Będzie
poważnie (bardzo się starałem), więc i pewnie nudnie. Nic na to nie poradzę, od dłuższego czasu mnie
ponosi, aby się odnieść do pewnego tematu, którym ostatnio wymachuje się niczym
sztandarem, uzasadniając nim wszystkie, bądźmy szczerzy, nie zawsze sensowne
dążenia. Faktem jest, że nie tylko w naszym kraju liberalizm znalazł się w
defensywie. Coraz bardziej modny staje się konserwatyzm poprzez populistyczne
hasła. Ale też ścisłe określenie liberalizmu wymyka się już poza
encyklopedyczną definicję, która brzmi: „ideologia i kierunek polityczny,
według którego wolność jest nadrzędną wartością, ma charakter indywidualistyczny
i przeciwstawia się kolektywizmowi.”1 Czy to na pewno tylko
ideologia i polityka? W mojej opinii,
również sposób na życie.
Ten
populizm, to oprócz bliżej niesprecyzowanego dążenia do dobra, również tradycja
i tożsamość, najczęściej narodowo-religijna, które mają uzasadnić coraz większe
ograniczenia osobistej wolności. A że jest z tym coraz gorzej niech świadczą o
tym takie wydarzenia jak Intronizacja, próby ostracyzmu innowierców i
niewiernych, oczernianie organizacji pozarządowych, próby odgórnego sterowania
kulturą i sztuką, bliżej niesprecyzowana zmiana programów nauczania,
niekontrolowana centralizacja wszystkiego, o próbach destabilizacji organów
demokratycznych nie wspomnę. Wszystko to właśnie w imię bliżej niesprecyzowanej
tradycji i tożsamości. Tylko we mnie rodzi się naiwne, wręcz dziecięce pytanie;
a jak to się je?
Człowiek
jest istotą stadną, gotowym wiele dla tego stada poświęcić, ale się nie
oszukujmy, tym poświęceniem kieruje osobniczy egoizm. W stadzie łatwiej i
bezpieczniej – dla jednostki. Tylko czy ten komfort ma prawo usprawiedliwiać
duszenie własnej osobowości? Ja jestem w stanie zrozumieć te ograniczenia,
które gwarantują bezpieczeństwo grupy wobec zagrożeń zewnętrznych i
wewnętrznych. Od tego jest prawo, które zapewnia sensowne warunki wewnętrznej koegzystencji
takiej grupy, ściślej, danej społeczności. Tyle, że to prawo nie może czynić
nas niewolnikami tego prawa, bo wtedy staje się ono chore. Tworzy się jakieś
prawdy ostateczne, absolutnie właściwą moralność, czy byty całkowicie
uzależnione od abstraktów takich jak tożsamość i tradycja. Czymże ma być owa
tradycja i kto ma o tym decydować? Gdy słyszę o tradycyjnym modelu rodziny dwa
plus dwa, od razu rodzi się we mnie wątpliwość; dlaczego nie dwa plus cztery
skoro bywało nawet dwa plus dziesięć? Dlaczego mówi się o tradycyjnym łamaniu
się opłatkiem, skoro ta tradycja wywodzi się dopiero z XVIII wieku? Ile czasu
potrzeba by coś stało się tradycją, ile potrzeba, by coś przestało nią być, bo
i takie przypadki się zdarzały. Gdyby wszystkie podobne elementy życia
społecznego traktować w kategoriach tradycji, udusilibyśmy się w obrzędowości, która wynika właśnie z tradycji. A czy życie kończy się na
kultywowaniu obrzędów? Może sens życia to nie tradycja a stałe poszukiwanie czegoś
nowego? Czegoś, co ma to życie uczynić coraz mniej uciążliwym. To, że nie
wszystko złoto, co nowe, nie ma tu żadnego znaczenia, człowiek od zawsze eksperymentował,
właśnie po to, aby uczynić życie znośnym, a że nie zawsze mu wychodziło, takie
jest prawo eksperymentu. Nikt nie powiela popełnionych błędów, choć ja mam
poczucie, że konserwatyzm właśnie do tego zmierza.
Jeszcze
gorzej jest, w mojej ocenie, z tożsamością. To już abstrakt nad abstraktami.
Idea, która na dobrą sprawę zabija nas, jeśli nie dosłownie, to w kategoriach
własnego ja. Nie jesteśmy sobą, jesteśmy jakimś bliżej niesprecyzowanym tworem,
którego ma cechować... i tu można sobie wymyślić cokolwiek się zechce, a co ma
być charakterystyczne dla jakieś danej społeczności. Tu sarkastycznie warto
wspomnieć, że przez długi czas byliśmy postrzegani jako pijacy, złodzieje i
pieniacze. To ostatnie zostało nam do dziś. Nie jesteśmy ludźmi w dosłownym
tego słowa znaczeniu, stajemy się częścią jakiegoś narodu, który jest wciśnięty
w abstrakcyjne granice, tylko pozornie trwałe i odwieczne, tyle że na mapie. Jako
pojedyncze jednostki nie mieliśmy żadnego wpływu na ich powstanie. A tak, jest
jeszcze język, na tyle niespójny, że potrzeba uznanych autorytetów polonistyki,
by tłumaczyli nam jaka forma wyrażenia jest poprawna, przy czym nawet oni nie
są w stanie powstrzymać, nieraz fatalnych tendencji jego zmian. Są jeszcze
jakieś korzenie, ale konia z rzędem temu, kto dokładnie określi gdzie się
zaczynają. Przyjęto uważać za początek jakieś symboliczne daty, tak samo
bezsensowne, jak tworzenie granic. Gdy słyszę, że naszymi korzeniami jest
chrześcijaństwo, od razu pytam, dlaczego nie słowiaństwo? Jeśli pogańskie
słowiaństwo, to skąd się ono wzięło? Tym sposobem dochodzę do wniosku, że mamy
jednak coś z małp, i stąd wzięło się określenie małpowanie.
Nie sposób
zaprzeczyć, że jedyną logiką dziejów ludzkości była chęć zdobywania przestrzeni
życiowej, co niejednokrotnie przybierało nawet nihilistyczny charakter, choć
jednocześnie pozwalało doskonalić umiejętności i wiedzę. Dziś nie jest inaczej,
choć ta dążność przybrała zupełnie inny charakter. Są nimi przemiany cywilizacyjne,
kulturowe i ekonomiczne. To konserwatyści nadali globalizacji sens pejoratywny a
międzynarodowej integracji podobne znaczenie. Daleki jestem od zachwytu, bo te
dążenia niosą ze sobą pewne niebezpieczeństwa, jak chociażby ostatnia imigracja
w Europie. Ale ja jestem gotów założyć się o każdą kwotę, że świat sobie i z
tym problemem poradzi. To jeszcze nie jest Armagedon.
Podobno
nowoczesność zabija w nas poczucie bezpieczeństwa, rodzi niepewność i
dezorientacje, i wszystko traci sens. Retorycznie zapytam, czy kiedykolwiek
było inaczej? Czy opierając się na konserwatywnych ideach tożsamości i
tradycji, cokolwiek na tej płaszczyźnie się zmieni? Czy cywilizacja
chrześcijańska (łacińska) kiedykolwiek zapewniała pełne poczucie bezpieczeństwa
tu i teraz? Jaki był sens życia rzeszy niewolników, poddanych tyrani monarchii,
czy obywateli narodowych i ideologicznych totalitaryzmów? Konserwatyzm
proponuje nam powrót do niewzruszonych wartości(?), zakorzenienia(?),
stabilizacji(?) i odrodzenia tożsamości2. W imię iluzorycznego sensu
istnienia, jakim ma być wieczne zbawienie. Innymi słowy propozycja
zakotwiczenia w jednym miejscu i w jednym czasie. Stagnacja, która przekształci
się we wstecznictwo na tle innych. „Módl się i pracuj...”, nawet jeśli praca
uszlachetnia, bo modlitwa już niekoniecznie.
Szczerze
powiedziawszy, nie mam nic przeciw, jeśli komuś takie życiowe idee się marzą.
Inaczej nie miałbym się za liberała. Jest jeden, jedyny drobny warunek, który
dziś wisi na włosku. Niech konserwatyści nie czynią ze swej ideologii,
obowiązującą bezwzględnie wszystkich.
Przypisy:
1 - https://pl.wikipedia.org/wiki/Liberalizm
2 - http://wpolityce.pl/kultura/317111-trzeba-pytac-o-nasza-tozsamosc-o-sens-i-cel-istnienia-naszej-wspolnoty-po-kongresie-we-wroclawiu
1 - https://pl.wikipedia.org/wiki/Liberalizm
2 - http://wpolityce.pl/kultura/317111-trzeba-pytac-o-nasza-tozsamosc-o-sens-i-cel-istnienia-naszej-wspolnoty-po-kongresie-we-wroclawiu