Tym razem
nie o cudach związanych z religią. Tak jak mój już w pełni racjonalny umysł nie potrafi uznać cudotwórczej mocy istot
niematerialnych, tak samo, nie potrafi się pogodzić z tym, co zwykło się
określać mianem zjawisk paranormalnych i nie tylko, co też jest cechą ateizmu.
Kiedy byłem
jeszcze młody, zdarzyło mi się na spacerze z ukochaną trafić na natrętną
cygankę-wróżbiarkę. Zazwyczaj unikałem takich jak ognia, tym razem, za sprawą
towarzystwa dziewczyny, nie wchodziło to w rachubę. A rzecz zapowiadała się
ciekawie, gdyż ta cyganka zobowiązała się odgadnąć moje imię. Oczywiście za
pewną opłatą. Mam dość rzadkie imię, powiedziałbym nawet, bardziej niż rzadkie,
więc przystałem, pewny, że nie odgadnie. I nie odgadła, choć powiedziała, że
imię jest na sześć liter, co było prawdą, ale nie o to przecież chodziło. Pieniędzy też nie
oddała. Mimo to, przez jakiś czas „zachodziłem w głowę” jak to się stało, że
zgadła tę ilość liter? Sprawa okazała się prozaiczna. Spora ilość męskich imion
ma sześć liter, więc ryzykowała niewiele, a zawsze mogła powiedzieć, że pomylić
się może każdy.
Podobnie
sprawa ma się z wróżbitami i magami wszelkiej maści. W zależności od wieku naiwnego,
chcącego poznać przyszłość, łatwo przewidzieć, co go prędzej spotka; miłość,
czy choroba. Sam gwarantuję, że coś z tego się spełni. A już takie zdarzenia
jak podróż, pieniądze, sława, wypadek, śmierć bliskiej osoby – to mamy jak w banku.
Jeśli wróżbita przepowie kilka ważnych spraw, wystarczy, że spełni się jedna, a
już jesteśmy w stanie uwierzyć w jego nadnaturalne zdolności. I nieważne jest
to, że większość przepowiedni nigdy nam się nie przytrafi, np. duża kasa,
wygrana w lotto, podróż na Hawaje, itp. Podobnie rzecz ma się z horoskopami.
Ławo zauważyć, że są enigmatyczne, mało zrozumiałe i wieloznaczne. Ale o to w
tym chodzi, bo w końcu coś tam w nich sobie dopasujemy. A już taka astrologia,
kiedyś szczycąca się mianem nauki (sic!?).
Ktoś mnie w przeszłości obdarował obszerną charakterystyką Barana. To mój znak
zodiaku. Zdumiała mnie konieczność podania daty i godziny urodzenia, co miało
mieć kolosalny wpływ na celność tej charakterystyki. I owszem, znalazłem kilka
opisów, zgodnych z moimi zapatrywaniami na samego siebie, tyle, że było tego
tak ze trzydzieści procent. Reszta okazała się kompletnym nieporozumieniem. A
mimo to, te mniejsze zgodne procenty miały świadczyć o prawdziwości wpływu
gwiazd i planet na moje życie (sic!)
A teraz
prawdziwa rewelacja. Niejaki Samuel Hahnemann stwierdził własnym autorytetem,
że zwykła woda ma pamięć (sic!)
Trudno wprawdzie orzec, czy to taka sama pamięć jak ludzka, ale ma ona
gromadzić i zachowywać pamięć o innych cząsteczka napotykanych na swej drodze.
Nic to, że żadne badania naukowe tego nie potwierdzają, ba!, uznają to za
wierutną bzdurę, faktem jest, że na tej bazie stworzono pseudonaukę i
gigantyczny biznes, zwany homeopatią. Jest śmieszniej. Johann Grander
skonstruował urządzenie, „rewitalizator wody”, które ze zwykłej wody czyni tzw.
„wodę ożywioną”, która zawiera maksymalne stężenie „pozytywnych biologicznie
drgań” (sic!). Nie pamiętam już nazwy „leku” homeopatycznego, którego opis znalazłem w
necie. W takiej „ożywionej wodzie” rozpuszcza się kacze gumno, które zawiera
bakterie pewnej choroby. Dokładnie się miesza, aż się rozpuści, bierze się litr
takiej zawiesiny i miesza się ze stu litrami kolejnej porcji „wody ożywionej” i
tak ze sto, a nawet więcej razy. W efekcie otrzymuje się „roztwór”, w którym
nie ma już pewnie ani jednej cząsteczki owego kaczego gumna, za to „ożywiona
woda” ma „pamięć” tej bakterii chorobotwórczej. Następnie tę wodę miesza się z
cukrem i rozlewa do butelek i z kolosalnym zyskiem sprzedaje się... naiwnym i
głupim. Ponieważ w tym leku nie ma nic oprócz wody i cukru, nie są potrzebne
żadne certyfikaty. Na nic zdają się wołania, co bardziej rozsądnych lekarzy i
naukowców. Za homeopatią stoi zbyt silne lobby, i olbrzymie pieniądze, tak, że
ci, którzy powinni ukrócić ten haniebny proceder, chowają głowę w piasek, bo
przecież woda z cukrem nikomu nie może zaszkodzić. Najwyżej uszczupli kieszenie
naiwnych.
Mniej
kontrowersyjnie jest z tzw. medycyną naturalną, szczególnie tą, opartą na
chińskiej medycynie ludowej, choć tu przyznam, że jej dział – ziołolecznictwo
ma pewien sens, gdyż pewne substancje, zawarte w tych ziołach, są często
stosowane w farmakologii i to z
pozytywnym skutkiem. Podobnie jest ze stosowaniem pewnych ćwiczeń, które mając
usprawnić nasze ciało, jednocześnie czynią je odporne na część chorób, ale to
już bardziej jest związane z profilaktyką leczniczą. Mam jednak mieszane
odczucia do akupunktury, akupresury, reiki, jakichś tajemniczych fluidów yin
yang, itp. Temu już zdecydowanie bliżej
do magii. Owszem, akupunktura i akupresura może uśmierzać ból, podobnie jak tabletki
przeciwbólowe, ale chorób już raczej nie leczą, skoro zwykłe szpitale medycyny
konwencjonalnej na brak pacjentów nie narzekają.
Wyobraźnia
ludzka potrafi zdumiewać. Jeszcze bardziej futurologia. Ileż to razy
nasłuchałem się o trafności przewidywania takich sław jak Leonardo da Vinci,
Juliusza Verne, a z naszego podwórka – Stanisława Lema. A sprawa ma się tak samo
jak z wróżbitami i horoskopami. Przewidzieli kilka nowinek technicznych,
zresztą bardzo ogólnikowo, ale setki ich innych pomysłów nie doczekały się
nigdy realizacji. Ja tylko jednej rzeczy w tym wszystkim nie rozumiem.
Większość z nas uzna z pełnym przekonaniem, że nie sposób przewidzieć
przyszłości, że nie wierzy czarodziejom i magom, a jednak spora część tej
większości chętnie czyta horoskopy, wierzy w magiczne liczby, polega na astrologii,
czasami skorzysta z wróżbitów i jasnowidzów, i bez żenady stosuje pseudoleki
czy pseudoterapie znachorów.
Ale najbardziej zabawne jest w tym to, że religie monoteistyczne, a chrześcijaństwo w szczególności, zabraniają tych wręcz okultystycznych i diabolicznych praktyk, choć same oferują dokładnie to samo...
Ale najbardziej zabawne jest w tym to, że religie monoteistyczne, a chrześcijaństwo w szczególności, zabraniają tych wręcz okultystycznych i diabolicznych praktyk, choć same oferują dokładnie to samo...