piątek, 18 grudnia 2015

Idea pustego talerza



  Pewnie od zawsze miałem problem ze świętami, ze szczególnym wskazaniem na święta Bożego Narodzenia. Z tradycji ma wynikać wielka radość przeżywania tych dni i to nie tylko w sferze sacrum, choć dziś nawołuje się, wręcz napomina, by owo sacrum było na pierwszym miejscu. W zwykłej rodzinie i tak tradycyjne zwyczaje dominują. Nie będę wymieniał wszystkich, bo lista jest obszerna i, prawdę powiedziawszy, w moim odczuciu wart poważnego praktykowania jest jeden. Pusty talerz dla niespodziewanego gościa, choć należałoby się zastanowić, jakbyśmy się zachowali, gdyby w ten szczególny dzień Wigilii pojawił się w domu obcy, bezdomny człowiek. Niemal każdy z nas zadeklaruje, że jest gotów przyjąć, ale jakbyśmy się zachowali, gdyby w drzwiach stanął obcy, bezdomny, niekoniecznie porządnie ubrany czy przyjemnie pachnący? Jestem pewny konsternacji i nie mam na myśli tylko siebie. Czasami sobie myślę, iż dobrze, że coraz częściej organizuje się przed świętami wigilijne kolacje dla tych bezdomnych. Ryzyko niespodziewanego najścia zdecydowanie zmalało, więc sobie nie niepokojeni, smacznie karpika zjemy.

  A propos karpika, od razu na myśl mi przychodzi tradycyjne, a jakże, jego zaszlachtowanie. Wiem, wiem, większość z nas teraz już kupuje nieżywego (choć przecież i tak ktoś go zaszlachtować wcześniej musiał), ale na pewno jeszcze nie wszyscy. Mnie ta tradycja przywodzi na myśl rzeź niewiniątek. Dobrze jak rodzinę usatysfakcjonuje jeden karp, ale moi krewni kupują w tym okresie minimum tak z dziesięć kilogramów żywego karpia i kiedyś tę masakrę muszą przeprowadzić. Nie żebym współczuł karpiom. Sobie współczułem, że musiałem się babrać w tych rybich bebechach i obierać tego rybiego trupa z łusek. Nic przyjemnego, ale mus to mus. Pewnie dlatego do dziś za karpiem nie przepadam i ten wigilijny obowiązek spożycia jest dla mnie katorgą. Tu wtrącę krótką anegdotkę z życia mojej żony, gdy była sama. Nie bardzo wiedziała, jak tego karpika uśmiercić, a tłuczek i nóż wydawały się jej narzędziami zbyt wielkich tortur. Wpadła na genialny pomysł, by zrzucić go z balkonu na główkę z drugiego piętra. Niestety, karpik przeżył. Drugi zrzut też i dopiero usłużny sąsiad skrócił cierpienie niczemu niewinnemu zwierzęciu, przyzwyczajonemu do pływania, a nie lotów z drugiego piętra. Albo inna: jaka była panika w domu, gdy zamiast karpia były liny, też karpiowate. Te małe bestie, pokrojone w dzwonka, jeszcze na patelni podskakiwały... przy przeraźliwych wrzaskach matki: Jezus, Maria, one jeszcze żyją!!!

  Byłoby przesadą uważać, że te dwa powody mogły być przyczyną mojego sceptycznego i niechętnego podejścia do świąt Bożego Narodzenia. Największe pretensje mam do przedświątecznych porządków. Nie mogę ich zrozumieć, nie mogę w żaden sposób pojąć, dlaczego akurat w te dni musi być idealny porządek, nawet w najgłębszych zakamarkach komody, do której zaglądamy wyjątkowo okazjonalnie. W inne dni zakamarki domu mogą być zakurzone i nikomu to nie przeszkadza. Wprawdzie dziś już się tego nie spotyka zbyt często, ale ja pamiętam, ile sił i zdrowia traciłem przy trzepaniu dywanów. W efekcie dziś nie mam w domu żadnego dywanu. Bo też najcięższe roboty porządkowe spadały na mnie. A jak już było wysprzątane, żona siadała zadowolona na wersalce i oznajmiała: ale ci pięknie dom wysprzątałam. Zrób mi teraz kawy, bo jestem śmiertelnie zmęczona. Aktywizowano mnie do tych prac obietnicami totalnego lenistwa w święta. Jednak gdy te nastały, i tak spadała na mnie rola dyżurnego zmywacza brudnych naczyń. Przez długi czas nie mogłem zrozumieć, skąd w naszym domu taka ilość garów, garnuszków, patelni, brytfanek, szklanek, filiżanek, tac, talerzy, talerzyków i sztućców. Dywizję wojska by można było obsłużyć.

  Do tego dochodzą pielgrzymki po hipermarketach, ze szczególnym wskazaniem na prezenty. Przecież to koszmar, jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że trafić z takim prezentem jest tak jak z główną wygraną w lotto.  W dodatku i te prezenty, i te zakupy rujnują nasz portfel dość dokładnie. Przesada w kupowaniu jedzenia wręcz zadziwia. I nikt nie ma wyrzutów sumienia, że jego psujący się nadmiar ląduje w koszu na śmieci. I wreszcie choinka, którą z niebywałym trudem trzeba było umocować w stojaku. Ile trzeba się natrudzić, by zrobić to tak, aby się nie chybotała. A ile igliwia miałem za podkoszulkiem?! W totalny szał wprowadzał mnie moment, kiedy przyszło mi rozplątywać sznury lampek choinkowych. Bez względu na to, jak starannie te lampki pakowałem przed rokiem i tak jakiś złośliwy czort czynił z nich prawdziwy węzeł gordyjski. Niestety, sposób Aleksandra Wielkiego nigdy nie wchodził w rachubę. Na domiar wszystkiego trzeba było godzinami szukać, która lampka jest spalona, bo lampki nigdy od razu nie chciały się zapalić.

  Wreszcie dochodziło do Wigilii. Dwanaście dań, a ja już po pierwszym miewałem dość, bo wcześniej pokątnie zażerałem się fasolką, by sprawdzić, czy już dobrze ugotowana; kapustę też trzeba było skosztować, czy dobrze przyprawiona, makówki czy nie za słodkie, barszczyk, czy dostatecznie pikantny, ziemniaki, czy nie przesolone itd…, itd. Mnie się marzyło, by siedzieć przy tym pustym talerzu, którego nikt nigdy nie napełniał żarciem, a od stołu wstać nie można, dopóki wszyscy wszystkiego nie spróbują, bo nomen omen, jak głosi przesąd, zdarzy się nieszczęście. Na koniec koniecznie należało pochwalić żonę-kucharkę, bo przecież tyle energii w przygotowanie potraw włożyła. Nic to, że w większej części moim rękoma, w końcu i tak zawsze główny kucharz laury zbiera. No i wreszcie prezenty. Ten sam dezodorant, co rok temu, nowa koszula, niebieska (ona uwielbiała ten kolor), identyczna jak w ubiegłych latach i skarpetki, których przecież nigdy za wiele. Dobrze, że żona nie robiła na drutach. Płakaliśmy ze śmiechu, gdy kolega, którego żona na drutach robiła, przychodził po świętach do pracy. Takich wzorków i pstrokacizny u nikogo innego nie można było uświadczyć. I choć człowiekowi oczy się zamykały, trzeba się było przygotować do Pasterki.
 
  Pasterka też była katorgą. Tłok, ścisk i... wyziewy osób w stanie wskazującym, a do tego fałszowanie wysokim „c” tuż przy uchu, zazwyczaj akurat przy moim. Nic mnie tak bardzo nie drażni i tylko dzięki temu, że takie coś wytrzymuję ze stoickim wręcz spokojem, nigdy się na Pasterce nie awanturowałem. Co najwyżej specjalnie myliłem słowa kolęd, aby inni też na mnie uwagę zwracali. A w same święta? Niby laba, choć wciąż mam na myśli to mycie garów. Popołudniami albo wizytacja teściów u nas, albo nasza wizyta u nich. Zazwyczaj milczałem, bo jak ogólnie wiadomo, lubię mieć zdanie odrębne, co w połączeniu z alkoholem nie zawsze na dobre wychodzi. Szczególnie mnie, bo z teściami różnie mogło być. Ja liberał, oni tęskniący za komuną. Więc, tak naprawdę, tylko czekałem aż już będę mógł powiedzieć sakramentalne: święta, święta i po świętach... Teraz jest całkiem inaczej, ale o tym może innym razem.

24 komentarze:

  1. No super; ale się uśmiałam :) udało Ci się mnie rozbawić, chociaż nie za bardzo mi do śmiechu. Wiesz> w niektórych opisach notki mamy zgodne poglądy. Dziś kilka godzin łaziłam po sklepie żeby kupić prezenty i... wróciłam z niczym wkurzona na maksa. Porządki> niedawno umyłam okna a nazajutrz deszcz je od nowa upaćkał. Syzyfowa praca. Czeka mnie poprawka. Żarcie. Wieczerza wigilijna = 12 dań, a ja jestem na diecie, więc jak zjem barszczyk z uszkami i fasolką,[a najbardziej lubię z jajkiem na twardo]i finito. Rybę wpycham już na siłę,[pstrąg,bo karp ma ości, którymi już raz się krztusiłam]aby tylko skosztować; ziemniaki mam przez cały rok więc wtedy tylko sprawdzam czy smaku nie zmieniłam; i kapusta z grochem a potem gazy co trochę...i kompot z suszu, którego nie cierpię. Najgorzej było u mnie z Pasterką, bo jestem śpiochem i chodzę spać razem z kurami. Od pewnego czasu, od kiedy mam "swój" kościół to nie mam problemu. Pasterka jest o godz. 20;00 potem o godz. 22;00 i jeszcze o 24;00. To chyba specjalnie dla mnie ksiądz zrobił o godz. 20;00 [a tak naprawdę to dla dzieci] ale muszę przyznać, że cieszy się ta godzina największą popularnością. Nie wiem dlaczego marudziłeś, że musiałeś zmywać gary; toż to zaprawa do roboty na zmywaku w Anglii. Mąż się wycwanił i kupił mi zmywarkę, ale sam ją obsługuje, bo ja nie umiem, wolę ręcznie. Masz rację, te brudne gary, wszelkiego rodzaju naczynia normalnie się mnożą. Czasami to mam ochotę każdemu podpisać szklankę lub kubek. A nic nie wspomniałeś o pieczeniu ciast, ciasteczek i babeczek. Już kiedyś niemalże cały tort wywaliłam do kur sąsiadki, bo za dużo było słodyczy. A najbardziej wpienia mnie marnotrawstwo. A najgorsze jest to, że jak do rodziny dojdą nowi członkowie to dopiero galimatias. Makówki za słodkie, mdłe; kutia kłuje mnie w zęby i przełknąć nie umiem;ale musi być. Nic na to nie poradzisz- to jest tradycja :) chora ale tradycja. Brrr; pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta notka/felietonik miała właśnie rozbawić i cieszę się, że to się udało, nawet jeśli nosisz jakąś tam zadrę w sobie. To, że nie wspomniałem o ciastach i ciasteczkach – to akurat nie pasuje do klimatu tej notki, gdyż mnie zarówno robienie ciast i ich spożywanie sprawia niesamowitą frajdę. I to dla mnie jest jedyny plus tych świąt :)
      Jeszcze przedświątecznie pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Oj Świętoszku rozbawiłeś mnie do łez :) Wszystko co napisałeś to ŚWIĘTA PRAWDA . A ta gorączka przedświąteczna już się zaczęła :) W tamtym roku obiecałam sobie , że te święta będą inne , mniej pracochłonne i bardziej na luzie . Mniej gotowania , mniej garów do zmywania :)Coś można kupić w dobrej cukierni i powiedzieć , sama piekłam / czasami tak ściemniam / Na stole więcej dekoracji jak potraw :) Mam nadzieję ,że szwagier świerkowej gałązki z karpiem nie pomyli :) Bez stresu , damy radę , przecież jesteśmy
    perfekcyjne :) A jak coś nie wypali , to można wpaść do Świętoszka . Tu zawsze znajdzie się coś , może nie do zjedzenia , ale do przeczytania ... Pozdrawiam nocą :))) uwielbiam takie nocne , blogowe spacerki ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odrobinę mnie przeraziłaś, bo ja nie chcę mieć nic wspólnego z święta prawdą:) Ale rozumiem, to taka metafora...
      Nie chcę obiecywać, ale może przed świętami jeszcze jakiś felietonik będzie, bo miło gdy ktoś czyta i mu się to podoba.
      Ciekawe jak by brzmiała żeńska wersja „nocnego Marka”?
      Pozdrawiam szczególnie pięknie, bo akurat dziś zaświeciło słońce z samiutkiego rana:)

      Usuń
  3. Wszyscy znamy tradycję "pustego talerza"...
    Często zadaję pytanie, w ilu ludzkich sercach znajduje to wiarygodne
    potwierdzenie (?) Eksperymenty z tego zakresu nie świadczą najlepiej
    o nas - pusty talerz na stole jest najczęściej "pustym gestem" -
    nie jesteśmy otwarci na ugoszczenie wędrowca w Wieczór Wigilijny...
    Dobrego dnia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam eksperymentów w tej materii też nie czyniłem,choć raz zdarzyło mi się przyjąć takiego kloszarda, ale nie z powodu Wigilii. Więcej nie mam zamiaru, bo on nie przeszedł się ogrzać, ani najeść, on chciał się upić.
      Miłego wieczoru!

      Usuń
  4. Jeszcze odnośnie tradycji i pustego talerza . Ja czekam na takiego gościa , ciekawi mnie ,jaka byłaby reakcja moich gości i moja:)U mnie też słonecznie . Tobie Świętoszku i odwiedzającym ... Pięknego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chcą być hipokrytą, przyznaję, że sam byłbym skonfundowany. Dziś nie odgadnę jakbym się zachował, bo..., Wigilii nie urządzam.
      Dziękuję za życzenia i je odwzajemniam, choć już bliżej wieczoru :)

      Usuń
  5. Cała ta tradycja z karpiem jak i około świąteczny konsumpcjonizm są w gruncie rzeczy sprzeczne z ideologią chrześcijańską.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się z Tobą zgadzam, żeby jeszcze katolicy...

      Usuń
  6. Jeżeli chodzi o niespodziewanego gościa to przypomniała mi się pewna historia.Jeden z moich sąsiadów należy do gatunku ludzi trunkowych.I kiedyś w Wigilię raczył mnie odwiedzić w stanie absolutnego upojenia alkoholowego.Każdego innego dnia bym go nie wpuściła,ale on z opłatkiem życzenia chciał złożyć.Wszedł i...padł jak długi w korytarzu.Musiałam z pomocą innych członów rodzinny odtransportować go do jego mieszkania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, tak sobie myślę, że i tak miałaś szczęście, bo to tylko sąsiad i można go było odholować:) Gorzej, gdy do takiego stanu doprowadzi się prawowity uczestnik wieczerzy Wigilijnej, a taki przypadki znam z autopsji.
      Pozdrawiam wieczorowo :)

      Usuń
  7. Bardzo ciekawe uwagi, tak samo jak poprzednicy zgadzam się właściwie z każdym punktem. Mi nigdy nie chciało się zastanawiać nad takimi kwestiami, ktoś tak zarządził i już.

    Swoją drogą dziś widząc w metrze dwie zakonnice, jedną mocno starszą, drugą może z 10 lat ode mnie starszą, czyli koło 30-tki może, zacząłem zastanawiać się jak to jest poświęcić wszystko dla idei? Bo jak wiadomo cała ta sytuacja klasztorowa jest sprzeczna z naturą człowieka. Podumałem parę chwil, ale właściwie nie odpowiedziałem na pytanie, co daje takie poświęcenie. Ale to zupełnie inna beczka niż Wigilia.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. ja tez pamietam jak raz musialam zabic karpia,on na gazecie na podlodze ja z tluczkiem w reku i przygladajacy sie temu pies ,ktory mial w swoich oczach cos takiego , co zapamietam do konca zycia ...nie dalam rady go usmiercic...
    pozdrawiam ulka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale się Tobie nie dziwię. Inna sprawa, że ci, którzy nie potrafią zabić karpia, najchętniej i bez skrupułów cedują to na innych. No cóż, tradycja to tradycja... :)
      Pozdrawiam i dziękuję za opis własnych przeżyć.

      Usuń
  9. "Pusty talerz" to tylko katolicka tradycja... nic więcej... i co zabawne, nie ma ona nic wspólnego z rzeczywistością. Nie wiem bowiem, jak zachowałby się każdy z nas, gdyby taki nieznajomy wędrowiec z ulicy zjawił się w naszym domu (?) Śmiem przypuszczać, że owy pusty talerz, okazałaby się niechybnie jedynie "pustym gestem"
    Tradycja, tradycja, tradycja... (Więc jak mówi Tewie: Bez tradycji życie byłoby tak chwiejne, jak skrzypek na dachu_) Heh... Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mi się skojarzyło po Twoim komentarzu. Mówisz „tylko katolicka tradycja”, pewnie tak, choć mnie się czasami wydaje, że jej blisko do niekatolickich, i nie tylko, zabobonów, od których nawet to święto nie jest wolne.
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Hmmm...a co masz na myśli mówiąc "choć mnie się czasami wydaje, że jej blisko do niekatolickich, i nie tylko, zabobonów, od których nawet to święto nie jest wolne" ??? Rozwiniesz ???

      Usuń
    3. W Wigilię, nie wiem czy wszędzie, ale wśród moich krewnych i znajomych było coś, co uznaję za zabobon (nawiasem mówiąc, te są przecież potępiane przez teologię). Np. wkładanie pod obrus pieniędzy czy siana lub słomy (staropolskie narzędzie wróżb), właśnie ten zakaz wstawania od stołu podczas wieczerzy, co ma zapewnić zdrowie na przyszły rok, do tego szukanie pewnych znaków (np. z łusek z wigilijnego karpia), które miały zwiastować jaki będzie przyszły rok. To tylko te, które teraz mi przychodzą na myśl, ale pewnie ile regionów, tyle takich podobnych zwyczajów, nie mających nic wspólnego z wiarą chrześcijańską.
      Tak a propos, może znasz inne?

      Usuń
    4. Napiszę tak: Wiele jest udziwnień i jakichś takich niebiblijnych obrzędów (wręcz pogańskich) wynikających, czy też może będących pokłosiem starodawnych wierzeń. Jenak zapewniam Cię, ze nie ma to nic wspólnego z faktycznym przekazem biblijnym. Oczywiście znam wszystkie zwyczaje, o których piszesz, ale ich nie praktykuję ( od jakiegoś czasu) na pewno zauważyłeś, że zupełnie odcinam się od nauk kościoła katolickiego, ponieważ w znakomitej większości, są one naukami, które zupełnie nie korespondują z Pismem Świętym... Dla mnie PŚ jest jedynym drogowskazem... Pozdrawiam

      Usuń
    5. Zaraz, zaraz, bo czegoś nie rozumiem. Tu piszesz, że odcinasz się od Kościoła, że opierasz się na Biblii, a na swoim blogu zachęcasz do godnego świętowania Bożego Narodzenia, które jak sama zauważyłaś w Biblii nie ma żadnego odzwierciedlenia. Dla mnie jest w tym pewna niekonsekwencja, bo to święto ustanowił Kościół dopiero na początku IV wieku. Oczywiście, ja nie mam nic przeciw temu, że ten dzień świętujesz, mnie tylko zastanawiasz, jak to godzisz? Ale, abym nie uchodził za wścibskiego, nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz.
      Miłej nocy:)

      Usuń
    6. Biblijnym faktem jest to, że Pan Jezus jednak przyszedł na świat i w kwestii zbawienia zrobił dla nas tak wiele. Swiętuję ten Dzien Jego Urodzin, ale jednak bez tej całej totalnie tradycyjnej obrzędowości... Nie jest to łatwe, gdy przez przeszło czterdzieści lat takowa obrzędowość towarzyszyła mi w każdy świąteczny dzień. Pozdrawiam

      Usuń
  10. Pusty talerz to tylko symbol .Jeszcze nie widziałam ani nie słyszałam ,by do kogoś z moich znajomych przyszedł "niespodziewany gość" Symbol gościnności i otwartego serca dla ludzi biednych ,opuszczonych i nieszczęśliwych. Ale dlaczego tylko w Wigilię? Przez wszystkie pozostałe dni roku szczelnie zamykamy drzwi i niejednokrotnie serca.I dzisiaj samotny wędrowiec znaczy zupełnie coś innego niż w czasach kiedy biblijnych. Dzisiaj samotny wędrowiec może dać w łeb i okraść.
    Dzisiaj na Krakowskim Rynku największa w Polsce wigilia dla bezdomnych .Od godz.11 do zmroku.I wcale nie jest tak ,że przychodzą tylko biedni i bezdomni.Przychodza hieny ,aby sobie za darmo urządzić święta!! Widziałam to już rok temu i jeszcze dawniej .Ale wolontariusze nikomu nie odmawiają ....O tempora ,o mores !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlaczego tylko w Wigilię? Ba, śmiem twierdzić, że bez specjalnej okazji łatwiej nam przyjąć kogoś nieznajomego, proszącego o drobną pomoc. Ale czy kiedyś nie było takich wędrowców, mogących dać w łeb? Glowy nie dam, ale takich w czasach biblijnych pewnie też nie brakowało, o czym świadczą wykazy przewinień z tamtych czasów.
      Nie wiem, jak jest na Wigilii dla bezdomnych, nigdy nie byłem, więc mi trudno odnieść się do zarzutu, że tam są hieny, choć to pewnie całkiem prawdopodobne. Ale nawet gdyby, ważne, że bezdomni też się załapią.
      Pozdrawiam :)

      Usuń