czwartek, 27 sierpnia 2020

Porażka

 

  Piękny artykuł znalazłem... Działając pod wpływem, nomen omen – ateistycznego natchnienia – oraz niejakiego rozbawienia (choć sprawa jest poważna), postanowiłem się podzielić częścią treści i refleksji. Tytułowa „porażka” jest oceną artykułu, ale dotyczy (w opinii anonimowego autora), również porażki rozwodów. Na wstępie z czymś się jednak zgodzę. Tak, rozwód jest porażką małżeństwa, ale jednocześnie wybawieniem z toksycznego związku, gdy zawodzą metody lecznicze, choć osobiście uważam, że terapia tych związków jest w fazie sprzed raczkowania, czyli na etapie prób i błędów, czyli błędnych prób. Psychologowie, kaznodzieje, a nawet politycy próbują znaleźć lekarstwo, ale tu sprawa jest bardziej beznadziejna niż w odniesieniu do pandemii Covid-19. W drugim przpadku przynajmniej widać światełko w tunelu

  Ów anonim stwierdza wprost, że rozwód jest powodem smutku. Też racja, choć podobno zdarzają się już uroczystości na wzór ślubnych, świętujących to wydarzenie. To coś jak ze mną. Gdy pozbędę się jakiegoś kłopotu, zmartwienia, a nawet cierpienia, robię sobie drinka, najczęściej gin z tonikiem i wermutem, z dodatkiem plasterka cytrynu i kostki lodu. Pychotka, byle nie przesadzić. Ale wróćmy do tematu. Anonim przedstawia osiem argumentów, które mają nami wstrząsnąć jak ów drink wstrząsany, niemieszany. By to się jednak stało trzeba z drinkiem przesadzić i to mocno. Co ja piszę, co ja piszę..., jaki drink?, chodzi o argumenty.

Rozwód stanowi złamanie przyrzeczenia danego przy ołtarzu. Przyrzeczenie to ma charakter publiczny. W związku z tym jego złamanie obniża wartość przysięgi i zaufania społecznego1. Aż chciałoby się napisać: przysięgi, podobnie jak przepisy są po to, aby je łamać. Szczególnie te przed ołtarzem. Wiecie ilu kapłanów i zakonników przed ołtarzem przysięga służyć Jezusowi miłością, niezłomną wiarą, przykładem moralnego i cnotliwego życia, świętością, prawością i ubóstwem?  W s z y s c y!  Sami sobie odpowiedzcie, ilu tej przysięgi dotrzymuje? Jestem skłonny uznać, że proporcje są takie same jak przy przysiędze małżeńskiej. Mogę się mylić. Tych pierwszych może być więcej.

Rozwód stanowi przejaw słabości woli. Decyzja rozwodowa nierzadko zostaje podjęta pod wpływem emocji, gniewu czy triumfu namiętności”. Tu właściwie mógłbym się zgodzić z małym zastrzeżeniem. Zdecydowanie większa część decyzji o małżeństwie też zostaje podjęta pod wpływem emocji i tryumfu namiętności (choć bez elementu gniewu), przy czym znów mogę się mylić, być może zdarzają się małżeństwa z rozsądku, gdy na przykład parze przytrafi się dzieciątko przed zamiarem ślubu. Inny przykład takiego rozsądkowego małżeństwa, zdecydowanie rzadszy, to takie z programów „Rolnik szuka żony”.

Rozwody upowszechniają kulturę niestabilnych, wolnych związków. Nie dąży się w nich do posiadania dzieci. Nie pozostaje to bez konsekwencji społecznych, skutkuje groźnym kryzysem demograficznym”. I tu mam również wątpliwości, bo jak widać na załączonym obrazku, małżeństwo też nie gwarantuje stabilności, a już tym bardziej wielodzietności. Tej ostatniej nawet zachęta materialna w postaci 500 plus nie pomogła.

Rozwód jest szkodliwy dla dzieci - potrzebują one bowiem obojga rodziców, a małżeństwo powinno to zapewniać”. Ten koronny argument, jest tak głupi, jako owo podkreślenie „powinno”. Już o tym wspominałem wiele razy i nie widzę sensu się powtarzać na temat „dobra dziecka”. Natomiast śmiem twierdzić, że jedyne, co się powinno, to nie nadużywać drinków, nawet tych po 4,50 zł za flaszkę. O ileż byłoby mniej rozwodów.

Rozwód upowszechnia mentalność egoistyczną. Często stanowi przejaw dążenia do samorealizacji kosztem zobowiązań wobec Boga, współmałżonka i dzieci”. I znów będę ironiczny. Jeśli ktoś tu jest nad wyraz egoistyczny, to przede wszystkim ów Bóg, którego stawia się za przykład. Nasz egoizm, o ile nie jest snobizmem – to jak najbardziej zdrowe podejście do życia. Jakby na to nie patrzeć, właśnie biorąc ślub wyrażamy swój egoizm licząc na profity, tylko trochę różne dla poszczególnych ról w małżeństwie. Owymi profitami zachęcają przede wszystkim nasi kaznodzieje, namawiając do zawierania małżeństw sakramentalnych.

Rozwód nie jest jedyną alternatywą. W wielu systemach prawnych istnieje bowiem możliwość separacji. W uzasadnionych przypadkach jest ona też dopuszczana przez Kościół”. Taaa, jeszcze inną alternatywą jest unieważnienie małżeństwa, na co naciskał niedawno sam abp Jędraszewski, choć uzasadnienia nie podał. Nawet dzieci się nie liczyły. Czym się różni rozwód od unieważnienia, dalibóg nie wiem. Chyba tylko jedynie językiem prawno-teologicznym.

Rozwód zwiększa ryzyko zawarcia grzesznego nowego związku opartego na niedozwolonym współżyciu seksualnym”. No i masz babo placek! Współżycie seksualne jest niedozwolone, choć niby jest, byle tylko w uświęconym sakramentem związku małżeńskim. Klasyczny przykład owej mentalności egoistycznej Boga i Jego emisariuszy ziemskich. Oni narzucili sobie ten zakaz, od którego jedynym dopuszczalnym odstępstwem jest ślub przed ołtarzem z przysięgą, że dzieci będzie wychowywać się po katolicku, czyli w jedynie słusznej wierze. Tu nie ma żadnego pola manewru, ale skoro się ktoś zdecydował, nie będę protestował.

Rozwód stanowi zaprzeczenie pierwotnego Bożego planu dla człowieka. Skoro Bóg pragnie szczęścia człowieka, to podważanie Jego planu prowadzi do nieszczęścia”. Tu już muszę prawie na poważnie, bo tego argumentu nijak pojąć nie mogę. Różne są wersje. Kreacjoniści twierdzą, ze Adam i Ewa byli w Raju jeden dzień, pobożni Żydzi, że przynajmniej tyle lat, ile trzeba, by od zasadzenia drzewa pojawiły się pierwsze jabłka. Mam doświadczenie, sam zasadzałem sad. To około trzy, cztery lata w zależności od gatunku. Przez taki czas Adam i Ewa żyli bez katolickiego ślubu i nie ma też wzmianki w Biblii, by w tym czasie mieli dzieci. Raj, jak sama nazwa wskazuje był miejscem szczęścia i oni byli szczęśliwi, bo taki był plan Boży dla człowieka. Prawda, człowiek ten plan spartolił na swoje nieszczęście i dlatego musiał się żenić (czasami z wieloma żonami, co owo nieszczęście potęgowało), a kobiety musiały rodzić dzieci. Rodzić w bólach.

  Na koniec jak zwykle puenta. Niech nikt nie myśli, że jestem propagatorem rozwodów jako takich, dla samego rozwodu, aby sobie życie urozmaicić. Monogamia ma swoje zalety, rodzicielstwo też. Nie będę się kopał z koniem, bo akurat ja się rozwiodłem. Tylko niech ten anonimowy autor te argumenty zachowa dla siebie, bo obraża nimi ludzki intelekt.

 

 

Przypisy:
1 – wszystkie cytaty za:
https://www.pch24.pl/rozwody-to-porazka--8-argumentow-,78057,i.html

 

40 komentarzy:

  1. Zgodzę się z Anonimem, że rozwody to nic dobrego (choć z jego niektórymi argumentami nie). Ważniejsze jest jednak moim zdaniem to, co do tych rozwodów prowadzi. O tym trzeba rozmawiać. Albo zastanowić się, czy instytucja małżeństwa w ogóle ma sens?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważyłaś chyba, że i ja się zgadzam z tezą, że rozwód to nic dobrego? Dodałem tylko, że czasami nie ma wyjścia.

      Właśnie, to jest ważne, co powoduje wzrost rozwodów. Tego na wszelki wypadek nikt nie chce wiedzieć, choć np. sąd musi. Ale sąd nie jest od tego by rozwodom zapobiegać. Jest promyk nadziei, ale nie w sprawie rozwodów. Za 600 mln zł. mamy się dowiedzieć, dlaczego rodzice nie chcą mieć dzieci.

      Usuń
    2. Oczywiście, że zauważyłam, jakie jest Twoje stanowisko.
      Słuchałam dziś wywodów jakiejś uczonej pani i równie uczonego pana, czemu ludzie nie chcą mieć dzieci. Takie sranie w banię: bo im brakuje tego, tamtego, sramtego...Po wojnie nie było niczego, a dzieci się rodziły, choć z aborcją nie było kłopotu. To były czasy, kiedy jeszcze myślało się i kochało innych, nie tylko siebie.

      Usuń
    3. Muszę tę informację sprostować. Niemal zaraz po wojnie wprowadzono całkowity zakaz aborcji, stąd ja jestem drugim, czy trzecim rocznikiem wyżu demograficznego. Dopiero później ów zakaz poluzowano i od razu zrobiło się luźniej wśród noworodków ;) A przecież „bogaciej” nie było, więc to nie jest tak, że jak człowiek biedny to chce mieć więcej dzieci.

      Usuń
    4. A kto tak twierdzi? Moim zdaniem strona materialna nie ma tu nic do rzeczy.

      Usuń
    5. Nie wiem kto? ;))) W Twoim komentarzu jest napisane: „Po wojnie nie było niczego, a dzieci się rodziły, choć z aborcją nie było kłopotu”

      Usuń
  2. "dlatego musiał się żenić (czasami z wieloma żonami, co owo nieszczęście potęgowało)"

    Co Ty wypisujesz Asmo?
    Po pierwsze, nikt nie żeni się z żoną (a tym bardziej żonami), tylko z narzeczoną, która żoną zostaje dopiero po ślubie. ;)
    Po drugie, w naszej kulturze ludzie biorą śluby w większości z miłości (tak im się przynajmniej wydaje), a nie żeby jakie "nieszczęścia potęgować" … :))
    Po trzecie, chyba nie ma póki co "musu", żeby się żenić. Chce to się żeni, nie chce to się nie żeni. :)
    Po czwarte, czasami bywa tak, że gościa zwyczajnie na żonę nie stać. I to może być problem. :))

    A bardziej poważnie - rozwód jest zawsze większą lub mniejszą porażką związku, bo świadczy o tym, że małżeństwo, zawierane w dobrej wierze bezterminowo ("aż do śmierci") się po prostu z różnych powodów nie udało. Raniąc po drodze nie tylko rozwodników ale też bliskich (zwłaszcza dzieci).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, czy oni wtedy tak dokładnie przestrzegali zasady sprzeciwiającej się cudzołóstwu? Musiało być fatalnie, skoro Bóg umieścił ten zakaz dopiero w Dekalogu ;)
      Ten fragment odnosi się do Adama i Ewy i czasów bezpośrednio po wypędzeniu. Więc z jakiej miłości, skoro Adam i jego synowie praktycznie nie mieli żadnego innego wyboru? To już taki rolnik, co szuka żony miał lepiej. ;)))
      Jest drobny problem z tym „musem” przynajmniej, gdy się jest głęboko wierzącym katolikiem, a nie chce się zostać księdzem. W końcu masturbacja też jest grzechem, więc żenić się trzeba :D
      Każdego stać, tylko nie każdy ma warunki. Gdzieś przeczytałem, że spora część trzydziestolatków mieszka w małych mieszkania... u rodziców. Tak jest nade mną w mieszkaniu kawalerce. Jak młodzi zrobili sobie dziecko? Ciężko sobie wyobrazić w takich warunkach. ;)

      Co do ostatniej kwestii, pełna zgoda.

      Usuń
    2. @Maria...
      "w naszej kulturze ludzie biorą śluby w większości z miłości (tak im się przynajmniej wydaje)"...
      "im się wydaje", bardzo trafna uwaga :)
      co prawda trudno stwierdzić, jaki procent ludzi bierze ślub "z miłości", a jaki "z rozsądku" /taki eufemizm na słowo "prostytucja"/, najczęściej jest to mocno pomieszane, bo nie zawsze wiadomo, czy ktoś kocha bardziej zawartość majtek tej drugiej osoby, czy zawartość portfela, ale generalnie najczęściej ludzie wchodzą w związki po to, aby BYĆ W ZWIĄZKU, a kwestia osoby jest sprawą drugorzędną... tak więc ewentualny rozwód nieraz świadczy o tym, że ktoś się połapał w swoim błędzie, czyli jest czymś pozytywnym...
      ...
      "udaność" związku to jest w ogóle ciekawa sprawa... ludzie miewają różne kryteria tej "udaności", ale z faktu, że jakiś związek trwa do tej pory wcale nie musi wynikać, że jest on udany... zaś to, że związek już nie istnieje wcale nie musi świadczyć o tym, że był nieudany...
      p.jzns :)

      Usuń
  3. Przeczytałem do momentu, że przysięgi są po to, żeby je łamać. To tak jak ktoś nie ma mądrego argumentu, to właśnie wyskakuje z takimi albo podobnymi farmazonami. Śluby kościelne są dla WIERZĄCYCH, a nie dla przypadkowych niuniusiów, którzy potem narzekają, że Kościół ich zmiany zdania nie podziela i nie pochwala. Nie odpowiadają Ci takie warunki - nie wchodź do kościoła - są inne alternatywy w postaci związku cywilnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku np. Kurskiego, to kościół nie podzielił nawet swojego zdania ;)

      Usuń
    2. Radku:

      Było doczytać do końca, albo choć samą puentę, sam byś farmazonów nie wypisywał.

      Nikomu nie odradzam ślubu kościelnego, to po prostu sobie wyimaginowałeś. Zresztą nie pierwszy raz. Mnie te warunki faktycznie nie odpowiadają, więc nie zamierzam brać ślubu kościelnego. Cywilnego też. Nawet ślubu na kocią łapę. ;) Moją alternatywą na dziś jest całkowita bezżenność, ale jej nie reklamuję. Przynajmniej nie w tej notce ;)

      Usuń
    3. Szarabajko:

      W przypadku kasy, dużej kasy, zawsze można przymknąć oko. Nawet na własną niepodważalną opinię ;)

      Usuń
    4. @Radku...
      powiedzmy, że z tym łamaniem przysiąg i przepisów to był typowy ozdobnik stylistyczny, który nigdy nic nie znaczy, nie ma co tworzyć zagadnienia... za to nie wydaje mi się, żeby mowa była o ślubach kościelnych, bo w tym temacie pojęcie "rozwód" nie istnieje... za to ślub cywilny, "magistracki" nie jest "ślubem" z katolickiego punktu widzenia, tu podeprę (podpiorę?) się autorytetem pewnego księdza [RODO, nie mam uprawnień do podawania danych], który mi to kiedyś wyłuszczył przy słowiańskim miodku: ślub cywilny traktowany jest jako pewna umowa cywilno-prawna akceptowana przez K.Rz-kat, pod warunkiem, że contrahendis "zachowują czystość" /tłumaczone dosłownie na "po ludzku": myją się/, niestety mój "uczony w piśmie" nie wyłuszczył mi już kwestii zrywania takich umów...
      czyli o czym traktuje omawiany artykuł?...
      ale tu trzeba już zapytać Recenzenta, czy w ogóle wie, o czym pisze?...
      p.jzns :)

      Usuń
    5. Recenzent do PKanalia ;)))

      To, że Kościół formalnie nie uznaje rozwodu, nie znaczy, że ignoruje to zjawisko, lub nie traktuje, jako faktu dokonanego. Inaczej nie miałby prawa go piętnować, a tym bardziej nie godzić się z jego skutkami prawnymi, których nie myl z religijnymi. Zasada wyższości prawa bożego nad prawem cywilnym w realnym życiu nie ma tu zastosowania. Innymi słowy, choć rozwód nie jest uznawany, nie da się zaprzeczyć, że się dokonał.

      Usuń
    6. czyli jak to jest?... ten mój konsultant w sutannie mocno się plątał, gdy go wtedy zapytałem wprost, czy K.Rz-kat. traktuje ślub "magistracki" jako rodzaj "mniejszego zła"... natomiast czytając to wszystko /artykuł i recenzję/ nie mam jasności, o jaki rozwód tu chodzi, czy o ten cywilny, czy o unieważnienie małżeństwa kościelnego /pokątnie zwanego "rozwodem"/...
      generalnie to pytanie jest do Ciebie, czy się w tym pogubiłeś, bo ja na przykład się pogubiłem kompletnie :)

      Usuń
    7. Ani Twój konsultant w sutannie niczego nie poplątał, ani ja niczego nie poplątałem, to tylko Ty niepotrzebnie dzielisz włos na czworo.

      Wg Kościoła, usankcjonowanym związkiem małżeńskim jest tylko związek sakramentalny. Każdy inny jest trwaniem w grzechu, i nigdy nie będzie przez Kościół traktowany w kategoriach „mniejszego zła”. Rzeczywistość skłania ów Kościół do „przymykania oka” na te nieformalne z Jego punktu widzenia związki, szczególnie teraz. Rygoryzm skutkowałby katastrofą ilościową (pewnie w jakimś stopniu i finansową, czy pozycyjną). Natomiast w artykule rzecz dotyczy tylko związków sakramentalnych. Z teologicznego punktu widzenia, rozwód związków niesakramentalnych, również partnerskich, jest zjawiskiem korzystnym – wierni odstępują od grzechu cudzołóstwa. Jeśli więc żyjesz w związku niesakramentalnym nie możesz przystąpić do sakramentu Komunii św., ale jeśli taki związek rozwiążesz i jesteś już sam, do tego sakramentu możesz już przystąpić, oczywiście po spowiedzi św. i odpowiedniej pokucie.

      Inna sytuacja. Masz ślub kościelny i rozwód cywilny (co też jest na swój sposób grzechem). Jeśli jednak nie żyjesz w innym związku (nie cudzołożysz), też możesz przystąpić do sakramentu Komunii. Czy teraz czaisz te niuanse?

      Usuń
    8. powiedzmy, że próbuję to czaić :)
      przyznam szczerze, że jestem prosty chłopek: jak jestem z jakąś panią, to po prostu jestem, ona to wie i ja to wiem, reszta może to wiedzieć, ale niekoniecznie, zaś te wszystkie śluby to dla mnie rodzaj dodatków, ozdobników, aczkolwiek w pewnych okolicznościach praktycznych...

      Usuń
    9. Słyszałeś kiedyś taki zwrot: „tajemnica wiary”? ;))) Ten wątek oczywiście nie ma związku z prawdziwym znaczeniem tych słów, ale spróbuj tak ów problem traktować. Jesteś (hipotetycznie) człowiekiem wierzącym, katolikiem, w Kościele, gdzie obowiązują pewne zasady, reguły, dogmaty. Nie musisz ich do końca rozumieć, musisz się do nich dobrowolnie dostosować, bo to dla katolika jest ważne, jeśli nie bardzo ważne. Ma prawo tak to traktować. Jest tylko jeden niuans, którego nawet ja nie rozumiem – piętnowanie postaw tych, dla których to nie jest ważne.

      Usuń
    10. zwrot "tajemnica wiary" jest z założenia tajemniczy... można go interpretować na pewnym poziomie intuicji, gdzie pewne sprawy po prostu nie dają się wysłowić i z tym się akurat zgadzam... ale w katolicyzmie to jest proste, jest to instrument do robienia szarych wyznawców w wała... tak więc nie trzeba mi tego klarować...

      Usuń
    11. Skąd to przekonanie, że „jest to instrument do robienia szarych wyznawców w wała”? Zdajesz się nie rozumieć, że w naszej świadomości niemal od zawsze istniała potrzeba tworzenia ideałów (absolutów), którym może nie zawsze chce się podlegać, ale do których lubimy się zbliżać. Mówiąc szczerze, nie widzę w tym nic złego, jeśli towarzyszy temu dobrowolność i jest to nakierowane na siebie, czy na grupę, która tę potrzebę podziela. Wprawdzie istnieje niebezpieczeństwo nadmiernego ideologizowania, ale to nie jest tylko cechą wierzących. Mnie wiara zupełnie nie przeszkadza, jeśli jest nakierowana na siebie samą. Coś podobnego do tego, gdy we mnie istniała potrzeba gry w szachy, którą dało się realizować w pewnej grupie (tu szachistów), a gra w szachy i istnienie w tej grupie, wymaga zachowania pewnych sztywnych reguł, zasad i obowiązków. Zarzucisz szachistom, że dają się robić w wała? ;)))

      Usuń
  4. A wiesz, że czasem chciałabym być tak pokuszona. Oczywiście tylko po to, żeby się sprawdzić ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie kuś losu ;))) Masz inną alternatywę. Jakiś bogaty szejk daje 6 tys. dolarów, jeśli ktoś wraz z rodziną porzuci wiarę chrześcijańską. Skusisz się? ;))) Ciekawe ile dostał abp Jędraszewski? Chyba więcej..., ale to dostojnik.

      Usuń
  5. Byłam dzieckiem rozwodników, rozeszli się gdy miałam rok. Rozwód rodziców to mało fajna rzecz dla dziecka, więc chyba trzeba nauczyć młodych by nim się pobiorą przeanalizowali sprawę dokładnie.Wiem,to utopia, w katolickim kraju zwłaszcza.
    Czy małżeństwo jest potrzebne?- nie umiem na to odpowiedzieć, choć przeżyłam w tym stanie całe dorosłe życie.
    Miłego;)
    Niewątpliwie rozwód jest klęską, bo jest wynikiem naszej nieudolności podejmowania właściwych decyzji.
    Najbardziej pod Słońcem lubię gdy "sukienkowi" mówią o sprawach damsko- męskich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim skromnym zdaniem propozycja: „trzeba nauczyć młodych by nim się pobiorą przeanalizowali sprawę dokładnie” jest faktycznie utopią. W dniu ślubu, obojętnie jakiego, nikt nie ma zielonego pojęcia, co się wydarzy jutro i jakie tego mogą być konsekwencje. Nawet my sami nie mamy pewności, jak się zachowamy w pewnych sytuacjach. Jak dla mnie, jedyną sensowną metodą jest nauka rozwiązywania konfliktów. Czy ktoś kiedyś kogoś tego uczy? Pewnie i tak nie do końca uda się rozwodów wyeliminować, ale na pewno udałoby się wielu uniknąć.

      Małżeństwo jest sposobem na życiem, kiedyś pewnie bardziej konieczne niż dziś, ale wciąż takim jest. Nie oceniałbym tej instytucji w kategoriach dobrych czy złych potrzeb.

      Pozdrawiam;

      Usuń
  6. Z fragmentarycznych cytatów anonima wnioskuję, że w jego artykuje chodzi tylko o małżeństwa kościelne, katolickie. A zatem rozwody , które rozważa, to są również rozwody kościelne, czyli raczej rzadkie przypadki.
    Bardziej interesuje mnie aspekt biblijny.
    Czy Adam i Ewa mieli w Raju dzieci?
    Biblia o tym nie wspomina, ale moim zdaniem mieli. Przecież ich zadaniem było zaludniać ziemię. Również informacja dla Ewy, że odtąd bedzie w bólu rodzić sugeruje, że do tego czasu rodziła bezboleśnie.
    Wspominasz, że cudzołóstwo jako grzech wymienione jest dopiero w Dekalogu.
    Biblia nie wspomina chyba, że ludzie przed Dekalogiem dostali jakieś przykazania od Boga.
    Dziwi mnie gdy czytam, że Bóg zesłał potop jako karę za grzechy bo nigdzie nie wspomniano o żadnych bożych zakazach poza zakazem zrywania rajskich jabłek.
    Jedyną konkretna wskazówką na temat potopu jest wzmianka, że "Synowie Boga, widząc, że córki człowiecze są piękne, brali je sobie za żony, wszystkie, jakie im się tylko podobały....A w owych czasach byli na ziemi giganci; a także później, gdy synowie Boga zbliżali się do córek człowieczych, te im rodziły. - Biblia Tysiąclecia rozdział 6.
    Według mnie potop to była czystka etniczna, chodziło o wygubienie tych gigantów.
    Pozostaje najwieksza tajemnica - któż to byli ci synowie boży? Kto był ich matką? Czy od tego czasu żyli w celibacie? Rozumiem, że wymarli gdyż Credo wspomina że Jezus jest jedynym synam bożym.
    Natomiast skoro wielokrotnie wspomniano tu miłość, to wspomnę, że dopóki trwał feudalizm, czyli połowa XVIII wieku, wiekszość małżeństw była aranżowana przez rodziców a decydująca była ekonomia. Zresztą w wielu krajach i kulturach nadal tak jest.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że mowa o małżeństwie sakramentalnym, skoro piętnuje niesakramentalne ;)

      Moja interpretacja przypowieści o Raju, umówmy się, nie ma charakteru teologicznych (o naukowych nie wspomnę) rozważań. Spodziewałem się „zarzutu” w związku z słowami „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” [Rdz 1, 28]. Warto jednak odnieść się do opisu Raju w drugim opisie stworzenia człowieka: „A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy” [Rdz 3, 7] W końcu to moment, gdy Raj się kończy, a mowa jest tylko o „obojgu”.

      Sprawę Dekalogu traktuję jako moment, kiedy Bóg dyktuje swoje prawa i to tylko narodowi wybranemu. Ileś tysięcy lat ludzie obywali się bez nich, mam na myśli boskich. Metaforycznie: wolna wola była w pełni respektowana ;) Narzuca mi się jednak pytanie, na które nie znam odpowiedzi: czy Dekalog naprawdę coś zmienił?

      Sprawę Potopu pominę. Jakby zagadnienie niezwiązane z małżeństwem. Ale istotna w tej przypowieści jest refleksja samego Boga, który obiecuje tej metody już więcej nie stosować.

      Mam problem z tym „synem bożym”, skoro rzekomo wszyscy jesteśmy „dziećmi bożymi” ;) Niemniej rozumiem o jakim kontekście piszesz.

      Ta motywacja małżeństwa chyba trwała zdecydowanie dłużej. Tylko szczęśliwcy mogli marzyć o małżeństwie z miłości. Jeszcze moja babcia brała ślub z kimś, którego wcześniej w ogóle nie znała.

      Usuń
    2. A może nie powinno się miłości zawężać tylko do płci i emocji? Może miłość to przede wszystkim decyzja, że ofiaruję drugiemu cząstkę siebie, swojego czasu, swoich działań? Oczywiście tu w dyskusji ta małżeńska, ale przecież także każda inna.
      I wtedy, nawet w takim małżeństwie zaaranżowanym przez rodziców dało się żyć i rozwodów nie trzeba było przeprowadzać. :)

      Usuń
    3. Mario, ale czyja ma to być decyzja? Bo mógłbym się zgodzić z Twoją definicją miłości, pod warunkiem, że wypływa z nas samych. Nakazać komuś miłość, to „zbrodnia niesłychana” ;))) i bądźmy szczerzy – niemożliwa do zrealizowania.

      Usuń
  7. rozwód /tak umownie nazwijmy każde zerwanie każdego związku/ może być porażką dla kogoś, kogo nie obchodzi BYCIE RAZEM z daną osobą, a jedynie BYCIE W ZWIĄZKU... jest to chore podejście, ale można to zrozumieć, tak do kwestii związków podchodzi mnóstwo ludzi...
    natomiast rozwód /rozstanie, zerwanie/ jest sukcesem jeśli ten związek stracił sens i prędzej, czy później stanie się związkiem toksycznym... bycie na siłę w takim związku to czysty masochizm, a gadanie o "słabości woli" to zwykła podpucha... oczywiście można sobie zadawać ból w ramach treningu tej woli, ale fundowanie sobie permanentnego cierpienia, tworzenie z niego sensu życia to już jest patologia...
    kwestia utrzymywania związku na siłę dla rzekomego "dobra dzieci" została już tyle razy omówiona i uznana za brednię, że nie chce mi się na to tracić czasu...
    nieprawdą jest stwierdzenie, jakoby związek tzw. "wolny" był z natury rzeczy związkiem niestabilnym... jest ono oparte na fałszywym założeniu, jakoby "trwałość" była celem związku i równie fałszywym założeniu, że zawarcie umowy lub odbycie jakiegoś rytuału powoduje większą "udaność" tego związku... to prawda, że trwałość jest pewną wartością i może /aczkolwiek nie musi/ świadczyć o tym, że związek jest udany, ale jest to jedynie ewentualny skutek...
    ostatnie dwa punkty pominę, bo to już nie moja bajka, tylko problem wewnętrzny wyznawców katolicyzmu...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiem szczerze: zbytniej różnicy między byciem razem, a byciem w związku, nie widzę (mowa o związkach, które mogą skutkować rozwodem), gdyż w jakimś sensie, nawet rozejście się partnerów bez formalnej umowy cywilno-prawnej, też jest (umownie) podobnym zabiegiem.

      Anonimowy podpiera się przysięgą, piętnując jej złamanie bardziej niż odstąpienie od sakramentu. Nie chce mi się wracać do artykułu, ale nie przypominam sobie by się powoływał na sakramentalną nierozwiązalność (mogę się wszak mylić, ale na pewno tego elementu nie wysuwa na plan pierwszy). Wykpiłem (celowo) znaczenie tej przysięgi, bo tak już mam, że uważam taką formułę za pic na wodę fotomontaż. Kiedyś dostałem niezłą reprymendę od znajomej (i słusznie), za to, że ośmieliłem się coś kiedyś obiecać, a obietnicy nie dotrzymałem: „nie obiecuj, jeśli nie masz stuprocentowej pewności, że obietnicy dotrzymasz”. Jakby na to nie patrzeć, przysięga jest tylko obietnicą, co do której nie mamy żadnej pewności.

      Co do „wolnych związków” – wydaje mi się, że podlegają tym samym życiowym regułom, co związki formalne.

      Usuń
    2. podejście do przysiąg, czy obietnic to jest w ogóle grubszy i osobny temat... formułki przysięgi podczas ślubu cywilnego i kościelnego mocno różnią się od siebie... ta pierwsza "uczynię wszystko, aby etc" wydaje się być bliższa zdrowemu rozsądkowi, niż "ślubuję miłość... aż do śmierci"... no, ale znowu nie wiadomo, o którą chodzi autorowi artykułu, niby pisze, że przy ołtarzu, a coś takiego jak "rozwód" w tym przypadku formalnie nie istnieje...
      ...
      za to przegapiłem punkt 5. o tej "mentalności egoistycznej"... całe życie uważałem, że każda ludzka działalność jest jakąś formą samorealizacji, więc także wzięcie ślubu /obojętnie jakiego/ i wypełnianie zobowiązań, także wobec osób fikcyjnych, jak np. Bóg, więc już kompletnie zgłupiałem w tym momencie :)

      Usuń
    3. p.s. jest dość istotna różnica pomiędzy byciem w związku "dla samego związku" i "z konkretną osobą", ale to jest subtelność natury psychologicznej, masz prawo tego nie widzieć i całe mnóstwo ludzi tego nie widzi...

      Usuń
    4. Już Ci tłumaczyłem. To, że Kościół formalnie nie uznaje rozwodów cywilnych, to jedna sprawa, to, że piętnuje rozwody to druga. Anonimowy odnosi się tylko do przysięgi przed ołtarzem, co dowodzi, że ma na myśli związki sakramentalne i jednocześnie, że uznaje ich wyższość nad cywilnymi. Tak jest mentalność wierzących (tych bardziej lub mniej, ale zawsze ortodoksyjnych). To jednak nie jest „wada”, takie są reguły „gry”, w końcu to od Ciebie tylko zależy, czy się do niej wpisujesz. Przymusu nie ma, choć są konsekwencje.

      I tu tkwi sedno problemu. Egoizm, egoistyczność kulturowo ma pejoratywny wydźwięk, a przecież ja praktycznie nie znam altruizmu w czystej, nieskażonej postaci. Nawet ów kapłan, niosący „słowo Boże” nie robi tego bezinteresownie, nawet jeśli nie myśli o kasie.

      Błagam, nie wyjeżdżaj mi znów z subtelnościami natury psychologicznej, bo znów dojdzie „na noże”. Jeśli nie potrafisz, lub nie chcesz ich wyłuszczać, nie poruszaj tego tematu ;)))

      Usuń
    5. no właśnie... słowo "egoizm" można różnie rozumieć... dla mnie to jest po prostu dbałość o siebie /nie tylko i niekoniecznie w kwestiach materialnych/ i jest to pochodna instynktu samozachowawczego, który ma (prawie) każdy... czyli także samorealizacja i przy takim podejściu altruizm to tylko pewna forma egoizmu...
      ale...
      ludzie stosują różne sztuczki do manipulowania otoczeniem, więc straszą nieraz tym "egoistą" kogoś, kto działa nie po ich myśli... mnie kiedyś tak zwymyślała pewna Cyganka, której nie dałem się obsępić... bo generalnie "egoistą" zwykle nazywa się osobę, która za bardzo dba o siebie, do tego kosztem innych i bardzo często nazywa się niesłusznie... curiosum, aczkolwiek nierzadkim, jest przypadek pań, które nie chcą mieć dzieci motywując to (na przykład) tym, że nie chcą sobie psuć cipki i bywają nazywane "egoistkami"... jest to pewne curiosum, bo co innych obchodzi cudza cipka?... ale w w islamie, czy katolicyźmie obchodzi czasem aż za bardzo...
      gdy buddyjski mnich, teoretycznie z definicji altruistyczny mi oświadcza "jem dla twojego dobra" to mogę szanować i lubić jego niektóre działania tak w ogólności, ale to konkretne zdanie do mnie nie przemawia /przypadek autentyczny, gadałem kiedyś z takim mnichem/...
      ...
      kwestia różnicy ludzi, którzy targetują się "na osobę" i "na związek" nie kwalifikuje się do wyjaśniania, po prostu tak jest i albo się to rozumie, albo nie, więc "bijatyki" nie będzie... można jedynie stwierdzić, a raczej nie można, kto do jakiej grupy należy, to akurat jest faktycznie słabo wykonalne... generalnie jest tak, że ludzie lękowi i słabo dowartościowani targetują się (bardziej) "na związek", a ci zdrowsi (bardziej) "na osobę"... i to w sumie wszystko w temacie... coś jeszcze?...

      Usuń
    6. Jeśli chodzi o egoizm i altruizm to właściwie istnieje między nami pełna zgoda i chyba nie warto nawet roztrząsać niuansów, właściwie bez znaczenia. Dla mnie takim niuansem jest np. „uprzejmość mimochodem”, wobec zupełnie obcej osoby. Czy to egoizm, czy altruizm? ;)

      Powoli zaczynam Cię rozumieć, ale potrzeba mi do tego własnych pojęć. Rozróżniasz relacje wynikające z potrzeby bycia z kimś, od relacji potrzeby istnienia w związku? Jeśli więc chodzi o taką motywację tworzenia związków, to ja się z Tobą w pełni zgodzę. Rzecz w tym, że obie motywacje kończą się tym samym, to znaczy: i tak kończą się związkiem (nieważne jakim), przy czym żadna z tych motywacji i tak nie gwarantuje szczęśliwości (trwałości) tego związku. Obie natomiast podlegają ocenie, który z powodów, nazwijmy to moralno-etycznych, jest bardziej etyczny, przy czym już na wstępie dodam, że będzie to zawsze ocena subiektywna.

      Usuń
    7. "rozwód /tak umownie nazwijmy każde zerwanie każdego związku/ może być porażką dla kogoś, kogo nie obchodzi BYCIE RAZEM z daną osobą, a jedynie BYCIE W ZWIĄZKU"

      Tylko co w przypadku, gdy mnie obchodzi BYCIE RAZEM z daną osobą, a ta osoba już tego nie chce i odchodzi? Czy to nie jest "rozwód" i porażka dla tego związku, a zwłaszcza dla partnera, który nie chce takiej sytuacji?

      Skoro każde zerwanie związku (a nie tylko to urzędowo poświadczone) jest "rozwodem", to bez znaczenia jest czy dotyczy małżeństw cywilnych, sakramentalnych, konkubinatów, czy innych.

      Usuń
  8. Rozwody to porazka TYLKO POD JEDNYM WZGLEDEM; rozpada sie dzieciecy, bezpieczny swiat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Bezpieczny świat dziecka” rozpada się przed rozwodem w sytuacji, gdy obserwuje skaczących sobie do oczu rodziców, alkoholizm, sadyzm i poniżenie. Rozwód może być traumą podobną do tej, gdy jedno z rodziców umiera, ale może być też wybawieniem od życia w piekle, jakie zgotowali mu rodzice.

      Usuń
  9. Jeśli rodzina była niepatologiczna, nie dochodziło tam do przemocy to rzeczywiście dla dziecka może to być tragedia, która powoduje często gorszy start w życiu pod względem majątkowym, edukacyjnym i emocjonalnym .
    Wiadomo, że jak rodzice się rozstają to pojawiają się po jakimś czasie nowi partnerzy ,macochy ojczymowie często są to osoby nieprzyjazne dziecku ze starego związku. Stare dzieci idą w odstawkę w takich sytuacjach . Poczytaj sobie fora macoch na Baby boom czy gazeta pl. to się przekonasz. No i wiadomo, że mężczyźni nie za bardzo lubią płacić alimenty na dzieci z poprzednich związków to dla nich balast z przeszłości, majątek także nie zawsze jest podzielony po równo często dzieci z poprzednich związków nie dostają niczego od jednego z rodziców co rzutuje negatywnie na ich przyszłość pod względem zabezpieczenia , a nie płacenie alimentów na wykształcenie itd. Więc niestety rozwód jest większości wypadków pomijając wyjątki tragedią dla dziecka i nie ma sensu się oszukiwać ,że jest inaczej .

    OdpowiedzUsuń