Znów miałem
okazję nieźle się ubawić. Za sprawą pewnej z pozoru sensacyjnej wiadomości.
Zamrożono głowę dwudziestokilkolatki, zmarłej na raka, z nadzieją, że kiedyś
być może da się odtworzyć jej osobowość np. w wirtualnej rzeczywistości
komputerów. Science fiction w czystej
postaci, choć nie sposób przyznać, że wiele z takich nieprawdopodobnych mrzonek
i tak się sprawdziło. Jak mi to kiedyś obrazowo opisała Daglezja, gdyby tak
jeszcze trzysta lat temu twierdzić, że będzie można rozmawiać w czasie
rzeczywistym z kimś na drugim końcu świata, uznano by cię za idiotę.
I chyba w
tej możliwości spełnienia się tych naukowych cudów, mój ulubieniec,
ortodoksyjny katolik, poczuł zagrożenie graniczące z paniką. Gdyby bowiem ów
cud, z odtworzeniem własnych myśli, stał się rzeczywistością, zagrożone byłyby
dwa filary jego wiary. Po pierwsze, trzeba by zrewidować pojęcie duszy, po
drugie, mogłoby się okazać, że owa wieczna szczęśliwość jest osiągalna tu na
ziemi, w sposób niemalże realny – w neuronowej sieci komputerowej, i co gorsza,
bez rozliczania za grzechy. Straszne... Posłużę się cytatem: „bajania
transhumanistów czy ekspertów od zamrażania, by zachować życie, można włożyć
między bajki. Bajki te są jednak niezmiernie groźne, bowiem pozwalają ludziom
uciekać od świadomości śmierci. (...) Transhumanizm jest kolejną próbą
odebrania ludziom tej nadziei i zastąpienia jej fałszem wybawienia od śmierci
przez technologię. I właśnie dlatego jest tak bardzo niebezpieczny”*. I tu
rodzi się pytanie: a czym są marzenia o nieśmiertelności duszy w wydaniu
religijnym, jeśli nie właśnie bajkami, choć bardziej zbliżonymi do tej o
królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach?
Przyjrzyjmy
się bliżej temu zagadnieniu. Pewne zjawiska, szczególnie w dziedzinie medycyny,
których dziś racjonalnie nie można wyjaśnić, np. niezrozumiałe ozdrowienia z
śmiertelnej choroby, nazywane są ochoczo cudami, świadectwem istnienia
nadprzyrodzonej mocy, dowodem miłosierdzia Bożego, czy jeszcze jak kto woli. I
jakoś nikt się nie zastanawia, dlaczego na jeden przypadek cudownego
ozdrowienia, tysiące innych, jeśli nie miliony, mimo modłów i próśb, tego
uzdrowienie nie doznaje. Ich Bóg jest mało, że kapryśny, to jeszcze bardziej
niż skąpy w udzielaniu takiej pomocy, za to szczodrą ręką obdziela swoją
dziatwę kataklizmami. A jak to jest z medycyną? Dzięki wysiłkowi sporej ilości
lekarzy, dziś taki wyrok jak choroba raka, nie jest już beznadziejny i
nieodwracalny. A jakie postępy poczyniła transplantologia! Podobno jest jeden,
warte podkreślenia – jeden, przypadek cudownego odrośnięcia nogi, w
średniowiecznej Hiszpanii, potwierdzony czymś na wzór sądu inkwizycyjnego. Prawdziwych,
realnych przypadków przyszycia kończyny już dziś nikt nie liczy. I tak można by
jeszcze długo wyliczać.
I ostatnia
uwaga. Mój ulubieniec twierdzi, że: „Ludzka technologiczna nieśmiertelność
byłaby zresztą, (...) śmiertelną nudą, z której każdy chciałby uciec, a nie
wiecznym szczęściem. To ostatnie znaleźć można, i nie ma tego, co ukrywać, nie
w technologii, nie w oszustwach, ale w… chrześcijaństwie, które oferuje nie
tyle przerzucenie naszej tożsamości na komputer, czy jakieś wieczne
uduchowienie, ale wieczność we własnym zmartwychwstałym ciele”. O nudnej
nieśmiertelności pisałem w poprzedniej notce, więc nie będę się powtarzał. Mnie
jeszcze bardziej przeraża wizja zmartwychwstałego ciała. Wieczna szczęśliwość
zombie pozbawionego pokus. W Biblii jest napisane „Z prochu powstałeś, w proch
się obrócisz”, a tu nagle z tego prochu znów powstaje ciało. Pytanie jakie? Te
z chwili śmierci, co byłoby logiczne? Miliardy ciał przerażonych starców (bo
nie wiedzą czy będą zbawieni czy potępieni), których nie imają się prawa fizyki
i chemii w świecie, którego nastąpił właśnie ostateczny kres – bo to ma się
stać właśnie w dniu końca świata!!! Panie Terlikowski, bo o nim tu mowa, to się
jak kupa dupy nie trzyma. To jest jeszcze bardziej karkołomne niż owa zamrożona
głowa tej dwudziestokilkulatki.
tak mi się przypomniało :) za każdym razem, gdy w mediach podają informację, że lekarz popełnił błąd przy stwierdzaniu zgonu... /przecież były sytuacje, że już w chłodni człowiek zaczynał się ruszać/ .... za każdym razem myślę sobie: ot i kolejny Jezus.
OdpowiedzUsuńjeżeli teraz są takie sytuacje, to co dopiero mówić wieki temu.
Przyznam szczerze, że nigdy mi się zmartwychwstanie tak nie kojarzyło :), a przecież to całkiem możliwe...
Usuń