czwartek, 16 czerwca 2016

Darwin musi odejść cz.2 (mój ateizm)



  Niejaki Józef Kajfosz, na łamach portalu pch24.pl, w artykule zatytułowanym „W sprawie Stwórcy”1 stwierdza: „Dyskusje na temat teorii ewolucji i kreacji nie mają jednak charakteru naukowego, tylko światopoglądowy, niezależny od naukowych faktów.” To prawda, ale tylko widziana od strony zwolenników kreacji. Tak by tę dyskusję chcieli widzieć. Paradoksalnie, od ewolucjonistów wymaga się, aby: „(...) stąd wniosek, że nauka powinna to potwierdzać [„dowody” kreacjonistów – dopisek mój], jeśli zaś jej wyniki wskazują na co innego, to muszą być fałszywe.” (sic!) W tym miejscu należałoby dyskusję zamknąć raz na zawsze…, w szpitalu dla psychicznie chorych, gdyż ta dyskusja przypominałaby dialog głupiego z idiotą.

  A wszystko przez to, że ów J. Kajfosz uznaje, że skoro: „brak widocznego postępu w rozwiązywaniu spornych spraw, i to mimo stale rosnącej ilości danych empirycznych” dyskusja musi się rozgrywać w kategoriach wiary. Innymi słowy, dopóki nauka nie zdobędzie niepodważalnego dowodu na nieistnienie Boga, dopóty stoi na straconej pozycji. Wiara w Boga jest bowiem po stokroć silniejsza niż wiara w naukę. W tym miejscu powinienem się poczuć doszczętnie pokonany, bo to jest prawda, wiara w Boga jest silniejsza. Szczególnie w kontekście, w jakim to ujął J. Kajfosz, a czego nie sposób podważyć: „(...) ma to związek z intencjami Stwórcy. Gdyby objawił się w sposób niewątpliwy w sferze materialnej, człowiek byłby zmuszony do uległości. Nie byłaby to relacja partnerstwa, lecz działanie pod przymusem albo z wyrachowania.” (sic!) W tym stwierdzeniu istnieją dwie jawne nielogiczności. Po pierwsze rodzi się pytanie: po co w takim razie wymagać od nauki dowodów i przymuszania jej do potwierdzenia, że Boga nie ma? Po drugie, ten argument jest tak naprawdę zaprzeczeniem sensu wiary. Bo jeśli człowiek w Niego wierzy, jeśli jest pewien (o tym poniżej), że On jest, to i tak jest przymuszony wiarą do uległości, a tym samym pozbawiony partnerstwa, jest to relacja z wyrachowania, co zresztą paradoksalnie potwierdzają praktyki religijne. To czy Go zobaczymy jako istotę zmaterializowaną czy posiadamy Jego wizję jako ducha, traci w tym momencie jakiekolwiek znaczenie. Nie wszyscy poddani mogli oglądać oblicze ziemskich królów, a i tak musieli spełniać jego zachcianki, edykty i rozporządzenia.

  Dalej jest jeszcze bardziej zawile: „To Boże ukrywanie się przed narzędziami pomiarowymi eliminuje wszelki przymus i gwarantuje człowiekowi wolność wyboru, a jednocześnie umożliwia pełną ocenę ludzkich motywacji i postaw.” Czyli bawimy się w ciuciubabkę. Ty mnie szukaj, a ponieważ jestem niewidzialny i tak mnie nie znajdziesz. Jeśli jednak wierzysz, że jestem, nie masz wolności wyboru, musisz moje polecania spełniać. W tym miejscu kłania się kłamstwo wolnej woli. Logiczne perpetuum mobile. Mamy wolną wolę, ale jeśli z niej skorzystamy wbrew Jego woli, jesteśmy przegranymi. Mało tego, przyjmując ten slogan za prawdziwy, czy chcemy, czy nie, uznajemy tym samym, że On nam ją dał, co czyni z ateisty głupca. Nie wierzy w istnienie Boga, ale musi uwierzyć w daną mu przez Niego wolną wolę, która mu pozwala nie wierzyć. Nonsens jakich mało, ale pewnie o to właśnie chodzi – uczynić z ateizmu coś nonsensownego. Górą wiara, której logice nic się nie oprze. Nawet logika.

  Tylko ja nie potrafię w tym układzie zrozumieć dlaczego teizm uważa, że koniecznie trzeba podważać teorię ewolucji, tę bez Inteligentnego Projektu? Znów oddajmy głos Kajfoszowi: „(...) wskazywanie na słabe punkty ewolucjonizmu, a w szczególności na całkowity brak dowodów na istnienie makroewolucji może dopomóc wielu ludziom, którzy stali się ateistami pod wpływem przekonania, że teoria ewolucji wyjaśnia wszystkie zagadki powstania życia i że nie ma potrzeby odwoływania się do Stwórcy.” A to niestety jest już obrzydliwe kłamstwo! Nie znam ateisty, który ośmielił by się twierdzić, że ewolucjonizm wyjaśnia wszystko, choć przyznaję, żaden nie będzie tych braków tłumaczył istnieniem Stwórcy, tym bardziej, że w miarę upływu czasu tych luk ubywa. A przypomnę, ewolucjonizm ma dopiero 150 lat. Mało tego, śmiem twierdzić, że ewolucjonizm nigdy wszystkich luk nie wypełni, tak samo jak wiara nigdy nie wyjaśni wszystkich zagadnień związanych z osobowością Boga. Teizm zresztą poddaje się już a priori, przyjmując, że to poznanie Boga jest niemożliwe dla człowieka. Tak więc wierzący ma prawo nie wiedzieć wszystkiego, ateista, zwolennik ewolucjonizmu, już tego prawa, wg tych samych teistów, nie ma.(sic!)

  Jeszcze jeden przykład drwiny z nauki. „Argumenty naukowe na rzecz inteligentnego projektu są naprawdę przekonujące, jednak nie stanowią one, i nigdy nie będą stanowić, dowodu istnienia Stwórcy.” Po pierwsze nie ma żadnych naukowych argumentów na rzecz inteligentnego projektu. Żadne z tych rzekomych argumentów nie są publikowane przez liczące się instytuty naukowe, nawet jeśli przedstawiają je laureaci nagród Nobla, dziwnym trafem zawsze z innych dziedzin nauki. Ja nie negują faktu, że mamy bardzo wielu naukowców wierzących w Boga, mających bogaty dorobek naukowy, czyniący z nich autorytety w danej, ściśle określonej dziedzinie. Ale żaden z nich nie przedstawił naukowych argumentów na rzecz Inteligentnego Projektu z tej prostej przyczyny, że takie argumenty nie spełniają podstawowych warunków badań naukowych opartych na doświadczeniach empirycznych i ich weryfikalności.

  Już na koniec. Czytam: „Czy nie mamy więc żadnych skutecznych argumentów, by przekonać niewierzących o słuszności naszej wiary w Boga, Stwórcę Wszechświata?” Odpowiedź na tak postawione pytanie, autor udziela sobie sam. „Z pewnością mamy, ale nie należy do nich roztrząsanie kwestii naukowych. (...) odkrycie istnienia osobowego Boga jako Stwórcy i Zbawiciela nastąpiło w naszym wnętrzu, poprzez akt nadnaturalnego objawienia.” Bez sarkazmu gratuluję. Już z sarkazmem zapytam: ilu z nas doznało owego nadnaturalnego objawienia? I które jest prawdziwe, skoro każda religia, a jest ich setki, takich objawień doznaje? Co to za skuteczny argument, skoro nikt nie jest w stanie odczuć nawet bólu zęba bliźniego, a ma uwierzyć w jego doznania duchowe? Jak opisać ślepemu, że niebo jest błękitne a trawa zielona? Jak opisać głuchemu, że muzyka Mozarta jest cudowna? Ba!, jest gorzej, nie wszystkim, nawet słyszącym, będzie się ta muzyka podobać, nie każdego będzie wzruszać. Wniosek nasuwa się sam. Jeśli wierzący jest przekonany o słuszności swojej wiary, niech tak pozostanie, ale ja nie widzę potrzeby przekonywania do niej tych, dla których irracjonalizm jest nie do przyjęcia.



wtorek, 14 czerwca 2016

Darwin musi odejść cz.1 (mój ateizm)



  Na wstępie uspokoję, to nie będzie naukowa rozprawa. Z teorią ewolucji, chyba jak większość z nas, spotkałem się w szkole na lekcjach biologii (choć to były dawne czasy) i przyznam szczerze, specjalnie mnie nie zachwyciła. Dużo wcześniej wytłumaczono mi w zdecydowanie prostszy sposób jak powstał świat, kto był jego Stwórcą. Wszystko było jasne i proste, a w dodatku Pismo Święte nie mogło kłamać. Tymczasem ta teoria robiła mi straszny mętlik w głowie, a już najbardziej z tym pochodzeniem człowieka od małpy, co nie ukrywam, budziło mój wewnętrzny sprzeciw, bo czułem się obrażany. Małpa miało wydźwięk pejoratywny, czego dowiódł swego czasu Prezydent Lech Kaczyński, wyrażając się o jakieś dziennikarce: „małpa w czerwonym”, a to przecież nie był komplement.

  Jednak w miarę upływu lat, szczególnie od mementu, kiedy mi wyjaśniono, że człowiek nie pochodzi od małpy, a jedynie mamy tego samego przodka, w związku z czym mam prawo uważać się za istotę faktycznie inteligentniejszą, kiedy odnajdywałem coraz liczniejsze materiały prasowe, książkowe i filmowe optujące za tą teorią, zacząłem się nią bardziej interesować. Z góry uprzedzam, nigdy nie byłem biologiem, paleontologiem ani  geologiem, choć tej ostatniej dyscypliny nauki liznąłem kawałek z racji wykształcenia i wykonywanego zawodu. Fakt jest faktem, argumenty za teorią ewolucji powoli układały mi się logiczną całość, choć jej nie utożsamiałem z światopoglądem ateistyczny. Tak naprawdę stało się to dopiero wtedy, gdy coraz mocniej zaczął się odzywać kreacjonizm, stojący w zdecydowanej sprzeczności do teorii ewolucji.

  Kreacjonizm twierdzi, że ziemia ma sześć tysięcy lat i wszystkie stworzenia zostały od razu stworzone przez Boga w takiej formie, w jakiej widzimy je dziś. W tej formie byłbym w stanie uznać ja za pełnoprawną teorię, gdyby nie to głupie pytanie: „A co z dinozaurami?” i jeszcze głupsza odpowiedź: „Te skamieliny Bóg celowo schował w kamieniu, aby człowiek miał się nad czym zastanawiać.” (sic!) Rzecz w tym, że ja, pracując pod ziemią, miałem bezpośredni kontakt z tymi skamielinami, i to sześćset metrów pod powierzchnią. Piękne fragmenty olbrzymich paproci i innych roślin, niezliczone odbitki przeróżnych skorupiaków, a do tego, nie budzące wątpliwości duże fragmenty pni kalamitów i sagowców. I najciekawsze, w tych skamielinach nie znalazłbyś Czytelniku, żadnej ze współczesnych roślin. Miałem nawet kolekcję, która przepadła z powodów zawirowań życiowych. Tak naprawdę kreacjonizm obala sam siebie. Sam nie mając żadnych dowodów na potwierdzenie swojej teorii stworzenia życia na ziemi, żąda ich od ewolucjonistów, a te które są przedstawiane, uznaje za niewiarygodne, nawet jeśli namacalne.

  Nawet autorytety chrześcijańskie w końcu uznały, że teoria ewolucji, mimo że wciąż posiadająca wiele luk, mimo, że brak niektórych łańcuchów, aby udokumentować wszystkie fazy jej procesów, jest mimo wszystko najbardziej sensownym wytłumaczeniem życia na ziemi. Z jednym „ale”. Za tym wszystkim stoi Bóg, zwany górnolotnie Wielkim Projektantem. I ten pomysł w zasadzie trudny jest do obalenia, bo przecież opiera się na wierze, która z definicji nie będzie się szukać dowodów. Ba!, mają zwolennicy tego Inteligentnego Projektu pretensje do badaczy i naukowców, że nie szukają pierwiastka Boga w swych badaniach nad teorią ewolucji (sic!) A powinni!!! Jest w tym jednak pewne niebezpieczeństwo, o którym zdają się nie mieć świadomości. Wpadają w podobną pułapkę jak kreacjoniści. Gdyby tak bowiem udało się znaleźć ów „boski pierwiastek”, okazałoby się, że ten Inteligentny Projektant nie jest wcale taki inteligentny, jakby się mogło zdawać, co już samo w sobie byłoby bluźnierstwem.  A rzecz jest banalnie prosta. Otóż ci badacze i naukowcy od teorii ewolucji stwierdzili jednoznacznie: ewolucja na swej drodze popełniała olbrzymią ilość błędów, ponosiła zdecydowanie więcej porażek, niż odnosiła sukcesów. Inteligentny Projektant, tym bardziej Bóg, nie powinien się tak często mylić. Fakt, pomylił się na ludziach, którzy mieli być na „obraz i Jego podobieństwo” i Go zawiedli, ale to w sferze intelektu. Anatomicznie przecież człowiek się wciąż rozwija, ewoluuje. Ale co w takim razie ze światem roślinnym i zwierzęcym, które nawet trudno posądzić o intelekt, a już na pewno nie o grzech pierworodny?

  Skąd więc ten tytuł eseju? Dla mnie w pewnym momencie okazało się, że nie sposób połączyć teizmu najpierw z teorią ewolucji, później już, konsekwentnie z nauką, która w pełni ogranicza się tylko do empirycznych, obserwowalnych i testowalnych danych. I choć istnieje wciąż wielu takich, którzy wierzą, że naukę (tę prawdziwą) da się połączyć z wiarą, trzeba być świadomym, że te możliwości maleją i będą maleć. Nie chcę przesądzać, nie mam się za jasnowidza, być może kiedyś nauka znajdzie ten „boski pierwiastek”, ale tak naprawdę będzie to czysty przypadek, bo nauka go nie szuka. Rzecz w tym, że jeśli go znajdzie, paradoksalnie wiara przestanie być wiarą, będzie to bowiem niezbity dowód na istnienie Boga. Jeśli więc, chcesz być w pełni wierzącym, musisz odrzucić teorię ewolucji, z jej twórcą Darwinem. Ale o dywagacjach na ten temat w następnym odcinku o moim ateizmie.


sobota, 11 czerwca 2016

Ciemna strona mocy



  Tym razem nie o PiS, bo ten blog nie jest o polityce. Ten slogan z „Gwiezdnych wojen” ma też inne znaczenie, na którym chciałbym się przez chwilę skupić, jako przerywnik cyklu o moim ateizmie, choć pośrednio i z tą tematyką można go powiązać. Trzeba bowiem przyznać, że Kościół, choć psioczy na komercjalizm i nowoczesne trendy , znalazł w intrenecie nowy sposób na ewangelizację. I napiszę bez sarkazmu – chwała mu za to.

  Problem w tym, że oprócz wspaniałych portali, jak na przykład Katolik.pl, gdzie sam chętnie zaglądam, a gdzie znajdziemy ewangelizację w pełnym tego słowa znaczeniu, pojawiają się w przewadze również gnioty, których nie sposób czytać, lub takie, które chce się nawet przeczytać, ale tylko po to, aby móc się rozerwać, jak na przykład mój ulubiony Fronda.pl z takimi oszołomami, że aż trudno uwierzyć. Ja jednak dałem sobie słowo, że na jakiś czas dam temu portalowi spokój, bo już przynudzałem. Za to trafiłem na pch24.pl (Polonia Christiana), gdzie już tak śmiesznie jak na Frondzie nie jest. Jest za to straszniej.

  Przytoczę dwa dość znamienne tytuły publikacji ostatnich dni: „Krew będzie płynęła rynsztokami”1, oraz „Ciemna strona antykoncepcji istnieje”2. Powiem szczerze, ja lubię „mocne” i intrygujące tytuły, ale bez przesady. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego katolickie portale się do nich tak chętnie uciekają. Mam nieodparte wrażenie, że odpowiada im poziom wszystkich szmatławców i prasy bulwarowej. Tak gdzieś między tytułami „Fakt” a „Fakty i mity”. Tak traktować katolików, to aż woła o pomstę do nieba. Ale wróćmy do sedna, czyli do wspomnianych artykułów.

  W miarę krótko. Pierwszy z wymienionych artykułów dotyczy przyczyn tragedii klęski Powstania Warszawskiego. Swego czasu wiele czytałem na ten temat i za główne przyczyny uznaje się zbyt pochopna decyzja o samym powstaniu oraz brak konkretnej pomocy wojsk rosyjskich stojących już po drugiej stronie Wisły. Niejaki Janusz Karpiel, autor tego artykułu, znalazł trzecie wyjaśnienie. Otóż, przedwojenna Warszawa była siedliskiem rozpusty i grzechu, niczym biblijna Sodoma. Była „(...) prawdziwym zagłębiem haniebnych praktyk aborcyjnych.”, za którą największą odpowiedzialność ponoszą, i tu proszę o uwagę: Tadeusz Boy-Żeleński i jego partnerka, feministka Irena Krzywicka z domu Goldberg, którzy domagali się legalizacji aborcji. Wprowadzona ustawa niewiele odbiegała od dzisiejszej, jedynie nie określała stadium ciąży do momentu której, można było dokonać tej aborcji. Mało tego, „Znakomita część sanacyjnej elity II RP nie przykładała szczególnej wagi do nauczania Kościoła w zakresie nierozerwalności małżeństwa i etyki seksualnej.” Kwitła również prostytucja „Pod tym względem Stolica była prawdziwym miastem grzechu.” I tu pojawia się wątek Rozalii Celakównej, mistyczki, której Jezus miał obwieścić, tym razem już obszerniejszy cytat: „Trzeba ofiary za Polskę, za grzeszny świat (…), straszne są grzechy Narodu Polskiego. Bóg chce go ukarać.(...) będzie wojna straszna, która spowoduje takie zniszczenie (…). Wielkie i straszne grzechy i zbrodnie są Polski. Sprawiedliwość Boża chce ukarać ten Naród za grzechy, zwłaszcza za grzechy nieczyste, morderstwa i nienawiść.” Do tej wizji autor dodaje jeszcze jedną, już przez Kościół nie uznaną, objawienie Matki Bożej 12-letniej Władzi Fronczak: „Śmierć będzie dla was straszna. Krew będzie płynęła rynsztokami.” Mało tego, Janusz Karpiel uważa, że winę za wybuch II wojny światowej ponosi ewidentnie Polska, ponieważ nie chciano intronizacji Chrystusa na Króla Polski (sic!) Tak więc to nie niemiecki nazizm, a my sami byliśmy winni gehenny jaka spotkała nasz naród w wyniku wybuchu II wojny światowej. Można by wysnuć wniosek, że Hitler był tylko narzędziem w rękach Boga, który tylko wypełnił Jego straszną groźbę. A Bóg ci to przecież straszny, mściwy, nielitościwy i nieubłagany. I ja tego dowiaduję się, nomen omen, na katolickim portalu.

  W drugim ze wspomnianych artykułów dowiadujemy się rzeczy nie nowej, szczególnie często lansowanej od czasów papiestwa Jana Pawła II, mianowicie tej, że najciemniejszą stroną mocy (zła) jest antykoncepcja. Na podstawie wyznań pewnej amerykańskiej aktorki, Natalie Portman, właśnie tej z „Gwiezdnych wojen”, czytamy, że wszystkiemu złu jest winna antykoncepcja. Mało, że właściwie kompletnie nieskuteczna, skoro wciąż jest tyle aborcji (sic!), to jeszcze może wywołać niebezpieczną depresją. Bo pani Natalie właśnie jej doznała, choć nie w czasie gdy ją stosowała, ale gdy... przestała ją stosować. Tu uwaga, przestała w wieku lat dziewiętnastu! Ciekaw kiedy zaczęła, ale ja tam tak głęboko w życiorys zaglądał jej nie będę. Tu, abym nie był posądzonym o manipulację, dodam, że przestała stosować, bo producenci ową tabletkę antykoncepcyjną wycofali z produkcji. Mnie w tej logice zastanawia jedno. Zdanie i przypadek jednej celebrytki, gdzieś na drugiej półkuli, stanowi niepodważalny dowód na to, że antykoncepcja to ciemna strona mocy.

  Idąc tym tropem myślenia wysnułbym swój własny, śmiały, choć kontrowersyjny wniosek. Brak antykoncepcji jest przejawem jeszcze ciemniejszej strony mocy zła. Wystarczy policzyć ile nowonarodzonych zostaje podrzuconych w oknach życia, ile zostaje odnalezionych, już martwych, w śmietnikach i ile zostaje pozostawionych bezpośrednio po urodzeniu w szpitalu. Ja wiem, to nie są astronomiczne liczby, ale i tak większe niż pojedynczy przypadek Natalie Portman i straszniejsze w skutkach niż chwilowa jej depresja.



czwartek, 9 czerwca 2016

Horus (mój ateizm)



  Chyba największe wrażenie ze wszystkich książek jakie czytałem, zrobiła na mnie „Złota Gałąź” Jamesa Georga Frazera, o magii i religii – w której zawarte jest szerokie studium nad mitologią i religią. Już o niej wcześniej wspomniałem – to przypomnienie, jest mi w tym eseju potrzebne. Czy zdarzyło Ci się Czytelniku zetknąć z czymś, co zmusiłoby Cię do rewizji swojego światopoglądu? Tym była dla mnie ta książka. Ale spokojnie, sama w sobie nie ma nic z ateizmu, nie jest ani w jednym zdaniu agitką za takim postrzeganiem świata.

  Niewiele interesowałem się mitologią egipską, bardziej fascynowała ta grecka, czy rzymska. Ale we wspomnianej książce natrafiłem na dwie znamienne postacie egipskich wierzeń – Izydę i Horusa. W napisach Izyda jest określana jako „Stworzycielka zieleni”; „Pani chleba”; „Pani obfitości” i wiele innych w podobnym stylu. W ciągu stuleci ewolucji tej religii stała się również czułą matką, dobrotliwą królową przyrody, otoczona nimbem czystości moralnej i tajemniczej świętości. W sztuce była przedstawiana jako Pani zboża ale również jako matka z niemowlęciem Horusa u piersi. W jednej z wersji tej mitologii, Izydę zapłodnił boski ogień. Gdy była w ciąży musiała uciekać przed złym Setem, który chciał zabić Horusa, jako prawowitego następcę zmarłego wcześniej Ozyrysa.

  Horus – egipski bóg Słońca czczony na trzy tysiące lat przed Chrystusem. Miał zaprzysięgłego wroga, Seta, uosobienie ciemności i zła. Horus wygrywał każdego ranka, Set – każdego wieczora. Jego życiorys w dużym uproszczeniu wygląda mniej więcej tak: Urodził się 25 grudnia z dziewicy Izydy. Jego narodziny zwiastowała gwiazda na wschodzie a niemowlę zostało powitane przez trzech króli. W wieku lat dwunastu nauczał już kapłanów, a w wieku lat trzydziestu przyjął chrzest z rąk Anupa i został kapłanem. Miał dwunastu uczniów, z którymi wędrował po Egipcie. Czynił też cuda, uzdrawiał chorych i stąpał po wodzie. Występował pod wieloma imionami: dobry pasterz, syn boży, baranek boży, prawda, światło. W wyniku zdrady Tyfona został ukrzyżowany i pogrzebany, ale zmartwychwstał po trzech dniach. Przypomnę, to są historie sprzed trzech tysięcy lat przed narodzeniem Chrystusa. Czy nie narzuca Ci się czytelniku jakieś podobieństw z zupełnie inną postacią? Mnie tak, i to nie z jedną. Podobnie miał Apis, syn dziewicy Nany; Kriszna z Indii, syn dziewicy Dewaki; grecki Dionizos, zrodzony z dziewicy 25 grudnia, przemieniał wodę w wino, nazywany był królem nad królami; perski Mitra, syn dziewicy, urodzony tego samego dnia, co poprzednicy, miał dwunastu uczniów i czynił cuda. Wszyscy oni umierali i zmartwychwstawali po trzech dniach. Tu wyjaśnię, aby nie być posądzony o nierzetelność. Wiele tych mitów ma też inne wersje, nie zawsze zgodne z tymi wymienionymi, niemniej każda wymieniona przeze mnie, istniała równolegle z innymi. Takie były uroki starożytnych mitów o bogach, a różnice te wynikały z odległości pomiędzy ośrodkami kultów tych bogów.

   Zastanawiająca jest w tym wszystkim owa zbieżność podstawowych faktów. Urodzeni z dziewicy, wszyscy 25 grudnia, każdy nauczał, część miała dwunastu uczniów, czynili cuda, wszyscy umierali, najczęściej na krzyżu i zmartwychwstawali. Okazuje się, że to wszystko ma swoje uzasadnienie w... astronomii i astrologii. Nawet symbol krzyża, niejednokrotnie z kołem w centrum. Wystarczy się przyjrzeć tablicy astralnej. Gwiazda na wschodzie to Syriusz, który ustawia się w jednej linii z trzema gwiazdami w pasie Oriona. Ta linia wskazuje miejsce na horyzoncie, gdzie 25 grudnia wzejdzie Słońce. Dziewice rodząca bogów, to gwiazdozbiór Panny, po łacinie zwany Virgo czyli dziewica. 25 grudnia to także dzień przesilenia dnia i nocy, od tej daty przybywa dnia. Od 22 grudnia pozornie zatrzymuje się na trzy dni w pobliżu gwiazdozbioru Krzyża Północy, znany też jako gwiazdozbiór Łabędzia. Ale owo symboliczne zdarzenie świętuje się dopiero na Wielkanoc, kiedy to dopiero dzień staje się dłuższy od nocy. Najbardziej charakterystyczne jest odniesienie do dwunastu uczniów. To dwanaście znaków zodiaku. A sam krzyż, to tylko pogańska wersja zodiakalnego krzyża.

  Tu znów drobne wyjaśnienie, związane z tym jak wobec tych mitów traktować historię Jezusa? Właściwie dla religii chrześcijańskiej całe to podobieństwo do mitologii starożytnych nie musi mieć żadnego znaczenia. Nawet jeśli jest oczywiste. Nie można mieć pretensji do Ewangelistów, że swoje historie o życiu Jezusa wzbogacili pięknymi zapożyczeniami. Wiara w Boga i tak pozostanie wiarą. Paradoksalnie mogli doskonale znać te wcześniejsze mity, wystarczyło li tylko uznać, że poprzednicy byli dziełem szatana, fałszywymi Mesjaszami, czego tak naprawdę w żaden sposób nie da się podważyć. Wszak to przekonanie opiera się na wierze, która żadnych dowodów nie potrzebuje. Dla mnie był to jednak punkt zwrotny, który sprowokował mnie do głębszego rozeznania tematu. A wtedy okazało się, że jest gorzej, bo cała religia monoteistyczna, nie tylko chrześcijaństwo, jest zapożyczeniem. Ale takich dociekań nie polecam prawdziwie wierzącym.