswiadczylam, uwazam ze spadla mi prosti z nieba, nawet jak to byl jakis nagle pojawiajacy sie czlowiek ( z reguly rzadko tak bywalo). To jest moja interpretacja zycia, twoja jest twoja:))

      Usuń
    5. Dlaczego chcesz zrobić ze mnie potwora? ;)
      „Ego” ma to do siebie, że jest Moje i jest odporne (jeśli na to nie pozwolisz) na działanie innych. Byłem odporny na komunizm, jestem odporny na religie i inne ideologie, a wśród wielu możliwych do wyboru światopoglądów wybrałem sam i dobrowolnie ten, który mi najbardziej odpowiada. Innymi słowy, moje „ego” jest dokładnie takie, jak mi odpowiada i zakładam a priori, że każdy ma taką możliwość, choć nie wszyscy z tej możliwości korzystają. Wbrew temu, co piszesz, nie mam najmniejszej ochoty naprawiać tego świata, wręcz przeciwnie, gdyby wszyscy myśleli tak jak ja, świat byłby niewypowiedzianie – nudny. A najdalej mi w tym wszystkim już nawet nie tyle do boga, ile nawet do guru ;)

      Ale komu jesteś wdzięczna za to, że wciąż trwasz? Bo według mnie najbardziej powinnaś być wdzięczna sama sobie – czyli czysty, jak najbardziej zdrowy egoizm. Oczywiście, coś tam zawdzięczasz innym, ale ci inni (lub ten Ktoś) nieśli Ci doraźną, chwilową pomoc. Jeśli robili to w intencji Twojej wdzięczności, to już nie jest do końca w porządeczku. Oczywiście, w pewnych sprawach każda pomoc może zawierać jakiś pierwiastek interesowności (np. chce mieć z kimś dobre relacje), ale to powinien być ostatni z motywów niesienia pomocy.

      Nie rozumiem tej frazy „pomoc spadła mi z nieba”, chyba, że jest to metafora. ;)

      Usuń
    6. "Dlaczego chcesz zrobić ze mnie potwora? ;)"
      No gdzie bym smiala... sam siebie tak kreujesz:))) Jestes sam sobie winien.

      To ego to kula u nogi. Ciagle trzyma przy ziemi ( tu i teraz) i nic ponad ziemia nie widzi. A ja fruwam przeciez w przestworzach:))

      " Innymi słowy, moje „ego” jest dokładnie takie, jak mi odpowiada i zakładam a priori, że każdy ma taką możliwość, choć nie wszyscy z tej możliwości korzystają."
      Jakby nie bylo. Jestes, kurna chata, Bogiem. Sobie zes takie ego wymarzyl i takie masz:)) Stworzyles sobie:)) Inni maja tez takie jakiego zapragneli.
      Do tego trzeba ciut wyzszej swiadomosci niz ta elementarna. Ci , ktorzy owej ciut wyzszej swiadomosci na temat ego nie nabyli, pozwalaja innym wlazic z butami we wlasne zycie. Najgorzej, kiedy sa to wszelkiego rodzaju wybitni ideolodzy, super manipuatorzy. Ludzie z tak silnym ego, ze i wojny w jego imie rozpetuja:))

      " A najdalej mi w tym wszystkim już nawet nie tyle do boga, ile nawet do guru ;)"
      Nie czaruj, nie czaruj... przeciez masz zapedy do bycia moralnym autorytetem:)) Z reguly wiesz jak wszystko powinno wygladac:))

      "Ale komu jesteś wdzięczna za to, że wciąż trwasz?"
      Przeciez nie wiem, wierze tylko... nazywam to Bogiem, ale jak chcesz i bedzie ci ciszej uszach brzeczalo, to nazwe to Sila Wyzsza:))

      "Bo według mnie najbardziej powinnaś być wdzięczna sama sobie – czyli czysty, jak najbardziej zdrowy egoizm."
      Ja w tym czystosci nie widze, a czesto powstajacy syf z powodu przerosnietego ego danego osobnika.

      "Jeśli robili to w intencji Twojej wdzięczności, to już nie jest do końca w porządeczku."
      A jak chcesz to "w porzadeczku" ocenic? Jak mozesz wejsc w intencje drugiego czlowieka? Znasz jakis tajemny sposob? Jezeli znasz to nie badz aorta i podziel sie:))

      "Oczywiście, w pewnych sprawach każda pomoc może zawierać jakiś pierwiastek interesowności (np. chce mieć z kimś dobre relacje), ale to powinien być ostatni z motywów niesienia pomocy."
      Nie, pomoc powinna byc bezinteresowna, ale jednymi ze zlych rzeczy, ktore moga tu czlowieka spotkac to popierniczone relacje z innymi. Swiadczy to niezbyt fajnie o owym osobistym ego. No ze jakies niezdrowe ci ono.

      Usuń
    7. Już nie chcę pisać, jakie znaczenie ma określenie „fruwać w obłokach”, ale taki Ikar też latał i źle się to dla niego skończyło... ;) Tak, ja twardo stąpam po ziemi, swego czasu stąpałem nawet 700 metrów pod ziemią. To tam się nauczyłem ile jest warto moje „ja”, a jest warte dużo więcej niż steki tysięcy ton węgla, które wydobywałem (wspólnie z innymi).
      Nie stworzyłem, a wypracowałem swoje „ego”, jakkolwiek to zabrzmi: ciężkim i mozolnym wysiłkiem. ;)

      Piszesz: „Najgorzej, kiedy są to wszelkiego rodzaju wybitni ideolodzy, super manipulatorzy”, a ja Ci powiem, że pierwszymi, z którymi się zetknąłem to byli księżą katecheci. O ile byłem odporny na wszelkiej maści ideologów, na to by otrząsnąć się po manipulacji katechetów, potrzebowałem ponad trzydzieści lat życia od momentu pierwszej lekcji katechezy, plus jeszcze dziesięć, by się móc po tym doświadczeniu wyprostować ;)

      Każdy ma zapędy do bycia moralizatorem, nawet Ty, czego dowodzisz w swoich komentarzach. Czyżbyś nie zauważyła? Za guru mógłbym uchodzić, gdybym stworzył wokół siebie jakąś grupę bezgranicznie mi ufających adoratorów. Tymczasem wokół mnie zdecydowana większość to krytycy. Przyznasz, że to źle by świadczyło o moich rzekomych aspiracjach ;)))

      Ja nie piszę o przerośniętym „ego”, ja piszę o takim w normie, jeśli taką normę da się w ogóle wyznaczyć. Pytasz: „A jak chcesz to "w porządeczku" ocenić?”. Mam kilka prostych sposobów. Najprostszy to ten, kiedy na moje „dziękuję” ktoś odpowie, że będę miał okazję się odwdzięczyć. Gdy to usłyszę z miejsca żałuję, że skorzystałem z „uprzejmości”, i jestem pewien, że więcej już nie skorzystam. Bywają bardziej wyrafinowane sposoby wymuszania takiej wdzięczności, ale je już pominę. Nie lubię też sytuacji, gdy ktoś mi dziękuje, czasami nawet specjalnie słowami „Bóg zapłać” i zaraz dodaje, że się odwdzięczy, jakby samo dziękuję o owo Bóg zapłać nie wystarczyło. Jak myślisz, skąd się takie podejście do „wdzięczności” bierze? Nie rozumiem, no bo dlaczego ktoś a priori przyjmuje, że maja uprzejmość, czy moja pomoc jest kierowana chęcią uzależnienie kogoś ode mnie?

      Usuń
    8. Piszesz: „Nie, pomoc powinna być bezinteresowna, ale jednymi ze złych rzeczy, które mogą tu człowieka spotkać to popierniczone relacje z innymi”. A co znaczy słowo „bezinteresowność”? Czy jeśli mam z kimś dobre relacje przed udzieleniem pomocy, to już pomocy pod żadnym pozorem nie powinienem udzielać? Przesadziłaś. Popierniczyć relacje z bliskimi można na wiele sposobów, a jednym z nich jest odmowa udzielenia pomocy. Oczywiście, czasami trzeba odmówić udzielenia tej pomocy, gdy z jakiś względów nie możesz jej udzielić, ale dobrze wiesz, że w ten sposób można się wielu osobom narazić, nawet niekoniecznie bliskim. To moje „ego” decyduje o tym, komu i z jakich przyczyn odmawiam pomocy, bo wbrew powszechnemu mniemaniu, czasami asertywność ma swoją dobrą stronę. Ja to nazwę metaforycznie tak: trzeba trzymać rękę na pulsie.

      Usuń
    9. Oj, nie latwy chyba z ciebie facet do zycia. Jak ty sie slow czepiasz, no nie ma zmiluj. Z tego co sie orientuje to mi wychodzi tak, ze ty czesto owe slowa dziwnie rozumiesz:))

      Wazniejsze od tego co mi ludzie gadaja jest to, jak zyja, jak postepuja. Jak sie wobec mnie zachowuja. Slowa potrafia zrazic , ale to jeszcze nie wnetrze czlowieka. Czasami sie ot tak, cos chlapnie niepostrzezenie. W stylu : " Dobra, nie dziekuj, w polu mi odrobisz". Zaznaczajac, ze jednak ow odrobek moze nadejsc.

      "Mam kilka prostych sposobów. Najprostszy to ten, kiedy na moje „dziękuję” ktoś odpowie, że będę miał okazję się odwdzięczyć. Gdy to usłyszę z miejsca żałuję, że skorzystałem z „uprzejmości”, i jestem pewien, że więcej już nie skorzystam."

      Prawda jest tez i to, ze ludzie potrzebuja ludzi. Samemu zle i niestety, ale samowystarczalnym sie nie jest. Mnie takie powiazania nie odstraszaja, nie wplywaja na ocene znajomosci. Gadka, ze bede miala okazje sie odwdzieczyc .. no i co? Moze wcale to nie nastapi, a jak nastapi to tez nie bedzie konca swiata.
      Znam nieprzyjemniejsze zachowania znajomych. Gadac to se mozna. Pamietam jak raz pewna moja tutejsza kumpela , zyjaca w Niemczech juz ponad 30 lat, rozwazala zakonczenie znajomosci z pewna niemiecka kolezanka. Gledzila cos takiego: " Zastanawiam sie wlasnie, do czego ona jest mi obecnie potrzebna?" za gadka poszedl czyn . Kiedys taka znajomosc dodawala jej osobie spendoru, ale czasy maja to do siebie, ze sie zmieniaja. To jest, wedlug mnie przykre podejscie do drugiego czlowieka. Bede sie jednak upierala, ze to czyn okresla jakosc danej znajomosci. Poza tym jezeli ktos , kogo znam dosc dobrze powie mi cos takiego, ze bede miala okazje sie odwdzieczyc, nigdy nie mam zlych skojarzen, ze jestem np.: wykorzystywana. W takich ukladach korzysta sie z obecnosci i mozliwosci tego drugiego czlowieka. Normalna to sprawa.
      Nie chce mi sie uwierzyc, ze tylko egoistycznych spotykales na swej drodze zycia. Bo ja spotykalam wrednych, ale spotykalam tez wartosciowych.
      Mialam tez i taka dziwna znajomosc, w ktorej kumpela po czasie wszystkich swych znajomych za wyrafinowanych uznawala. Pamietam jak ni grzmialo, ni blyskalo i mnie taka etykieta od niej spotkala. Wrocilam po studiach do domu rodzinnego i nagle po dwoch latach telefon od tej kumpeli dostalam- musiala sobie duzo trudu zadac, aby mnie odnalezc. Kasy chciala. Wiesz, ze dalam? Choc zdawalam sobie sprawe, ze pozegnac sie moge ze zwrotem forsy na wieki wiekow. Niech ma ... chlop z kryminalu sie jej trafil, dziecko z porazeniem mozgowym ... niech jej bedzie. Oczywiscie wraz z brakiem zwrotu kasy przepadla tez resztka owej znajomosci, ale ... nie rozpaczalam. Tez bralam to pod ewentualna rozwage. No, ze w sumie kupuje owa "pozyczka" wlasny spokoj od niej:))

      Chyba nie mam zbyt wiekiego ego. Moje zapedy na korygowanie ego innych zaczynaja sie i koncza na domownikach, przy czym oni nie pozostaja mi dluzni... O, i ostatnio udalo mi sie korygowac ego pana hydraulika, ktory zakladal mi centralne ogrzewanie w Polsce. Ciagle sie chwalil jakimz to on jest swietnym fachowcem. No niestety, wytknelam mu pare bledow do poprawki, z czego zadowolonym nie byl. Chyba wiecej z jego uslug nie skorzystam, ani go nikomu nie polece.
      Nie mam ambicji korygowania "egow" wszelakich politykow, hierarchow, wlodarzy, celebrytow ...

      Usuń
    10. Wczoraj czytałem artykuł, który dowodzi pewnej rzeczy. Nie zawsze czyny nas właściwie określają. To, że sprawa dotyczy pewnego katolika nie ma tu znaczenia. Ministrant lat dwadzieścia i jeden, pobożny, usłużny, cichy i skromny, zawsze gotów do pomocy proboszczowi. Był ostatnim, którego posądzono by o jakieś przekręty. Ale gdy z kościoła zaczęły znikać pieniądze z tacy i dewocjonalia, zawiadomiono policję. Zdradziło go to, że nie było śladów włamania, a on miał klucze. Rewizja i przynajmniej część gotówki i dewocjonalia odzyskano...
      Ja uważam, że o człowieku wiele się dowiesz, zwracając uwagę na to, co i w jaki sposób mówi. Czy to jest czepianie się słówek? Fakt, czasami się sam czepiam, ale nie po to by kogoś zdyskredytować, tym bardziej wtedy, gdy wiem, o co komuś chodzi. Daję w ten sposób do zrozumienia, że byle jaka argumentacja mnie nie przekonuje ;).

      Relacje międzyludzkie bywają bardzo złożone i mówiąc szczerze, nie wiem jak zaradzić tym złym. Twoje przykłady dowodzą jednego – interesowność nie pomaga chyba, że ma charakter tylko pozytywny, czyli służy rozwijaniu dobrych relacji. Pragnienie posiadania dobrych znajomych i niezawodnych przyjaciół jest samo w sobie interesowne, ale z chwilą ich posiadania interesowność powinna się kończyć. To nie wyklucza udzielaniu sobie pomocy, tylko ta pomoc nie może wymuszać wdzięczności. Inaczej wszystko się wali jak przysłowiowy domek z kart, gdyż te relacje nie opierają się już wyłącznie na samej chęci posiadania dobrych znajomych. Alegorycznie: pojawiają się dodatkowe więzi niczym kajdany, a naturalnym odruchem każdego z nas jest wyzwolić się z kajdan. Ty twierdzisz, że dzięki pomocy finansowej uwolniłaś się od nielubianej znajomej, ja dodam, że ona uwolniła się od Ciebie, bo nie ma zamiaru zwrócić tej pomocy i nie chce być od Ciebie zależna. Gdybyś ceniła tę znajomość, dałabyś do zrozumienia, że zwrotu nie oczekujesz, ona zaś poczułaby chęć oddania przysługi, choć jej się życie pewnie nie układa, i ta chęć często kończy się tylko na chęci, o co nie można mieć pretensji. Twoim sposobem pozbyłem się „serdecznej” znajomości kilku meneli. Zawsze dawałem kilka złotych na wino, z zastrzeżeniem, że następnym razem nie dam, jeśli mi tego pierwszego datku nie zwrócą. Meneli było kilku, w sumie straciłem może pięć dych. Kłaniali mi się zawsze w pas, ale już nie mieli odwagi prosić o następny datek ;).

      Tak nie do końca Cię rozumiem z tym Twoim „ego”. Gdzie to jest napisane, że własne „ego” powinno wpływać na innych? Gdyby tak miało być, nie nazywałoby się „własne”. To, o czym piszesz ma raczej charakter narzucania komuś własnych opinii. „Ego” jest nakierowane na siebie, „opinia” zaś na innych, i ja bym tych dwóch pojęć nie mylił.

      Usuń
    11. Ale ze niby o co chodzi z tymi czynami? Czyzby ministrant nie mial sklonnosci do radzenia sobie w trudnych zyciowych sytuacjach kradzieza? No chyba, ze istnieja pewne okolicznosci,ktorych nie podales. Umial chlopak krasc.
      Razu ktoregos w szkole, jedna z kolezanek opowiadala nam oburzona, juz nie wiem, o ktora z nowelek szlo, nie pamietam totalnie kto to napisal, ze jak mogla glowna bohaterka owej nowelki nie skorzystac z propozycji pewnego gaha, aby zostac jego kochanka w zamian za utrzymanie jej i jej dziecka. Ponoc o dziecko szlo, mialoby przeciez wikt. Oburzona kolezanka miala sklonnosci do zdradzania meza ( alkoholik, z drugiej strony sam sobie byl winien) , wiec w pewien sposob jej gadanie jest potwierdzeniem twojego widzenia zycia, ze mowa nas okresla, albo raczej zdradza nasze wnetrze- predyspozycje. Niestety druga z zaangazowanych w rozmowe kobiet uwazala, ze predzej by poszla do sklepu i nakradla zywnosci ( wychodzi na to, ze zlodziejka z niej byla), ale kiedy nastaly dla tej drugiej trudne czasy to owych wewnetrznych sklonnosci nie wykorzystala... szla na grzyby do lasu, zbierala jagody, aby domowy budzet reperowac. Czyli gadu, gadu... czyny nas jednak okreslaja.

      "Pragnienie posiadania dobrych znajomych i niezawodnych przyjaciół jest samo w sobie interesowne(..) "

      Daj spokoj, a pragniesz miec wokol siebie ludzi niewlasciwych? Toz to przeciez normalne, ze dazymy do otaczania sie ludzmi , ktorzy sa wobec nas ok. Chyba masochistami nie jestesmy, aby zatruwac sie obecnoscia ludzi nam nieprzyjaznych. Dazymy do pozytywnych, dobrych relacji z drugimi, a jezeli znajda sie tacy , ktorzy sa z nami niekompatybilni, to drogi powinny sie rozejsc. Ja tego zagadnienia absolutnie nie rozwazalabym w kategorii interesownosci i bezinteresownosci. Bezinteresownie dalam owej kumpeli kase, wiedzialam ze raczej strace. Przewazylo, ze moze na swieta owa kumpela potrzebuje wsparcia, bo wlasnie nadchodzily, ale nie tam ze wspaniala jestem... bardzo zle sie w danej sytuacji czulam, przez kilka dni okropnie. Taki policzek zarwalam. Przy czym dochdzilo do mojej swiadomosci, iz ta pozyczka jest totalnym koncem. Nagle sie odezwala, zaczela wypytywac jakby nigdy nic o moje zycie, o moich bliskich, wykazala zainteresowanie, krazyla 1,5 godziny, tak dlugo wisiala na telefonie, az uznala prawdopodobnie, ze mnie ma i ... wyparowala o forsie.

      Krecisz z tym ego. Nakierowane jest na ciebie, ale powoduje , ze tak a nie inaczej zaczynasz postrzegac swiat i opiniowac innych:))

      Usuń
    12. No wiesz, uznać kradzież za dobry sposób radzenia sobie w życiu!? Tego bym się po Tobie nie spodziewał. ;)))
      Uciekasz w ocenę moralną, a przecież nie o to chodzi. Mówimy o tym, że nie zawsze widziane przez nas czyny innych dają podstawę do określenia, kim ktoś naprawdę jest. Właśnie to, co określiłaś stwierdzeniem: „No chyba, że istnieją pewne okoliczność”. Ja też ich nie znam. Pracowałem w lesie, miałem tam do czynienia z bardzo różnymi ludźmi. Wydawali się pracowici i sumienni. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że część z nich pracują tylko dla „mamrotów”. Ja ich nie potępiam, ale ich kompletnie nie rozumiem.

      Co z tego, że każdy pragnie mieć tylko dobrych znajomych? Bądźmy szczerzy, to się wcale nie tak często udaje, zawsze trzeba czasu, aby się o tym przekonać. Moja żona miała przyjaciółkę, taką od serca (i pewnie ma do tej pory, choć nie wiem). Stanowiliśmy na początku dwie pary małżeńskie, jak to się mówiło: i do tańca, i do różańca. Nawet były wspólne wakacje. Tylko ja po jakimś czasie zauważyłem, że moja żona robi mi awantury, bo Staszek to, Staszek tamto, a Staszek był jak z obrazka wzorcowym pantoflarzem. To ta przyjaciółka nie mogąc znieść idei partnerstwa w moim związku małżeńskim, zaczęła mi podburzać żonę. Długo ustępowałem, ale do czasu. Tylko, że Staszek w końcu skończył jako alkoholik i kaleka, i omal nie doprowadził ich małżeństwo do ruiny, a moje małżeństwo w końcu się rozsypało.

      Tak, pełna zgoda. Widzę świat tak, jak mi nakazuje moje wypracowane przeze mnie „ego”. Stać mnie nawet na własne widzenie wielu spraw, również o ludziach. Ale nie usiłuję naprawiać tego świata, ani zmuszać ludzi do zmiany swoich postaw. Czujesz bluesa? ;)))

      Usuń
    13. "No wiesz, uznać kradzież za dobry sposób radzenia sobie w życiu!? Tego bym się po Tobie nie spodziewał. ;)))
      Uciekasz w ocenę moralną, a przecież nie o to chodzi."

      Chyba nie powiedzialam , ze to dobry sposob radzenia sobie w zyciu? To niewatpliwie pewien sposob radzenia sobie z trudna sytuacja finansowa, ale nigdzie nie stwierdzilam , ze to cos w porzadku. Chyba slowo "radzenie sobie" wziales w danym kontekscie za moj pozytywny stosunek do czynu ministranta. Ludzie sobie w trudnosciach jakos radza, a jak my to z naszym prawem i moralnoscia oceniamy to juz calkiem inna sprawa.
      Wiesz? Owa kradziez moze byc tez moralnie roznie oceniana przez rozmaite srodowiska. W niektorych kradziez moze byc norma:))
      Absolutni nie pokusilam sie na ocene moralna kogokolwiek. Tylko zwykly , przecietny czlowiek ma taka tendencje, ze kiedy uslyszy slowo , ktore w jego slowniku ma znaczenie pozytywne, od razu odczytuje wypowiedz tego na przeciwko jako pozytyw.
      Wszyscy sobie w zyciu jakos radzimy. I kryminalisci- z pewnoscia w ich przypadku owa zaradnosc bedzie miala inny wydzwiek, i zwykli obywatele, i owi na szczycie...

      I dokladnie , okolicznosci lagodza dany czyn lub go jeszcze bardziej pograzaja. Czyms innym bedzie kradziez chleba z kantyny w warunkach obozowych, czyms innym bedzie kradziez owego chleba kumplowi z pryczy, czyms innym bedzie wybicie szyby samochodu stojacego na parkingu i zwiniecie lezacej tam komorki.

      "Co z tego, że każdy pragnie mieć tylko dobrych znajomych? Bądźmy szczerzy, to się wcale nie tak często udaje, zawsze trzeba czasu, aby się o tym przekonać."

      No zgadzam sie, trzeba czasu. Co nagle to po diable. A ludzie sa rozni. Sa tacy , ktorzy do siebie innych slabo dopuszczaja, troche trwa zani sie ich oswoi, lub oni nas. Sa tacy, ktorzy: jupi poznali kogos , sa po uszy zadurzeni juz bedzie tak pieknie, juz bedzie tak wspaniale... nie sa sami i ... prysly zmysly. Pozostaje rozczarowanie i nierzyjemne , kolejne doswiadczenie. Ale tak to jest i nic w tym odkrywczego. Po prostu czas wszystko rewiduje, prostuje, pokazuje i nigdy nie powinnismy bac sie sytuacji trudnych , ktore przychodzi nam przezyc z drugim czlowiekiem ( czy to w pracy, czy to w domu, czy w dlaszej rodzinie, czy z sasiadem...) bo taki czas to test. Pokazuje nam kogo mamy u boku. Jakiego czlowieka. Tylko w takich sytuacjach sie poznajemy, uczymy sie siebie nawzajem. Wychodza na jaw nasze oczekiwania i oczekiwania strony przeciwnej... no po prostu trudna sytuacja to niekoniecznie cos niepozytywnego. Zwykly czas zyciowego testu.

      Wroce jeszcze do owej mowy, ktora wedlug ciebie zdradza wnetrze czlowieka... my sie tez ciagle uczymy. Jednego razu mozna w danej sytuacji wyrazic sie tak, a nie inaczej ... za jakis czas mozna miec calkiem odmienne podejscie do wczesniejszego wydarzenia, bo cos takiego przezylismy, co nakrecilo nasz proces uczenia sie i nabralismy innej perspektywy spojrzenia , wiec z ta mowa to na dwoje, albo troje babka wrozyla....
      Na dodatek nie dajemy sobie czasu na dojrzewanie. Nie mamy cierpliwosci na czekanie. Szczegolnie na poczekanie aby ten obok dojrzal ( w ogole fajne jest to slowo "dojrzal"). Szast prast i ...spadaj kolezko/kolezanko. I kolejny do strzyzenia, golenia:))

      "Ale nie usiłuję naprawiać tego świata, ani zmuszać ludzi do zmiany swoich postaw. Czujesz bluesa? ;)))"
      Bluesa nie lubie, wole czuc jazz:)) Uwazam ciut inaczej. Wszyscy piszacy blogi maja wewnetrzna potrzebe wypowiedzenia sie ... nie wypowiadamy sie ot tak, aby sie wypowiedziec i spuscic li tylko nagromadzone emocje. Wypowiadamy sie czesto chcac, aby dana sytuacja ulegla zmianie. W owym wypowiadaniu sie stosujemy rozmaite metody- obsmianie, wytkniecie, zaznaczenie jakiego zachowania... W pedagogice taki sposob nazywa sie zwracaniem uwagi. A zwracanie uwagi bywa rowniez wychowawcze. Mowimy jak , wedlug nas , nie powinno byc lub jak cos powinno wygladac.
      Reasumujac. Tak czy siak , i nie wazne jest w tym wszystkim twoje wewnetrzne oczekiwanie, probujesz naprawiac ten swiat.

      Usuń
    14. Odwrócę kolejność wątków. Piszesz: „Tak czy siak, i nie ważne jest w tym wszystkim twoje wewnętrzne oczekiwanie, próbujesz naprawiać ten świat”. Gdybym naprawdę chciał naprawić świat na pewno nie czyniłbym tego blogiem, którego zasięg de facto jest mniej niż minimalny. Ilu mnie czyta? Przeciętnie ilość „wejść” na notkę waha się w granicach 50 – 120, z czego cztery piąte, to ci, którzy podejmują polemikę (z reguły ustabilizowane grono „czytaczy”), albo są jej, polemiki ciekawi. Jakie to naprawianie świata? Przez jakiś czas pisałem felietony dla poważniejszego portalu dla seniorów, ale miałem poważne ograniczenie: żadnej polityki i religii. W całej, kilkuletniej historii tego bloga, miałem tylko dwa dziwne przypadki: raz ponad trzy tysiące „wejść”, bo ktoś opublikował tekst na fb, drugi, ktoś „uprzejmie” doniósł pewnemu młodemu księdzu, że skrytykowałem jego tekst opublikowany na Deon.pl. Konkluzja jest taka, że blogiem nie naprawisz świata i jestem tego w pełni świadomy, dlatego dziś ograniczam się tylko do bloga.

      Piszesz: „Jednego razu można w danej sytuacji wyrazić się tak, a nie inaczej... za jakiś czas można mieć całkiem odmienne podejście do wcześniejszego wydarzenia”. Pełna zgoda, dlatego nigdy nie wyciągam ostatecznych wniosków na podstawie pierwszej usłyszanej, przeczytanej frazy. Pierwsze wrażenie, jak to pisał Lec, jest zawsze omylne.

      Czyli dochodzimy do wspólnego wniosku, zdobyć dobrych znajomych lub przyjaciół nie jest łatwe. Natomiast ich stracić można dużo łatwiej.

      „Chyba nie powiedziałam, że to dobry sposób radzenia sobie w życiu?”. Nie, nie powiedziałaś, ale też nie potępiłaś. Dodajesz: „Czymś innym będzie kradzież chleba z kantyny w warunkach obozowych, czymś innym będzie kradzież owego chleba kumplowi z pryczy”. Jak dla mnie, idziesz tu ciut za daleko stosując takie porównania. Warunki obozowe przewracają moralność do góry nogami i w żaden sposób nie można ich porównać do normalnego życia, bo dojdziemy do fałszywej konkluzji, że każdą kradzież da się usprawiedliwić.

      Usuń
    15. " Gdybym naprawdę chciał naprawić świat na pewno nie czyniłbym tego blogiem, którego zasięg de facto jest mniej niż minimalny. Ilu mnie czyta?"

      Jednak jestes zainteresowany owa iloscia czytania. Intersuje cie licznik. Nie raz mowiles, ze jak pisales inaczej to licznik sie nie przewijal, a jak zadbales o kontrowersje to ruszylo sie :)) Intersuje cie zasieg twoich wypowiedzi. Ilu... no tak nie zachowuje siem ktos kto pisze, aby pisac i ma w nosie ilosc czytelnikow. Ty chcesz dotrzec do wielu, interesuje cie ilosc wyswietlen.
      Tak sobie zrzedzisz , ze: e tam, nie mam zasiegu, iluz mnie czyta- ale oczkiem lypiesz :))

      " Jakie to naprawianie świata?"
      Jakby nie bylo zawsze cos sie przesmyknie, zawsze ktos cos dla siebie skubnie, zawsze komus na cos zwrocisz uwage, ale.... ow proces ma tez odwrotny skutek i tobie zwraca sie uwage na rozne sprawy, ktore ci umykaja:))

      "Piszesz: „Jednego razu można w danej sytuacji wyrazić się tak, a nie inaczej... za jakiś czas można mieć całkiem odmienne podejście do wcześniejszego wydarzenia”. Pełna zgoda, dlatego nigdy nie wyciągam ostatecznych wniosków na podstawie pierwszej usłyszanej, przeczytanej frazy. Pierwsze wrażenie, jak to pisał Lec, jest zawsze omylne."
      No ale wczesniej pisales, ze jak ktos ci powie, ze bedziesz mial okazje sie odwdzieczyc, czy mozliwosc sie odwdzieczyc to juz zalujesz , ze skorzystales. Na tej podstawie wyciagasz, miedzy innymi, wnioski o jakosci znajomosci. A to moze o niczym nie swiadczyc:)) Ktos cos palnal, aby palnac:))

      " Czyli dochodzimy do wspólnego wniosku, zdobyć dobrych znajomych lub przyjaciół nie jest łatwe. Natomiast ich stracić można dużo łatwiej."
      Tak, otoczenie sie dobrych ludzi to nielatwy proces, choc tez z tym trudem bym nie przesadzala. Trwale bywaja czesto znajomosci z mlodosci. Co do straty. No coz , wydaje mi sie, ze nielatwo jest tez dobra znajomosc, czy przyjazn, stracic. Trzeba na cos takiego porzadnie zapracowac, natrudzic sie. Jezeli nie byla to dobra znajomosc, to wowczas faktycznie latwo mozna pozbyc sie delkwenta.

      "„Chyba nie powiedziałam, że to dobry sposób radzenia sobie w życiu?”. Nie, nie powiedziałaś, ale też nie potępiłaś."
      Czyli nie wdalam sie w ocene moralna , ktora mi zarzuciles. Brak poparcia i brak potepienia. Nic nie zostalo moralnie ocenione z mojej strony.

      "„Czymś innym będzie kradzież chleba z kantyny w warunkach obozowych, czymś innym będzie kradzież owego chleba kumplowi z pryczy”. Jak dla mnie, idziesz tu ciut za daleko stosując takie porównania. Warunki obozowe przewracają moralność do góry nogami i w żaden sposób nie można ich porównać do normalnego życia, bo dojdziemy do fałszywej konkluzji, że każdą kradzież da się usprawiedliwić."

      Tutaj to juz odjechales:))) Nic nie chce usprawiedliwiac:)) Niczego nie chce bagatelizowac.

      Usuń
    16. Nie da się „oczkiem nie łypać” skoro w edytorze notek zawsze mi się wyświetlają dwie liczby: ilość komentarzy i ilość „wejść”. Wprawdzie na jedno oko słabiej widzę, ale nie potrafię tych liczb rozdzielczo nie zauważyć. Na teraz 24 do 75 ;))) Piszesz: „Nie raz mówiłeś, że jak pisałeś inaczej to licznik się nie przewijał, a jak zadbałeś o kontrowersje to ruszyło się”. Wiesz, gdybym nie chciał być czytany pisałbym „do szuflady”, ale ponieważ chcę, a to chyba nie jest zbrodnia, wartość licznika ma tu jednak znaczenie przy doborze tematów. Jest jeden aspekt, który udało mi się zauważyć przy obserwacji tego licznika: im dłużej notka „wisi” na pierwszym planie, tym więcej „wejść”. Tu piszę rzadziej, na blogu Zrzędy częściej, więc tam licznik oscyluje poniżej 80 na notkę.
      A teraz uwaga: nie piszę dla licznika, piszę dla polemik, które przynoszą mi czasami więcej satysfakcji niż sama notka. Takiego mam bzika ;))) Bo tu kłania się wymiana myśli, jak to trafnie ujęłaś: „ów proces ma też odwrotny skutek i tobie zwraca się uwagę na różne sprawy, które ci umykają”. Nie mam nic przeciw.

      „No ale wcześniej pisałeś, że jak ktoś ci powie, że będziesz miał okazje się odwdzięczyć, czy możliwość się odwdzięczyć to już żałujesz, że skorzystałeś”. Jedno nie przeczy drugiemu. Mój żal nie dyskredytuje daną osobę od razu, jest skierowany bardziej na mnie, każe mi być ostrożnym z własnym altruizmem. Nie zależy mi na takich zależnościach, które określa się mianem wdzięczności. Jeśli przepuszczam w drzwiach kobietę, to nie po to, aby usłyszeć „dziękuję”, co się niestety dość często zdarza. Ja to robię wręcz machinalnie, bez oczekiwania wdzięczności, niemal na tej samej zasadzie, na jakiej opuszczam klapę sedesu. ;)))

      Przeczytaj jeszcze raz przytoczony przez Ciebie ostatni cytat. Piszę tam w liczbie mnogiej „dojdziemy”, czyli to nie było skierowane bezpośrednio do Ciebie.
      Twój cytat z wczoraj (23:29): „Czyżby ministrant nie miał skłonności do radzenia sobie w trudnych życiowych sytuacjach kradzieżą?” ma wydźwięk pozytywny, i jednocześnie charakter moralizujący.

      Usuń
  3. Wydaje mi się, że wypowiedź księdza Halika potwierdza dość oczywistą sprawę - wiara dodaje człowiekowi odporności psychicznej w trudnych sytuacjach.
    Polecam książkę Alaina de Botton - Religion for Atheists.
    Autor, ateista żydowskiego pochodzenia, stwierdza, że religia, a szczególnie katolicka, najlepiej potrafi podejść do problemów takich jak tragedia życiowa, poczucie winy, poczucie krzywdy.
    Cywilizacja oferuje całą gamę usług medycznych i psychologicznych, których ściśle naukowe podstawy są bardzo wątpliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei polecam, jeśli wolno, książkę rabbiego Abrahama Hoschela „Bóg szukający człowieka”, o której w recenzji napisałem, że gdybym miał na powrót stać się osobą religijną, to tylko po konwersji na judaizm.

      Pozwolę sobie nie zgodzić się z ostatnim zdaniem Twego komentarza. Nawet jeśli owe naukowe podstawy nie są do końca oczywiste, i tak są silniejsze niż oferuje wiara, która a priori stawia warunek nie do odrzucenia – trzeba uwierzyć w istnienie dobrego Boga. Mój sceptycyzm w tym temacie wynika z własnych doświadczeń.

      Usuń